Los Angeles płonie... z korzyścią dla prawie wszystkich

Co musisz wiedzieć?
- Amerykańskie Los Angeles pustoszą zamieszki wywołane przez proimigranckich aktywistów
- Donald Trump wysyła do Los Angeles Gwardię Narodową, wojsko i zarządza deportacje imigrantów
- Miażdżąca większość Amerykanów popiera masowe deportacje nielegalnych imigrantów
Nowoczesność sprzyja protestującym
Podpalanie samochodów stało się łatwiejsze niż dawniej. Palenie samochodów zaparkowanych nie wstrzymuje ruchu ulicznego tak efektownie jak pożar samochodu na jezdni - najlepiej na skrzyżowaniu najruchliwszych ulic. Po Los Angeles jeździ coraz więcej samochodów (zwłaszcza taksówek) bez kierowców. Te najłatwiej podpalać, bo samochód bez kierowcy - gdy zagrodzi mu drogę napastnik z "koktajlem Mołotowa" - nie stara się go wyminąć, tylko automatycznie zatrzymuje się i pokornie czeka, aż człowiek przed maską odejdzie. Nie potrafi inaczej. Tak jest zaprogramowany. Nowoczesność sprzyja więc atakującym.
Dawniej trzeba było wyrywać płyty chodnikowe (trudne zadanie!), żeby mieć czym rzucać na samochody z mostu nad autostradą. Teraz wszędzie zalegają solidne, ciężkie hulajnogi. Nadają się idealnie do zrzucania na dachy osobówek i autobusów. I to się dzieje. Oczywiście nie wszędzie i nie stale. Pamiętajmy o proporcjach. Wielkie Los Angeles ma ponad tysiąc kilometrów autostrad i setki mostów nad nimi. Także spalone i obrabowane sklepy to jedynie ułamek promila ogólnej liczby sklepów.
Jednak ta statystyka nie ma żadnego znaczenia dla tych, którzy stracili swoje biznesy, którym na dach samochodu spadła hulajnoga lub ich samochód spłonął.
Pojedynek politycznych tytanów
Władze miasta i stanu wykorzystują tę sytuację i prowadzą polityczną grę z federalną administracją. Kluczem do zrozumienia tego, co się tu dzieje, jest konflikt pomiędzy władzami stanu Kalifornia (gubernator Gavin Newsom) i miasta Los Angeles (burmistrz Karen Bass) a prezydentem Donaldem Trumpem i - generalnie - partią republikańską. Republikanie w Kalifornii, zwłaszcza w jej wielkich miastach, stanowią od dawna absolutną mniejszość we wszystkich władzach, a żaden republikański kandydat na prezydenta USA nie wygrał w Kalifornii od 1988 roku. Wniosek jest oczywisty: gubernator Kalifornii i burmistrz Los Angeles mają całkiem innych adresatów swoich decyzji i działań niż Trump i republikanie. Całkiem inni wyborcy ich wybrali. Komu innemu chcą się przypodobać. Dlatego władze stanowe i miejskie bagatelizowały demonstracje i niebezpieczeństwo jakie one stwarzały, bo są to demonstracje i protesty przeciwko funkcjonariuszom federalnym i decyzjom Trumpa. Czyli to były "dobre" protesty, bo skierowane przeciwko wspólnemu wrogowi. Dla znacznej części politycznie zaangażowanych Kalifornijczyków, akcje przeciwko działaniom znienawidzonego przez nich Trumpa są warte obrabowanych sklepów i spalonych samochodów (zwłaszcza, gdy są to cudze sklepy i samochody). "Zaprzestańcie deportacji, a protesty ustaną" - mówiły władzom federalnym władze lokalne.
Z kolei Trump wysyła do LA Gwardię Narodową i wojsko (marines), bo chce pokazać "środkowej Ameryce", czyli milionom swoich wyborców, że potrafi być stanowczy wobec łamiących prawo i zagrażających bezpieczeństwu na ulicach. Szczególnie w stanach rządzonych przez demokratów. Los Angeles już dawno ogłosiło się "miastem sanktuarium", co oznacza, że policja oraz inne służby stają po stronie bezprawia i odmawiają współpracy z przedstawicielami władz federalnych w zwalczaniu nielegalnej migracji.
W tym zwarciu władz Kalifornii z rządem federalnym, racja jest jednoznacznie po stronie Trumpa. Agenci imigracyjni chcą zatrzymać i deportować ludzi, którzy są w USA bezprawnie, którzy pracują nielegalnie, najczęściej posługując się fałszywymi dokumentami. Z kolei demonstracje, które są protestem wobec zatrzymaniom i deportacjom, z reguły przekształcają się w brutalne zamieszki, niszczenie mienia, wandalizm, rabunek sklepów i fizyczne ataki na policję oraz straż pożarną. Rozumowanie demonstrantów jest proste: pokojowymi manifestacjami nikt się nie przejmie. Na władze federalne zadziała tylko przemoc, anarchia, rabunek, płomienie i rozlew krwi. Tak powstaje spirala agresji.
Gangsterzy i politycy korzystają z okazji
Poza tym także członkowie gangów wykorzystują chaos, który wywołują demonstracje, do rabunku sklepów. Nie ma nic bardziej przerażającego, niż całkowita bezradność policji wobec przemocy motłochu. Pamiętam, gdy w 2020 roku San Fernando Valley (dzielnica LA) przygotowywała się na noc przemocy. Na głównej ulicy, bulwarze Ventura, na kilkukilometrowym odcinku właściciele wszystkich sklepów zabezpieczali swoje okna i drzwi płytami wiórowymi i sztabami, bo wiedzieli, że policja nie będzie w stanie powstrzymać ataków tłumu. Panowało poczucie bezsilności. Donald Trump ostrzegał wówczas władze lokalne i stanowe, że wyśle wojsko, jeśli nie dadzą sobie rady. Minęło 5 lat i sytuacja się powtórzyła. Tym razem Trump szybko przeszedł od słów do czynów. Cała Ameryka ma widzieć, że nie będzie się patyczkował z bezprawiem. Sondaże wykazują, że absolutna większość Amerykanów popiera masowe deportacje nielegalsów, a deportacjom w jakiekolwiek formie sprzeciwia się zaledwie 16% badanych. Chaos na ulicach Los Angeles zwiększy procent popierających deportacje, co wzmocni Trumpa i ruch MAGA.
Paradoksalnie, dla władz kalifornijskich ta sytuacja jest również korzystna. Przecież, gdy cokolwiek pójdzie teraz nie tak, gdy np. pojawią się ofiary w ludziach, będzie to dla większości kalifornijskich wyborców winą Trumpa. A więc jeszcze bardziej wzmocni demokratów.
Z kolei niszczenie budynków, ulic i infrastruktury miejskiej jest z definicji korzystne dla władz miasta, bo "odbudowa" po dewastacji stanie się pretekstem do podniesienia podatków lub emitowania specjalnych obligacji. Szczególnie, że zbliża się termin igrzysk olimpijskich w Los Angeles. Lokalni politycy zdobędą nowe, wielkie fundusze, czym automatycznie zwiększą swoją władzę.
Politycznie, wszystkie strony zyskują. Newsom i Bass w Kalifornii. Trump w Stanach republikańskich.
Kto "stoi" za demonstracjami i przemocą? Sterują nimi lewackie organizacje, których celem jest chaos i anarchia. One też wzmocnią się po protestach, bo - w wyniku radykalizacji młodzieży i nielegalnych imigrantów - poszerzą swoją bazę i zbudują własną legendę.
Kto straci?
A kto straci na demonstracjach i przemocy? Nie ci, którzy poniosą straty materialne, bo tym firmy ubezpieczeniowe wypłacą odszkodowania (często zawyżone). I nie ubezpieczyciele, bo oni przecież natychmiast podniosą opłaty za ubezpieczenia, uzasadniając podwyżki zwiększonym ryzykiem. Ostatecznie, za wszystko zapłaci amerykański podatnik.
Kto więc straci? Stracą przypadkowe ofiary przemocy i chaosu - ludzie, którzy znajdą się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Tacy zawsze tracą, ale ich jest z reguły mniej niż wszystkich, którzy skorzystają. Dlatego przemoc będzie jeszcze trwała. A gdy się wypali tym razem, wróci za rok lub dwa.