Jakie lekcje z tych wyborów?

Co musisz wiedzieć?
- Zdaniem krytyków rządu Donalda Tuska, otrzymał on od wyborców czerwoną kartkę.
- Od chwili objęcia rządów ekipa Tuska i jego partnerów zawodziła kolejne grupy wyborców.
- Koalicjantów powinny niepokoić najnowsze sondaże parlamentarne, w których widać przewagę PiS nad PO i całej prawicy nad stroną rządową.
Krytycy rządu Donalda Tuska uważają, że 18 maja dostał on od wyborców czerwoną kartkę. Ale nawet wśród sympatyków, przede wszystkich wywodzących się z kręgu Polski 2050, z jej liderami włącznie, nie brakło głosów, że tego dnia w Koalicji 13 grudnia coś pękło.
Kolor kartki kolorem kartki, jest jednak oczywiste, że pierwsza tura wyborów, w mniejszym stopniu od drugiej naznaczona potężnymi operacjami na styku mediów i służb, w mniejszym stopniu skażona też nieznośnym balastem szantaży moralnych, pokazała realne nastroje społeczne. A te okazały się bardzo niekorzystne dla rządu Donalda Tuska i jego koalicjantów.
- Ważny komunikat dla mieszkańców Warszawy
- Odkrycie broni przy granicy z Ukrainą. Nie należy do polskiej armii
- Rząd Tuska usiłował ukryć to przed wyborami? Telewizja Republika ujawnia: Wielki transport broni na Podkarpaciu
- Niemieckie media ujawniają tajne porozumienie Niemiec i Francji po zwycięstwie Karola Nawrockiego
- Marta Nawrocka zaapelowała do Polaków. Poruszające słowa
- Był symbolem Warszawy. Zostanie zburzony
- "Miała kilka miesięcy". Komunikat warszawskiego zoo
- Mocne słowa Zbigniewa Ziobry o Tusku: Tonie w desperacji
- Komunikat dla mieszkańców Wrocławia
Panowie, policzmy głosy
Zacznijmy od statystyk. W pierwszej turze wyborów prezydenckich wzięło udział 13 kandydatów. Linia podziału między krytykami i zwolennikami rządu nie pokrywa się w pełni z decyzjami, które jedenastu z nich podjęło przed drugą turą w kwestii poparcia kandydatów PiS lub PO, względnie – zostawienia decyzji wyborcom, sprzeciwu wobec obu lub wręcz wezwania do bojkotu. 18 maja wyborca na swojej karcie miał troje kandydatów, wprost reprezentujących Koalicję 13 grudnia (zaznaczam, że nie używam zwrotu „Koalicja 15 października” również dlatego, że w tym kontekście jest on zwyczajnie mylący, ponieważ w tamtej koalicji znajdowała się również partia Razem, która dziś nie stanowi zaplecza rządu Tuska). Byli to: Rafał Trzaskowski reprezentujący Koalicję Obywatelską, Szymon Hołownia z Trzeciej Drogi (czyli Polski 2050 i dość długo zdystansowanego wobec jego kandydatury PSL) oraz Magdalena Biejat (działaczka Lewicy, która nie odeszła z koalicji wraz z Adrianem Zandbergiem i większością Razem). Z pozostałych kandydatów jedynie Joanna Senyszyn, choć skonfliktowana z tworzącą rząd Lewicą kierowaną przez Włodzimierza Czarzastego, nie była kandydatką opierającą swoją obecność w kampanii na krytyce Donalda Tuska. Co istotne, pozostałe osoby, po których można było spodziewać się wsparcia dla Trzaskowskiego w drugiej części kampanii (Piotr Szumlewicz, Paweł Tanajno), nie zdołały wystartować w tegorocznym wyścigu. Trzaskowski, Hołownia i Biejat uzyskali razem 40,58% głosów. Motywacje wyborców Senyszyn mogły być różne, jeśli jednak doliczyć ich do tej grupy, uzyskujemy 41,67%. To mniejszość. Pozostali kandydaci swoją obecność w wyścigu oparli na sprzeciwie wobec rządzących lub całej klasy politycznej, przy czym w tym drugim przypadku mógł być to sprzeciw ostry (prowadzący do bojkotu drugiej tury lub odrzucenia obu obecnych w niej kandydatów) lub nieostry (pozostawienie decyzji wyborcom lub apel o wsparcie któregoś z kandydatów jako mniejszego zła). Jednak najbardziej radykalni z tej grupy zdobyli niewielkie poparcie, które nie miało większego znaczenia dla wyniku drugiej tury wyborów. Co więcej, i co nas bardziej interesuje, wyniki Artura Bartoszewicza i Macieja Maciaka nie dają im, jak się zdaje, pola manewru do tworzenia wokół siebie większych ruchów politycznych. Przynajmniej na tym etapie ich politycznej drogi, bo przecież dalsza intensywna aktywność komentatorska może kiedyś sytuację tę zmienić. Trudno przewidzieć też, jaki będzie los Marka Wocha, który zdobył pewną sympatię widzów debat, lecz nie przełożyła się ona na głosy.
Niebezpieczna przewaga
W wyścigu po stronie opozycyjnej wobec rządu Tuska wzięło jednak udział kilkoro bardziej liczących się uczestników. Najważniejszym z nich był oczywiście Karol Nawrocki (29,54%) popierany przez PiS oraz dwaj kandydaci wywodzący się ze środowiska podzielonej w tej kampanii Konfederacji: Sławomir Mentzen (14,81%) i Grzegorz Braun (6,34%). To daje już 50,69% wyborców, którzy mogą zostać zaliczeni do raczej bardziej niż mniej niezadowolonych z działań rządu i perspektywy wzmocnienia jego władzy przez przyjazną czy wręcz uległą wobec niego prezydenturę. Niezależnie od różnic ideowych do tej grupy zaliczyć możemy też Adriana Zandberga z Razem (4,86%) i pozostałych, mających już wyraźnie niższe poparcie kandydatów, w tym również Krzysztofa Stanowskiego i Marka Jakubiaka, oraz wspomnianych wyżej uczestników z marginalnymi wynikami. Jak wygląda to w liczbach? Po stronie rządowej, liczonej w sposób bardziej zasadniczy (czyli bez Senyszyn), mamy 7 956 059 głosów. Jeśli dodamy do tego Senyszyn – 8 170 257. Sporo, ale Nawrocki z Braunem i Mentzenem to już 9 936 169 głosów, a więc dużo, dużo więcej. A przecież nie policzyliśmy elektoratu Zandberga (952 832), który nie ma na razie zdolności koalicyjnej z prawicową trójką, jest jednak coraz bardziej wyrazistym krytykiem liberalnego rządu. Pozostali kandydaci łącznie uzyskali trochę ponad pół miliona głosów. Razem mamy więc prawie 10 i pół miliona głosów różnie motywowanego sprzeciwu wobec Koalicji 13 grudnia. To dla Donalda Tuska bardzo zła wiadomość.
PiS bez PiS-u
Zanim zastanowimy się nad konsekwencjami tego stanu rzeczy, poszukajmy jego przyczyn. Od chwili objęcia rządów ekipa Tuska i jego partnerów zawodziła kolejne grupy wyborców. O ile zwolennicy PiS niespecjalnie mieli się czym rozczarować, ponieważ nie spodziewali się po tej władzy niczego dobrego, nie brakowało przecież osób, które łączyły z nią pewne oczekiwania. Czasem naiwne, wynikające choćby z kwestii metrykalnych: wielu wyborców z 2023 roku nie znało lub nie pamiętało już rządów innych niż Zjednoczonej Prawicy, czy tym bardziej przyczyn odsunięcia 8 lat wcześniej Platformy od władzy. Inni pamiętali, liczyli jednak, że w nowym, wielkopartyjnym układzie politycznym wpływy Donalda Tuska będą równoważone przez bardziej konserwatywne PSL czy nastawioną socjalnie Lewicę, w tym Razem. Adrian Zandberg do rządu jednak nie wszedł, a reszta poddała się błyskawicznie liberalnemu dyktatowi. Istniała też duża grupa wyborców, która oczekiwała kontynuacji większości punktów programu PiS, tyle że przez nowe osoby. Jeszcze przed wyborami w „Dzienniku Gazecie Prawnej” pojawiły się badania pokazujące, że ze wszystkich dużych planów inwestycyjno-rozwojowych jedynie budowa samochodów Izera nie budzi większego entuzjazmu, Polacy chcieli natomiast atomu i CPK. Co więcej, nie chcieli natomiast likwidacji Instytutu Pamięci Narodowej czy Centralnego Biura Antykorupcyjnego, co zapowiadała PO. I o ile ich likwidacji na razie nie było (ale wciąż pojawiają się w zapowiedziach polityków), o tyle inwestycje gwałtownie spowolniły, a CPK stał się wydmuszką, niespełniającą nawet na papierze swoich pierwotnych założeń. I tak do grona rozczarowanych dochodzi wykraczająca daleko poza prawicę frakcja promodernizacyjna. „Polacy chcą polityki PiS-u bez PiS-u” – mówił w czerwcu zeszłego roku Piotr Trudnowski z Instytutu Jagiellońskiego w rozmowie z portalem Salon24.pl. Ten zwrot w wypowiedziach komentatorów wraca zresztą dość często.
Epidemia rozczarowania
Kolejne miesiące przynosiły coraz głębsze przekonanie, że rząd jest w stanie wywiązać się ze swoich obietnic. W terminie ze stu obietnic na sto dni zapowiadanych przez Tuska zrealizowano tylko kilkanaście, przy czym często zwracano uwagę na to, że najpełniej dotrzymaną obietnicą okazało się przywrócenie świadczeń ludziom komunistycznych służb, do których dorzucono kilka spraw z ideologicznej agendy. Według działaczy Konfederacji rok po wyborach liczba wypełnionych punktów wzrosła do 30, zabrakło wśród nich jednak choćby podniesienia kwoty wolnej od podatku.
Równocześnie wiele innych działań rządu prowadzących do osłabienia pozycji branż strategicznych, zwolnień pracowników, dramatycznego spadku zysków spółek Skarbu Państwa czy zapaści służby zdrowia (zjawiska opisywane wielokrotnie na łamach „TS”) budziło zaniepokojenie i sprzeciw kolejnych grup społecznych. Wiele z nich było też, jak może się wydawać, celowo prowokowanych przez władze poprzez stawianie ich przed polityką faktów dokonanych, lekceważące podejście do kwestii konsultacji społecznych (np. z leśnikami, myśliwymi czy środowiskami rodziców), a czasem – jak w przypadku rolników – posunięto się wręcz do siłowej, brutalnej konfrontacji. Równocześnie najtwardszy elektorat także wyrażał niezadowolenie z powodu zbyt wolnego tempa rozliczeń i niedostatecznej głębokości zmian z zakresu inżynierii społecznej – jednak ta grupa nie odwróci się od Tuska, nie jest więc istotna dla naszych rozważań. Przed nami kolejne kłopoty wynikające z realizacji polityki ekologicznej i migracyjnej Unii.
Kwestia priorytetów
Zlekceważonymi zupełnie sygnałami ostrzegawczymi były badania z sierpnia zeszłego roku. Ankietowani pytani przez IBRIS wskazywali, że kluczowymi obszarami działań rządu powinny być: walka z drożyzną, wzmocnienie bezpieczeństwa, naprawa służby zdrowia oraz nieustająco budowa CPK i elektrowni atomowych. Rozliczenia poprzedników czy aborcja wskazywane były o wiele rzadziej. Z wypowiedzi premiera i czołowych polityków wynikało jednak, że to te sprawy są dla gabinetu kluczowe, co mogło budzić w społeczeństwie poczucie oderwania władzy od problemów zwykłych ludzi. W październiku, gdy badano nastroje Polaków rok po wyborach, okazało się, że oceny negatywne rządu zaczynają przeważać nad pozytywnymi (39 do 27 w badaniu IPSOS). Potwierdzały to kolejne sondaże, przy czym jeszcze gorzej od rządu jako całości oceniany był i jest Donald Tusk. W kwietniu tego roku w sondażach liczba przeciwników premiera przekraczała połowę respondentów, jako zwolennicy deklarowała się natomiast niecała 1/3. Tę słabość pokazała też frekwencja na przedwyborczym marszu sympatyków Rafała Trzaskowskiego, który choć liczny, nie był powtórzeniem dawnych sukcesów. Przyznał to, niechcący, nawet sam Tusk zagrzewający uczestników mocno przestrzelonym zawołaniem: „Jest nas pół miliona”. Podczas poprzedniej imprezy w tym duchu, przed wyborami w 2023 r., Tusk krzyczał do zebranych o milionie demonstrantów. Wiele analiz wskazywało na niższą mobilizację „Jagodna”, czyli grupy wyborców, których determinacja przeważyła szalę w październiku 2023 r.
Przy takich tendencjach trudno dziwić się nierównowadze sił w pierwszej turze wyborów. Koalicjantów powinny niepokoić też najnowsze sondaże parlamentarne, w których widać przewagę PiS nad PO i całej prawicy nad stroną rządową. W przyszłym parlamencie możemy spodziewać się większej niż dziś reprezentacji Konfederacji, silnego PiS i – być może – koła lub nawet klubu Korony Grzegorza Brauna. Tu warto też zauważyć, że Karola Nawrockiego w drugiej turze poparło wielu młodych wyborców, dla których, według zaklęć mediów, miał on być niewybieralny. W przyszłości może się to przełożyć też na pewne odczarowanie PiS w tym segmencie elektoratu. Obok lewicy uległej znajdzie się też zapewne ta mniej pokorna, dowodzona przez Zandberga. Koalicja 13 grudnia do przyszłych wyborów nie dotrwa też zapewne w obecnym kształcie, projekt Trzeciej Drogi wyraźnie ma się ku końcowi. Jeśli rząd nie zdecyduje się na dalszą brutalizację życia politycznego i szeroko zakrojoną interwencję w wybory parlamentarne, niemal na pewno nie będzie w stanie przedłużyć swojego mandatu na kolejną kadencję.
Miecz Damoklesa
Już nie sondaże, a twarde dane w postaci wyników wyborczych pokazują mocne rozczarowanie pracami koalicji i bankructwo polityki rządu Donalda Tuska. Polityka rozliczeń, częściej deklaratywna niż realna, przestała interesować większość wyborców widzących coraz wyraźniej, co igrzyska te mają przykrywać. Rząd wielokrotnie wykazywał się obojętnością wobec problemów społecznych, skupiając się na obsesjach najtwardszego elektoratu i swoich własnych. Zgodnie z przewidywaniami nad dobre samopoczucie Polaków przedkładał ścisłe realizowanie unijnej agendy również w tych dziedzinach, które uderzają w poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji obywateli. Wszystko to wróciło do Tuska i Trzaskowskiego 18 maja, a w kolejnych wyborach parlamentarnych powróci raz jeszcze – ze zdwojoną siłą.