Niemiecki historyk: Ataki na Benedykta XVI są całkowicie bezpodstawne
EXAUDI: Doktorze Hesemann, nowy raport zawiera niepokojące informacje o nadużyciach wobec 497 dzieci w archidiecezji monachijskiej w latach 1945-2019. Czy widział go pan?
Dr Michael Hesemann: Tak, oczywiście. Całe 1893 strony można znaleźć w sieci, ale niestety tylko po niemiecku. Ale ponieważ jestem Niemcem, nie było dla mnie problemem przeczytanie tego dokumentu.
Czy widział Pan fragmenty mówiące o tym rzekomym niewłaściwym postępowaniu ze strony kard. Ratzingera, gdy był arcybiskupem Monachium?
- Czytałem zarówno 72 strony odnoszące się do 5 lat, kiedy kard. Ratzinger był arcybiskupem Monachium i Freisingu (1977-1982), jak i jego 88-stronicową odpowiedź na pytania śledczych.
Co powiedziano? Czy jest to uzasadnione?
- Przede wszystkim istnieje ogromna rozbieżność między samym raportem z jednej strony, a konferencją prasową i jej międzynarodową relacją z drugiej. Jest to o tyle istotne, że wszyscy dziennikarze, którzy relacjonowali konferencję prasową w Monachium, przyznali, że nie czytali jeszcze raportu. Oczywiście, że nie, bo nikt nie jest w stanie przeczytać 1893 stron w jeden dzień!
Tak więc każdy nagłówek opierał się na tym, co zostało powiedziane na konferencji prasowej, ale w rzeczywistości była to tylko stronnicza i złośliwa interpretacja, nie poparta faktami przedstawionymi w raporcie. Tak więc, większość z tego, co słyszeliśmy w ciągu ostatnich dwóch dni, było tylko fałszywymi wiadomościami fake newsami, opartymi na celowej dezinformacji mediów.
Jak wszyscy wiemy, media skoncentrowały się na papieżu Benedykcie XVI, chociaż nie jest on wcale głównym bohaterem raportu. Dokument dotyczy przypadków nadużyć seksualnych wobec małoletnich od 1945 do 2019 roku, czyli w ciągu 74 lat, a nie tylko w czasie 5 lat rządów arcybiskupa Ratzingera. Dotyczy on 65 przypadków, z których tylko cztery są związane z Ratzingerem. Jeśli przestudiuje się te przypadki, Ratzinger jest tylko postacią poboczną, kimś, kto nie odegrał większej roli w tym, co się wydarzyło. Jednak wszyscy skupiają się na nim. Stawianie go w centrum uwagi jest oczywiście łatwym sposobem na ukrycie wykroczeń kilku jego następców, zwłaszcza kardynała Marxa, który od 2008 roku jest arcybiskupem Monachium i Freisingu.
Przyjrzyjmy się zatem tym czterem przypadkom i temu, jak Ratzinger sobie z nimi radził.
Tak, czy mógłby Pan przybliżyć te przypadki?
- Jeśli je przestudiujemy, to bardzo zaskoczy nas fakt, że w żadnym z tych czterech przypadków nie było ofiar, przynajmniej nie za kadencji Ratzingera jako arcybiskupa. W żadnym z tych czterech przypadków ksiądz nie został oskarżony o jakąkolwiek aktywność seksualną z udziałem osoby małoletniej lub dorosłej, chłopca czy dziewczyny w czasie tych 5 lat! To bardzo ważny fakt, gdyż powszechnie twierdzi się, że Kościół przymyka oko na ofiary. W raporcie nie ma nazwisk (nawet w odpowiedzi Benedykta XVI nazwiska są zaciemnione), ale osławiony ks. Peter Hullermann w drugim przypadku jest ekshibicjonistą.
Zacznijmy od pierwszego przypadku. Chodzi w nim o księdza, który został wysłany za granicę po tym, jak w przeszłości dopuścił się wykroczenia seksualnego i został skazany na karę więzienia. Otrzymał on od abp. Ratzingera pozwolenie na powrót do swojej rodzinnej diecezji na emeryturę. Ponieważ ksiądz ten chciał po prostu przejść na emeryturę, pozwolenie mu na śmierć w jego ojczyźnie było ludzkim aktem łaski. Mimo to, raport mówi, że Wikariat Generalny - nie Ratzinger! - wysłał mu list formalny, akceptując jego przejście na emeryturę i tytułując go „proboszczem” („Pfarrer"). Autorzy raportu twierdzą, że „proboszcz” jest tytułem honorowym, nadanym mu przez arcybiskupa Ratzingera, co jest po prostu nonsensem. „Proboszcz” nie jest w ogóle tytułem honorowym, w przeciwieństwie do „prałata”, „kanonika” itd. Ratzinger nie powinien być za to winiony, ponieważ to Wikariat Generalny zgodził się na jego emeryturę i nazwał go „proboszczem”.
W drugim przypadku, ksiądz z innej diecezji został uznany za winnego molestowania dzieci w diecezji Essen, będąc w stanie upojenia alkoholowego. Został wysłany przez swojego biskupa do archidiecezji Monachium na leczenie psychiatryczne. Chociaż w raporcie nie padają nazwiska, to jednak mówi się tutaj wyraźnie o osławionym ks. Peterze Hullermannie, którego nazwisko tak często słyszymy. To molestowanie dzieci w jego rodzinnej diecezji Essen miało miejsce przed objęciem przez Ratzingera urzędu arcybiskupa Monachium, a więc poza jego odpowiedzialnością. W innym czasie, w innej diecezji! Hullerman został wysłany przez swojego biskupa na leczenie psychiatryczne do diecezji monachijskiej. W tamtych czasach powszechnie uważano, że zboczenia seksualne są uleczalne. Ponieważ Hullerman działał pod wpływem alkoholu, powstaje pytanie, czy ktokolwiek w Monachium zdawał sobie sprawę, że jest pedofilem, czy też uważano go po prostu za alkoholika z problemami psychicznymi. W czasie leczenia pozwolono mu przebywać na plebanii miejsca, w którym się leczył, a tamtejszy proboszcz zaangażował go w kilka działań. Benedykt zapewnia, że nie został poinformowany o sytuacji tego człowieka, o tym, że molestował dzieci w swojej diecezji, i nie ma żadnych dowodów na to, że było inaczej!
Czyli Ratzinger nie wiedział, że przeniesienie Hullermana było spowodowane molestowaniem dzieci?
- Nie, on wyraźnie twierdzi, że nie wiedział i nie mamy powodu, by kwestionować jego oświadczenie... Wspomniany ks. Hullerman, szybko zyskał popularność i nigdy nie popełnił żadnego wykroczenia podczas pełnienia swojej posługi. Kiedy okazało się, że zaangażował się w akt ekshibicjonizmu, został skazany przez sąd i usunięty z posługi duszpasterskiej, a następnie znalazł pracę jako nauczyciel w szkole prywatnej. Ważne, by wyjaśnić, że była to prywatna szkoła ekonomiczna i nie miała nic wspólnego z Kościołem.
Akt ekshibicjonizmu ks. Hullermana polegał w zasadzie na tym, że dokonał go w miejscu publicznym, poza parafią, gdzie nie był rozpoznawalny jako ksiądz i nikt z jego parafii nie był tego świadkiem. Pozwolono mu kontynuować leczenie psychiatryczne, bez jakiejkolwiek aktywności w miejscowej parafii, przynajmniej za czasów Ratzingera. Nie mamy tu więc żadnego aktu pedofilii, żadnego przypadku molestowania seksualnego, żadnej ofiary za kadencji Ratzingera. Wszystkie oskarżenia koncentrują się tylko na pytaniu, dlaczego Ratzinger pozwolił człowiekowi, o którego przeszłości nie wiedział, leczyć się psychiatrycznie i pozostać na plebanii.
Czy raport zawiera dowody na to, że Ratzinger nie znał przeszłości ks. Hullermana?
- Absolutnie nie! Raport nie przedstawia żadnych takich dowodów. W oświadczeniu samego Benedykta XVI zawarte jest zaprzeczenie, że znał sytuację ks. Hullermanna, i nie ma żadnych dowodów na to, że kiedykolwiek znał. A mimo to, to właśnie ta sprawa stała się przedmiotem największej uwagi mediów!
Czego dotyczyła trzecia sprawa?
- W trzecim przypadku biskup z innego kraju zapytał kard. Ratzingera, czy pozwoli jego siostrzeńcowi, księdzu, kontynuować studia i pracę doktorską w Monachium, na co Ratzinger zezwolił. Nie wiedział on jednak, że młody ksiądz był już skazany w swoim kraju za nadużycia seksualne. Podczas studiów służył jako wikary w parafii uniwersyteckiej i widziano go, jak pływał nago w miejscowej rzece Izarze. Cóż, sam mieszkałem w Monachium przez trzy lata i mogę Państwa zapewnić, że jest to tam dość powszechne zjawisko, choć oczywiście nie w przypadku młodego księdza. Ale, po raz kolejny, nie mamy do czynienia z ofiarą! W każdym razie młody ksiądz został natychmiast usunięty ze swojej parafii i ostatecznie odesłany do domu. I znowu, Ratzinger jest obwiniany za to, że pozwolił temu młodemu człowiekowi studiować w Monachium, twierdząc, że „musiał wiedzieć” o jego przeszłości. Bardziej wiarygodne wydaje mi się założenie, że jego wujek nie powiedział o tym Ratzingerowi...
Czy w przypadku tego młodego księdza ostatni raport nie pokazuje, że Ratzinger zareagował?
- Absolutnie! Ten młody ksiądz nie zrobił nic nielegalnego, tylko kompromitującego. I natychmiast Ratzinger zareagował, usunął go i odesłał do domu! Tak po prostu, jako środek zapobiegawczy! Ale autorzy dokumentu dalej twierdzą, że musiał wiedzieć o jego przeszłości, co jest absurdalne i nie poparte żadnymi dowodami.
Czy z raportu wynika, że Benedykt XVI podjął jakieś kroki w walce z nadużyciami w archidiecezji?
- Tak, ostatnia z tych czterech spraw dotyczy księdza, który robił zdjęcia nieletnim dziewczynkom przebierającym się do przedstawienia teatralnego. Kiedy został skazany, a Ratzinger się o tym dowiedział, usunął go z parafii i umieścił w szpitalu i domu seniora. Tylko dlatego, że ten ksiądz wykazywał skłonności pedofilskie i nie powinien mieć żadnych kontaktów z małoletnimi! Mimo to autorzy raportu oskarżają Ratzingera o „brak zainteresowania” sprawą. Ich twierdzenie jest wyraźnie sprzeczne z tym, czego dowiadujemy się z samej sprawy.
Jak widać, nadużycia seksualne nie były poważnym problemem podczas pięciu lat jego rządów w Monachium. Nie mamy ani jednego przypadku, w którym jakikolwiek małoletni lub dorosły byłby molestowany seksualnie. I mamy abp. Ratzingera, który natychmiast podjął środki zapobiegawcze.
Przejdźmy do czasu, kiedy Benedykt XVI opuścił Monachium. Jakie były jego najważniejsze kroki przeciwko nadużyciom, kiedy kierował watykańską Kongregacją Nauki Wiary?
- Tak, raport obwinia Ratzingera za niezgłoszenie tych czterech przypadków do Rzymu. Ale w rzeczywistości, to nie był modus operandi w latach 70-tych. Dopiero kiedy Ratzinger został prefektem Kongregacji Nauki Wiary w 1982 r., włączył Instrukcję Crimen sollicitationis z 1922 r. do zreformowanego w 1983 r. Kodeksu Prawa Kanonicznego (KPK). Jednak dopiero w połowie lat 90-tych diecezje zaczęły faktycznie stosować się do tej instrukcji, ponieważ Ratzinger nalegał na jej przestrzeganie. Wcześniej takie przypadki były po prostu tuszowane przez lokalnych biskupów. Po Soborze Watykańskim II obowiązywała zasada, że biskup powinien „leczyć, a nie karać”. Ci, którzy postępowali inaczej, byli uważani za zbyt rygorystycznych i nietolerancyjnych. Dopiero gdy przypadki nadużyć wywołały skandal w USA, amerykańscy biskupi zapytali Ratzingera, czy powinni dyscyplinować księży pedofilów wewnętrznie, czy też zaangażować w to organy ścigania.
Kiedy papież Jan Paweł II obawiał się wykorzystywania politycznego tych spraw, to właśnie Ratzinger domagał się bezkompromisowego wyjaśnienia i ścigania. W 2001 r. przekonał papieża do ogłoszenia surowszych przepisów. W instrukcji „De delictis gravioribus” zobowiązał do zgłaszania tych przypadków organom ścigania zgodnie z prawem krajowym - natychmiast, a nie po procesie kanonicznym! Rok później, Jan Paweł II polecił 13 amerykańskim biskupom udać się do Rzymu, aby poinformować ich o nowej „polityce tolerancji zerowej” Stolicy Apostolskiej.
Czy to prawda, że w 2010 r. papież Benedykt XVI podjął ogromne kroki w walce z pedofilią w Kościele?
- Zdecydowanie. Od początku swojego pontyfikatu egzekwował tę „politykę tolerancji zerowej”, także w tak głośnej sprawie, jak sprawa o. Marciala Maciela Delgado. W 2010 r., kiedy stało się jasne, że jego instrukcje były ignorowane przez kilku biskupów, wprowadził jeszcze ostrzejsze. Na przykład, okres przedawnienia został przesunięty z 10 do 20 lat. Ciężkie przypadki musiały być zgłaszane samemu papieżowi, który usuwał sprawców ze stanu duchownego. Ponadto polecił seminariom duchownym, aby staranniej wybierały kandydatów i odrzucały mężczyzn o skłonnościach pedofilskich lub homoseksualnych. Jakiekolwiek tuszowanie sprawy zostało uznane przez Benedykta XVI za „absolutnie niedopuszczalne”.
Dotyczy to nawet nakłonienia byłego arcybiskupa Wiednia, Stephena Groera, do rezygnacji po tym, jak został oskarżony o molestowanie seksualne dzieci?
- Zdecydowanie. [Papież] odegrał [w tym] wielką rolę.
Czyż Benedykt XVI jako papież usunął ze stanu duchownego wielu księży?
- Tak, aby dać przykład i położyć kres temu „wypaczeniu kapłaństwa”, jak to nazwał, wydalił karnie ze stanu duchownego niemal 400 księży pedofilów.
Jego słynne słowa o „brudzie w Kościele”, wypowiedziane podczas Drogi Krzyżowej w 2005 r., zanim został wybrany na papieża, na krótko przed odejściem Jana Pawła II, nigdy nie zostaną zapomniane. Jakie były niektóre z najbardziej znaczących sposobów, w jakie okazywał on i wyrażał obrzydzenie do tego brudu?
- W drodze do Fatimy, na pokładzie papieskiego samolotu, stwierdził, że „najcięższe prześladowania Kościoła nie pochodzą od jego wrogów zewnętrznych, ale wyrastają z grzechu wewnątrz Kościoła”. A w liście do niemieckiego zgromadzenia katolickiego radził biskupom i wiernym, by „wyrywali wszelkie chwasty”, zwłaszcza „w łonie Kościoła i wśród jego sług”. Podczas Roku Kapłańskiego w 2010 r. powiedział swojemu biografowi, Peterowi Seewaldowi, że miał to być dla duchowieństwa „rok oczyszczenia, wewnętrznej odnowy, przemiany i pokuty”. Żaden papież przed nim i po nim nie działał i nie przemawiał z taką mocą, aby walczyć z „brudem w Kościele”, z zarazą pedofilii i nadużyć kapłańskich! I nie tylko to. Był też pierwszym papieżem, który spotykał się z ofiarami nadużyć osób duchownych przy kilku okazjach w niemal każdym kraju, który odwiedził je i zażądał odpowiedniego zadośćuczynienia za zadane im cierpienia, nawet jeśli skutkowało to poważnymi problemami finansowymi w kilku diecezjach.
Czy obawia się Pan, że w tym wywiadzie ktoś powie, że wyraża Pan swoje odpowiedzi w określony sposób, ponieważ jest Pan blisko związany z rodziną papieża-seniora?
- Nie trzeba być blisko z jego rodziną (a w moim przypadku z jego zmarłym bratem), aby uważnie przeczytać oficjalny raport, rozpoznać stronniczość i dostrzec rozbieżności między podawanymi i znanymi faktami, twierdzeniami śledczych i jeszcze większymi i bardziej absurdalnymi twierdzeniami podczas konferencji prasowej w Monachium. Czy te cztery przypadki są wystarczająco wyraziste, aby skompromitować dzieło życia Josepha Ratzingera? Z pewnością nie!
Pragnę jeszcze raz podkreślić: nie ma żadnych ofiar, nie było żadnych przypadków molestowania seksualnego podczas jego kadencji jako arcybiskupa Monachium i Freisingu. Ani jednego. Tylko w dwóch przypadkach chodzi o to, czy był dobrze wcześniej poinformowany o przeszłości dwóch księży z obcych diecezji, w tym jednego z innego kraju. Mówi, że nie znał szczegółów, o których mowa, i nie ma żadnych dowodów, jakoby je znał. „In dubio pro reo” [zasada procesowa nakazująca sądowi tłumaczenie wątpliwości na korzyść oskarżonego-podejrzanego – przy. KAI]. jest zasadą uniwersalną i dotyczy także papieża.
Żaden z ostatnich ataków na Benedykta XVI nie jest uzasadniony, ponieważ nie opiera się na jakichkolwiek faktach, a jedynie na uprzedzeniach, pomówieniach i zniekształceniach. W najlepszym razie te cztery przypadki pokazują, że Kościół stał się bardziej wrażliwy w radzeniu sobie z nadużyciami, i to jest dobra rzecz. Ale to, jak już powiedziałem, było dziełem Benedykta XVI. Tym bardziej absurdalne, tym bardziej perfidne jest teraz stawianie człowieka, który był odpowiedzialny za oczyszczenie, w jednym rzędzie z tymi, którzy byli odpowiedzialni za tuszowanie!
Mogę tylko zachęcić wszystkich do przeczytania oryginalnego raportu, z niezbędnym sceptycyzmem. Każdy, kto szuka dowodów, wskazówek czy nawet twardych faktów, które mogłyby skazać papieża Ratzingera za kłamstwo, bardzo szybko się rozczaruje.
Są w Niemczech środowiska, które chcą innego Kościoła, Kościoła antropocentrycznego, bardziej protestanckiego, bardziej „otwartego na świat”. Dla nich papież Benedykt XVI jest symbolem, symbolem „starego”, teocentrycznego Kościoła. To dlatego próbują wszystkiego, by go oczernić, zdyskredytować i wszystko, czego nas nauczył jako teolog, biskup, kardynał, prefekt Kongregacji Nauki Wiary i papież. Wcale nie chodzi o te cztery sprawy, ale o niego i jego nauczanie. Tak więc dla nich jest on idealnym kozłem ofiarnym. Mogą na niego skierować całą uwagę.