Najaktywniejsi w formatowaniu polskiej sztuki pod kątem własnych potrzeb są Niemcy

Jeszcze w międzywojniu, ba! w PRL-u, mianem elity nie określano ludzi wyróżniających się stanem posiadania, lecz wiedzą, talentem i uporządkowanym systemem wartości. Po transformacji to się zmieniło.
Sztuka, , artysta, malowanie obrazu, zdjęcie podglądowe Najaktywniejsi w formatowaniu polskiej sztuki pod kątem własnych potrzeb są Niemcy
Sztuka, , artysta, malowanie obrazu, zdjęcie podglądowe / Unsplash

Co musisz wiedzieć?

  • Po 1989 roku "kulturalna elita" kojarzy się z dostępem do władzy i medialnej rozpoznawalności.
  • Współczesny sukces w kulturze nie wymaga już jakości.
  • Obecnie artyści domagają się większej emerytury i dotacji.

 

Dziś termin „kulturalna elita” jednym rymuje się z dostępem do politycznego koryta, innym – z luksusami bytowymi, kolejnym – z medialną rozpoznawalnością. Tylko nieliczni dodają do tego walory intelektu i charakteru. Dlaczego skiepścili się polscy „arystokraci ducha”? Żeby na to odpowiedzieć, trzeba najpierw uświadomić sobie, jakie zawody zapewniają z automatu przynależność do establishmentu. Otóż te, które zapewniają kasę, popularność, wpływy. Poza biznesem, polityką i górną medialną półką podobne apanaże są udziałem znanych twórców i celebrytów, przy czym talent często nie ma tu nic do rzeczy. Osoby z artystycznego topu promowane są siłą mediów, te zaś są ustawiane przez czynniki nadrzędne, czyli polityczną opcję, z którą współgra dany organ.

 

Socrealizm bis

Żeby odnieść sukces w trzech pierwszych wymienionych powyżej profesjach, trzeba wysokich kompetencji, otwartego umysłu i ogromnych nakładów pracy. Wziętość w zakresie kultury tego nie wymaga. Od dawna przestały obowiązywać kryteria jakości i umiejętności, zamiast tego przez dziesięciolecia liczył się nowatorski/wywrotowy/prowokacyjny pomysł. Teraz wymóg innowacyjności też nie ma znaczenia. Zamiast tego twórcy stali się popularyzatorami idei suflowanych przez polityków. Co sprawiło, że artystom przetrącono kręgosłupy moralne? 

Trzeba zacząć od powszechnego i łatwego dostępu do edukacji. Po transformacji, wraz z rozmnożeniem prywatnych szkół i szkółek, artystyczne wykształcenie straciło na znaczeniu. Magistrów i doktorów sztuki mamy dziś na pęczki, ale tytuły ani talenty nie gwarantują kariery. Toteż już na studiach zaczyna się walka o rozpoznawalność. Zastępy kandydatów na gwiazdy szturmują wszelkie kulturalne eventy – tam można poznać, kogo trzeba, podchwycić obowiązujące trendy. Młodzi adepci sztuki zdają sobie sprawę, że aby wybić się i satysfakcjonująco zarabiać, trzeba suportu wpływowych czynników zewnętrznych. Zdobycie poparcia kulturalnych decydentów to zarazem ideologiczna musztra. Na lewo patrz! I dowiedź słowem, czynem, dziełem, że jesteś po właściwej stronie. W nagrodę dostaniesz bonusy: szansę zaistnienia i dobrą kasę, może nawet wstęp na Parnas. 

To paradoks współczesnej polskiej kultury: wymachując sztandarami wolności, tolerancji i akceptacji różnorodności, nałożyła sobie doktrynerski kaganiec. Można powiedzieć – obserwujemy kolejną wersję socrealizmu, choć oczywiście odmiennego w formie i tematyce – tym razem nie narzuconego przez władze, lecz przyjętego z wyboru twórców. Wyłamanie się z szeregów neoliberałów równa się skazaniu na niebyt. Artyści odważni są tylko w kupie, przy poklasku identycznie (nie)myślących odbiorców. Kto odważy się wychylić i zaryzykować anatemą? Na naszym kulturalnym poletku zdobyło się na to niewielu. Jaki spotkał ich los, każdy wie. Byli sekowani nawet za rządów PiS, po powrocie Koalicji 13 grudnia zostali rozjechani buldożerami hejtu. 

 

Granty za doktrynę

Artyści skamlą, że klepią biedę, i domagają się korekty aktualnego systemu dotowania (walka o wypłatę podstawowego wynagrodzenia dla wszystkich zakwalifikowanych jako osoby twórcze) oraz lepszego emerytalnego zaopatrzenia. Od czasów PiS-u podjęto prace nad zmianą tego stanu rzeczy. Początkiem było policzenie ludzi uprawiających sztukę i z niej żyjących. I co się okazało? Że przy tamtej władzy osoby zainteresowane były… niezainteresowane. Kiedy wszystko „wróciło do normy”, znów podniósł się krzyk o niesprawiedliwą dystrybucję publicznych pieniędzy. Ale twórcy i bez tego umieją korzystać z innych źródeł wynagradzania. Od lat pojawiali się protektorzy zagraniczni, z UE, USA, EOG, którzy owszem, bywają hojni, lecz za posłuszeństwo. Najaktywniejsi w formatowaniu polskiej sztuki pod kątem własnych potrzeb są Niemcy, od lat 90. sponsorujący konkursy, granty, wyjazdy studyjne i rozmaite wydarzenia artystyczne. W rezultacie nasza kultura przestała być nasza. Kasa jest do wzięcia głównie za pośrednictwem organizacji pozarządowych. Ten nieprzejrzysty system finansowania publicznego akceleruje namnażanie się fundacji i stowarzyszeń, które w statucie mają szeroką i nieprecyzyjnie określoną paletę możliwości. Wystarczy profesjonalnie wypełnić wniosek i hajs płynie na dowolny cel, nawet jeśli ma się nijak do sztuki. Przez to twórców skaziła grantoza, czyli realizowanie zamówień według ideologicznych potrzeb. Wpisujesz się w jakichś modny trend? Kasa murowana. Chcesz być wolnym artystą i tworzyć, co ci podpowiada fantazja? Klepiesz biedę. Przy obecnym kulcie pieniądza wymaga to heroizmu. W efekcie swoboda twórcza zanikła, artyści jedynie realizują wskazane zadania. 

Od czasów, kiedy głos artysty stał się podrzędny wobec decyzji dyrektorów instytucji kultury i koncepcji kuratorów, nastała kolejna faza indoktrynacji sztuki. Czego nie wykłada jasno samo dzieło, dopowiada kuratorski komentarz. PR-owcy przybytków kultury rozsyłają mniej lub bardziej bełkotliwe teksty do mediów, potem pałeczkę przejmują dziennikarze, najczęściej pozbawieni analitycznego aparatu, świadomi tylko tego, że kto jest faworyzowany, tego trzeba lansować. I przekaz idzie w naród. 

 

Uzależnieni od sławy i kasy

Splątanie kultury z demagogią przekłada się na monotonię tematyczną w świątyniach sztuki. Wszędzie grany jest ekologizm, Zielony Ład ergo zbawienie świata, lansowanie „nowych świeckich tradycji” jako zdobyczy postępującej laicyzacji, rewolucje seksualno-obyczajowe, odpowiedzialność za rasizm i kolonizatorskie zapędy (także u nas), otwartość na migrantów. Czy oznacza to, że artyści stali się cyniczni? Nie, po prostu są podatni na manipulację. Bytowe niepokoje pozbawiły ich odwagi, potrzeba akceptacji pchnęła do działań stadnych. Do tego skąpa wiedza i umysłowe rozleniwienie nie pozwalają im samodzielnie oceniać zachodzących obok procesów. Te niedostatki charakterologiczne i intelektualne dopełnia brak etycznych kierunkowskazów. Bo z jakich środowisk wywodzi się dzisiejsza kulturalna śmietanka? Część to artyści „dynastyczni”, potomkowie „pieszczochów komuny”, czyli twórców faworyzowanych i popieranych przez komunistyczną partię, którzy korzystali z pewnych przywilejów już w PRL-u. Im lewicowy światopogląd bliski jest od dziecka. Druga pokaźna grupa to aspiranci do artystycznej kariery, pierwsze pokolenie z cenzusem, przybyłe z małych miasteczek i zdobywające wielkoświatowe ostrogi w III RP. Dla nich liczy się awans społeczny, dla którego gotowi są wyprzeć się przekazywanych rodzinnie wartości. Na takim gruncie łatwo zasiać przekonanie, że twórczość jest tam, gdzie postęp, a progres prowadzi tylko w lewą stronę. 

Dlaczego osoby utalentowane w jakiejś twórczej dziedzinie tak łatwo dają się uwieść rozmaitym propagandystom? Abraham Maslow (amerykański psycholog i autor teorii hierarchii potrzeb) w połowie lat 50. ubiegłego wieku scharakteryzował osoby samorealizujące się (inaczej mówiąc: twórcze), przypisując im pragnienie niezależności, zaangażowanie w sprawy społeczne, obojętność na status majątkowy, nieuleganie modom i trendom co do stylu życia, akceptowanie siebie i swoich wad. 

Współcześnie artyści prezentują się jak negatyw tamtego wizerunku. Ich rozbuchane ego, przekonanie o własnej wyjątkowości oraz potrzeba wyróżniania się na tle przeciętniaków przejawiają się w przyzwoleniu na rozmaite uzależnienia: od mediów, od kasy, od poklasku. Być, ach być celebrytą! A gdy już, to trzeba dopasować się do wymogów high life’u – mieszkanie, bywanie, image. To kosztuje. Toteż twórcy są podatni na korupcję. Ich „zaangażowanie” społeczne jest dyktowane i nagradzane przez władze; kroją dzieła pod wskazany kierunek.

 

Między złotą klatką a złotą wolnością

W 1973 roku Andrzej Krauze (potem znany jako rysownik-satyryk, od lat na emigracji) zaprezentował dyplomową pracę na warszawskiej ASP: animowany film „Lekcja fruwania”. Kilkuminutowa kreskówka podpadła PRL-owskiej cenzurze, która uznała ją za niebezpieczną i zakazała emisji. Tymczasem to była ponadczasowa metafora o zaniku „skrzydeł” wyobraźni, utraconych pod wpływem upupiającego komfortu. Krauze, z londyńskiego oddalenia rysujący od 2001 roku odautorskie komentarze dla „Rzeczpospolitej”, ponownie przeżył czołowe zderzenie z cenzurą, tym razem neoliberalną: w 2016 roku ogólnopolska gazeta zerwała z nim współpracę, nie akceptując poglądów artysty. Mało kto zauważył to wydarzenie, które uważam za symbol współczesnego ideologicznego zniewolenia. I kiedy słyszę rozbrajająco naiwny utwór Chłopców z Placu Broni „Kocham wolność”, myślę, że to najbardziej zakłamany hymn-deklaracja osób uważających się za sól ziemi. Drugi równie niedojrzały intelektualnie song to „Jeszcze będzie przepięknie” Tiltu. Od 35 lat jego lider wyśpiewuje o tym, że „strach nakazywał cały czas się bać”, no ale jeszcze będzie przepięknie… Obydwa utwory pochodzą z 1990 roku i dotyczą sprzeciwu wobec postkomunistycznych spadów oraz trzymania sztuki (czytaj – wolności) na smyczy jakiejkolwiek ideologii. Kiedyś wrogiem było „czerwone”, teraz nieprzyjacielem stała się „konserwa”. Populiści, faszyści, wstecznicy, zamordyści, wsio rawno. 

 

Twórczość pod butem władzy

Przymierze kultury z władzą świecką bądź duchowną datuje się od… zawsze. Utalentowani i usłużni otrzymywali gwarancję dobrobytu i zaszczytu, mniej zdolni, ale ugodowi – przynajmniej mieli zapewniony chleb. Rzec można, twórcy z natury swego rzemiosła poszukiwali oparcia w mecenacie. Szczęście, gdy protektor wykazywał się znawstwem przedmiotu. Gorzej, gdy roztaczał opiekę nad szmirą i fałszem. Tak właśnie było w dobie socrealizmu.

Każdy wie, że była to ciemna karta w powojennej historii polskiej kultury, import zza wschodniej granicy. Od 1949 do 1955/1956 roku przerabialiśmy doktrynę zaordynowaną w Rosji Radzieckiej przez Andrieja Żdanowa w 1934 roku. U nas promotorem realizmu socjalistycznego okazał się Włodzimierz Sokorski, od 1952 roku minister kultury. Za twórczością „socjalistyczną w treści i narodową w formie” opowiedzieli się najpierw ludzie pióra, potem muzycy, filmowcy, plastycy. Na straży politpoprawności dzieł stało Ministerstwo Kultury i Sztuki oraz powołany przez nie Państwowy Instytut Sztuki. Ideologiczne posłuszeństwo było nagradzane na różne sposoby: laury w konkursach, przydziały pracowni, zagraniczne wyjazdy, wysokie funkcje w instytucjach kultury i na artystycznych uczelniach. Krnąbrni byli skazywani na niebyt i biedę. Państwo jako jedyny monopolista dystrybuujący dostęp do stanowisk, publikacji oraz sal wystawowych decydowało o losach wszystkich twórców. Pamiętam opowieść Erny Rosenstein, surrealistki, paradoksalnie zdeklarowanej komunistki od przedwojennych czasów, która odważnie sprzeciwiła się narzuconej socdoktrynie na walnym zjeździe plastyków. „Wy się tu wszyscy bardzo mylicie” – odważnie zaprotestowała. Oczywiście, dostała bana na wystawianie. Poza nią narzuconą odgórnie koncepcję twórczą zakwestionowali nieliczni, w tym Tadeusz Kantor, Maria Jarema, Andrzej Wróblewski, Jerzy Nowosielski, Tadeusz Brzozowski, Stanisław Fijałkowski, Magdalena Abakanowicz – by wymienić najbardziej znanych. Na przeciwnym biegunie ustawili się pokorni i spolegliwi, z małżeństwem Heleną i Juliuszem Krajewskimi i Włodzimierzem Zakrzewskim na czele. 

 

Poglądy pod kontrolą

Symbolem „odwilży”, czyli poluzowania socrealistycznych rygorów, stała się ogólnopolska Wystawa Młodej Plastyki pod hasłem „Przeciw wojnie, przeciw faszyzmowi” (lipiec 1955), od miejsca warszawskiej prezentacji zwana skrótowo Arsenałem. Tu też nie obyło się bez manipulacji: partia zezwoliła na wprowadzenie poetyki ekspresyjno-metaforycznej, lecz zgodnie z tytułem dominowała martyrologia. Lata 60. zapisały się w historii jako wybuch sztuki nieprzedstawiającej, uchodzącej za manifestację twórczej wolności. Pozornej, bo wciąż kontrolowanej przez władze inwigilujące środowiska artystyczno-medialne przez rozlicznych „towarzyszy”. Ówczesna elita to były raczej „niebieskie ptaki”, których obecność przydawała kolorytu kawiarniom, klubom, ulicom. Jasne, że posiadali drobne przywileje niedostępne przeciętnym „zjadaczom chleba”. Solidarność doprowadziła do sojuszu ludzi kultury i przedstawicieli klasy robotniczej. Trwało to krótko. Po 1989 roku drogi się rozjechały. Dziś elity kulturalne czują „lepszość” wobec tych gorzej zarabiających, nieobytych z aktualnymi prądami, niewykształconych na prestiżowych uczelniach. Jaka była cena osiągnięcia statusu warstwy wyższej w neoliberalnym świecie? Porzucenie idei na rzecz ideologii. 


 

POLECANE
Wykryto nowy sabotaż na kolei. Tym razem w okolicy Azotów Puławy z ostatniej chwili
Wykryto nowy sabotaż na kolei. Tym razem w okolicy Azotów Puławy

W rejonie stacji kolejowej w Puławach ktoś zarzucił łańcuch na sieć energetyczną, co doprowadziło do zwarcia i wybicia szyb w jednym z wagonów pociągu relacji Świnoujście-Rzeszów. Chwilę później skład przeciął przykręconą do szyn blaszkę w kształcie litery V, która mogła doprowadzić do wykolejenia pociągu – informują reporterzy RMF FM.

Podczas wojny 54 proc. mieszkańców polskich miast znajdzie się w strefie zagrożeń. Raport pilne
Podczas wojny 54 proc. mieszkańców polskich miast znajdzie się w strefie zagrożeń. Raport

Najnowszy raport BGK pokazuje, że ponad połowa mieszkańców dużych miast żyje na obszarach uznanych za zagrożone, choć wciąż stosunkowo odporne. Ryzyka dotyczą zarówno klimatu, jak i zdrowia, sytuacji humanitarnej oraz bezpieczeństwa militarnego.

Niemcy w strachu odwołują jarmarki świąteczne lub nadają im inne nazwy Wiadomości
Niemcy w strachu odwołują jarmarki świąteczne lub nadają im inne nazwy

Magdeburg jest kolejnym niemieckim miastem, które odwołało jarmark bożonarodzeniowy z powodu obaw o bezpieczeństwo. Wszyscy pamiętają sceny, gdy w grudniu ubiegłego roku saudyjski psychiatra i uchodźca, Taleb al-Abdulmohsen, wjechał samochodem w tłum podczas miejskich obchodów, zabijając sześć osób. Teraz istnieją obawy, że podobny atak może się powtórzyć, a nikt nie potrafi zapewnić odpowiednich środków bezpieczeństwa. Portal European Conservative zastanawia się, czy jarmark bożonarodzeniowy w Niemczech umiera. A niemieckie media cytują dane o lęku przed atakami terrorystycznymi na jarmarkach.

Oprawa polskich kibiców zakazana, ukraińskich nie. Politycy pytają o decyzje służb z ostatniej chwili
Oprawa polskich kibiców zakazana, ukraińskich nie. Politycy pytają o decyzje służb

Po meczu reprezentacji Ukrainy w Warszawie ponownie rozgorzała dyskusja o decyzjach służb. Ukraińscy kibice pokazali własną, wyrazistą oprawę, choć dwa dni wcześniej polskim fanom odmówiono wniesienia patriotycznego baneru.

Kaczyński zostanie przesłuchany? Chodzi o słowa ws. śmierci Leppera z ostatniej chwili
Kaczyński zostanie przesłuchany? Chodzi o słowa ws. śmierci Leppera

Jarosław Kaczyński mówił w sobotę o "zamordowaniu" Andrzeja Leppera. Minister sprawiedliwości odpowiedział, że takie słowa wymagają wyjaśnień i zapowiedział możliwe przesłuchanie prezesa PiS.

Była premier skazana na karę śmierci z ostatniej chwili
Była premier skazana na karę śmierci

Była premier Bangladeszu, Sheikh Hasina Wajed, została skazana na karę śmierci za wydanie rozkazu brutalnego stłumienia protestów studenckich z 2024 roku. Decyzja sądu zapadła podczas jej nieobecności i wywołała globalne poruszenie, ponieważ sprawa dotyczy jednej z najważniejszych postaci politycznych współczesnego Bangladeszu.

Atak dywersyjny na kolej. Tusk: Celem był prawdopodobnie pociąg z ostatniej chwili
Atak dywersyjny na kolej. Tusk: Celem był prawdopodobnie pociąg

Premier Donald Tusk potwierdził dwa poważne incydenty na trasie Warszawa–Lublin. W jednym miejscu doszło do eksplozji ładunku wybuchowego, w innym pociąg z 475 osobami musiał gwałtownie hamować przez uszkodzone tory.

Stadler składa skargę na PKP Intercity z ostatniej chwili
Stadler składa skargę na PKP Intercity

Stadler Polska zapowiadział na dziś złożenie skargi do sądu w związku z rozstrzygnięciem jednego z największych przetargów taborowych w historii PKP Intercity. Producent twierdzi, że kluczowym elementem, który przesądził o wyborze konkurencyjnej oferty Alstomu, nie były koszty, lecz sposób punktowania terminów dostawy. Stawką jest kontrakt wart ok. 7 mld zł.

Eksplozja na torach. Są nowe informacje z ostatniej chwili
Eksplozja na torach. Są nowe informacje

Na trasie Warszawa-Lublin między miejscowościami Życzyn i Mika doszło do aktu dywersji. Premier Donald Tusk zapowiedział, że Polska "dopadnie sprawców". Komunikat wydało także Biuro Bezpieczeństwa Narodowego.

Niepokojące informacje z granicy. Komunikat Straży Granicznej z ostatniej chwili
Niepokojące informacje z granicy. Komunikat Straży Granicznej

Straż Graniczna publikuje raporty dotyczące wydarzeń na polskiej granicy zarówno ze strony Białorusi, Litwy jak i Niemiec.

REKLAMA

Najaktywniejsi w formatowaniu polskiej sztuki pod kątem własnych potrzeb są Niemcy

Jeszcze w międzywojniu, ba! w PRL-u, mianem elity nie określano ludzi wyróżniających się stanem posiadania, lecz wiedzą, talentem i uporządkowanym systemem wartości. Po transformacji to się zmieniło.
Sztuka, , artysta, malowanie obrazu, zdjęcie podglądowe Najaktywniejsi w formatowaniu polskiej sztuki pod kątem własnych potrzeb są Niemcy
Sztuka, , artysta, malowanie obrazu, zdjęcie podglądowe / Unsplash

Co musisz wiedzieć?

  • Po 1989 roku "kulturalna elita" kojarzy się z dostępem do władzy i medialnej rozpoznawalności.
  • Współczesny sukces w kulturze nie wymaga już jakości.
  • Obecnie artyści domagają się większej emerytury i dotacji.

 

Dziś termin „kulturalna elita” jednym rymuje się z dostępem do politycznego koryta, innym – z luksusami bytowymi, kolejnym – z medialną rozpoznawalnością. Tylko nieliczni dodają do tego walory intelektu i charakteru. Dlaczego skiepścili się polscy „arystokraci ducha”? Żeby na to odpowiedzieć, trzeba najpierw uświadomić sobie, jakie zawody zapewniają z automatu przynależność do establishmentu. Otóż te, które zapewniają kasę, popularność, wpływy. Poza biznesem, polityką i górną medialną półką podobne apanaże są udziałem znanych twórców i celebrytów, przy czym talent często nie ma tu nic do rzeczy. Osoby z artystycznego topu promowane są siłą mediów, te zaś są ustawiane przez czynniki nadrzędne, czyli polityczną opcję, z którą współgra dany organ.

 

Socrealizm bis

Żeby odnieść sukces w trzech pierwszych wymienionych powyżej profesjach, trzeba wysokich kompetencji, otwartego umysłu i ogromnych nakładów pracy. Wziętość w zakresie kultury tego nie wymaga. Od dawna przestały obowiązywać kryteria jakości i umiejętności, zamiast tego przez dziesięciolecia liczył się nowatorski/wywrotowy/prowokacyjny pomysł. Teraz wymóg innowacyjności też nie ma znaczenia. Zamiast tego twórcy stali się popularyzatorami idei suflowanych przez polityków. Co sprawiło, że artystom przetrącono kręgosłupy moralne? 

Trzeba zacząć od powszechnego i łatwego dostępu do edukacji. Po transformacji, wraz z rozmnożeniem prywatnych szkół i szkółek, artystyczne wykształcenie straciło na znaczeniu. Magistrów i doktorów sztuki mamy dziś na pęczki, ale tytuły ani talenty nie gwarantują kariery. Toteż już na studiach zaczyna się walka o rozpoznawalność. Zastępy kandydatów na gwiazdy szturmują wszelkie kulturalne eventy – tam można poznać, kogo trzeba, podchwycić obowiązujące trendy. Młodzi adepci sztuki zdają sobie sprawę, że aby wybić się i satysfakcjonująco zarabiać, trzeba suportu wpływowych czynników zewnętrznych. Zdobycie poparcia kulturalnych decydentów to zarazem ideologiczna musztra. Na lewo patrz! I dowiedź słowem, czynem, dziełem, że jesteś po właściwej stronie. W nagrodę dostaniesz bonusy: szansę zaistnienia i dobrą kasę, może nawet wstęp na Parnas. 

To paradoks współczesnej polskiej kultury: wymachując sztandarami wolności, tolerancji i akceptacji różnorodności, nałożyła sobie doktrynerski kaganiec. Można powiedzieć – obserwujemy kolejną wersję socrealizmu, choć oczywiście odmiennego w formie i tematyce – tym razem nie narzuconego przez władze, lecz przyjętego z wyboru twórców. Wyłamanie się z szeregów neoliberałów równa się skazaniu na niebyt. Artyści odważni są tylko w kupie, przy poklasku identycznie (nie)myślących odbiorców. Kto odważy się wychylić i zaryzykować anatemą? Na naszym kulturalnym poletku zdobyło się na to niewielu. Jaki spotkał ich los, każdy wie. Byli sekowani nawet za rządów PiS, po powrocie Koalicji 13 grudnia zostali rozjechani buldożerami hejtu. 

 

Granty za doktrynę

Artyści skamlą, że klepią biedę, i domagają się korekty aktualnego systemu dotowania (walka o wypłatę podstawowego wynagrodzenia dla wszystkich zakwalifikowanych jako osoby twórcze) oraz lepszego emerytalnego zaopatrzenia. Od czasów PiS-u podjęto prace nad zmianą tego stanu rzeczy. Początkiem było policzenie ludzi uprawiających sztukę i z niej żyjących. I co się okazało? Że przy tamtej władzy osoby zainteresowane były… niezainteresowane. Kiedy wszystko „wróciło do normy”, znów podniósł się krzyk o niesprawiedliwą dystrybucję publicznych pieniędzy. Ale twórcy i bez tego umieją korzystać z innych źródeł wynagradzania. Od lat pojawiali się protektorzy zagraniczni, z UE, USA, EOG, którzy owszem, bywają hojni, lecz za posłuszeństwo. Najaktywniejsi w formatowaniu polskiej sztuki pod kątem własnych potrzeb są Niemcy, od lat 90. sponsorujący konkursy, granty, wyjazdy studyjne i rozmaite wydarzenia artystyczne. W rezultacie nasza kultura przestała być nasza. Kasa jest do wzięcia głównie za pośrednictwem organizacji pozarządowych. Ten nieprzejrzysty system finansowania publicznego akceleruje namnażanie się fundacji i stowarzyszeń, które w statucie mają szeroką i nieprecyzyjnie określoną paletę możliwości. Wystarczy profesjonalnie wypełnić wniosek i hajs płynie na dowolny cel, nawet jeśli ma się nijak do sztuki. Przez to twórców skaziła grantoza, czyli realizowanie zamówień według ideologicznych potrzeb. Wpisujesz się w jakichś modny trend? Kasa murowana. Chcesz być wolnym artystą i tworzyć, co ci podpowiada fantazja? Klepiesz biedę. Przy obecnym kulcie pieniądza wymaga to heroizmu. W efekcie swoboda twórcza zanikła, artyści jedynie realizują wskazane zadania. 

Od czasów, kiedy głos artysty stał się podrzędny wobec decyzji dyrektorów instytucji kultury i koncepcji kuratorów, nastała kolejna faza indoktrynacji sztuki. Czego nie wykłada jasno samo dzieło, dopowiada kuratorski komentarz. PR-owcy przybytków kultury rozsyłają mniej lub bardziej bełkotliwe teksty do mediów, potem pałeczkę przejmują dziennikarze, najczęściej pozbawieni analitycznego aparatu, świadomi tylko tego, że kto jest faworyzowany, tego trzeba lansować. I przekaz idzie w naród. 

 

Uzależnieni od sławy i kasy

Splątanie kultury z demagogią przekłada się na monotonię tematyczną w świątyniach sztuki. Wszędzie grany jest ekologizm, Zielony Ład ergo zbawienie świata, lansowanie „nowych świeckich tradycji” jako zdobyczy postępującej laicyzacji, rewolucje seksualno-obyczajowe, odpowiedzialność za rasizm i kolonizatorskie zapędy (także u nas), otwartość na migrantów. Czy oznacza to, że artyści stali się cyniczni? Nie, po prostu są podatni na manipulację. Bytowe niepokoje pozbawiły ich odwagi, potrzeba akceptacji pchnęła do działań stadnych. Do tego skąpa wiedza i umysłowe rozleniwienie nie pozwalają im samodzielnie oceniać zachodzących obok procesów. Te niedostatki charakterologiczne i intelektualne dopełnia brak etycznych kierunkowskazów. Bo z jakich środowisk wywodzi się dzisiejsza kulturalna śmietanka? Część to artyści „dynastyczni”, potomkowie „pieszczochów komuny”, czyli twórców faworyzowanych i popieranych przez komunistyczną partię, którzy korzystali z pewnych przywilejów już w PRL-u. Im lewicowy światopogląd bliski jest od dziecka. Druga pokaźna grupa to aspiranci do artystycznej kariery, pierwsze pokolenie z cenzusem, przybyłe z małych miasteczek i zdobywające wielkoświatowe ostrogi w III RP. Dla nich liczy się awans społeczny, dla którego gotowi są wyprzeć się przekazywanych rodzinnie wartości. Na takim gruncie łatwo zasiać przekonanie, że twórczość jest tam, gdzie postęp, a progres prowadzi tylko w lewą stronę. 

Dlaczego osoby utalentowane w jakiejś twórczej dziedzinie tak łatwo dają się uwieść rozmaitym propagandystom? Abraham Maslow (amerykański psycholog i autor teorii hierarchii potrzeb) w połowie lat 50. ubiegłego wieku scharakteryzował osoby samorealizujące się (inaczej mówiąc: twórcze), przypisując im pragnienie niezależności, zaangażowanie w sprawy społeczne, obojętność na status majątkowy, nieuleganie modom i trendom co do stylu życia, akceptowanie siebie i swoich wad. 

Współcześnie artyści prezentują się jak negatyw tamtego wizerunku. Ich rozbuchane ego, przekonanie o własnej wyjątkowości oraz potrzeba wyróżniania się na tle przeciętniaków przejawiają się w przyzwoleniu na rozmaite uzależnienia: od mediów, od kasy, od poklasku. Być, ach być celebrytą! A gdy już, to trzeba dopasować się do wymogów high life’u – mieszkanie, bywanie, image. To kosztuje. Toteż twórcy są podatni na korupcję. Ich „zaangażowanie” społeczne jest dyktowane i nagradzane przez władze; kroją dzieła pod wskazany kierunek.

 

Między złotą klatką a złotą wolnością

W 1973 roku Andrzej Krauze (potem znany jako rysownik-satyryk, od lat na emigracji) zaprezentował dyplomową pracę na warszawskiej ASP: animowany film „Lekcja fruwania”. Kilkuminutowa kreskówka podpadła PRL-owskiej cenzurze, która uznała ją za niebezpieczną i zakazała emisji. Tymczasem to była ponadczasowa metafora o zaniku „skrzydeł” wyobraźni, utraconych pod wpływem upupiającego komfortu. Krauze, z londyńskiego oddalenia rysujący od 2001 roku odautorskie komentarze dla „Rzeczpospolitej”, ponownie przeżył czołowe zderzenie z cenzurą, tym razem neoliberalną: w 2016 roku ogólnopolska gazeta zerwała z nim współpracę, nie akceptując poglądów artysty. Mało kto zauważył to wydarzenie, które uważam za symbol współczesnego ideologicznego zniewolenia. I kiedy słyszę rozbrajająco naiwny utwór Chłopców z Placu Broni „Kocham wolność”, myślę, że to najbardziej zakłamany hymn-deklaracja osób uważających się za sól ziemi. Drugi równie niedojrzały intelektualnie song to „Jeszcze będzie przepięknie” Tiltu. Od 35 lat jego lider wyśpiewuje o tym, że „strach nakazywał cały czas się bać”, no ale jeszcze będzie przepięknie… Obydwa utwory pochodzą z 1990 roku i dotyczą sprzeciwu wobec postkomunistycznych spadów oraz trzymania sztuki (czytaj – wolności) na smyczy jakiejkolwiek ideologii. Kiedyś wrogiem było „czerwone”, teraz nieprzyjacielem stała się „konserwa”. Populiści, faszyści, wstecznicy, zamordyści, wsio rawno. 

 

Twórczość pod butem władzy

Przymierze kultury z władzą świecką bądź duchowną datuje się od… zawsze. Utalentowani i usłużni otrzymywali gwarancję dobrobytu i zaszczytu, mniej zdolni, ale ugodowi – przynajmniej mieli zapewniony chleb. Rzec można, twórcy z natury swego rzemiosła poszukiwali oparcia w mecenacie. Szczęście, gdy protektor wykazywał się znawstwem przedmiotu. Gorzej, gdy roztaczał opiekę nad szmirą i fałszem. Tak właśnie było w dobie socrealizmu.

Każdy wie, że była to ciemna karta w powojennej historii polskiej kultury, import zza wschodniej granicy. Od 1949 do 1955/1956 roku przerabialiśmy doktrynę zaordynowaną w Rosji Radzieckiej przez Andrieja Żdanowa w 1934 roku. U nas promotorem realizmu socjalistycznego okazał się Włodzimierz Sokorski, od 1952 roku minister kultury. Za twórczością „socjalistyczną w treści i narodową w formie” opowiedzieli się najpierw ludzie pióra, potem muzycy, filmowcy, plastycy. Na straży politpoprawności dzieł stało Ministerstwo Kultury i Sztuki oraz powołany przez nie Państwowy Instytut Sztuki. Ideologiczne posłuszeństwo było nagradzane na różne sposoby: laury w konkursach, przydziały pracowni, zagraniczne wyjazdy, wysokie funkcje w instytucjach kultury i na artystycznych uczelniach. Krnąbrni byli skazywani na niebyt i biedę. Państwo jako jedyny monopolista dystrybuujący dostęp do stanowisk, publikacji oraz sal wystawowych decydowało o losach wszystkich twórców. Pamiętam opowieść Erny Rosenstein, surrealistki, paradoksalnie zdeklarowanej komunistki od przedwojennych czasów, która odważnie sprzeciwiła się narzuconej socdoktrynie na walnym zjeździe plastyków. „Wy się tu wszyscy bardzo mylicie” – odważnie zaprotestowała. Oczywiście, dostała bana na wystawianie. Poza nią narzuconą odgórnie koncepcję twórczą zakwestionowali nieliczni, w tym Tadeusz Kantor, Maria Jarema, Andrzej Wróblewski, Jerzy Nowosielski, Tadeusz Brzozowski, Stanisław Fijałkowski, Magdalena Abakanowicz – by wymienić najbardziej znanych. Na przeciwnym biegunie ustawili się pokorni i spolegliwi, z małżeństwem Heleną i Juliuszem Krajewskimi i Włodzimierzem Zakrzewskim na czele. 

 

Poglądy pod kontrolą

Symbolem „odwilży”, czyli poluzowania socrealistycznych rygorów, stała się ogólnopolska Wystawa Młodej Plastyki pod hasłem „Przeciw wojnie, przeciw faszyzmowi” (lipiec 1955), od miejsca warszawskiej prezentacji zwana skrótowo Arsenałem. Tu też nie obyło się bez manipulacji: partia zezwoliła na wprowadzenie poetyki ekspresyjno-metaforycznej, lecz zgodnie z tytułem dominowała martyrologia. Lata 60. zapisały się w historii jako wybuch sztuki nieprzedstawiającej, uchodzącej za manifestację twórczej wolności. Pozornej, bo wciąż kontrolowanej przez władze inwigilujące środowiska artystyczno-medialne przez rozlicznych „towarzyszy”. Ówczesna elita to były raczej „niebieskie ptaki”, których obecność przydawała kolorytu kawiarniom, klubom, ulicom. Jasne, że posiadali drobne przywileje niedostępne przeciętnym „zjadaczom chleba”. Solidarność doprowadziła do sojuszu ludzi kultury i przedstawicieli klasy robotniczej. Trwało to krótko. Po 1989 roku drogi się rozjechały. Dziś elity kulturalne czują „lepszość” wobec tych gorzej zarabiających, nieobytych z aktualnymi prądami, niewykształconych na prestiżowych uczelniach. Jaka była cena osiągnięcia statusu warstwy wyższej w neoliberalnym świecie? Porzucenie idei na rzecz ideologii. 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe