„Byłem zielonym radykałem, ale otrzeźwiałem”. Wywiad z zawiedzionym ekologiem
– Jak na przestrzeni lat ewoluował Pański stosunek do ruchów ekologicznych?
– To ważne pytanie i pisałem o tym dość szczegółowo, zwłaszcza w mojej książce „Wyznania otrzeźwiałego ekologa”. Krótko mówiąc, wszedłem do ruchu ekologicznego jako romantyczny młodzieniec, który chciał chronić przyrodę przed deprawacją ze strony człowieka. Ale z czasem ruch ekologiczny przekształcił się w bardzo technokratyczną, odgórną machinę, która zdawała się zapominać o swoim pierwotnym celu. Dziś postrzegam go jako coś w rodzaju elitarnego projektu, co uważam za tragedię. Stając się częścią ruchu ekologicznego, chciałem chronić naturę przed nadmierną ingerencją człowieka, chciałem bronić tego, co w niej mistyczne, niezmienne, jej piękna. Z czasem – jak piszę w swojej książce – stało się jednak dla mnie jasne, że to, co postrzegam jako kolejny etap natarcia człowieka na świat pozaludzki, dla wielu spośród moich przyjaciół ekologów jest postępem, czystą energią i zrównoważonym rozwojem. To, co ja nazywam zniszczeniem, dla nich jest rozwiązaniem na dużą skalę. Ich pomysł jest realny i z konieczności niecierpiący zwłoki. Łączy w sobie naturę ludzką i rynek, które – jak wiemy – są tożsame. Tu nie ma czasu na ideologizowanie gór i lasów, tu chodzi o ograniczenie emisji gazów cieplarnianych, a ten cel uświęca wszystkie środki. Ludzie, którzy wydawali się moimi sprzymierzeńcami, w agresywny sposób zabiegają o uprzemysłowienie tego, co dzikie, i robią to w imię dążeń ludzkości. Przeprowadzenie autostrady przez wzgórza – źle, elektrownie wiatrowe na tych samych wzgórzach – dobrze. Współczesny ekologizm padł ofiarą kultu użyteczności, podobnie zresztą jak każda inna sfera naszego życia, od nauki po oświatę. Teraz nie zostaje się ekologiem za sprawą reakcji emocjonalnej odczuwanej w odludnych miejscach – coraz trudniej je zresztą znaleźć. Dziś robi się to, aby promować „zrównoważony rozwój”. Co oznacza ten dziwaczny i sztucznie brzmiący zwrot? Na pewno nie chodzi w nim o obronę pozaludzkiego świata przed stale rosnącym imperium homo sapiens, choć część jego stronników lubi udawać przed sobą i innymi, że jest inaczej. Rzecz w tym, aby podtrzymać naszą cywilizację na odpowiednio wysokim poziomie komfortu, który bogaty świat, czyli my, uznaje za właściwy, i robić to tak, aby nie niszczyć przy tym „kapitału naturalnego” lub też zaplecza surowcowego”. Innymi słowy jest to kawał całkowicie skoncentrowanego na człowieku politykierstwa pod przykrywką troski o planetę.
Czytaj także: [FELIETON "TS"] Rafał Woś: Nikt was nie spytał o sens Zielonego Ładu? No to "Solidarność" spyta
– W „Wyznaniach otrzeźwiałego ekologa” pisze Pan o współczesnym ekologizmie, że stał się on także „nagrodą pocieszenia dla stadka wypalonych trockistów, a równocześnie – cóż za ironia – dodatkiem do hiperkapitalizmu, katalizatorem w srebrnym SUV-ie światowej gospodarki. Dziś jest on wyzwaniem dla inżynierów, narzędziem do rozwiązywania problemów w rękach ludzi, dla których widok Gór Pennijskich w jasny, zimowy dzień nie kojarzy się z transcendencją, tylko ze zmarnowaną okazją do pozyskania energii odnawialnej”. Ruch ekologiczny zamienił się w swoją antytezę?
– Myślę, że największym niebezpieczeństwem związanym z dzisiejszym głównym nurtem ruchu ekologicznego jest tendencja do autorytaryzmu. W pewnym sensie jest to nieunikniony rezultat światopoglądu „Big Green”. Jeśli wierzysz, że bez podjęcia radykalnych działań Ziemia zmierza ku zagładzie, to wynika z tego, że demokracja, a nawet swobody obywatelskie, staną na drodze do podjęcia takich działań. Zieloni zawsze zmagali się z tym dylematem i zazwyczaj starali się go ukryć, ale obecnie obserwujemy współpracę między państwami, korporacjami, wielkimi technologiami i mediami w celu promowania coraz bardziej autorytarnego programu. Ważne jest oczywiście, aby podkreślić, że wiele osób, które pasjonują się ochroną przyrody, ma inne podejście do tych kwestii. Trzeba też zauważyć, że problemy dotyczące środowiska naturalnego są realne i że nie da się ich rozwiązać w prosty sposób.
– Czy spotkał się Pan z ostracyzmem zawodowym i/lub społecznym z powodu głębszego przyjrzenia się programom ruchów ekologicznych? Wspominał Pan, że kiedy opublikował artykuł opisujący przemysłowych elektrowni wiatrowych na obszary wyżynne Wielkiej Brytanii, następnego dnia otrzymał Pan maila od znajomego ekologa, który wyraził nadzieję, że czerwieni się Pan ze wstydu. Nazwał Pana człowiekiem wręcz niebezpiecznym, pytając, jak może Pan wspierać przemysł paliw kopalnych i nie dostrzegać piękna wiatraków.
– Kiedy po raz pierwszy zacząłem pisać o tym, jak ruch ekologiczny sprzymierzył się z wielkim biznesem i zaangażował w niszczenie krajobrazów poprzez „odnawialne” źródła energii, oraz o tym, że stał się on tym, czemu kiedyś się sprzeciwiał, z pewnością zyskałem kilku wrogów. Myślę jednak, że z czasem wiele z moich tez stało się jasnych dla większej liczby osób. Istnieją jednak wybitni „zieloni” myśliciele, których kiedyś znałem, a którzy dziś naciskają na koniec rolnictwa, przejście na żywność hodowaną w laboratoriach i szeroki wachlarz środków, które karałyby ludzi pracujących, a naturze przynosiłyby mierne korzyści. Staje się jasne, że większość głównego nurtu „zielonych” jest sprzymierzona z systemem, któremu kiedyś się sprzeciwiała. Jak piszę w swojej książce, powinno być wystarczająco jasne, do czego to wszystko prowadzi, jednak wielu pozornie świadomych ludzi woli tego nie widzieć. Mamy tu do czynienia z tą samą starą śpiewką, a więc ekspansją, kolonizacją i postępem ludzkości, tyle że bez węgla. Jest to ostatnia faza naszego lekkomyślnego, egoistycznego i powodowanego ślepą ambicją niszczenia tego, co czyste, dzikie i pozaludzkie. To masowa zagłada ostatnich dzikich terenów w celu nasycenia gospodarki człowieka. Tymczasem ludzie, całkiem bez ironii, nazywają to ekologią.
Czytaj także: [Felieton „TS”] Jan Wróbel: Rewolucja goździków
– Co sądzi Pan o „zielonej energii”, „zielonym ładzie”, „zerowej emisji dwutlenku węgla” i pomyśle podporządkowania całej ludzkiej działalności tym wytycznym?
– Myślę, że powinniśmy wyjaśnić sobie kilka spraw. Nie ma wątpliwości, że działalność człowieka jest niezwykle destrukcyjna dla świata przyrody. Zniszczyliśmy połowę światowych lasów, spowodowaliśmy niekontrolowane wymieranie gatunków, zanieczyściliśmy wodę i zaczęliśmy zmieniać klimat naszej planety. Nie należy temu zaprzeczać, niezależnie od tego, co ludzie sądzą o „zielonej polityce”. Pytanie brzmi, co z tym zrobić. Kłopot z tym, co dzieje się obecnie, polega na tym, że jest to odgórne, nieodpowiedzialne, zasilane przez państwa i korporacje. Prowadzi to do tego, że karze się zwykłych ludzi, takich jak rolnicy i kierowcy ciężarówek, a nie elitarne globalne podmioty. „Zielona energia” i „zielone społeczeństwo” to bardzo dobre idee. W rzeczywistości nie ma dla nich alternatywy. Jeśli zniszczymy naturę, zniszczymy samych siebie. Moim zdaniem jednak to pozytywne przesłanie ekologiczne zostało dziś zawłaszczone przez globalne podmioty. W „Wyznaniach otrzeźwiałego ekologa” stawiam tezę o tym, że ekologizm odniósł całkowity sukces, ale zapłacił za niego swoją duszą. Hasło „zrównoważony rozwój” zostało dzisiaj zredukowane do kwestii dotyczących węgla i zmian klimatycznych. Słuchając większości dzisiejszych ekologów, można dojść do przekonania, że są to jedyne zagadnienia, o których w ogóle warto mówić. „Zrównoważony rozwój” zaczął być utożsamiany wyłącznie z powstrzymaniem emisji dwutlenku węgla, gdyż ta grozi znacznym pogorszeniem perspektyw materialnego postępu naszego gatunku oraz niedopuszczalną degradacją zaplecza surowcowego wraz z narażeniem istotnych zasobów kapitału naturalnego. Jeśli się z tym szybko nie uporamy, czeka nas powrót do cerowania skarpet, uprawy własnej marchewki i innych trudnych do wyobrażenia rzeczy. Koszmar naszych przodków powróci jak w dawnych sagach. Problem emisji dwutlenku węgla należy rozwiązać więc tak, jak to się robi z pijanym – rozbić mu butelkę, zrobić to szybko i przy użyciu maksimum siły. Proszę mnie źle nie zrozumieć – ja wcale nie wątpię, że zmiany klimatyczne mogą zachwiać maszyną ludzką. Jestem zdania, że to już się dzieje i jedyna rzecz, którą na tym etapie można zrobić, to łagodzić najgorsze tego efekty. Ale jestem też przekonany, że obawa przed utratą zarówno komfortu, jak i poczucia sensu dostarczanego nam przez cywilizację, do tego stopnia przeszyła umysły ekologów, że zapominają oni o całej reszcie.
– Do czego może to doprowadzić?
– Takie redukcjonistyczne podejście dotyczące stosunków człowiek – środowisko prowadzi do oczywistych wniosków – jeśli problemem jest emisja dwutlenku węgla, to jego rozwiązaniem będzie zerowy poziom emisji dwutlenku węgla. Społeczeństwo musi podejść do sprawy umiejętnie, szybko i z wykorzystaniem wszystkich możliwych środków. Trzeba niezwłocznie zadbać o właściwe technologie, które zapewnią nam tak potrzebną czystą energię, dzięki której już zawsze będzie jasno i szybko. Osiągnięcie tego celu będzie wymagało pozyskiwania ogromnych ilości energii z otoczenia, czyli ze słońca, wiatru i wody. Oznacza to powstanie nowych, olbrzymich skupisk przemysłu w miejscach, gdzie tej energii jest najwięcej. Tak się nieszczęśliwie składa, że są to również najdziksze, najbardziej dziewicze oraz najpiękniejsze zakątki ziemi, a więc takie, które ekolodzy mieli z założenia chronić. Również pustynie, a więc krajobrazy jak dotąd najbardziej chyba odporne na trwałe zagarnięcie przez ludzi, mają być skolonizowane za sprawą olbrzymich paneli słonecznych, czyli szkła, stali i aluminium zajmujących obszary dorównujące niewielkim państwom.
– Rozczarował się Pan ruchem ekologicznym do tego stopnia, że nie angażuje się Pan dzisiaj w żadne przedsięwzięcia społeczne czy polityczne?
– Nie bardzo. Pracuję na swojej ziemi, dbam o rodzinę, wychowuję dzieci, piszę, robię, co mogę w mojej społeczności. Mój główny wkład to moje słowa. Całkowicie straciłem wiarę w politykę. Nadal uważam, że jest coś, co warto robić, ale głównie w skali lokalnej.
– Jaką filozofią życia kieruje się Pan na co dzień?
– Obecnie jestem prawosławnym chrześcijaninem. Wierzę, tak jak zawsze wierzyłem, w możliwości działania na szczeblach lokalnych władz. Jestem bardziej wrogo nastawiony do państw i korporacji niż kiedykolwiek. Nadal kocham naturę. Myślę, że współczesne życie stale doprowadza nas do szaleństwa i czuję potrzebę, by być jak najdalej od niego. Nie mam smartfona, telewizora, nawigacji satelitarnej, karty kredytowej ani spłukiwanej toalety.
– Co sprawia, że jest Pan szczęśliwy?
– Moja żona i dzieci. Moja wiara. Słoneczny dzień na mojej ziemi. Spacer nad morzem. Dobre towarzystwo. Książka przy kominku zimą. Dobre angielskie piwo! Wszystkie proste rzeczy.
– Jakie uczucia towarzyszą Panu, gdy myśli Pan o przyszłości swojej, swojego kraju, kontynentu i świata?
– Bardzo trudno jest nie myśleć o przyszłości w ciemnych barwach. W czasie, w którym żyjemy, zbiega się tak wiele trudności naraz… Coraz wyraźniej widzimy, że na niczym, co kiedyś uważaliśmy za pewnik, nie możemy już teraz polegać. Napięcie wisi w powietrzu. Moje pisanie to sposób, w jaki sobie z tym radzę. To moja metoda, żeby nie zwariować pośród wszechobecnego szaleństwa. Jednocześnie jednak wciąż możemy się cieszyć sprawami, które mają znaczenie – patrz: odpowiedź na pytanie powyżej. Trzeba robić, co się da, co jeszcze można, każdy na swoim polu. Dopóki żyjemy, istnieje nadzieja.
Kontekst: Kim jest Paul Kingsnorth?
Paul Kingsnorth jest angielskim pisarzem i poetą mieszkającym w zachodniej Irlandii. Przez wiele lat był znanym działaczem ekologicznym, jednak po bliższym poznaniu mechanizmów funkcjonowania tego środowiska uznał, że zamieniło się ono w swoją antytezę. Swoje przemyślenia opisał w „Wyznaniach otrzeźwiałego ekologa”.
Nowy numer
Tekst ukaże się w nowym numerze „Tygodnika Solidarność” dostępnym już od środy w kioskach.
Chcesz otrzymywać „Tygodnik Solidarność” prosto do swojego domu lub zakładu pracy? Zamów prenumeratę <TUTAJ>
Najnowszy numer “Tygodnika Solidarność”: Pytamy Polaków o Zielony Ład! https://t.co/jOviZmiChQ pic.twitter.com/fzURTX69bO
— Tygodnik Solidarność (@Tysol) April 29, 2024