Parlament Europy czy świątynia zepsucia?
Immunitet parlamentarny nie jest osobistym przywilejem posła, tylko gwarancją, że poseł może swobodnie wykonywać mandat bez obaw o arbitralne prześladowania polityczne. Jest zatem gwarancją niezależności i integralności Parlamentu jako instytucji – to informacja ze stron internetowych Parlamentu Europejskiego. Ostatnie głosowanie nad odebraniem immunitetów czterem europosłom z Polski – Tomaszowi Porębie, Patrykowi Jakiemu, Beacie Kempie i Beacie Mazurek – pokazało, że jest to przywilej, z którego najchętniej korzystają socjaliści. I który najczęściej socjalistom się odbiera. Nie za, jak to było w przypadku polskich posłów, polubienie spotu, ale za przestępstwa ścigane przez kodeksy karne wszystkich państw członkowskich Unii Europejskiej.
Gwałt zamiatany pod dywan
W przypadku Polaków – eurodeputowanych PiS – poszło o polubienie i udostępnienie spotu wyborczego PiS z 2018 roku, w którym pojawiło się ostrzeżenie przed otwarciem granic dla trudnej do przewidzenia liczby uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, co cała Europa odczuła w postaci zwiększenia poziomu przestępczości oraz napadów na młode kobiety na tle seksualnym. To fakty, z którymi trudno dzisiaj polemizować – fragmenty spotu pokazywały nagrania z kamer monitoringu zachodnich, głównie niemieckich i skandynawskich, miast, czasem wręcz fragmenty programów telewizyjnych. W kontekście i dyskusji nad immunitetem polskich europarlamentarzystów, i późniejszego głosowania, ważne jest, że w Polsce Państwowa Komisja Wyborcza nie znalazła w spotach wyborczych PiS złamania prawa, nawoływania do nienawiści na tle etnicznym (co zarzucano z trybun Parlamentu Europejskiego Polakom), ani tym bardziej rozpowszechniania treści nawołujących do rasizmu. Zauważyli to natomiast głównie ci związani z Platformą Obywatelską i niemiecką Chadecją zrzeszeni w Europejskiej Partii Ludowej, Zieloni (z grupy Wolne Przymierze Europejskie), Lewica oraz europosłowie z Grupy Postępowego Sojuszu Socjalistów i Demokratów, którzy od lat wykorzystują immunitet do chowania się przed odpowiedzialnością za popełnianie rzeczywistych przestępstw – od wielomiliardowych łapówek począwszy, przez molestowanie seksualne swoich asystentów, na zarzutach gwałtu kończąc.
Uważna lektura przygód europosłów – przede wszystkim lewackich – prowadzących do głosowań PE nad uchyleniem ich immunitetów może stać się konkurencją dla niejednej powieści kryminalnej czy obyczajowej.
Alexis Georgoulis, grecki poseł do Parlamentu Europejskiego i do niedawna członek Grupy Postępowego Sojuszu Socjalistów i Demokratów, zaś w Helladzie znany polityk greckiej radykalnej koalicji partii socjalistycznych Syriza (skąd również go usunięto), w 2020 roku stracił immunitet na wniosek władz belgijskich, które zajmowały się sprawą oskarżenia europosła o gwałt na byłej pracownicy Parlamentu Europejskiego i dyrektor Greckiej Partii Socjalistycznej Pasok, do którego dojść miało w 2017 roku. Przy tym sam gwałt był zwieńczeniem wielomiesięcznego procesu molestowania, na które narażona była ofiara socjalistycznego posła. Belgijska policja otrzymała wszystkie niezbędne dokumenty do prowadzenia sprawy, w tym również raporty kryminalistyczne i poświadczenia medyczne przygotowane już po samym gwałcie. Jednak z powodów do dzisiaj niejasnych (belgijskie prokuratura i policja nigdy nie wyjaśniły, dlaczego przez trzy lata nie robiły nic w tej sprawie) przedstawiciele belgijskiego rządu przy unijnych strukturach opóźniały procedury, licząc na przycichnięcie sprawy.
To nie udało się dzięki rozgłosowi, jaki sprawa gwałtu zyskała w Grecji (w końcu dotyczyła ona dwojga znanych polityków lewicy) i mającej się wówczas ku końcowi kampanii wyborczej do parlamentu w Atenach. Pomimo podejrzeń i oskarżeń, które dzisiaj już nie budzą wątpliwości partyjnych kolegów greckiego socjalisty, Georgoulis został usunięty z grupy lewicy w PE i partii we własnym kraju dopiero pod koniec 2020 roku, o czym w specjalnym oświadczeniu informowała przewodnicząca PE Roberta Metsola.
Nadpobudliwa Niemka
Proces w tej sprawie wciąż trwa, lecz toczy się w cieniu późniejszych gigantycznych afer korupcyjnych, które doprowadziły do aresztowań w sercu europejskiej demokracji i ujawnienia nielegalnych przepływów finansowych na poziomie budżetów państw rozwijających się.
W marcu tego roku niemiecki magazyn „Bild” informował o niemieckiej eurodeputowanej 36-letniej Karolin Braunsberger-Reinhold (CDU i Europejska Partia Ludowa), która została oskarżona o molestowanie seksualne przez swoich współpracowników i współpracowniczki. Jurna niemiecka polityk, w poprzedzającej obecną kadencję PE kampanii wyborczej przedstawiała się raz jako lesbijka, innym razem jako osoba biseksualna. Dzisiaj bezspornie wiadomo, że rzeczywiście podobają się jej mężczyźni i kobiety, przy czym te ostatnie nieco bardziej, o czym przekonały się współpracowniczki eurodeputowanej podczas jednego z powyborczych i partyjnych spotkań.
„Z zeznań wynika, że grupa wzięła udział w zakrapianej wycieczce po posiadłości, która rozpoczęła się o godzinie 10:00. Do południa wypiła dwie butelki wina, a po południu nie mogła już chodzić prosto” – pisze „Bild”. I dalej: „Następnie przez mniej więcej godzinę posłanka do Parlamentu Europejskiego wdawała się w niechcianą rozmowę o charakterze seksualnym ze swoimi pracownikami, wyjaśniając im, że jest biseksualna i – wyraźnie nieświadoma dyskomfortu swoich pracowników – wielokrotnie prosiła ich, aby uprawiali z nią seks, używając bezpośrednich i wulgarnych słów. Później chwyciła nawet jedną z piersi ofiary. […] Komisja parlamentarna, której zadaniem było ustalenie, co się stało, przeprowadziła w sumie dziewięć przesłuchań, wzywając do Parlamentu Europejskiego eurodeputowaną, ofiary i świadków. W raporcie stwierdza się jednak, że komisja zdecydowała się porównać «powagę incydentów» z «powagą konsekwencji» dla życia Braunsberger-Reinhold, gdyby «informacja o molestowaniu stała się publiczna»”.
Raport na temat niemieckiej eurodeputowanej nigdy nie został upubliczniony (dzięki interwencji jej kolegów z EPP), choć mają do niego dostęp dziennikarze relacjonujący wydarzenia w Parlamencie Europejskim. Braunsberger-Reinhold nie została również usunięta z parlamentarnej Komisji Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych (LIBE), która zajmuje się także przemocą wobec kobiet (w tym przemocą seksualną), jest również sygnatariuszką raportu, w którym... z zadowoleniem przyjęła decyzję UE i Rady Europy o zwalczaniu przemocy wobec kobiet.
Europarlamentarna moralność
Dzisiaj każdy belgijski i włoski nastolatek zna nazwiska: Andrea Cozzolino, Marc Tarabella i Eva Kaili – to troje europarlamentarzystów (Eva Kaili do niedawna była wiceprzewodniczącą europarlamentu), którzy dali się złapać na największej w historii Unii Europejskiej aferze łapówkarskiej. Parlamentarzyści (którym – nie tylko w kuluarach – zdarzało się krytykować wprowadzane przez polski rząd reformy) brali udział w sprzedaży pod stołem ułatwień wizowych dla Kataru. Katargate, jak szybko określiły aferę międzynarodowe media, doprowadziła do aresztowania wiceprzewodniczącej, jako jedynej europarlamentarzystki, której PE nie uchylił immunitetu, bo została złapana na gorącym uczynku (w związku z czym jej immunitet wygasł automatycznie).
W przypadku wszystkich trojga belgijski sąd był wyjątkowo łaskawy. Kaili trafiła do aresztu, ale już go opuściła i bierze udział w posiedzeniach PE. Krótko wewnętrzne mury belgijskich zakładów penitencjarnych oglądali również Cozzolino i Tarabella, ale dzisiaj mogą już odpowiadać z wolnej stopy, przy czym jeden z nich chodzi na posiedzenia PE w elektronicznej bransoletce na kostce.
Europarlamentarzyści – na co dzień głośnio mówiący o demokracji i potrzebie samostanowienia – zgodzili się również na pozbawienie immunitetów swoich kolegów Katalończyków, którzy zorganizowali pamiętne referendum ws. niepodległości Katalonii. Wniosek o to wpłynął do PE z hiszpańskiego sądu, gdzie są oskarżeni za zorganizowanie nieuznawanego przez rząd w Madrycie referendum ws. niepodległości Katalonii w 2017 roku. Chodzi o Carlesa Puigdemonta, Toniego Comina i Clarę Ponsati. Katalończycy nigdy nie ukrywali rozżalenia, które czuli do swoich europejskich kolegów z ław Parlamentu Europejskiego, przyznali jednak, że formalnie PE mógł pozbawić ich immunitetu.
Polscy europarlamentarzyści – Tomasz Poręba, Patryk Jaki, Beata Kempa i Beata Mazurek – zostali pozbawieni immunitetu w związku z tym, że „zalajkowali” oficjalne klipy wyborcze w kampanii samorządowej Prawa i Sprawiedliwości. Domagał się tego sąd w Warszawie, a potępili ich za to… europosłowie z Europejskiej Partii Ludowej i z Grupy Postępowego Sojuszu Socjalistów i Demokratów.
Tekst pochodzi z 47 (1817) numeru „Tygodnika Solidarność”.