[Tylko u nas] Prof. Marek Jan Chodakiewicz: Co z Ukrainą i Rosją?
Ale mimo wszystko wciąż jest. Sprawy ukraińskie są zbyt ważne, by po prostu je porzucić. Nawet jeśli Kijów nie budzi już takiego zainteresowania jak przedtem, Moskwa zawsze je wzbudza. Rosji nie sposób ignorować. Sprawy rosyjskie pozostają w stałym kręgu zainteresowania amerykańskich elit, także dziennikarzy. Na przykład blisko dwa tygodnie temu poznałem szczegóły na temat coraz bardziej galopującej inflacji w Rosji. Teraz dopiero zaczęto publikować artykuły na ten temat w prasie amerykańskiej. Ale o Ukrainie też słychać – zwłaszcza przy okazji wizyty prezydenta Wołodymyra Zełenskiego w USA. Przyjechał błagać o pomoc. Republikanie odmawiali. Sprawa ukraińska staje się coraz bardziej niepopularna.
Poważne kłopoty Ameryki
Ameryka uważa, że ma dużo poważniejsze kłopoty. Po pierwsze, jest na skraju bankructwa z powodu szaleńczych wydatków państwowych, za które należy winić zarówno republikanów, jak i demokratów. Przyznajmy jednak, że ci ostatni szczególnie ochoczo chcieliby wydawać nasze pieniądze – nasze, czyli podatników. Po drugie, USA straciły kontrolę nad swoją granicą. Wchodzi tam, kto chce i gdzie chce. Nielegalnych emigrantów są już dziesiątki milionów. Jest to kryzys ciągnący się od lat. Demokratom to pasuje. W związku z tym republikanie zażądali, aby jakakolwiek pomoc dla Ukrainy i Izraela opierała się na zamknięciu granicy, zatrzymaniu powodzi nielegalne wlewających się do USA ludzi. W tym sensie Ukraina pada ofiarą amerykańskiej polityki wewnętrznej. W końcu po wielu targach uchwalono pomoc jako część kompromisu, na którym najbardziej zyskuje Pentagon albo – powiedzmy – sprawy obronne. Departament Stanu też obszedł demokratyczne wymogi i wysupłał niezależnie od wszystkiego jakieś tam fundusze. Amerykańskie sprawy wewnętrzne – a w tym coraz większy spadek poparcia dla Ukrainy – to jedna strona medalu. Druga strona to sytuacja zarówno w samej Ukrainie, jak również w Rosji. Przyjrzyjmy się najważniejszym sprawom, choć jest to bardzo skomplikowane. Dotyczy to również Polski, ponieważ wojna toczy się tuż przy naszej granicy.
Wojna na Ukrainie
Początkowo – co graniczyło z cudem – Ukraińcy zwyciężyli w 2022 r. Udało im się zatrzymać i zawrócić rosyjską ofensywę na swój kraj. Zatrzymali ataki na Kijów, Charków, Odessę i inne miasta. Zwyciężyli wroga. Wojsko ukraińskie wciągnęło siły inwazyjne w różne zasadzki i zniszczyło potencjał Rosji do walki ofensywnej. Ta wycofała się i przegrupowała. W tym celu Władimir Putin oraz jego doradcy i generałowie przedsięwzięli kilka ważnych kroków. Po pierwsze, bezwzględnie rozprawili się z dysydentami czy też – ściślej – wszelkimi objawami sprzeciwu wewnętrznego w Federacji Rosyjskiej. Po drugie, zaczęli pompować potężne zasoby demograficzne swojego państwa, aby udał im się pobór do wojska. Po trzecie, twarda prawica rosyjskiego państwa zacisnęła się na gardle obywateli, wzmocniono kontrolę nad większością aspektów ich życia społecznego, kulturalnego i politycznego. Po czwarte, Putin przekształcił swoją doktrynę militarną, żeby podjąć ponurą walkę pozycyjną, wojnę na wyczerpanie (war of attrition).
Rosyjscy dysydenci
Jeśli chodzi o sprzeciw społeczny w Rosji, to na początku odbyło się tam kilka protestów, a nawet demonstracji antywojennych. Kreml rozgonił demonstrantów. Uwięził kilku ważnych przywódców oraz nieznaną liczbę szeregowych przeciwników wojny. Rząd nie żartował. Każdy wie, że sławny działacz demokratyczny Władimir Kara-Murza nie tylko przeżył dwie próby zamordowania go przez służby moskalskie (za pomocą trucizny), ale również to, że skazano go na 25 lat w gułagu za opozycję wobec wojny na Ukrainie. A co z innymi znanymi ludźmi? Z wielkim trudem wyciągam informacje z amerykańskich mediów o tym, co się dzieje z Nikitą Pietrowem z „Memoriału”, którego cenię. Ostatnio słyszałem, że był aresztowany podczas demonstracji proukraińskiej, ale to było jakiś czas temu. Mam nadzieję, że trzyma się dobrze. To wielki przyjaciel Polski i Polaków, niezłomny tropiciel zbrodni komunistycznych. Jest też wielu innych ludzi, którzy zupełnie nie funkcjonują w opinii publicznej na Zachodzie. O nich się po prostu właściwie nie pisze. Na przykład gimnazjalistka, która naszyła sobie na plecaku plakietkę antywojenną, została natychmiast wyrzucona ze szkoły, a następnie państwo zabrało ją ojcu, którego aresztowano jako nieudolnego rodzica.
W takich warunkach w Federacji Rosyjskiej prawie wszyscy siedzą cicho. To prawda, że garstka dzielnych Rosjan dalej składa kwiaty i zapala znicze w miejscach publicznych, aby upamiętniać ludzi zabitych czy prześladowanych przez Kreml, jak również aby sprzeciwić się wojnie. Jednak w większości działalność rosyjskich dysydentów podejmowana jest za granicą. Niezależne media rosyjskie operują zarówno w zonie postsowieckiej (np. Litwa, Łotwa i Estonia), a rosyjscy opozycjoniści spotykają się choćby w Polsce, aby wyrażać swój gniew na Kreml. Po zmiażdżeniu oporu społecznego Putin rozkazał przedsięwziąć największą łapankę do wojska od czasów II wojny światowej. Nie tylko zaczął brać w kamasze normalnych poborowych, ale również kryminalistów, których wcielano go Grupy Wagnera i tym podobnych organizacji najemniczych; przedstawicieli mniejszości narodowych (np. Buriatów, Inguszów, Czeczenów itd.); migrantów gospodarczych na „saksach” w Rosji z Azji Środkowej, ponieważ byli kiedyś obywatelami sowieckimi; cudzoziemców – choćby Nepalczyków i Kubańczyków – w obu wypadkach za pieniądze, ale tych ostatnich również w imię „internacjonalistycznej walki” przeciwko rzekomemu „nazizmowi na Ukrainie”; są też i inni prawdziwi czy wydumani „ochotnicy”. Wciela się wszystkich.
„U nas mnogo ludiej”
Na wielu poziomach – zwykle odnoszących się do wojny na Ukrainie – życie w Rosji toczy się według postsowieckich, a więc posttotalitarnych praktyk. Na przykład w niektórych regionach na prowincjach (ale jeszcze nie w głównych miastach) wprowadzono zakaz dawania i publikowania ogłoszeń o zgonach na polu bitwy na Ukrainie. W niektórych miejscach zabrania się masowego uczestnictwa w pogrzebach. Zwłoki się pali albo grzebie dyskretnie. Rodzina ma szczęście, jeśli pozwala im się w takiej „uroczystości” uczestniczyć. Chodzi naturalnie o to, aby nie siać defetyzmu i ukryć straszliwe straty, które wojsko rosyjskie ponosi na Ukrainie. Ilu zginęło? Ilu jest rannych? Nikt nie wie. Według niektórych szacunków Rosja straciła 300 000 zabitych, a ponad 900 000 żołnierzy jest rannych. Ukraińskie straty mogą sięgać do 400 000 – w większości cywilów – a straty wśród wojskowych osiągają około 120 000. Być może milion Ukraińców odniosło rany, z czego 250 000 to żołnierze. Ale tak naprawdę nie wiemy, ile jest ofiar po obu stronach. I Rosjanie, i Ukraińcy łżą jak najęci, co zresztą jest normą w każdym miejscu na świecie podczas konfliktu militarnego, podczas każdej wojny. Jedna rzecz jest pewna: Rosję stać na wiele więcej ofiar niż Ukrainę. U Moskali od zawsze naczelnym hasłem było: „U nas mnogo ludiej”, czyli „Mamy dużo ludzi”. Mają. I nie martwią się za bardzo tym, ile osób zginie w służbie Kremlowi.
Problem dezercji
Wysoki poziom strat oznacza wysoki poziom dezercji. I znów nie mamy solidnych statystyk. Musimy zgadywać. Przynajmniej 200 000 rosyjskich cywilów opuściło Rosję po wybuchu wojny i przed tym, kiedy Putin zamknął granicę Federacji Rosyjskiej. Od tego czasu nie istnieją solidne dane dotyczące dezercji ani z Rosji, ani z Ukrainy.
Wiemy natomiast o Rosji to, że – jak wspomnieliśmy – państwo to polega na nierosyjskich poborowych i że to powoduje opór wewnątrz tego kraju oraz niepokoje albo przynajmniej brak spójności i jedności w szeregach armii. Istnieją raporty o podpaleniach w biurach rekrutacyjnych do wojska w Rosji. W niektórych wypadkach sprawców złapano i postawiono przed sądem. Słyszeliśmy o nierosyjskich poborowych cierpiących z powodu prześladowań w szeregach armii oraz o ich bójkach z etnicznymi Rosjanami: zarówno świeżymi poborowymi, jak i frontowcami.
Nic takiego nie odnotowano wśród żołnierzy ukraińskich. Jest naturalnie resentyment w stosunku do dezerterów i rozmaitych dekowników unikających poboru, ale nie ma wielu informacji o nienawiści do współtowarzyszy broni w ukraińskich szeregach.
Od czasu do czasu wyłapuje się uciekinierów na zachodniej granicy Ukrainy i odsyła się ich z powrotem. Niektórzy naturalnie przechodzą dzięki własnej sprawności w terenoznawstwie, ale częściej dzięki łapówkom. To oni są głównym źródłem resentymentów w miejscach takich jak Polska. Odwrotnie jest w przypadku ukraińskich uciekinierek, dzieci i starców, których przecież miejscowa ludność przyjęła serdecznie. Ukraińscy dezerterzy – a każdego młodego mężczyznę uznaje się za takowego – powodują odruchy gniewu i pogardy u wielu Polaków. Naturalnie nie powstały jeszcze odpowiednie prace socjologiczne, w których próbuje się ocenić zjawisko dezercji i unikania poboru, czy to po stronie rosyjskiej, czy ukraińskiej, ale można zgadywać, że poziom brutalności walk, brak patriotyzmu, zmęczenie okopami czy utrata nadziei napędzają te zjawiska. Szczególnie po stronie ukraińskiej zjawisko to można tłumaczyć tym, że im dłużej trwa ta wojna, tym gorsze są widoki na zwycięstwo. Taka percepcja wydaje się coraz bardziej powszechna. Coraz więcej Ukraińców traci serce do walki. Po początkowym sukcesie w rozbiciu najeźdźcy Kreml przeszedł do taktyki obronnej. Ufortyfikował terytoria ukraińskie pod swoją okupacją, natomiast Ukraińcy usiłują je odbić. Przed nimi leżą potężne pola minowe, bunkry, labirynty okopów i fortyfikacje.
Bezwzględna wojna na wyczerpanie
Wojna na Ukrainie zamieniła się w bezwzględną wojnę na wyczerpanie. Do dużego stopnia zmagania lądowe przypominają I wojnę światową. Ukraińskie dowództwo wojskowe przez dłuższy czas nie chciało uznać tej rzeczywistości. Stąd ostatnia ofensywa ukraińska została przeprowadzona w tak nieudolny sposób. Spowodowała ona niesamowicie wysokie straty po obu stronach. Ale – odwrotnie niż Rosjanie – Ukraińcy nie mogą łatwo znaleźć gotowego mięsa armatniego, by zastąpić nim poległych i rannych. Ta wielce reklamowana ukraińska ofensywa po prostu bardzo wyniszcza stronę atakującą. Ponadto Ukraińcy nie mają postsowieckich mechanizmów wsparcia, aby pomóc dowódcom w polu, by ci potrafili sobie poradzić z horrorem walki w okopach. Dowódcy rosyjscy zupełnie nie mają problemu z zastosowaniem ekstremalnych środków, żeby utrzymać swoich żołnierzy w posłuszeństwie. Słyszeliśmy opowieści o wagnerowcach atakujących ludzkimi falami i o ich dowódcach rozłupujących młotami czaszki wycofujących się żołnierzy. Na tyłach frontu działają specjalne wojskowe i policyjne oddziały zaporowe, tak jak podczas II wojny światowej (i w innych wojnach moskalskich). Obowiązkiem oddziałów zaporowych jest zatrzymanie każdego żołnierza uchodzącego z frontu za pomocą siły fizycznej, a w tym poprzez rozstrzelanie, o ile jest to konieczne.
Ponadto rosyjska Armia Czerwona stworzyła fortyfikacje wzdłuż granicy rosyjskiej. Pełno na niej punktów kontrolnych, szczególnie na drogach wiodących w głąb Federacji Rosyjskiej. Te fortyfikacje powstają już od samego początku wojny. Wydaje się, że ich celem jest zatrzymywanie dezerterów, a w tym całych oddziałów, i niepozwalanie im oddalić się z linii frontu i powrócić do matki Rosji oraz podejmować bunty, które łatwo mogą się zmienić w chaos, a nawet rewolucję. Bataliony zaporowe mają właśnie zapobiec takim zjawiskom w każdy możliwy sposób. Ukraińcy nie bawią się w takie skodyfikowane barbarzyństwo, dlatego też nie mają brutalnie wydajnych środków, aby zastopować zjawisko dezercji. Ponadto kobiety ukraińskie – matki, siostry i żony – stają się coraz bardziej wymowne w swoim sprzeciwie wobec wielkich strat i strasznego losu ich kochanych mężczyzn na froncie. Chcą, aby wrócili do domu.
Siła kobiet
Ruch kobiet staje się coraz bardziej zorganizowaną siłą, ale głównie na Ukrainie. Od czasu do czasu słyszymy o kobiecych protestach w Rosji. Część sprzeciwia się wojnie, a większość z nich po prostu chce, by ich krewni wrócili do domu. W Rosji w zasadzie nie ma miejsca na publiczne opłakiwanie czegokolwiek, z wyjątkiem niedostatecznego wysiłku wojennego. Kreml naprawdę wkłada dość dużo wysiłku w to, aby udobruchać rosyjskie kobiety. Na przykład – jeśli zabiją ci męża, Władimir Putin ma dla ciebie prezent: futro. Oprócz dodatku pieniężnego za zgłoszenie się do armii Rosja oferuje bardzo szczodre dodatki rodzinne za zabitych mężów i synów.
Na razie Ukraińcy – dzięki swemu nacjonalizmowi – wciąż utrzymują mocną wolę walki. Nacjonalizm pozostaje głównym motorem napędzającym tych żołnierzy. Oprócz tego widzimy też solidarność i pułkowe koleżeństwo. Można podejrzewać, że czynniki te oddziałują również wśród Rosjan, ale ich agresywny nacjonalizm nie dorównuje defensywnemu nacjonalizmowi Ukraińców. Czy to wystarczy, aby się obronić? Jeśli tak, to na jak długo?
Szczodra pomoc zagranicy
Te wszystkie czynniki i atrybuty ukraińskie nie byłyby wystarczające bez szczodrej pomocy zagranicy. Polska właściwie rozbroiła się, aby pomóc Ukrainie. Warszawa przekazała przecież Kijowowi większość swoich czołgów. Inni też pomogli. Po długiej zwłoce Niemcy zaczęli pomagać dostawami broni, amunicji, a nawet sprzętu, w tym czołgów Leopard. Naturalnie Stany Zjednoczone to główny dobroczyńca Ukrainy, jeśli chodzi o zagraniczną pomoc. Waszyngton podarował około 120 miliardów dolarów na rzecz ukraińskiego wysiłku wojennego: w gotówce, sprzęcie i materiale wojennym. Jednak w USA – tak jak wszędzie na Zachodzie, a w tym i w Polsce – wstępny entuzjazm dla sprawy ukraińskiej poważnie się wypalił. Sondaże opinii publicznej pokazują znaczny spadek poparcia dla Ukraińców. Niestety administracja Joe Bidena nie ma tak naprawdę strategii, jeśli chodzi o ukraiński konflikt, a ludzie są coraz bardziej nim zmęczeni.
W związku z tym Ukraińcy przygotowują się na walkę partyzancką – jeżeli regularny opór zostanie złamany przez Rosję. Będą bić się do końca. Rosja jeszcze nie wygrała. Rosja ma ponurą wolę przetrwania i zwycięstwa. Być może zgodzi się na zawieszenie broni albo nawet uda, że podpisze traktat pokojowy. Nawet może takowy podpisać, aby tylko złamać opór Ukraińców. A potem naturalnie złamie taką umowę. Moskwa zwykle tak działa, to jej modus operandi. Możliwe jest też, że na razie Kreml będzie usatysfakcjonowany zdobyciem czegoś, co można uznać za symbol – choćby Odessy czy Charkowa. Putin mógłby tego użyć jako wymówki, aby tymczasowo wstrzymać walkę, i osiągnąłby sukces, który mógłby sprzedać rosyjskiej publice.
Opór ma sens
Proszę jednak nie popełniać błędu i nie łudzić się, że pokój byłby permanentny. Nawet jeśli nastąpi przerwa w walce, Kreml zaatakuje ponownie. Przynajmniej od XV w. moskalska polityka opiera się na zasadzie „wyzwalania” i inkorporowania sąsiednich terytoriów aż wyczerpie się zasób ziemi i nie pozostaje już nic do wzięcia. Od XV w. państwo moskiewskie rozprzestrzeniało się ponad 70 mil na dzień. Doszło do Pacyfiku i przekroczyło Wisłę. Pod Sowdepią urosło jeszcze bardziej. I zawsze Moskwa pouczała swe ofiary: „Poddać się, bo opór nie ma sensu. Wessiemy was do swego państwa, a jak będziemy w dobrym humorze, to was tylko zwasalizujemy” – jak PRL. Przykro mi, że nie mam lepszych wieści, ale opór ma sens. Proszę spojrzeć na Polskę: walczy od zawsze i – w końcu – potrafi nawet niekiedy wygrać, a nawet się samowyzwolić, tak jak w 1918 r., czyli jest nadzieja. Po prostu nie należy się poddawać.
Waszyngton, DC, 2 stycznia 2024 r.