Immunitet, wybory i fake newsy – działania wymierzone w Mateusza Morawieckiego

Mateusz Morawiecki przeżywa ostatnio bardzo intensywny czas w polityce krajowej i międzynarodowej. Każdy wizerunkowy i polityczny sukces odniesiony przez niego poza Polską, lecz przecież na polską politykę promieniujący, kontrowany jest przez nasze władze działaniami wymierzonymi w poprzedniego szefa rządu. Pretekstem są wybory korespondencyjne zaplanowane na maj 2020 roku, do których – jak wiemy – nigdy nie doszło.
Były premier Mateusz Morawiecki Immunitet, wybory i fake newsy – działania wymierzone w Mateusza Morawieckiego
Były premier Mateusz Morawiecki / screen YouTube

14 stycznia br. Mateusz Morawiecki został wybrany na szefa Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. 20 stycznia odbyła się inauguracja prezydentury Donalda Trumpa, o której od dawna wiadomo było, że jedynym obecnym na niej polskim premierem będzie… Mateusz Morawiecki. 16 stycznia prokurator generalny i minister sprawiedliwości Adam Bodnar przekazał do Sejmu wniosek o odebranie immunitetu byłemu polskiemu premierowi. Cztery dni później wniosek wpłynął do odpowiedniej komisji w Sejmie, a trzy dni później Morawiecki ogłosił, że sam immunitetu się zrzeka. Po drodze doszło do jeszcze jednej, dość niepokojącej sytuacji – pozornie tajemnicza, choć tak naprawdę banalnie łatwa do rozszyfrowania ukraińska dziennikarka za pomocą fake newsa próbowała ośmieszyć szefa EKR i jej się to – dzięki postawie polskich mediów i polityków – do pewnego stopnia niestety udało.

Od doradcy do wroga

Przedmiotem tego tekstu nie jest szukanie źródeł konfliktu Mateusza Morawieckiego i Donalda Tuska. Trzeba jednak zauważyć, że na relacje między nimi na pewno w jakiś sposób musi oddziaływać fakt, że dawny doradca premiera z Platformy został później ministrem finansów, premierem i jednym z liderów Prawa i Sprawiedliwości. Małostkowość i mściwość Donalda Tuska, znana dobrze jego przeciwnikom i współpracownikom, na pewno silnie oddziałuje i w tym przypadku, przekładając się na działania obecnej władzy przeciw Morawieckiemu. Tak jak oddziaływały na kampanię wyborczą, podczas której Mateusz Morawiecki stał się dla Tuska „bambikiem”, choć przezwisko to użyte zostało trochę obok jego wyniesionego ze świata gier znaczenia. Ponieważ jednak padło z ust lidera, zostało z miejsca podchwycone przez wyznawców, którzy usłyszeli je tego dnia po raz pierwszy. Zostawiając na boku kwestię tej współpracy i rywalizacji, cofnijmy się do lutego 2020 roku. Choć w serwisach radiowych i telewizyjnych pojawiają się już informacje o pandemii, wciąż to domena ich zagranicznej części. Polski pacjent zero pojawi się dopiero na początku marca. Tymczasem 5 lutego marszałek Sejmu ogłasza, że wybory prezydenckie odbędą się 10 maja, z ewentualną drugą turą dwa tygodnie później. Małgorzata Kidawa-Błońska, która w wyborach reprezentować ma PO, spodziewa się wysokiej frekwencji i mówi, że to „dobry termin na wybory prezydenckie”. 

Wybory, których nie było

To, co działo się później, to materiał na mocny, trzymający w napięciu polityczny serial, który zawstydziłby scenarzystów „House of Cards”. I może kiedyś się tego serialu doczekamy, na razie to politycy próbują klecić drugi sezon w trwającej właśnie kadencji. Co się wówczas działo? Pod koniec lutego opozycja oskarżała rząd, że zataja przed obywatelami informacje o polskich chorych, by ujawnić je w dogodnym dla siebie momencie – na przykład, by przykryć konwencję wyborczą wspomnianej Kidawy-Błońskiej. Kandydatka Platformy będzie zresztą najbardziej dramatyczną postacią tej opowieści. Początkowo, jeśli wierzyć sondażom, miała deptać po piętach popularnemu i walczącemu o reelekcję Andrzejowi Dudzie. W kolejnych tygodniach jednak opozycja rozkręcała panikę, według której odbywające się w ramach normalnych procedur wybory byłyby potężnym zagrożeniem dla życia i zdrowia obywateli.

„Przełożyć wybory – wybieram życie, nie śmierć” – głosiły popularne nakładki na zdjęcia profilowe na Facebooku. W efekcie sondaże zaczęły pokazywać zmniejszającą się frekwencję i coraz mniejsze szanse kandydatów reprezentujących obóz krytyków władzy. Ta w odpowiedzi zaczęła przygotowywać się do przeprowadzenia głosowania w formie korespondencyjnej, jednak i do niego nie doszło. „Wybory prezydenckie nie odbędą się 10 maja przede wszystkim dlatego, że samorządy związane z opozycją zablokowały proces wyborczy, złożył się na to również klincz w Senacie” – tłumaczył wówczas rzecznik rządu Piotr Müller. Równolegle PKW informowała, że w związku z tym, że obowiązująca regulacja prawna pozbawiła ją „instrumentów koniecznych do wykonywania jej obowiązków, głosowanie w dniu 10 maja 2020 r. nie może się odbyć; nie mogą mieć zastosowania przepisy Kodeksu wyborczego związane z głosowaniem, w tym: nie będzie obowiązywać cisza wyborcza, a lokale wyborcze pozostaną zamknięte”. Tak też się stało. Po drodze o mało co nie doszło do rozpadu koalicji rządzącej, a Jarosław Gowin próbował przeforsować specjalne, niekonstytucyjne przepisy, które przedłużyłyby o dwa lata kadencję Andrzeja Dudy, pozbawiając go równocześnie możliwości walki o reelekcję. Doszło też do obstrukcji ze strony Senatu, który maksymalnie przewlekał przyjęcie stosownej ustawy.

Zasługa Kidawy-Błońskiej?

Niemal natychmiast po wyborach, których nie było, doszło do zamiany Małgorzaty Kidawy-Błońskiej na Rafała Trzaskowskiego, który, inaczej niż poprzedniczka, nawiązał z Andrzejem Dudą wyrównaną do ostatnich godzin walkę. Bardzo wielu komentatorów uważało wówczas, że cała operacja była wynikiem spisku opozycji i części Porozumienia Jarosława Gowina, którego celem miała być właśnie taka wymiana i ofiarowanie Platformie dodatkowego czasu. Zapewne nigdy nie dowiemy się, jak było, jest jednak faktem, że sama Kidawa-Błońska jeszcze w czerwcu 2020 roku chwaliła się, że „wywaliła wybory majowe”, czym zapisała się w historii spodziewanego przez nią zwycięstwa Trzaskowskiego. Wypowiedź tę chętnie przypomina dzisiejsza opozycja w chwili, gdy to polityków PiS, w tym Mateusza Morawieckiego, chce sądzić za sposób przeprowadzenia majowych wyborów. Przypomnijmy zresztą, że niektórzy swoją narrację zmienili niemal z dnia na dzień i piszący jeszcze na początku maja o tym, że wybory to właściwie pewna śmierć, 10 maja narzekali, że odebrano im prawo głosu. Łatwo jest zakopać się w tym wątku, poprzestańmy więc na tym i ucieknijmy do przodu.

Na czele EKR

Jak wiemy, po wyborach w 2023 roku Mateusz Morawiecki nie zdołał skutecznie stworzyć rządu. Choć wypadał całkiem nieźle w sondażach prezydenckich, nie był wymieniany jako poważny kandydat Prawa i Sprawiedliwości na następcę Andrzeja Dudy. Natomiast od pewnego momentu pojawiły się, początkowo nieoficjalne, informacje, że może on zostać nowym liderem Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, ciesząc się poparciem popularnej i odnoszącej spore sukcesy włoskiej premier Giorgii Meloni. Wiadomość ta była istotna z wielu powodów, które umknąć mogły nieśledzącym zbyt intensywnie frakcyjnych układanek na poziomie Unii Europejskiej. Przed wyborami do PE spodziewano się, że o ile sama EKR wzmocni swój stan posiadania, stanie się to dzięki dobremu wynikowi kierowanych przez Meloni Braci Włochów, równocześnie jednak zakładano marginalizację osłabionego w ramach grupy PiS. Pojawiły się nawet sugestie, że partia Jarosława Kaczyńskiego może znaleźć się poza EKR, jeśli Meloni uzna ją za przeszkodę w dogadaniu się z europejskim mainstreamem dowodzonym przez Ursulę von der Leyen. Jeśli jednak nawet Włoszka snuła takie plany, nic z nich nie wyszło, prawica znów wzmocniła się co prawda w PE, lecz ponownie w stopniu niewystarczającym, by dyktować warunki, a znowuż PiS nie wypadło na koniec tak słabo, jak się wielu spodziewało. Finalnie, gdy już wszystkie karty w nowej Komisji Europejskiej zostały rozdane, 14 stycznia br. Mateusz Morawiecki objął kierownictwo grupy EKR – wybrany przez aklamację ze wskazania premier Meloni, dotychczas sprawującej tę funkcję. 

Odebrać immunitet

Dwa dni później, 16 stycznia, Adam Bodnar przesłał do Sejmu wniosek o pozbawienie Morawieckiego immunitetu w sprawie rzekomego przekroczenia uprawnień, jakim według prokuratury było podjęcie działań na rzecz przeprowadzenia wyborów korespondencyjnych z udziałem Poczty Polskiej, druku kart do głosowania, udostępnienia Poczcie danych wrażliwych uprawnionych do głosowania i podżegania samorządów do udostępnienia danych pocztowcom – a wszystko, jak twierdzą bodnarowcy, bez należytej podstawy prawnej. „Materiał dowodowy zebrany w tej sprawie dostarcza podstawy do przyjęcia uzasadnionego podejrzenia popełnienia przez posła Mateusza Morawieckiego przestępstwa przekroczenia uprawnień jako funkcjonariusza publicznego, tj. Prezesa Rady Ministrów, oraz niedopełnienia ciążących na nim z tego tytułu obowiązków, czym działał na szkodę interesu publicznego w postaci poszanowania porządku prawnego i konstytucyjnych praw wyborców oraz doprowadził do bezcelowego, nieefektywnego i nieuzasadnionego wydatkowania środków publicznych w łącznej kwocie nie mniejszej niż 56 mln 450 406,16 zł na szkodę Skarbu Państwa” – uzasadniała wniosek prokuratura. Gdy pismo wpłynęło do Sejmu, Morawiecki sam zrzekł się immunitetu. „Po prostu wykonywałem wtedy zapisy konstytucji o konieczności organizacji wyborów korespondencyjnych. Gdybym tego nie zrobił, to niewykluczone, że teraz pan Bodnar z panem Tuskiem również wnioskowaliby o zniesienie immunitetu w związku z tym, że nie wykonałem tego obowiązku konstytucyjnego, kij się zawsze znajdzie” – tłumaczył widzom telewizji Republika były premier. Dla pełnego obrazu dodajmy, że sytuację Morawieckiego komplikuje wyrok NSA, w myśl którego „konstytucja ani inne ustawy nie przyznają Prezesowi Rady Ministrów uprawnień w zakresie zmierzającym do organizacji wyborów powszechnych”. Morawiecki tę decyzję uznał za całkowicie oderwaną od realiów pandemii, równocześnie ostrzegł, że będzie ona miała daleko idące skutki – nie tylko dla niego samego – „[…] to zburzenie zaufania do państwa, które stara się działać w najtrudniejszych momentach w najnowszej historii. Dla dobra Rzeczypospolitej trzeba podejmować decyzje, nawet te kończące się tak niesprawiedliwymi i politycznymi orzeczeniami, jak to”. Kolejna odsłona tego politycznego spektaklu czeka nas prawdopodobnie w lutym.

Skuteczne fejki

Z fake newsami Morawiecki mierzyć musiał się przez większą część swojej kariery w rządzie. Słowa o misce ryżu, którymi opisywał politykę państw odbudowujących się po II wojnie światowej, wyrwano z kontekstu i przedstawiono jako pomysł polityka (a w czasie powstania nagrań – szefa banku) na funkcjonowanie polskiego społeczeństwa i jego prawdziwy program. Pomimo prób odkłamywania tej manipulacji w społecznej świadomości funkcjonuje ona do dziś. Gdy Mateusz Morawiecki udał się do Waszyngtonu na zaprzysiężenie Donalda Trumpa, najwyraźniej śledząca go przez dłuższy czas dziennikarka (Ukrainka, związana rodzinnie z wielkim rosyjskim biznesem) sfotografowała go, gdy pyta służb ochrony o drogę. Gwiazdka jednego fake newsa dorobiła do zdarzenia fałszywy kontekst i puściła w świat obraz polskiego premiera, którego nikt nie zna, nikt nie oczekuje i nikt nie chce wpuścić na historyczne wydarzenie. Dezinformacja ta natychmiast została podchwycona przez polskich dziennikarzy i polityków, powielona w setkach wpisów i zapewne również, pomimo sprostowania, na długo przylgnie do premiera. Czy to tylko przypadek, czy akcja mająca na celu ośmieszenie premiera w oczach opinii publicznej przed ewentualnym zatrzymaniem, do którego wstępem ma być odebranie immunitetu? Czy władza zdecyduje się na taki krok pod czujnym okiem EKR i nowej administracji amerykańskiej, mającej dobre relacje z polską prawicą, ale i tak życzliwą Morawieckiemu Meloni? Zostawiam Państwa z tym pytaniem i czekam, co przyniosą kolejne tygodnie. 

PS „Osoby z najbliższego kręgu Mateusza Morawieckiego zostały dziś zatrzymane przez CBA. W tym dyrektorka biura premiera, jej mąż oraz szef agencji PR, który od lat przyjaźnił się z Morawieckim. Panie Mateuszu, może czas powiedzieć «pass»? Tak byłoby lepiej dla wszystkich” – pisze na X w dniu powstawania tego tekstu Marcin Kierwiński. Czy wpis ten można uznać za groźbę, a zarazem odpowiedź na pytanie, którym chciałem zakończyć powyższy artykuł?
 


 

POLECANE
Silesius 2025 rozdany. Najlepsi poeci roku nagrodzeni we Wrocławiu z ostatniej chwili
Silesius 2025 rozdany. Najlepsi poeci roku nagrodzeni we Wrocławiu

Kacper Bartczak za całokształt twórczości, Marcin Czerkasow za książkę roku, Dominika Parszewska w kategorii debiut roku - to tegoroczni laureaci Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius.

Nie żyje uczestniczka popularnego programu TVN Wiadomości
Nie żyje uczestniczka popularnego programu TVN

Nie żyje Justyna Kurowska, która zwyciężyła w pierwszej edycji programu „Kawaler do wzięcia”. Show było emitowane w 2003 roku przez TVN. Informacja o śmierci kobiety pojawiła się 18 października 2025 roku.

Po latach znów na ekranie. Kultowa produkcja powraca Wiadomości
Po latach znów na ekranie. Kultowa produkcja powraca

W serwisie SkyShowtime zadebiutował nowy polski serial oryginalny „Glina. Nowy rozdział”, kontynuacja kultowej produkcji kryminalnej sprzed lat. 

Planetoida nazwana na cześć polskiego miasta Wiadomości
Planetoida nazwana na cześć polskiego miasta

Miasto Chorzów ma od teraz swoją nazwę w kosmosie. Międzynarodowa Unia Astronomiczna (IAU) zatwierdziła nazwę „Chorzów” dla planetoidy o numerze 535266, odkrytej przez polskich astronomów Michała Kusiaka i Michała Żołnowskiego.

Komunikat dla mieszkańców Sosnowca Wiadomości
Komunikat dla mieszkańców Sosnowca

W Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym im. św. Barbary w Sosnowcu ruszył nowy program leczenia ciężkiej osteoporozy pomenopauzalnej. Terapia biologiczna, finansowana przez NFZ, ma szansę znacząco zmniejszyć ryzyko złamań u pacjentek w wieku powyżej 60 lat.

Berlin w kryzysie. Miasto tonie w śmieciach i długach Wiadomości
Berlin w kryzysie. Miasto tonie w śmieciach i długach

Berlin, niegdyś duma Niemiec, dziś zmaga się z narastającymi problemami. Rosnące zadłużenie, przestępczość, brud i chaos sprawiają, że stolica coraz częściej staje się symbolem upadku niemieckiego modelu „różnorodności i otwartości”.

Prof. Romuald Szeremietiew: Chińscy komuniści mogą sięgnąć po środki militarne tylko u nas
Prof. Romuald Szeremietiew: Chińscy komuniści mogą sięgnąć po środki militarne

„Chiny budowały swoją siłę w świecie dzięki wymianie handlowej, rozwojowi gospodarczemu. Ale od pewnego czasu zdaje się zaczynają mieć kłopot z rozwojem gospodarczym. Jak wiadomo, w sytuacjach, kiedy pojawia się jakiś cięższy kryzys, komuniści mogą sięgnąć po środki militarne” - ocenia w rozmowie z portalem Tysol.pl prof. Romuald Szeremietiew, ekspert w dziedzinie wojskowości i bezpieczeństwa, komentując skandaliczne słowa przedstawicieli ChRL w Parlamencie Europejskim.

Konkurs w Hinzenbach: Kamil Stoch tuż za podium z ostatniej chwili
Konkurs w Hinzenbach: Kamil Stoch tuż za podium

Kamil Stoch zajął czwarte miejsce w sobotnim konkursie Letniej Grand Prix w skokach narciarskich na normalnym obiekcie w austriackim Hinzenbach. Wygrał Niemiec Philipp Raimund, przed Austriakami Danielem Tschofenigem i Janem Hoerlem.

Nie żyje aktor polskich filmów i seriali Wiadomości
Nie żyje aktor polskich filmów i seriali

Nie żyje Andrzej Mrożewski. Polski aktor miał 85 lat. Informację o jego śmierci przekazała rodzina w mediach społecznościowych.

W Braniewie odsłonięto pomnik Kresowych Żołnierzy Niezłomnych Wyklętych z ostatniej chwili
W Braniewie odsłonięto pomnik Kresowych Żołnierzy Niezłomnych Wyklętych

Pomnik Kresowych Żołnierzy Niezłomnych Wyklętych - poświęcony wszystkim poległym, zamordowanym, zmarłym żołnierzom kresowych brygad Armii Krajowej oraz innych struktur niepodległościowych - odsłonięto w sobotę w Braniewie.

REKLAMA

Immunitet, wybory i fake newsy – działania wymierzone w Mateusza Morawieckiego

Mateusz Morawiecki przeżywa ostatnio bardzo intensywny czas w polityce krajowej i międzynarodowej. Każdy wizerunkowy i polityczny sukces odniesiony przez niego poza Polską, lecz przecież na polską politykę promieniujący, kontrowany jest przez nasze władze działaniami wymierzonymi w poprzedniego szefa rządu. Pretekstem są wybory korespondencyjne zaplanowane na maj 2020 roku, do których – jak wiemy – nigdy nie doszło.
Były premier Mateusz Morawiecki Immunitet, wybory i fake newsy – działania wymierzone w Mateusza Morawieckiego
Były premier Mateusz Morawiecki / screen YouTube

14 stycznia br. Mateusz Morawiecki został wybrany na szefa Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. 20 stycznia odbyła się inauguracja prezydentury Donalda Trumpa, o której od dawna wiadomo było, że jedynym obecnym na niej polskim premierem będzie… Mateusz Morawiecki. 16 stycznia prokurator generalny i minister sprawiedliwości Adam Bodnar przekazał do Sejmu wniosek o odebranie immunitetu byłemu polskiemu premierowi. Cztery dni później wniosek wpłynął do odpowiedniej komisji w Sejmie, a trzy dni później Morawiecki ogłosił, że sam immunitetu się zrzeka. Po drodze doszło do jeszcze jednej, dość niepokojącej sytuacji – pozornie tajemnicza, choć tak naprawdę banalnie łatwa do rozszyfrowania ukraińska dziennikarka za pomocą fake newsa próbowała ośmieszyć szefa EKR i jej się to – dzięki postawie polskich mediów i polityków – do pewnego stopnia niestety udało.

Od doradcy do wroga

Przedmiotem tego tekstu nie jest szukanie źródeł konfliktu Mateusza Morawieckiego i Donalda Tuska. Trzeba jednak zauważyć, że na relacje między nimi na pewno w jakiś sposób musi oddziaływać fakt, że dawny doradca premiera z Platformy został później ministrem finansów, premierem i jednym z liderów Prawa i Sprawiedliwości. Małostkowość i mściwość Donalda Tuska, znana dobrze jego przeciwnikom i współpracownikom, na pewno silnie oddziałuje i w tym przypadku, przekładając się na działania obecnej władzy przeciw Morawieckiemu. Tak jak oddziaływały na kampanię wyborczą, podczas której Mateusz Morawiecki stał się dla Tuska „bambikiem”, choć przezwisko to użyte zostało trochę obok jego wyniesionego ze świata gier znaczenia. Ponieważ jednak padło z ust lidera, zostało z miejsca podchwycone przez wyznawców, którzy usłyszeli je tego dnia po raz pierwszy. Zostawiając na boku kwestię tej współpracy i rywalizacji, cofnijmy się do lutego 2020 roku. Choć w serwisach radiowych i telewizyjnych pojawiają się już informacje o pandemii, wciąż to domena ich zagranicznej części. Polski pacjent zero pojawi się dopiero na początku marca. Tymczasem 5 lutego marszałek Sejmu ogłasza, że wybory prezydenckie odbędą się 10 maja, z ewentualną drugą turą dwa tygodnie później. Małgorzata Kidawa-Błońska, która w wyborach reprezentować ma PO, spodziewa się wysokiej frekwencji i mówi, że to „dobry termin na wybory prezydenckie”. 

Wybory, których nie było

To, co działo się później, to materiał na mocny, trzymający w napięciu polityczny serial, który zawstydziłby scenarzystów „House of Cards”. I może kiedyś się tego serialu doczekamy, na razie to politycy próbują klecić drugi sezon w trwającej właśnie kadencji. Co się wówczas działo? Pod koniec lutego opozycja oskarżała rząd, że zataja przed obywatelami informacje o polskich chorych, by ujawnić je w dogodnym dla siebie momencie – na przykład, by przykryć konwencję wyborczą wspomnianej Kidawy-Błońskiej. Kandydatka Platformy będzie zresztą najbardziej dramatyczną postacią tej opowieści. Początkowo, jeśli wierzyć sondażom, miała deptać po piętach popularnemu i walczącemu o reelekcję Andrzejowi Dudzie. W kolejnych tygodniach jednak opozycja rozkręcała panikę, według której odbywające się w ramach normalnych procedur wybory byłyby potężnym zagrożeniem dla życia i zdrowia obywateli.

„Przełożyć wybory – wybieram życie, nie śmierć” – głosiły popularne nakładki na zdjęcia profilowe na Facebooku. W efekcie sondaże zaczęły pokazywać zmniejszającą się frekwencję i coraz mniejsze szanse kandydatów reprezentujących obóz krytyków władzy. Ta w odpowiedzi zaczęła przygotowywać się do przeprowadzenia głosowania w formie korespondencyjnej, jednak i do niego nie doszło. „Wybory prezydenckie nie odbędą się 10 maja przede wszystkim dlatego, że samorządy związane z opozycją zablokowały proces wyborczy, złożył się na to również klincz w Senacie” – tłumaczył wówczas rzecznik rządu Piotr Müller. Równolegle PKW informowała, że w związku z tym, że obowiązująca regulacja prawna pozbawiła ją „instrumentów koniecznych do wykonywania jej obowiązków, głosowanie w dniu 10 maja 2020 r. nie może się odbyć; nie mogą mieć zastosowania przepisy Kodeksu wyborczego związane z głosowaniem, w tym: nie będzie obowiązywać cisza wyborcza, a lokale wyborcze pozostaną zamknięte”. Tak też się stało. Po drodze o mało co nie doszło do rozpadu koalicji rządzącej, a Jarosław Gowin próbował przeforsować specjalne, niekonstytucyjne przepisy, które przedłużyłyby o dwa lata kadencję Andrzeja Dudy, pozbawiając go równocześnie możliwości walki o reelekcję. Doszło też do obstrukcji ze strony Senatu, który maksymalnie przewlekał przyjęcie stosownej ustawy.

Zasługa Kidawy-Błońskiej?

Niemal natychmiast po wyborach, których nie było, doszło do zamiany Małgorzaty Kidawy-Błońskiej na Rafała Trzaskowskiego, który, inaczej niż poprzedniczka, nawiązał z Andrzejem Dudą wyrównaną do ostatnich godzin walkę. Bardzo wielu komentatorów uważało wówczas, że cała operacja była wynikiem spisku opozycji i części Porozumienia Jarosława Gowina, którego celem miała być właśnie taka wymiana i ofiarowanie Platformie dodatkowego czasu. Zapewne nigdy nie dowiemy się, jak było, jest jednak faktem, że sama Kidawa-Błońska jeszcze w czerwcu 2020 roku chwaliła się, że „wywaliła wybory majowe”, czym zapisała się w historii spodziewanego przez nią zwycięstwa Trzaskowskiego. Wypowiedź tę chętnie przypomina dzisiejsza opozycja w chwili, gdy to polityków PiS, w tym Mateusza Morawieckiego, chce sądzić za sposób przeprowadzenia majowych wyborów. Przypomnijmy zresztą, że niektórzy swoją narrację zmienili niemal z dnia na dzień i piszący jeszcze na początku maja o tym, że wybory to właściwie pewna śmierć, 10 maja narzekali, że odebrano im prawo głosu. Łatwo jest zakopać się w tym wątku, poprzestańmy więc na tym i ucieknijmy do przodu.

Na czele EKR

Jak wiemy, po wyborach w 2023 roku Mateusz Morawiecki nie zdołał skutecznie stworzyć rządu. Choć wypadał całkiem nieźle w sondażach prezydenckich, nie był wymieniany jako poważny kandydat Prawa i Sprawiedliwości na następcę Andrzeja Dudy. Natomiast od pewnego momentu pojawiły się, początkowo nieoficjalne, informacje, że może on zostać nowym liderem Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, ciesząc się poparciem popularnej i odnoszącej spore sukcesy włoskiej premier Giorgii Meloni. Wiadomość ta była istotna z wielu powodów, które umknąć mogły nieśledzącym zbyt intensywnie frakcyjnych układanek na poziomie Unii Europejskiej. Przed wyborami do PE spodziewano się, że o ile sama EKR wzmocni swój stan posiadania, stanie się to dzięki dobremu wynikowi kierowanych przez Meloni Braci Włochów, równocześnie jednak zakładano marginalizację osłabionego w ramach grupy PiS. Pojawiły się nawet sugestie, że partia Jarosława Kaczyńskiego może znaleźć się poza EKR, jeśli Meloni uzna ją za przeszkodę w dogadaniu się z europejskim mainstreamem dowodzonym przez Ursulę von der Leyen. Jeśli jednak nawet Włoszka snuła takie plany, nic z nich nie wyszło, prawica znów wzmocniła się co prawda w PE, lecz ponownie w stopniu niewystarczającym, by dyktować warunki, a znowuż PiS nie wypadło na koniec tak słabo, jak się wielu spodziewało. Finalnie, gdy już wszystkie karty w nowej Komisji Europejskiej zostały rozdane, 14 stycznia br. Mateusz Morawiecki objął kierownictwo grupy EKR – wybrany przez aklamację ze wskazania premier Meloni, dotychczas sprawującej tę funkcję. 

Odebrać immunitet

Dwa dni później, 16 stycznia, Adam Bodnar przesłał do Sejmu wniosek o pozbawienie Morawieckiego immunitetu w sprawie rzekomego przekroczenia uprawnień, jakim według prokuratury było podjęcie działań na rzecz przeprowadzenia wyborów korespondencyjnych z udziałem Poczty Polskiej, druku kart do głosowania, udostępnienia Poczcie danych wrażliwych uprawnionych do głosowania i podżegania samorządów do udostępnienia danych pocztowcom – a wszystko, jak twierdzą bodnarowcy, bez należytej podstawy prawnej. „Materiał dowodowy zebrany w tej sprawie dostarcza podstawy do przyjęcia uzasadnionego podejrzenia popełnienia przez posła Mateusza Morawieckiego przestępstwa przekroczenia uprawnień jako funkcjonariusza publicznego, tj. Prezesa Rady Ministrów, oraz niedopełnienia ciążących na nim z tego tytułu obowiązków, czym działał na szkodę interesu publicznego w postaci poszanowania porządku prawnego i konstytucyjnych praw wyborców oraz doprowadził do bezcelowego, nieefektywnego i nieuzasadnionego wydatkowania środków publicznych w łącznej kwocie nie mniejszej niż 56 mln 450 406,16 zł na szkodę Skarbu Państwa” – uzasadniała wniosek prokuratura. Gdy pismo wpłynęło do Sejmu, Morawiecki sam zrzekł się immunitetu. „Po prostu wykonywałem wtedy zapisy konstytucji o konieczności organizacji wyborów korespondencyjnych. Gdybym tego nie zrobił, to niewykluczone, że teraz pan Bodnar z panem Tuskiem również wnioskowaliby o zniesienie immunitetu w związku z tym, że nie wykonałem tego obowiązku konstytucyjnego, kij się zawsze znajdzie” – tłumaczył widzom telewizji Republika były premier. Dla pełnego obrazu dodajmy, że sytuację Morawieckiego komplikuje wyrok NSA, w myśl którego „konstytucja ani inne ustawy nie przyznają Prezesowi Rady Ministrów uprawnień w zakresie zmierzającym do organizacji wyborów powszechnych”. Morawiecki tę decyzję uznał za całkowicie oderwaną od realiów pandemii, równocześnie ostrzegł, że będzie ona miała daleko idące skutki – nie tylko dla niego samego – „[…] to zburzenie zaufania do państwa, które stara się działać w najtrudniejszych momentach w najnowszej historii. Dla dobra Rzeczypospolitej trzeba podejmować decyzje, nawet te kończące się tak niesprawiedliwymi i politycznymi orzeczeniami, jak to”. Kolejna odsłona tego politycznego spektaklu czeka nas prawdopodobnie w lutym.

Skuteczne fejki

Z fake newsami Morawiecki mierzyć musiał się przez większą część swojej kariery w rządzie. Słowa o misce ryżu, którymi opisywał politykę państw odbudowujących się po II wojnie światowej, wyrwano z kontekstu i przedstawiono jako pomysł polityka (a w czasie powstania nagrań – szefa banku) na funkcjonowanie polskiego społeczeństwa i jego prawdziwy program. Pomimo prób odkłamywania tej manipulacji w społecznej świadomości funkcjonuje ona do dziś. Gdy Mateusz Morawiecki udał się do Waszyngtonu na zaprzysiężenie Donalda Trumpa, najwyraźniej śledząca go przez dłuższy czas dziennikarka (Ukrainka, związana rodzinnie z wielkim rosyjskim biznesem) sfotografowała go, gdy pyta służb ochrony o drogę. Gwiazdka jednego fake newsa dorobiła do zdarzenia fałszywy kontekst i puściła w świat obraz polskiego premiera, którego nikt nie zna, nikt nie oczekuje i nikt nie chce wpuścić na historyczne wydarzenie. Dezinformacja ta natychmiast została podchwycona przez polskich dziennikarzy i polityków, powielona w setkach wpisów i zapewne również, pomimo sprostowania, na długo przylgnie do premiera. Czy to tylko przypadek, czy akcja mająca na celu ośmieszenie premiera w oczach opinii publicznej przed ewentualnym zatrzymaniem, do którego wstępem ma być odebranie immunitetu? Czy władza zdecyduje się na taki krok pod czujnym okiem EKR i nowej administracji amerykańskiej, mającej dobre relacje z polską prawicą, ale i tak życzliwą Morawieckiemu Meloni? Zostawiam Państwa z tym pytaniem i czekam, co przyniosą kolejne tygodnie. 

PS „Osoby z najbliższego kręgu Mateusza Morawieckiego zostały dziś zatrzymane przez CBA. W tym dyrektorka biura premiera, jej mąż oraz szef agencji PR, który od lat przyjaźnił się z Morawieckim. Panie Mateuszu, może czas powiedzieć «pass»? Tak byłoby lepiej dla wszystkich” – pisze na X w dniu powstawania tego tekstu Marcin Kierwiński. Czy wpis ten można uznać za groźbę, a zarazem odpowiedź na pytanie, którym chciałem zakończyć powyższy artykuł?
 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe