Rafał Woś: Trzeba się bić i fikać

Nie ma się co oszukiwać. W sporze o metan nikt nie poklepie Polski po plecach i nie powie „dobra robota”. To po prostu kolejna żmudna sprawa, gdzie znów trzeba się unijnemu establishmentowi postawić. W nadziei, że w końcu kiedyś wymusimy na nich bardziej partnerskie traktowanie.
Rafał Woś Rafał Woś: Trzeba się bić i fikać
Rafał Woś / fot. M. Żegliński

Temat jest za duży, żeby go łatwo obejść. A interesy zbyt sprzeczne, by zamieść je pod dywan. Szybkie ograniczenie emisji metanu jest kluczowym elementem wielkiego marszu Europy do tzw. niskoemisyjności. Ten projekt zaś to najważniejsze polityczne dziecko obecnej Komisji Europejskiej oraz jej szerokiego politycznego zaplecza w dzisiejszym Parlamencie Europejskim. Poczucie historycznej misji oraz fanatyczny zapał, z jakim generacja Niemki Ursuli von der Leyen czy Holendra Fransa Timmermansa chce realizować ambitną zieloną agendę, spotykają się tu z olbrzymimi możliwościami kształtowania rzeczywistości przez aparat administracyjny UE.

Iluzja kompromisu

Niestety w starciu z tą potężną armią na froncie metanowym Polska znowu jest bardzo osamotniona. Nie dajmy się jednak wpędzić w paranoję. To nie jest tak, że stoimy sami, bo „inni nas nie lubią”. Tu chodzi o interesy. Innych ta antymetanowa rezolucja po prostu nie zaboli. A to dlatego, że jakieś 60 procent całej emisji górniczego metanu w Unii Europejskiej przypada na polskie kopalnie. Kolejne kraje na „czarnej liście” to Rumunia i Czechy, a więc raczej mało asertywni przedstawiciele Europy Środkowo-Wschodniej, których do uległości zmusza już zazwyczaj pierwszy pomruk niezadowolenia z Brukseli. Jednocześnie Warszawa musi przecież coś zrobić. Akceptacja antymetanowej rezolucji oznacza jeszcze bardziej gwałtowne przyspieszenie tempa likwidacji polskiego górnictwa. Sprawi ona, że rozpisany na dwie-trzy dekady plan odchodzenia Polski od węgla stanie się anachroniczny. A w praktyce całe polskie górnictwo zostanie „pozamiatane” w przeciągu 10 lat. Nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć, że koszty takiego „przykręcenia śruby” będą olbrzymie pod względem społecznym, ekonomicznym i bezpieczeństwa energetycznego.

W idealnym świecie obie strony sporu powinny teraz usiąść do stołu i zacząć szukać kompromisu. Ale trudno to sobie wyobrazić, bo rzeczywistość Unii Europejskiej trzeciej dekady XXI wieku jest daleka od ideału. A nawet od jakiegoś optymalnego modus vivendi. Mechanizmy wypracowywania realnego kompromisu działają tu słabo. Proces podejmowania najważniejszych decyzji jest tylko z pozoru demokratyczny. A tak naprawdę opiera się na szeregu nienegocjowalnych założeń i przedzałożeń. Wpływ na ich kształt mają głównie najwięksi gracze dyktujący reguły gry. Cała reszta ma się dopasować i… nie podskakiwać. – Często na forum unijnym miałem wrażenie, że zamiast wykładania naszych argumentów czy analiz sytuacji mógłbym równie dobrze zaśpiewać… hymn Szwecji. Efekt byłby podobny. Bo decyzja została podjęta jeszcze zanim się spotkaliśmy, żeby wspólnie poszukiwać rozwiązań – żalił się w samym środku greckiego kryzysu zadłużeniowego nieszczęsny minister finansów Hellady Janis Warufakis. Dziś nie jest pod tym względem lepiej. A może nawet jest jeszcze gorzej. Bo teraz dla potencjalnych buntowników przewidziano realny system kar i zastraszania. Czego od kilku lat doświadcza właśnie Polska.

Unia każe, Polska musi

Kto jest winien? Oczywiście polska opozycja i przychylne jej medialne otoczenie winą za ten brak płaszczyzny do uzgadniania interesów obarczą rząd Zjednoczonej Prawicy. Argument brzmi, że przed rokiem 2015 wszystko działało dużo miłej, lepiej i sprawniej. A teraz Kaczyński i spółka jątrzą i szczują na wspaniałą i Bogu ducha winną Europę.

Tylko, że to nie jest prawda. Relacje polsko-unijne przed rokiem 2015 faktycznie były spokojniejsze, mniej napięte i bardziej correct. Ale działo się tak nie dlatego, że istniała jakaś dobrze naoliwiona maszynka do uzgadniania interesów, tylko raczej dlatego, że Polska – co do zasady – przyjmowała unijną wykładnię interesu za obowiązującą i nie poddawała jej w wątpliwość. Tak jak nie dyskutuje się z pogodą i zimą zakłada się czapkę, a latem klapki. W filozofii politycznej nie-PiS-owskich rządów w Polsce decyzje Unii Europejskiej były rodzajem „zewnętrznych okoliczności”, rodzajem nadprawa, do którego trzeba było dopasować politykę i legislację w kraju. Unia każe, Polska musi. Z rzadka bywało, że polski rząd uznawał jakieś unijne prawo czy regulację za niesprawiedliwą. Jak po kryzysie 2008 roku, gdy Donald Tusk próbował przekonać Komisję Europejską, że dług związany z obsługą systemu emerytalnego (konsekwencja stworzenia OFE w 1999 roku) nie powinien być wliczany do wskaźnika zadłużeniowego. Tusk próbował w ten sposób zostawić sobie i Jackowi Rostowskiemu pole manewru w polityce antykryzysowej. Komisja pozostała jednak głucha na te argumenty. Polska więc zgody na inne liczenie długu nie dostała, a Tusk – chcąc nie chcąc – musiał rozmontować system OFE, bo inaczej miałby na karku unijnych komisarzy bardzo skrupulatnie wtedy pilnujących, by unijne szaraczki nie przekraczały limitów zadłużeniowych.

Na tym tle PiS zawsze był pierwszą partią, która zaproponowała inne podejście. Polska prawica – wbrew dorabianej jej gęby – jest formacją raczej prounijną, to znaczy, że nie podważa sensu uczestnictwa Polski w strukturach euroatlantyckich. Było w tym jednak zawsze poważne „ale”. Był zamiar ustawienia relacji Polski z Unią na zasadach bardziej partnerskich. Większa zgodność unijnej codzienności z równościowym duchem eurotraktatów Schumana czy Monneta. Już w swoim pierwszym podejściu do rządzenia (2005–2007) bracia Kaczyńscy ustawiali Polskę w kontrze do popularnych wtedy ambicji daleko posuniętej federalizacji Europy. Obawiali się, że negocjowany wtedy traktat lizboński (następca eurokonstytucji) ograniczy teoretyczne prawa mniejszych krajów na politykę UE. Tamten opór nie został przyjęty w Europie dobrze. Polska pierwszy raz doświadczyła wtedy, w jaki sposób Unia radzi sobie z odmiennymi poglądami. Polscy politycy zobaczyli na własne oczy, że to nie działa tak, jak piszą w książkach o rozdyskutowanej unijnej demokracji. W praktyce nie można zmusić KE czy krajów takie jak Niemcy albo Francja do dyskusji, na którą nie mają ochoty. Zamiast więc rozmawiać o tym, jakie będą prawa małych i średnich krajów w Europie przyszłości, Warszawa usłyszała oskarżenia o „antyeuropejskość, autorytarne skłonności i wstecznictwo”. Spora część polskich elit dostrzegła w tym własny interes i ochoczo podłączyła się dostarczaniu zachodnim mediom i politykom dowodów na potwierdzenie słuszności ich oceny Polski.

Prawdziwe nowe otwarcie

Gdy PiS wrócił do władzy w roku 2015, karty były już rozdane. Wróciły stare oskarżenia. I stare modele delegitymizowania argumentów. Znów zamiast rozmowy o zbyt forsownym tempie czy o kosztach zielonej transformacji słyszymy raczej o polskich problemach z „praworządnością” albo o „łamaniu praw mniejszości”. Do gry weszły też sankcje finansowe. Biorąc pod uwagę dynamikę z lat 2021–2023, trudno spodziewać się, by akurat w temacie metanu nasze opory zostały wzięte pod uwagę.

Nie oznacza to jednak, że Polska (i inne kraje) nie powinna walczyć o sprawy, na których jej zależy. Przeciwnie. Trzeba się bić i fikać. Zwłaszcza, że w całym tym sporze pojawiły się też nowe – optymistyczne – akcenty. Widać je w kilku aspektach. Po pierwsze, polski rząd jest dziś dużo mocniejszy, niż był 15 lat temu. Polska prawica jest też dużo bardziej obeznana w toczeniu z Unią długotrwałego sporu. Nikt już nie dostaje zawału serca na wieści o kolejnej zapowiedzi nałożenia na Polskę kar albo „aresztowaniu” funduszy. Kar nie płaci, a wobec aresztowań się odwołuje. To nie jest tak, że świat się od tego zawali. Pożyjemy, zobaczymy, kto koniec końców będzie tu górą.

Po drugie, nastąpiło też zjawisko, które można nazwać „organicznym rośnięciem Polski”. Dla Zachodu poprzednia dekada była czasem ekonomicznego zastoju i wielu społecznych napięć. W większości krajów od Włoch po Niemcy wyczuwalna jest atmosfera schyłku. Polska odwrotnie. Ma za sobą – mimo wszystko – bardzo dobre 10 lat. Nawet pomimo trudności związanych z pandemią COVID-19, inflacją i wojną. W latach 2016–2022 polskie płace realne (po uwzględnieniu inflacji) urosły o 25 proc. W tym samym okresie Włochom i Belgom spadły o 20 proc. A Niemcom o 14 proc. Gdy wchodziliśmy do Unii relacja polskiego i niemieckiego PKB była jak 1 do 5. Dziś to 1 do 3. To doświadczenie, siłą rzeczy, przekłada się na większą pewność siebie. Więcej asertywności w rozmowach o trudnych tematach. I wreszcie po trzecie: do głosu dochodzi młode pokolenie, które – nawet nie będąc szczególnie PiS-owskie – nie widzi powodu, by Polska musiała się tak szalenie przejmować tym, co mówią o niej i myślą na mitycznym Zachodzie. Oni chcą, by Polska grała w Unii na tych samych prawach, co pozostali gracze o podobnym potencjale.

Teoretycznie w tym układzie okoliczności powinno być miejsce na nowe otwarcie w relacjach polsko-unijnych. I to nie na takie, które polegać by miało na powrocie do sytuacji sprzed 2015 roku. Niestety w praktyce gotowości do tego nowego otwarcia po stronie unijnej na razie nie widać. Dlatego spór o metan będzie trzeba stoczyć w starym i dobrze już znanym stylu. Nie licząc na zrozumienie. I w razie czego bojkotując próbę narzucenia niekorzystnych rozwiązań.

A potem? Potem będą wybory. Najpierw u nas. A potem u nich. Eurowybory roku 2024 i nowa KE. I może wtedy nadejdzie szansa na prawdziwe nowe otwarcie.

Tekst pochodzi z 17 (1787) numeru „Tygodnika Solidarność”.


 

POLECANE
Uciekają z X, bo i tak przegrali tylko u nas
Uciekają z "X", bo i tak przegrali

Lewicowe media uciekają z X: The Guardian, La Vanguardia, Dagens Nyheter, Gazeta Wyborcza, Krytyka Polityczna. Z dawnego Twittera chce też zrezygnować Europejska Federacja Dziennikarzy. Wszystkie te odejścia mają być protestem przeciwko prawicy i „dezinformacji”, która panoszy się rzekomo na platformie. Czy to jednak prawda?

Czy w Rumunii wygra w niedzielę prawica? Przedwyborcze sondaże polityka
Czy w Rumunii wygra w niedzielę prawica? Przedwyborcze sondaże

Jak wynika z sondażu ośrodka AtlasIntel, opublikowanego w czwartek przez serwis informacyjny hotneews.ro, największe poparcie wśród wyborców zdobywa ugrupowanie AUR.

Kandydat PiS do wymiany? Jest odpowiedź Jarosława Kaczyńskiego z ostatniej chwili
Kandydat PiS do wymiany? Jest odpowiedź Jarosława Kaczyńskiego

W niedzielę podczas obywatelskiej konwencji PiS ogłosiło start w wyborach Karola Nawrockiego. Jednak w mediach pojawiły się spekulacje, że prezes partii nie wyklucza wymiany kandydata na innego. Dzisiaj w telewizji wPolsce24 Jarosław Kaczyński odniósł się do tych rewelacji.

Czujniki w domach i mieszkaniach będą obowiązkowe. Kiedy zacznie obowiązywać nowe prawo? pilne
Czujniki w domach i mieszkaniach będą obowiązkowe. Kiedy zacznie obowiązywać nowe prawo?

Rocznie w Polsce dochodzi do 30 tysięcy pożarów, w których ginie ponad 400 osób. Aby ograniczyć liczbę takich wypadków minister spraw wewnętrznych i administracji podpisał nowe rozporządzenie.

Zarząd Polskiej Grupy Lotniczej odwołany. Rynek Lotniczy: To polityczna awantura pilne
Zarząd Polskiej Grupy Lotniczej odwołany. Rynek Lotniczy: To polityczna awantura

Powołana wczoraj rada nadzorcza Polskiej Grupy Lotniczej odwołała zarząd tej spółki. "To efekt politycznej awantury, jaką wywołało odwołanie prezesa PLL LOT Michała Fijoła" – czytamy na stronie RynekLotniczy.pl

Uwaga na toksyczne ubrania dla dzieci. Skandal na słynnej platformie sprzedażowej z ostatniej chwili
Uwaga na toksyczne ubrania dla dzieci. Skandal na słynnej platformie sprzedażowej

Władze Seulu podczas kontroli ubrań z chińskich platform Temu i AliExpress wykryły przypadki przekroczenia kilkusetkrotnie norm toksycznych substancji, w tym m.in. w odzieży dla dzieci.

Wstrząs w kopalni w Bytomiu. Odczuli go mieszkańcy pilne
Wstrząs w kopalni w Bytomiu. Odczuli go mieszkańcy

Podziemny wstrząs w bytomskiej kopalni Bobrek był na tyle silny, że odczuli go mieszkańcy Bytomia, Zabrza i Rudy Śląskiej.

Hamujemy - GUS podało najnowsze dane dot. gospodarki pilne
Hamujemy - GUS podało najnowsze dane dot. gospodarki

Ze zaktualizowanych statystyk GUS wynika, że w 3 kwartale PKB wypracowane w Polsce było niższe niż w poprzednich trzech miesiącach. Spadek sprawił, że w rocznych porównaniach widać hamowanie w gospodarce.

Niemcy: rośnie gotowość do obrony kraju z ostatniej chwili
Niemcy: rośnie gotowość do obrony kraju

Pozornie pacyfistycznie nastawione społeczeństwo niemieckie w ostatnim czasie wydaje się bardzo zmieniać swoje nastawienie do obrony kraju. Centrum Historii Wojskowości i Nauk Społecznych Bundeswehry przeprowadza już od 1996 roku badania na temat gotowości Niemiec do obrony.

Porażki polskiej reprezentacji to nie wina selekcjonera? Zaskakujący sondaż Wiadomości
Porażki polskiej reprezentacji to nie wina selekcjonera? Zaskakujący sondaż

Piłkarska reprezentacja Biało-Czerwonych Michała Probierza zaliczyła w ostatnich meczach dwie porażki – pierwszą w Porto ulegając Portugalii 1:5, a następnie w Warszawie przegrywając ze Szkocją 1:2, w efekcie czego kadra pierwszy raz spadła z najwyższej dywizji rozgrywek UEFA.

REKLAMA

Rafał Woś: Trzeba się bić i fikać

Nie ma się co oszukiwać. W sporze o metan nikt nie poklepie Polski po plecach i nie powie „dobra robota”. To po prostu kolejna żmudna sprawa, gdzie znów trzeba się unijnemu establishmentowi postawić. W nadziei, że w końcu kiedyś wymusimy na nich bardziej partnerskie traktowanie.
Rafał Woś Rafał Woś: Trzeba się bić i fikać
Rafał Woś / fot. M. Żegliński

Temat jest za duży, żeby go łatwo obejść. A interesy zbyt sprzeczne, by zamieść je pod dywan. Szybkie ograniczenie emisji metanu jest kluczowym elementem wielkiego marszu Europy do tzw. niskoemisyjności. Ten projekt zaś to najważniejsze polityczne dziecko obecnej Komisji Europejskiej oraz jej szerokiego politycznego zaplecza w dzisiejszym Parlamencie Europejskim. Poczucie historycznej misji oraz fanatyczny zapał, z jakim generacja Niemki Ursuli von der Leyen czy Holendra Fransa Timmermansa chce realizować ambitną zieloną agendę, spotykają się tu z olbrzymimi możliwościami kształtowania rzeczywistości przez aparat administracyjny UE.

Iluzja kompromisu

Niestety w starciu z tą potężną armią na froncie metanowym Polska znowu jest bardzo osamotniona. Nie dajmy się jednak wpędzić w paranoję. To nie jest tak, że stoimy sami, bo „inni nas nie lubią”. Tu chodzi o interesy. Innych ta antymetanowa rezolucja po prostu nie zaboli. A to dlatego, że jakieś 60 procent całej emisji górniczego metanu w Unii Europejskiej przypada na polskie kopalnie. Kolejne kraje na „czarnej liście” to Rumunia i Czechy, a więc raczej mało asertywni przedstawiciele Europy Środkowo-Wschodniej, których do uległości zmusza już zazwyczaj pierwszy pomruk niezadowolenia z Brukseli. Jednocześnie Warszawa musi przecież coś zrobić. Akceptacja antymetanowej rezolucji oznacza jeszcze bardziej gwałtowne przyspieszenie tempa likwidacji polskiego górnictwa. Sprawi ona, że rozpisany na dwie-trzy dekady plan odchodzenia Polski od węgla stanie się anachroniczny. A w praktyce całe polskie górnictwo zostanie „pozamiatane” w przeciągu 10 lat. Nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć, że koszty takiego „przykręcenia śruby” będą olbrzymie pod względem społecznym, ekonomicznym i bezpieczeństwa energetycznego.

W idealnym świecie obie strony sporu powinny teraz usiąść do stołu i zacząć szukać kompromisu. Ale trudno to sobie wyobrazić, bo rzeczywistość Unii Europejskiej trzeciej dekady XXI wieku jest daleka od ideału. A nawet od jakiegoś optymalnego modus vivendi. Mechanizmy wypracowywania realnego kompromisu działają tu słabo. Proces podejmowania najważniejszych decyzji jest tylko z pozoru demokratyczny. A tak naprawdę opiera się na szeregu nienegocjowalnych założeń i przedzałożeń. Wpływ na ich kształt mają głównie najwięksi gracze dyktujący reguły gry. Cała reszta ma się dopasować i… nie podskakiwać. – Często na forum unijnym miałem wrażenie, że zamiast wykładania naszych argumentów czy analiz sytuacji mógłbym równie dobrze zaśpiewać… hymn Szwecji. Efekt byłby podobny. Bo decyzja została podjęta jeszcze zanim się spotkaliśmy, żeby wspólnie poszukiwać rozwiązań – żalił się w samym środku greckiego kryzysu zadłużeniowego nieszczęsny minister finansów Hellady Janis Warufakis. Dziś nie jest pod tym względem lepiej. A może nawet jest jeszcze gorzej. Bo teraz dla potencjalnych buntowników przewidziano realny system kar i zastraszania. Czego od kilku lat doświadcza właśnie Polska.

Unia każe, Polska musi

Kto jest winien? Oczywiście polska opozycja i przychylne jej medialne otoczenie winą za ten brak płaszczyzny do uzgadniania interesów obarczą rząd Zjednoczonej Prawicy. Argument brzmi, że przed rokiem 2015 wszystko działało dużo miłej, lepiej i sprawniej. A teraz Kaczyński i spółka jątrzą i szczują na wspaniałą i Bogu ducha winną Europę.

Tylko, że to nie jest prawda. Relacje polsko-unijne przed rokiem 2015 faktycznie były spokojniejsze, mniej napięte i bardziej correct. Ale działo się tak nie dlatego, że istniała jakaś dobrze naoliwiona maszynka do uzgadniania interesów, tylko raczej dlatego, że Polska – co do zasady – przyjmowała unijną wykładnię interesu za obowiązującą i nie poddawała jej w wątpliwość. Tak jak nie dyskutuje się z pogodą i zimą zakłada się czapkę, a latem klapki. W filozofii politycznej nie-PiS-owskich rządów w Polsce decyzje Unii Europejskiej były rodzajem „zewnętrznych okoliczności”, rodzajem nadprawa, do którego trzeba było dopasować politykę i legislację w kraju. Unia każe, Polska musi. Z rzadka bywało, że polski rząd uznawał jakieś unijne prawo czy regulację za niesprawiedliwą. Jak po kryzysie 2008 roku, gdy Donald Tusk próbował przekonać Komisję Europejską, że dług związany z obsługą systemu emerytalnego (konsekwencja stworzenia OFE w 1999 roku) nie powinien być wliczany do wskaźnika zadłużeniowego. Tusk próbował w ten sposób zostawić sobie i Jackowi Rostowskiemu pole manewru w polityce antykryzysowej. Komisja pozostała jednak głucha na te argumenty. Polska więc zgody na inne liczenie długu nie dostała, a Tusk – chcąc nie chcąc – musiał rozmontować system OFE, bo inaczej miałby na karku unijnych komisarzy bardzo skrupulatnie wtedy pilnujących, by unijne szaraczki nie przekraczały limitów zadłużeniowych.

Na tym tle PiS zawsze był pierwszą partią, która zaproponowała inne podejście. Polska prawica – wbrew dorabianej jej gęby – jest formacją raczej prounijną, to znaczy, że nie podważa sensu uczestnictwa Polski w strukturach euroatlantyckich. Było w tym jednak zawsze poważne „ale”. Był zamiar ustawienia relacji Polski z Unią na zasadach bardziej partnerskich. Większa zgodność unijnej codzienności z równościowym duchem eurotraktatów Schumana czy Monneta. Już w swoim pierwszym podejściu do rządzenia (2005–2007) bracia Kaczyńscy ustawiali Polskę w kontrze do popularnych wtedy ambicji daleko posuniętej federalizacji Europy. Obawiali się, że negocjowany wtedy traktat lizboński (następca eurokonstytucji) ograniczy teoretyczne prawa mniejszych krajów na politykę UE. Tamten opór nie został przyjęty w Europie dobrze. Polska pierwszy raz doświadczyła wtedy, w jaki sposób Unia radzi sobie z odmiennymi poglądami. Polscy politycy zobaczyli na własne oczy, że to nie działa tak, jak piszą w książkach o rozdyskutowanej unijnej demokracji. W praktyce nie można zmusić KE czy krajów takie jak Niemcy albo Francja do dyskusji, na którą nie mają ochoty. Zamiast więc rozmawiać o tym, jakie będą prawa małych i średnich krajów w Europie przyszłości, Warszawa usłyszała oskarżenia o „antyeuropejskość, autorytarne skłonności i wstecznictwo”. Spora część polskich elit dostrzegła w tym własny interes i ochoczo podłączyła się dostarczaniu zachodnim mediom i politykom dowodów na potwierdzenie słuszności ich oceny Polski.

Prawdziwe nowe otwarcie

Gdy PiS wrócił do władzy w roku 2015, karty były już rozdane. Wróciły stare oskarżenia. I stare modele delegitymizowania argumentów. Znów zamiast rozmowy o zbyt forsownym tempie czy o kosztach zielonej transformacji słyszymy raczej o polskich problemach z „praworządnością” albo o „łamaniu praw mniejszości”. Do gry weszły też sankcje finansowe. Biorąc pod uwagę dynamikę z lat 2021–2023, trudno spodziewać się, by akurat w temacie metanu nasze opory zostały wzięte pod uwagę.

Nie oznacza to jednak, że Polska (i inne kraje) nie powinna walczyć o sprawy, na których jej zależy. Przeciwnie. Trzeba się bić i fikać. Zwłaszcza, że w całym tym sporze pojawiły się też nowe – optymistyczne – akcenty. Widać je w kilku aspektach. Po pierwsze, polski rząd jest dziś dużo mocniejszy, niż był 15 lat temu. Polska prawica jest też dużo bardziej obeznana w toczeniu z Unią długotrwałego sporu. Nikt już nie dostaje zawału serca na wieści o kolejnej zapowiedzi nałożenia na Polskę kar albo „aresztowaniu” funduszy. Kar nie płaci, a wobec aresztowań się odwołuje. To nie jest tak, że świat się od tego zawali. Pożyjemy, zobaczymy, kto koniec końców będzie tu górą.

Po drugie, nastąpiło też zjawisko, które można nazwać „organicznym rośnięciem Polski”. Dla Zachodu poprzednia dekada była czasem ekonomicznego zastoju i wielu społecznych napięć. W większości krajów od Włoch po Niemcy wyczuwalna jest atmosfera schyłku. Polska odwrotnie. Ma za sobą – mimo wszystko – bardzo dobre 10 lat. Nawet pomimo trudności związanych z pandemią COVID-19, inflacją i wojną. W latach 2016–2022 polskie płace realne (po uwzględnieniu inflacji) urosły o 25 proc. W tym samym okresie Włochom i Belgom spadły o 20 proc. A Niemcom o 14 proc. Gdy wchodziliśmy do Unii relacja polskiego i niemieckiego PKB była jak 1 do 5. Dziś to 1 do 3. To doświadczenie, siłą rzeczy, przekłada się na większą pewność siebie. Więcej asertywności w rozmowach o trudnych tematach. I wreszcie po trzecie: do głosu dochodzi młode pokolenie, które – nawet nie będąc szczególnie PiS-owskie – nie widzi powodu, by Polska musiała się tak szalenie przejmować tym, co mówią o niej i myślą na mitycznym Zachodzie. Oni chcą, by Polska grała w Unii na tych samych prawach, co pozostali gracze o podobnym potencjale.

Teoretycznie w tym układzie okoliczności powinno być miejsce na nowe otwarcie w relacjach polsko-unijnych. I to nie na takie, które polegać by miało na powrocie do sytuacji sprzed 2015 roku. Niestety w praktyce gotowości do tego nowego otwarcia po stronie unijnej na razie nie widać. Dlatego spór o metan będzie trzeba stoczyć w starym i dobrze już znanym stylu. Nie licząc na zrozumienie. I w razie czego bojkotując próbę narzucenia niekorzystnych rozwiązań.

A potem? Potem będą wybory. Najpierw u nas. A potem u nich. Eurowybory roku 2024 i nowa KE. I może wtedy nadejdzie szansa na prawdziwe nowe otwarcie.

Tekst pochodzi z 17 (1787) numeru „Tygodnika Solidarność”.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe