Kronika zapowiedzianej PO-wodzi

Miało być inaczej. Propaganda sukcesu w prorządowych mediach, czyli większości istniejących w Polsce. Haratanie w gałę, bez przepracowywania się. Posady dla swoich. Pazerne żerowanie na publicznym majątku. Czasami pokazowe zruganie jakiegoś ministra, gdy nastroje społeczne się pogorszą. I nieustanne wywody o PiS-ie: „aferach”, „przekrętach”, „skokach na kasę”, „zawłaszczaniu państwa” itd., aby nie mówić o tym, jak rządzi PO. Ale przyszła powódź. I zmyła uśmieszki z twarzy decydentów.
Donald Tusk Kronika zapowiedzianej PO-wodzi
Donald Tusk / PAP/Maciej Kulczyński

Mieszkam w regionie, gdzie to wszystko się zaczęło. Ale zanim się zaczęło, od kilku dni czytałem i słyszałem, że może być niewesoło. 

Meteorolodzy ostrzegali dwa tygodnie przed kataklizmem

Nie szukałem takich informacji jakoś szczególnie. Po prostu z kilkudniowym, a nawet ponad tygodniowym wyprzedzeniem trafiałem na nie kilka razy dziennie w mediach społecznościowych. U apolitycznych znajomych. U „lewaków” i „prawaków”. U ekologów i osób niezbyt chętnych ochronie przyrody. U zainteresowanych sprawami lokalnymi lub sytuacją kontynentu. No i u Czechów, gdzie to już trwało i trąbiły o tym tamtejsze duże media, a władze rozpoczynały działania. Dziś wiemy, że meteorolodzy ostrzegali już na samym początku września, dwa tygodnie przed kataklizmem. Wiemy też, że Janez Lenarčič, europejski komisarz ds. rozwoju i pomocy humanitarnej, poinformował, iż kraje unijne, w tym Polska, otrzymały oficjalne poważne ostrzeżenia na szczeblu europejskim już 10 września. Kilka dni przed tym, zanim rząd Tuska zrobił cokolwiek.

Zapowiadano bardzo obfite opady w Beskidzie Śląskim i Żywieckim oraz w czeskich Beskidach. Mowa była o tym, że może spaść w szybkim tempie tyle deszczu, ile kiedy indziej przez miesiąc lub dłużej. Więcej niż w czasie powodzi w roku 1997. Brzmiało to źle w ogóle, a szczególnie w regionie, gdzie ma źródła lub spore dopływy kilka dużych rzek. 

Ruszyło 12 września sporymi, ale w miarę normalnymi opadami. Dzień później, w piątek, trzynastego, lało przez większość dnia i zarazem intensywnie. Gdy wracałem przez most późnym wieczorem z czeskiej strony niegdyś jednego Cieszyna, Olza już wyglądała bardzo groźnie. W nocy deszcz nie ustawał, wręcz się nasilał. W sobotę, 14 września, padało obficie i bez przerwy. W ostatniej chwili znajomi odwołali dawno zaplanowane spotkanie po czeskiej stronie. Mieli nosa: o godzinie, o której zwykle wracamy na polską stronę, graniczne mosty były już zamknięte dla ruchu. Rozszalała Olza bardzo wezbrała i spienionymi falami gnała ku pobliskiej Odrze.

Nikt o zdrowych zmysłach nie chciał wychodzić w sobotę z domu. Jeden z uczestników naszego niedoszłego spotkania natomiast wyjść musiał. W ramach mobilizacji Wojsk Obrony Terytorialnej. „Prywatna armia Macierewicza”, jak nazywali ją liberałowie i przeciwko utworzeniu której głosowali w 2016 roku, wyruszała właśnie na pomoc. Oficjalnie poproszona o to 14 września. O kilka dni za późno.

Mała apokalipsa

W niedzielę o świcie była już zalana niemal cała okolica. Zniszczenia w polskim Cieszynie na szczęście w granicach ludzkiej wytrzymałości. W Czeskim Cieszynie konieczna była pospieszna ewakuacja nad ranem kilku tysięcy ludzi. Podtopione ulice, place, obiekty publiczne i domy prywatne. 

Co chwilę dochodziły kolejne fatalne wieści. Z Zebrzydowic, Skoczowa, Ustronia, Czechowic-Dziedzic oraz wielu mniejszych miejscowości. Wylały rzeki duże i małe, niewielkie strumienie zamieniły się w rwące strugi o nurcie zwalającym z nóg. Rozlane szeroko cofały bieg. Z brzegów występowały stawy. Woda opadowa nie wsiąkała. Setki tysięcy, miliony strat w mieniu prywatnym i publicznym, w infrastrukturze. 

Od sobotniego do niedzielnego poranka spadło w regionie od 100 do 150 mm wody. Punktowo nawet więcej, np. w Ustroniu 216 mm. To i tak mniej niż szacowały niektóre prognozy. W wielu miejscach skala opadów przekroczyła rekordy z czasów powodzi w 1997 roku. 

Walczono i ratowano, jak potrafiono. Siłami głównie strażaków zawodowych i ochotników, pospolitym ruszeniem sąsiedzkim i obywatelskim. Raz radzono sobie lepiej, raz gorzej. Nierzadko pozostawała tylko bezradność wobec skali i tempa problemu.

Spóźniony jak liberał

Trudno mieć pretensje do lokalnych władz niewielkich miejscowości czy do miejscowych struktur służb ratowniczych. Skromnymi siłami i możliwościami nie zawsze zrobiły wszystko idealnie. Zostawiono je same sobie. 

Adrian Zandberg pisał na portalu po wyjeździe na tereny dotknięte powodzią: „Na każdym kroku słyszymy, że rząd zawiódł, że zabrakło wojska, koordynacji służb. Ciężar walki spadł na ochotników. Brakowało przygotowanych zapasów: piasku, kamienia, worków na piasek, samochodów, maszyn. Nie było planów działania, użycia zasobów działających w regionie firm. Były miejsca, gdzie ludzie gromadzili się, żeby walczyć z żywiołem – i nie mieli czym. […] Przy pierwszych prognozach, pokazujących siłę opadów, powinny być uruchamiane plany działania, a nie fałszywie uspokajające konferencje prasowe”.
Pierwszy alert RCB o gwałtownych i silnych opadach deszczu w nadchodzącą noc dostałem 12 września o 16:43. Co najmniej kilka dni po tym, gdy pierwszy raz czytałem lub słyszałem o nadchodzącej „wielkiej wodzie”. Kolejne kilkanaście godzin później premier Donald Tusk przekonywał: „Prognozy nie są przesadnie alarmujące; nie ma powodu do paniki”. Spodziewał się „lokalnych podtopień”. Dwie doby później tylko w naszym powiecie łatwiej byłoby chyba wskazać miejsca bez podtopień niż te zalane.

A fala ruszyła dalej, w dół rzek. Co było dalej, wszyscy widzieliśmy w setkach tragicznych przekazów medialnych.

Czytaj także: Wojciech Szczęsny podjął decyzję ws. gry w Barcelonie

Nic nie działa

Zobaczyliśmy też totalną indolencję rządu. 

WOT zmobilizowany w ostatniej chwili, choć już kilka dni wcześniej mógł pomagać zabezpieczać choćby najbardziej newralgiczne miejsca. Zawodowe wojsko – głównie w koszarach. Worki z piaskiem napełniane w ostatniej chwili lub po fakcie. Komendant główny policji podczas jazdy autem z Warszawy do Wrocławia miał poważny wypadek i zamiast być na miejscu akcji – wylądował w szpitalu. Chaotyczne zarządzanie ewakuacjami. Włodarze krytycznie zagrożonych miast z godziny na godzinę zmieniający przekaz od „nie ma większego ryzyka” po „jesteśmy w katastrofalnej sytuacji”. 

Wody Polskie, po wyborach pospiesznie obsadzone „fachowcami” z nadania PO, nie opróżniły zbiorników w oczekiwaniu na przyjęcie fali powodziowej. Dokładnie odwrotnie niż zrobiono w Czechach. Nawet portal Business Insider, związany z koncernem Axel Springer, niezbyt krytycznym wobec rządu liberałów, pisał: „W zbiornikach było 250 mln m sześc. wody. Można było w nich zebrać jeszcze dużo powodziowej wody i ograniczyć skalę zniszczenia”.

Internet i media społecznościowe są pełne wypowiedzi mieszkańców zalanych i zagrożonych terenów, że zostawiono ich samych sobie. Że mogli liczyć na własne siły, a nie na nieobecny lub mocno spóźniony rząd i jego podwładnych. 

PO-lityka nieudacznika

To wszystko wzdłuż biegu dopływów oraz jednej i tej samej wielkiej rzeki, na której zagrożenie powodziowe pojawia się co pewien czas w tych samych miejscowościach. Po tygodniu, dwóch ostrzeżeń. Tu nie ma mowy o zrządzeniu losu. Jest mowa o państwie z kartonu. Rozmokniętego.

Zobaczyliśmy też państwo w działaniu. Ale specyficznym. Tusk mający pretensje do synoptyka. Szymon Hołownia naskakujący na dziennikarza z pytaniem, co on – tak, on, dziennikarz! – zrobił w sprawie zbiorników powodziowych. Niewpuszczenie TV Republika na konferencję prasową premiera w momencie, gdy to jedna z głównych stacji informacyjnych i mnóstwo ludzi z niej czerpie wiedzę o sytuacji i zagrożeniach. 

Gdy już mieliśmy setki i tysiące poważnych zniszczeń oraz dziesiątki tysięcy zrozpaczonych ludzi, minister Paulina Hennig-Kloska ogłosiła, że Ministerstwo Klimatu i Środowiska zaoferuje samorządom lokalnym… niskooprocentowane pożyczki na likwidację skutków powodzi. 

Mokre i puste kieszenie

Po fali oburzenia na tak groteskowy pomysł sytuację musiał pospiesznie ratować sam Tusk. Obiecał do 200 tys. złotych na odbudowę lub remont zniszczonego budynku mieszkalnego oraz do 100 tys. na to samo w przypadku mieszkania. Trudno to w ogóle skomentować w kontekście tego, co widzieliśmy w licznych mediach, oglądając skalę zniszczeń. A także w kontekście obecnych kosztów materiałów, budowy, instalacji, remontów, wyposażenia. 

Ludziom jest potrzebne odtworzenie całości dobytku, w tym tak kluczowego życiowo jak dach nad głową. Co zrobi ktoś, kto ma całkowicie zalany dom czy doszczętnie zniszczone mieszkanie? Skąd nagle i w sytuacji niespodziewanych problemów ma wziąć resztę potrzebnych kwot? Zadłużyć się do końca życia? To tak, jak gdyby chorym oferować przeszczep jednej trzeciej nerki. 
Jedyne dopuszczalne rozwiązanie to pokrycie 100% kosztów – w jednych przypadkach mniejszych, w innych ogromnych – przez państwo. Wszystko inne to przerzucanie kłopotu na ofiary i wpędzanie ich w długoletnie problemy.

Premier zapowiedział, że na wsparcie dysponuje kwotą miliarda, a może nawet dwóch miliardów złotych. Wystarczy to porównać z setkami miliardów, które nagle i bez przygotowania przeznaczyło PiS na ratowanie miejsc pracy w lockdownach. Albo z dziesiątkami miliardów na likwidację VAT-u na żywność. Albo na dopłaty, aby ratować Polaków przed nagłym wzrostem cen energii.  

Za to na pomoc wezwano Owsiaka. Poważne państwo w środku Europy postanowiło ustami premiera i w obliczu klęski żywiołowej zaprosić do współpracy prywatną organizację bazującą na zbiórkach od obywateli. Nie ma nic złego w samopomocy i gestach solidarności. Nie po to natomiast mamy państwo z budżetem wynoszącym ponad 850 miliardów złotych rocznie, aby prywatna fundacja kupowała sprzęt publicznym szpitalom zniszczonym przez żywioł. To przypadek chyba bez precedensu w cywilizowanym świecie.

Czytaj także: Dr Artur Bartoszewicz o Zielonym Ładzie: Stoimy dzisiaj przed zagrożeniem upadku naszego państwa

Wykręty

To wszystko pod osłoną przyjaznych im mediów. Gdy rządziło PiS, odpowiadało za wszystko. Za pandemię i zerwanie dostaw, za światowy kryzys inflacyjny, za skutki rosyjskiej agresji i za europejski kryzys energetyczny. Teraz PO i spółka nie odpowiadają niemal za nic. Teraz to „kataklizm”, „żywioł”, „siły natury” itd. 

W dodatku cyniczni liberałowie zarzucają „robienie polityki na ludzkim nieszczęściu”, gdy ktoś wskaże, że nic nie potrafili sensownie przygotować. Tak jak gdyby oni nie wykorzystywali dowolnego pretekstu – pandemii, wojny, kryzysu energetycznego itp. – do nieustannego krytykowania, demagogicznych wywodów, tandetnego jazgotu itp. 

Różnica jest tylko taka, że wówczas chodziło o zjawiska nowe i obejmujące cały świat czy cały kontynent. A dzisiaj chodzi o to, że nie potrafili sprawnie zareagować na zapowiadane większe opady deszczu. 

To już było

Oczywiście nie jest to zaskakujące. To typowy sposób (nie)działania polskich liberałów. Ich poprzednie rządy wyglądały dokładnie tak samo. Zaniedbania, lenistwo, brak przygotowania, niezapewnione środki, spóźnione i chybione czyny. Tak było zawsze, gdy rządzili. 

Obojętnie o co chodziło. Czy o politykę przemysłową, czy o przekręty VAT-owskie, czy o kryzys gospodarczy, czy o zwalczanie bezrobocia, czy o budowanie stadionów i autostrad, czy o zapewnienie alternatyw wobec rosyjskich surowców energetycznych, czy o zbrojenia, czy o wspieranie słabszych, czy o politykę prorodzinną, czy o ochronę zdrowia. Zawsze mnóstwo frazesów, zawsze gigantyczne zarozumialstwo, zawsze pouczanie innych. I zawsze puste ręce, puste obietnice i puste głowy. 

Patrzmy im na ręce

Tuskowi i spółce będzie na rękę uwikłanie nas w przepychanki pozwalające zapomnieć o sednie sprawy.

Czy powódź to skutek zmian klimatycznych – czy naturalny „odwieczny” kataklizm. Czy budować zapory – czy nie wycinać lasów w górach. Czy rzeki regulować – czy zostawić miejsce na swobodne rozlanie się nadmiaru wody. 

Powinniśmy o tym dyskutować i spierać się. Na tym polega demokracja. Ale oprócz uświadomienia sobie, że wspomniane alternatywy nie muszą się nawzajem wykluczać, przede wszystkim powinniśmy wyciągnąć wnioski z tego, jak rząd Tuska nie radzi sobie z dbałością o państwo. Ile strat i nieszczęść to nas kosztowało. 

W państwie z rozmokniętego kartonu nie będzie ani ekologii, ani ochrony przeciwpowodziowej, ani zarządzania kryzysowego, ani przygotowania się na zmiany klimatyczne. 

Doktryna szoku?

Na jeszcze jedno warto uważać: czemu będzie służyć polityka po powodzi. Skąd rządzący wezmą pieniądze i na co ich zabraknie. Jakie będą wymówki i co zostanie zaniechane. Czy cokolwiek zrobią, a jeśli tak, to kosztem czego. 

Przed 15 laty ukazało się polskie wydanie głośnej książki Naomi Klein „Doktryna szoku: jak współczesny kapitalizm wykorzystuje klęski żywiołowe i kryzysy społeczne”. Autorka opisała w niej na licznych przykładach, jak ideowi pobratymcy Tuska i spółki wykorzystywali takie „naturalne okazje” do swoich interesów i do uderzenia w słabych. 

„Huragan Katrina wypędza z domów tysiące mieszkańców Nowego Orleanu. Kiedy próbują wrócić do swego dawnego życia, okazuje się, że nie będzie już mieszkań socjalnych, a państwowe szpitale i szkoły nie zostaną ponownie otwarte” – to jedna z konkluzji Klein. Warto o niej pamiętać właśnie teraz i właśnie w Polsce.
 


 

POLECANE
Podejrzana przesyłka do Premiera Słowacji. Policja bada sprawę z ostatniej chwili
Podejrzana przesyłka do Premiera Słowacji. Policja bada sprawę

Ochrona premiera Słowacji Roberta Ficy przechwyciła podejrzaną przesyłkę adresowaną bezpośrednio do szefa rządu. Okazało się, że w środku był nabój. Sprawa natychmiast została objęta dochodzeniem przez słowacką policję.

Niemieckie media: powódź w Polsce ochroniła Brandenburgię Wiadomości
Niemieckie media: powódź w Polsce ochroniła Brandenburgię

Powódź na Odrze we wschodniej Brandenburgii coraz bardziej zbliża się do domów w dzielnicach mieszkalnych i woda zalewa ulice. Pojawia się pytanie: czy wały przeciwpowodziowe są wystarczająco wysokie? Zdaniem ekologa Axela Kruschata przerwanie tam podczas powodzi w Polsce ratuje teraz Brandenburgię przed katastrofą.

Prof. Boštjan M. Turk: Ursula von der Leyen i autorytarna pokusa Komisji Europejskiej tylko u nas
Prof. Boštjan M. Turk: Ursula von der Leyen i autorytarna pokusa Komisji Europejskiej

Jakieś piętnaście lat temu, kiedy jadłem lunch z Jeanem-Dominique'iem Giulianim, prezesem Fundacji Roberta Schumana, we francuskim Senacie, pojawił się temat Słowenii, kraju mojego pochodzenia. Na zawsze zapamiętam jego słowa: „Słowenia? Nie mówimy o niej zbyt wiele, ale kiedy już to robimy, to zawsze w prestiżowy sposób”.

Potężne tąpniecie u niemieckich Zielonych po serii porażek wyborczych polityka
Potężne tąpniecie u niemieckich Zielonych po serii porażek wyborczych

Liderzy niemieckiej partii Zielonych ogłaszają dymisję po serii porażek wyborczych.

Ardanowski ujawnia główne cele nowej partii polityka
Ardanowski ujawnia główne cele nowej partii

Celem zarejestrowanej kilka dni temu partii "Wolność i Dobrobyt", której współzałożycielem jestem, jest stworzenie "parasola" łączącego różne środowiska prawicowe w Polsce - powiedział w rozmowie z PAP Jan Krzysztof Ardanowski, były minister rolnictwa, który w lipcu odszedł z PiS.

Hipokryzja to już nawet z butów Pani wychodzi. Burza po emisji popularnego programu TVN Wiadomości
"Hipokryzja to już nawet z butów Pani wychodzi". Burza po emisji popularnego programu TVN

Po jednym z ostatnich wydań popularnego programu "Dzień dobry TVN" w sieci zawrzało.

Internauta aresztowany za krytykę TVP i rządu? Suwerenna Polska zapowiada działania pilne
Internauta aresztowany za krytykę TVP i rządu? Suwerenna Polska zapowiada działania

Posłowie klubu PiS przekazali w środę, że skierowali pismo do RPO Marcina Wiącka z prośbą o podjęcie pilnej interwencji ws. zatrzymania 22-letniego mieszkańca Lądka-Zdroju. RPO powinien zająć się tą sprawą, powinien domagać się sprawiedliwości dla tego młodego człowieka - przekonywali.

Izraelskie naloty na Liban: nowe informacje z ostatniej chwili
Izraelskie naloty na Liban: nowe informacje

Co najmniej 22 osoby zginęły w środę w izraelskich nalotach na Liban - podało ministerstwo zdrowia tego kraju, cytowane przez Reutersa. Nad ranem Hezbollah po raz pierwszy zaatakował Tel Awiw. Armia izraelska zapowiedziała wzmocnienie sił przy granicy z Libanem.

Tragedia w pomorskim: nie żyje małżeństwo z ostatniej chwili
Tragedia w pomorskim: nie żyje małżeństwo

Starsze małżeństwo zginęło w wypadku samochodowym w Otominie, w powiecie gdańskim (Pomorskie). Według wstępnych ustaleń 77-latek jadąc w kierunku Kartuz uderzył w betonowy krąg spowalniający ruch, umieszczony na jezdni.

Bitwa Niemeńska. Drugi cud wojny 1920 roku tylko u nas
Bitwa Niemeńska. Drugi cud wojny 1920 roku

Operacja Niemeńska, która rozegrała się między 20 a 28 września 1920 roku, stanowiła jedno z najważniejszych wydarzeń w historii odradzającej się po 123 latach zaborów Polski. Choć powszechnie pamięta się i docenia Cud nad Wisłą – Bitwę Warszawską z sierpnia 1920 roku, która odepchnęła bolszewików od polskiej stolicy – to Bitwa Niemeńska przypieczętowała zwycięstwo młodej II Rzeczypospolitej, kończąc czerwone ambicje o marszu na Europę Zachodnią.

REKLAMA

Kronika zapowiedzianej PO-wodzi

Miało być inaczej. Propaganda sukcesu w prorządowych mediach, czyli większości istniejących w Polsce. Haratanie w gałę, bez przepracowywania się. Posady dla swoich. Pazerne żerowanie na publicznym majątku. Czasami pokazowe zruganie jakiegoś ministra, gdy nastroje społeczne się pogorszą. I nieustanne wywody o PiS-ie: „aferach”, „przekrętach”, „skokach na kasę”, „zawłaszczaniu państwa” itd., aby nie mówić o tym, jak rządzi PO. Ale przyszła powódź. I zmyła uśmieszki z twarzy decydentów.
Donald Tusk Kronika zapowiedzianej PO-wodzi
Donald Tusk / PAP/Maciej Kulczyński

Mieszkam w regionie, gdzie to wszystko się zaczęło. Ale zanim się zaczęło, od kilku dni czytałem i słyszałem, że może być niewesoło. 

Meteorolodzy ostrzegali dwa tygodnie przed kataklizmem

Nie szukałem takich informacji jakoś szczególnie. Po prostu z kilkudniowym, a nawet ponad tygodniowym wyprzedzeniem trafiałem na nie kilka razy dziennie w mediach społecznościowych. U apolitycznych znajomych. U „lewaków” i „prawaków”. U ekologów i osób niezbyt chętnych ochronie przyrody. U zainteresowanych sprawami lokalnymi lub sytuacją kontynentu. No i u Czechów, gdzie to już trwało i trąbiły o tym tamtejsze duże media, a władze rozpoczynały działania. Dziś wiemy, że meteorolodzy ostrzegali już na samym początku września, dwa tygodnie przed kataklizmem. Wiemy też, że Janez Lenarčič, europejski komisarz ds. rozwoju i pomocy humanitarnej, poinformował, iż kraje unijne, w tym Polska, otrzymały oficjalne poważne ostrzeżenia na szczeblu europejskim już 10 września. Kilka dni przed tym, zanim rząd Tuska zrobił cokolwiek.

Zapowiadano bardzo obfite opady w Beskidzie Śląskim i Żywieckim oraz w czeskich Beskidach. Mowa była o tym, że może spaść w szybkim tempie tyle deszczu, ile kiedy indziej przez miesiąc lub dłużej. Więcej niż w czasie powodzi w roku 1997. Brzmiało to źle w ogóle, a szczególnie w regionie, gdzie ma źródła lub spore dopływy kilka dużych rzek. 

Ruszyło 12 września sporymi, ale w miarę normalnymi opadami. Dzień później, w piątek, trzynastego, lało przez większość dnia i zarazem intensywnie. Gdy wracałem przez most późnym wieczorem z czeskiej strony niegdyś jednego Cieszyna, Olza już wyglądała bardzo groźnie. W nocy deszcz nie ustawał, wręcz się nasilał. W sobotę, 14 września, padało obficie i bez przerwy. W ostatniej chwili znajomi odwołali dawno zaplanowane spotkanie po czeskiej stronie. Mieli nosa: o godzinie, o której zwykle wracamy na polską stronę, graniczne mosty były już zamknięte dla ruchu. Rozszalała Olza bardzo wezbrała i spienionymi falami gnała ku pobliskiej Odrze.

Nikt o zdrowych zmysłach nie chciał wychodzić w sobotę z domu. Jeden z uczestników naszego niedoszłego spotkania natomiast wyjść musiał. W ramach mobilizacji Wojsk Obrony Terytorialnej. „Prywatna armia Macierewicza”, jak nazywali ją liberałowie i przeciwko utworzeniu której głosowali w 2016 roku, wyruszała właśnie na pomoc. Oficjalnie poproszona o to 14 września. O kilka dni za późno.

Mała apokalipsa

W niedzielę o świcie była już zalana niemal cała okolica. Zniszczenia w polskim Cieszynie na szczęście w granicach ludzkiej wytrzymałości. W Czeskim Cieszynie konieczna była pospieszna ewakuacja nad ranem kilku tysięcy ludzi. Podtopione ulice, place, obiekty publiczne i domy prywatne. 

Co chwilę dochodziły kolejne fatalne wieści. Z Zebrzydowic, Skoczowa, Ustronia, Czechowic-Dziedzic oraz wielu mniejszych miejscowości. Wylały rzeki duże i małe, niewielkie strumienie zamieniły się w rwące strugi o nurcie zwalającym z nóg. Rozlane szeroko cofały bieg. Z brzegów występowały stawy. Woda opadowa nie wsiąkała. Setki tysięcy, miliony strat w mieniu prywatnym i publicznym, w infrastrukturze. 

Od sobotniego do niedzielnego poranka spadło w regionie od 100 do 150 mm wody. Punktowo nawet więcej, np. w Ustroniu 216 mm. To i tak mniej niż szacowały niektóre prognozy. W wielu miejscach skala opadów przekroczyła rekordy z czasów powodzi w 1997 roku. 

Walczono i ratowano, jak potrafiono. Siłami głównie strażaków zawodowych i ochotników, pospolitym ruszeniem sąsiedzkim i obywatelskim. Raz radzono sobie lepiej, raz gorzej. Nierzadko pozostawała tylko bezradność wobec skali i tempa problemu.

Spóźniony jak liberał

Trudno mieć pretensje do lokalnych władz niewielkich miejscowości czy do miejscowych struktur służb ratowniczych. Skromnymi siłami i możliwościami nie zawsze zrobiły wszystko idealnie. Zostawiono je same sobie. 

Adrian Zandberg pisał na portalu po wyjeździe na tereny dotknięte powodzią: „Na każdym kroku słyszymy, że rząd zawiódł, że zabrakło wojska, koordynacji służb. Ciężar walki spadł na ochotników. Brakowało przygotowanych zapasów: piasku, kamienia, worków na piasek, samochodów, maszyn. Nie było planów działania, użycia zasobów działających w regionie firm. Były miejsca, gdzie ludzie gromadzili się, żeby walczyć z żywiołem – i nie mieli czym. […] Przy pierwszych prognozach, pokazujących siłę opadów, powinny być uruchamiane plany działania, a nie fałszywie uspokajające konferencje prasowe”.
Pierwszy alert RCB o gwałtownych i silnych opadach deszczu w nadchodzącą noc dostałem 12 września o 16:43. Co najmniej kilka dni po tym, gdy pierwszy raz czytałem lub słyszałem o nadchodzącej „wielkiej wodzie”. Kolejne kilkanaście godzin później premier Donald Tusk przekonywał: „Prognozy nie są przesadnie alarmujące; nie ma powodu do paniki”. Spodziewał się „lokalnych podtopień”. Dwie doby później tylko w naszym powiecie łatwiej byłoby chyba wskazać miejsca bez podtopień niż te zalane.

A fala ruszyła dalej, w dół rzek. Co było dalej, wszyscy widzieliśmy w setkach tragicznych przekazów medialnych.

Czytaj także: Wojciech Szczęsny podjął decyzję ws. gry w Barcelonie

Nic nie działa

Zobaczyliśmy też totalną indolencję rządu. 

WOT zmobilizowany w ostatniej chwili, choć już kilka dni wcześniej mógł pomagać zabezpieczać choćby najbardziej newralgiczne miejsca. Zawodowe wojsko – głównie w koszarach. Worki z piaskiem napełniane w ostatniej chwili lub po fakcie. Komendant główny policji podczas jazdy autem z Warszawy do Wrocławia miał poważny wypadek i zamiast być na miejscu akcji – wylądował w szpitalu. Chaotyczne zarządzanie ewakuacjami. Włodarze krytycznie zagrożonych miast z godziny na godzinę zmieniający przekaz od „nie ma większego ryzyka” po „jesteśmy w katastrofalnej sytuacji”. 

Wody Polskie, po wyborach pospiesznie obsadzone „fachowcami” z nadania PO, nie opróżniły zbiorników w oczekiwaniu na przyjęcie fali powodziowej. Dokładnie odwrotnie niż zrobiono w Czechach. Nawet portal Business Insider, związany z koncernem Axel Springer, niezbyt krytycznym wobec rządu liberałów, pisał: „W zbiornikach było 250 mln m sześc. wody. Można było w nich zebrać jeszcze dużo powodziowej wody i ograniczyć skalę zniszczenia”.

Internet i media społecznościowe są pełne wypowiedzi mieszkańców zalanych i zagrożonych terenów, że zostawiono ich samych sobie. Że mogli liczyć na własne siły, a nie na nieobecny lub mocno spóźniony rząd i jego podwładnych. 

PO-lityka nieudacznika

To wszystko wzdłuż biegu dopływów oraz jednej i tej samej wielkiej rzeki, na której zagrożenie powodziowe pojawia się co pewien czas w tych samych miejscowościach. Po tygodniu, dwóch ostrzeżeń. Tu nie ma mowy o zrządzeniu losu. Jest mowa o państwie z kartonu. Rozmokniętego.

Zobaczyliśmy też państwo w działaniu. Ale specyficznym. Tusk mający pretensje do synoptyka. Szymon Hołownia naskakujący na dziennikarza z pytaniem, co on – tak, on, dziennikarz! – zrobił w sprawie zbiorników powodziowych. Niewpuszczenie TV Republika na konferencję prasową premiera w momencie, gdy to jedna z głównych stacji informacyjnych i mnóstwo ludzi z niej czerpie wiedzę o sytuacji i zagrożeniach. 

Gdy już mieliśmy setki i tysiące poważnych zniszczeń oraz dziesiątki tysięcy zrozpaczonych ludzi, minister Paulina Hennig-Kloska ogłosiła, że Ministerstwo Klimatu i Środowiska zaoferuje samorządom lokalnym… niskooprocentowane pożyczki na likwidację skutków powodzi. 

Mokre i puste kieszenie

Po fali oburzenia na tak groteskowy pomysł sytuację musiał pospiesznie ratować sam Tusk. Obiecał do 200 tys. złotych na odbudowę lub remont zniszczonego budynku mieszkalnego oraz do 100 tys. na to samo w przypadku mieszkania. Trudno to w ogóle skomentować w kontekście tego, co widzieliśmy w licznych mediach, oglądając skalę zniszczeń. A także w kontekście obecnych kosztów materiałów, budowy, instalacji, remontów, wyposażenia. 

Ludziom jest potrzebne odtworzenie całości dobytku, w tym tak kluczowego życiowo jak dach nad głową. Co zrobi ktoś, kto ma całkowicie zalany dom czy doszczętnie zniszczone mieszkanie? Skąd nagle i w sytuacji niespodziewanych problemów ma wziąć resztę potrzebnych kwot? Zadłużyć się do końca życia? To tak, jak gdyby chorym oferować przeszczep jednej trzeciej nerki. 
Jedyne dopuszczalne rozwiązanie to pokrycie 100% kosztów – w jednych przypadkach mniejszych, w innych ogromnych – przez państwo. Wszystko inne to przerzucanie kłopotu na ofiary i wpędzanie ich w długoletnie problemy.

Premier zapowiedział, że na wsparcie dysponuje kwotą miliarda, a może nawet dwóch miliardów złotych. Wystarczy to porównać z setkami miliardów, które nagle i bez przygotowania przeznaczyło PiS na ratowanie miejsc pracy w lockdownach. Albo z dziesiątkami miliardów na likwidację VAT-u na żywność. Albo na dopłaty, aby ratować Polaków przed nagłym wzrostem cen energii.  

Za to na pomoc wezwano Owsiaka. Poważne państwo w środku Europy postanowiło ustami premiera i w obliczu klęski żywiołowej zaprosić do współpracy prywatną organizację bazującą na zbiórkach od obywateli. Nie ma nic złego w samopomocy i gestach solidarności. Nie po to natomiast mamy państwo z budżetem wynoszącym ponad 850 miliardów złotych rocznie, aby prywatna fundacja kupowała sprzęt publicznym szpitalom zniszczonym przez żywioł. To przypadek chyba bez precedensu w cywilizowanym świecie.

Czytaj także: Dr Artur Bartoszewicz o Zielonym Ładzie: Stoimy dzisiaj przed zagrożeniem upadku naszego państwa

Wykręty

To wszystko pod osłoną przyjaznych im mediów. Gdy rządziło PiS, odpowiadało za wszystko. Za pandemię i zerwanie dostaw, za światowy kryzys inflacyjny, za skutki rosyjskiej agresji i za europejski kryzys energetyczny. Teraz PO i spółka nie odpowiadają niemal za nic. Teraz to „kataklizm”, „żywioł”, „siły natury” itd. 

W dodatku cyniczni liberałowie zarzucają „robienie polityki na ludzkim nieszczęściu”, gdy ktoś wskaże, że nic nie potrafili sensownie przygotować. Tak jak gdyby oni nie wykorzystywali dowolnego pretekstu – pandemii, wojny, kryzysu energetycznego itp. – do nieustannego krytykowania, demagogicznych wywodów, tandetnego jazgotu itp. 

Różnica jest tylko taka, że wówczas chodziło o zjawiska nowe i obejmujące cały świat czy cały kontynent. A dzisiaj chodzi o to, że nie potrafili sprawnie zareagować na zapowiadane większe opady deszczu. 

To już było

Oczywiście nie jest to zaskakujące. To typowy sposób (nie)działania polskich liberałów. Ich poprzednie rządy wyglądały dokładnie tak samo. Zaniedbania, lenistwo, brak przygotowania, niezapewnione środki, spóźnione i chybione czyny. Tak było zawsze, gdy rządzili. 

Obojętnie o co chodziło. Czy o politykę przemysłową, czy o przekręty VAT-owskie, czy o kryzys gospodarczy, czy o zwalczanie bezrobocia, czy o budowanie stadionów i autostrad, czy o zapewnienie alternatyw wobec rosyjskich surowców energetycznych, czy o zbrojenia, czy o wspieranie słabszych, czy o politykę prorodzinną, czy o ochronę zdrowia. Zawsze mnóstwo frazesów, zawsze gigantyczne zarozumialstwo, zawsze pouczanie innych. I zawsze puste ręce, puste obietnice i puste głowy. 

Patrzmy im na ręce

Tuskowi i spółce będzie na rękę uwikłanie nas w przepychanki pozwalające zapomnieć o sednie sprawy.

Czy powódź to skutek zmian klimatycznych – czy naturalny „odwieczny” kataklizm. Czy budować zapory – czy nie wycinać lasów w górach. Czy rzeki regulować – czy zostawić miejsce na swobodne rozlanie się nadmiaru wody. 

Powinniśmy o tym dyskutować i spierać się. Na tym polega demokracja. Ale oprócz uświadomienia sobie, że wspomniane alternatywy nie muszą się nawzajem wykluczać, przede wszystkim powinniśmy wyciągnąć wnioski z tego, jak rząd Tuska nie radzi sobie z dbałością o państwo. Ile strat i nieszczęść to nas kosztowało. 

W państwie z rozmokniętego kartonu nie będzie ani ekologii, ani ochrony przeciwpowodziowej, ani zarządzania kryzysowego, ani przygotowania się na zmiany klimatyczne. 

Doktryna szoku?

Na jeszcze jedno warto uważać: czemu będzie służyć polityka po powodzi. Skąd rządzący wezmą pieniądze i na co ich zabraknie. Jakie będą wymówki i co zostanie zaniechane. Czy cokolwiek zrobią, a jeśli tak, to kosztem czego. 

Przed 15 laty ukazało się polskie wydanie głośnej książki Naomi Klein „Doktryna szoku: jak współczesny kapitalizm wykorzystuje klęski żywiołowe i kryzysy społeczne”. Autorka opisała w niej na licznych przykładach, jak ideowi pobratymcy Tuska i spółki wykorzystywali takie „naturalne okazje” do swoich interesów i do uderzenia w słabych. 

„Huragan Katrina wypędza z domów tysiące mieszkańców Nowego Orleanu. Kiedy próbują wrócić do swego dawnego życia, okazuje się, że nie będzie już mieszkań socjalnych, a państwowe szpitale i szkoły nie zostaną ponownie otwarte” – to jedna z konkluzji Klein. Warto o niej pamiętać właśnie teraz i właśnie w Polsce.
 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe