Przewodniczący Wojewódzkiej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego piratem drogowym

Co musisz wiedzieć:
- Marszałek województwa lubuskiego Marcin Jabłoński (PO) spowodował kolizję na trasie S3, wyprzedzając agresywnie z prawej strony i zajeżdżając drogę kierowcy BMW – wszystko zarejestrowała kamera.
- Policja zatrzymała Jabłońskiemu prawo jazdy i skierowała sprawę do sądu; polityk odmówił przyjęcia mandatu i miał zrobić funkcjonariuszom awanturę na miejscu zdarzenia.
- Zdarzenie wywołało oburzenie w mediach społecznościowych, zwłaszcza w kontekście agresywnej jazdy i wysokiego stanowiska politycznego sprawcy.
- Marcin Jabłoński to wieloletni polityk Platformy Obywatelskiej, wcześniej m.in. wojewoda lubuski i podsekretarz stanu w MSW; to nie pierwsza kontrowersja z jego udziałem.
Otóż mamy w naszym nadwiślańskim cyrku nową specjalizację: pirat drogowy na stanowisku... Przewodniczącego Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego.
Pędzący Marcin Jabłoński
Bohaterem tej tragifarsy jest niejaki pan Marcin Jabłoński, z zawodu marszałek województwa, z ramienia partii, która lubi o sobie myśleć, że jest obywatelska. Ów dygnitarz, gnając służbową limuzyną (bo jakże inaczej?), postanowił na drodze ekspresowej S3 dać bliźniemu lekcję poglądową z zakresu dynamiki zderzeń. Jak donoszą świadkowie, a nawet uwieczniono to na taśmie filmowej, pan marszałek najpierw „siedział na zderzaku” niczym sęp nad padliną, migał nerwowo światłami, a gdy to nie pomogło, przeszedł do czynów. Zajechał drogę, zepchnął Bogu ducha winnego kierowcę na barierki i doprowadził do karambolu.
Można by pomyśleć, że człowiek na takim stanowisku, z taką przeszłością – wicewojewoda, starosta, minister – po takim wyczynie spaliłby się ze wstydu, posypał głowę popiołem i co prędzej zniknął w czeluściach politycznego niebytu. Ale gdzie tam! To byłby odruch człowieka cywilizowanego. Pan marszałek, jak na prawdziwego aparatczyka przystało, poczuł się dotknięty. Jak śmiała policja, wezwana na miejsce, sugerować mu winę? Jemu, marszałkowi! Zrobił więc funkcjonariuszom awanturę, mandatu nie przyjął, bo przecież honor urzędu nie pozwala na przyznanie się do pospolitego chamstwa. Sprawa trafi do sądu, a prawo jazdy, ten zbędny widać w jego mniemaniu świstek papieru, zostało mu tymczasowo odebrane.
Przewodniczący Wojewódzkiej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego
I tu, proszę Państwa, dochodzimy do sedna. Pan Jabłoński jest Przewodniczącym Wojewódzkiej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego. Powtórzę, bo brzmi to jak żart Monty Pythona: człowiek, który zajeżdża drogę i spycha innych na barierki, przewodniczy gremium, które ma dbać o nasze bezpieczeństwo na tychże drogach. To tak, jakby na czele towarzystwa walki z alkoholizmem postawić najbardziej notorycznego pijaka w mieście. Lis w kurniku to przy tym szczyt roztropności.
Ktoś powie: „To wina tej partii!”. Błąd, moi drodzy. To wina władzy jako takiej. Jak słusznie zauważają mądrzejsi ode mnie, władza, zwłaszcza ta niekontrolowana i karmiona lizusostwem, uderza do głowy niczym bimber pędzony w leśniczówce. Człowiek, który dostaje do ręki służbowy samochód, immunitet (nawet ten mentalny) i poczucie wyższości, zaczyna wierzyć, że przepisy ruchu drogowego są dla maluczkich. On, człowiek misji, pędzi załatwiać sprawy wagi państwowej, a reszta ma mu z drogi ustępować.
I tak to się kręci. Pan marszałek będzie się teraz procesował, partia go pewnie na chwilę schowa, a potem wypłynie na innym, równie odpowiedzialnym stanowisku. Może zostanie szefem nadzoru budowlanego albo głównym inspektorem ochrony przeciwpożarowej? Możliwości są nieograniczone.
A my, obywatele? My stoimy na poboczu tej zdemolowanej drogi S3 i patrzymy. I jedyne, co możemy zrobić, to bić w ten swój publicystyczny bęben, powtarzając do znudzenia: patrzcie i pilnujcie! Bo jak nie, to niedługo przewodniczącym komisji ds. walki z korupcją zostanie skazany za łapówkarstwo. A nie, przepraszam. To chyba już było.