Symbol, legenda, parasol. Jak polityka zawłaszczała Solidarność

To gorzka ironia historii. Solidarność niewątpliwie doprowadziła do wielkich społecznych i politycznych przemian. Zaczynała jako potężny, masowy ruch, niosący milionom ludzi nadzieję, dając im poczucie podmiotowości i sensu działania. Osłabiona stanem wojennym trwała w podziemiu, legendzie i sercach Polaków. W 1989 roku odniosła zwycięstwo, które jednak w dużym stopniu okazało się być wygraną elit i doradców związku, pracownikom przynosząc wraz z wolnością nowe, nieznane wcześniej problemy. Wykorzystywana przez kolejne rządy do żyrowania niekorzystnych dla świata pracy zmian mierzyła się z kryzysem wizerunkowym, jednak odnalazła na nowo swoją drogę. I znów jest bardzo potrzebna Polsce i szerzej – Europie.
/ fot. The Chancellery of the Senate of the Republic of Poland , CC BY-SA 3.0 PL / Wikimedia Commons

Co musisz wiedzieć:

  • W 1989 roku wątpliwości przegrywały z komunikatami prostymi i pięknymi, na które wszyscy przecież czekali.

  • Rządy z udziałem PO i PiS zawsze nazywane były „postsolidarnościowymi”, choć często solidarności było w nich bardzo mało, za to post fundowały one bardzo wielu.

  • Społeczna wrażliwość „S” osadzona w polskiej tradycji i społecznej nauce Kościoła staje się głównym fundamentem antyliberalnego sprzeciwu.

 

Sygnałów, że choć sprawy zdają się iść w wymarzonym kierunku, coś jednak jest nie tak, było sporo jeszcze w latach 80. Wiele spraw usuwała w cień euforia, jaką wywoływały kolejne zmiany, a kto pytał o szczegóły, szybko dostawał łatkę oszołoma. Skład delegacji przy okrągłym stole, rozmowy na Zawrat i w Magdalence, wydłużająca się lista nieobecnych legend i działaczy, których – nie wiedzieć czemu – w nowym rozdaniu nie było, zachowawczy charakter części postulatów i nagły strach przez urzeczywistnieniem się haseł, które przez lata rozgrzewały do boju związkowo-opozycyjny tłum. Niuanse i wątpliwości przegrywały jednak komunikatami prostymi i pięknymi, na które wszyscy przecież czekali. „Jesteśmy wreszcie we własnym domu. Nie stój, nie czekaj. Co robić? Pomóż!”. Może zamiast „Nie czekaj” w tym trochę zapomnianym sloganie bardziej na miejscu byłoby „Nie pytaj”? – 4 czerwca skończył się komunizm – mówiła Joanna Szczepkowska i bardzo chcieliśmy w to wierzyć. Można było nosić znaczek „S”, kupić w kiosku „Gazetę Wyborczą” z tym samym znaczkiem pod winietą. Telewizja Polska kierowana przez znienawidzonego Jerzego Urbana, ale nadająca pierwsze odcinki „Studia Solidarność”. W czerwcu 1989 powrót „Tygodnika Solidarność”. Można było uwierzyć, że już po wszystkim. Wybory, rząd Tadeusza Mazowieckiego, potem nagłe zaskoczenie, że dawni przyjaciele, jak chciała widzieć ich opinia publiczna, już nie są przyjaciółmi, dzielą się i kłócą.

 

Związkowy parasol

Momentów odczarowania było kilka. Były indywidualne historie i osobiste dramaty, gdy przekaz nowej – dla wielu wciąż jeszcze „naszej” – władzy zderzał się z codziennością zwolnień i protestów. Czasem, co musiało być szokiem, również brutalnych policyjnych interwencji, czy to wobec młodzieży, która nie rozumiała żółwiego tempa zmian i zaczęła (a właściwie raczej „nigdy nie skończyła”) protestować, czy wobec rolników. W opublikowanej dwa lata temu rozprawie doktorskiej Jana Radomskiego „Zapomniane. Strajki na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych” czytamy: „Pierwszy w pełni kapitalistyczny strajk miał miejsce zaledwie kilka dni po 4 czerwca 1989 roku. W 1990 roku zaczęli protestować rolnicy i rolniczki, co doprowadziło do ukształtowania się Samoobrony. Rok później w Białymstoku komunikacja miejska przestała jeździć, ponieważ zastrajkowali kierowcy.

W 1992 roku miał miejsce najdłuższy strajk okupacyjny w historii Polski, gdy pracownicy i pracownice Fabryki Samochodów Małolitrażowych sprzeciwiali się sprzedaży firmy włoskiemu Fiatowi. Najprawdopodobniej największy w okresie III Rzeczypospolitej strajk nauczycieli i nauczycielek odbył się z kolei w 1993 roku, gdy w części szkół nie odbyły się egzaminy maturalne”. Fala strajków przetaczała się przez kraj, a rząd… rząd w powszechnej opinii był przecież solidarnościowy, co związek stawiało w trudnej sytuacji i narażało na straty wizerunkowe. „To Solidarność sprzedaje nas”, śpiewał w 1992 roku punkrockowy zespół Nauka o Gównie, nie zastanawiając się, że ofiary transformacji opisane w poruszającej piosence zostały tam, gdzie były, w „S”, a tylko pewna grupa ludzi oderwała się na dobre od tych, których plecy stały się dla nich trampoliną do władzy. Były też momenty historyczne, takie jak 4 czerwca 1992 roku i obalenie rządu Jana Olszewskiego.

 

„Familia, świta, dwór”

Dla wielu Solidarność długo była monolitem, tym większym szokiem stały się ujawniające się stopniowo podziały. Spory w Komitecie Obywatelskim, fochy środowiska „Gazety Wyborczej” i bojkot naszego pisma po mianowaniu na stanowisko naczelnego nieuznawanego przez „salon” Jarosława Kaczyńskiego to pierwsze publiczne odsłony konfliktu wyniesionego jeszcze z lat 70. i trawiącego polską politykę do dziś. W listopadzie 1989 roku na łamach „TS” ukazał się tekst Piotra Wierzbickiego „Familia, świta, dwór”, w którym po raz pierwszy zarysowano obraz rodzących się w obozie „S” frakcji. Pierwsze dwie grupy formować się miały wokół odpowiednio Bronisława Geremka i Tadeusza Mazowieckiego, trzecia tworzyła się wokół Lecha Wałęsy. Jak wiemy, później zostały z nich dwie wielkie partyjne linie: z ROAD, UD, UW i PO z jednej, a PC i PiS z drugiej strony.

To oczywiście obraz uproszczony, w którym brak kilku innych ugrupowań i koalicji wywodzących się z jednego solidarnościowego pnia, których przedstawiciele niemal zawsze zasilali jedną lub drugą stronę. Jednak aż do 2005 roku, gdy doszło do ostatecznego pęknięcia między Platformą a Prawem i Sprawiedliwością, rządy z udziałem tych partii zawsze nazywane były „postsolidarnościowymi”, choć często Solidarności było w nich bardzo mało, za to post fundowały one bardzo wielu. Odbijało się to na spójności polityki związku, który z jednej strony upominał się o swoich członków, ale z drugiej wciąż wiązany był z politykami liberalnych gospodarczo partii, realizujących antypracowniczą politykę. Najpełniejszą realizacją tego lekko schizofrenicznego modelu były oczywiście rządy Akcji Wyborczej Solidarność, kosztowne politycznie dla firmującego go szefa „S” Mariana Krzaklewskiego i dla samego związku, który znów skojarzony został z bardzo trudnymi dla świata pracy reformami. Jednak wciąż miało to pewne uzasadnienie. W Belwederze dwie kadencje urzędował popularny Aleksander Kwaśniewski, przypominając swą obecnością, że po drugiej stronie była przecież groźna i nierozliczona postkomuna, mająca zdolność powrotu do władzy… I tak aż do 2005 roku, który przekreślił dawne podziały, na nowo definiując naszą scenę polityczną. Zmiana ta okazała się być dla Solidarności w pewnym stopniu ożywcza.

 

Solidarna kontra liberalna

W 2005 roku odbywały się niemal równocześnie wybory prezydenckie i parlamentarne. Kolejne afery bardzo osłabiły obóz postkomunistyczny, w efekcie czego nie miał on szans w wyborach parlamentarnych. Te wstrząsy nie osłabiły jednak Aleksandra Kwaśniewskiego, w związku z czym naznaczony przez niego na następcę Włodzimierz Cimoszewicz długo miał realne szanse na wygraną. Jednakże los (i zorientowane już na nowe rozdanie służby) chciały inaczej, a ostateczne starcie rozegrało się między Lechem Kaczyńskim i Donaldem Tuskiem. W parlamencie najwięcej do powiedzenia miały odpowiednio PiS i PO, a ich rywalizacja o głosy rozegrała się wokół wykreowanego przez spin doctorów Prawa i Sprawiedliwości podziału na „Polskę liberalną” Tuska i „Polskę solidarną” Kaczyńskiego. Podział ten okazał się dużo bardziej autentyczny od wcześniejszych dychotomii naszej polityki, a to sprawiło, że i dobre relacje na linii rząd – związek zawodowy stały się czymś bardziej naturalnym. Równocześnie prezydent Lech Kaczyński zaczął przywracać pamięć o Solidarności z czasów opozycji antykomunistycznej, nagradzając państwowymi odznaczeniami również tych ludzi dawnej „S” czy WZZ, których przemiany roku 1989 odstawiły na boczny tor, a wytrwała propaganda mediów ich tam na lata uwięziła. Pierwsze rządy PiS NSZZ uważał za „swoje”, tym razem jednak było to dużo mniej na wyrost, ponieważ tym razem rządzący nie tylko w deklaracjach próbowali być kontynuatorami Sierpnia.

 

Na wojennej ścieżce

Z kolei lata 2007–2015 to czas narastającego konfliktu wprowadzającego też nowy język politycznego sporu między liberałami a związkowcami. Ci pierwsi wciąż chcieli przedstawiać się jako ludzie pokojowej rewolucji 1980 i 1989 roku. Potrzebowali więc Solidarności, tyle że jako logo, marki, rozpoznawalnego znaczka, lecz nie realnej społecznej siły, z którą wciąż trzeba się liczyć. Dlatego kolejne działania przedstawiane były jako populizm, a związkowcom często odmawiano wręcz prawa do historycznej nazwy i dziedzictwa, zarzucając upolitycznienie i motywowaną partyjnymi sympatiami antyrządowość.

I tak zostało do dziś, historia powtarza się bowiem wraz z rządami liberałów. Czasy pierwszych dwóch kadencji PO to niepopularne reformy z podniesieniem wieku emerytalnego na czele i wielkie związkowe protesty brutalnie pacyfikowane za pomocą pałek, a nawet gumowych kul. Postulaty związku, w tym propozycje referendalne, były ignorowane. To zresztą nie pierwszy raz, gdy pozwolono sobie na podobny afront: wcześniej „siły demokratyczne” nie dopuściły do procedowania i poddania pod osąd opinii publicznej projektu konstytucji konkurencyjnego względem obowiązującej dziś ustawy zasadniczej. Gdy jednak Platforma znalazła się ponownie w opozycji, retoryka dawnej walki z komuną wróciła do łask, a opozycjoniści z lat 2015–2023 nagle poczuli się jej spadkobiercami. Nawet jeśli mieli za sobą wieloletnie kariery w PZPR i teczki współpracowników Służby Bezpieczeństwa. Rafał Trzaskowski, mający w swym otoczeniu choćby agentkę SB Jolantę Lange, w kampanii wyborczej w 2020 roku obiecywał stworzenie związku dla ludzi nowych zawodów i nowych form pracy pod szyldem „Nowej Solidarności”. Samemu związkowi natomiast prawa do własnej historii odmawiano, wykorzystując w tej grze również po 1992 roku silnie związanego z liberałami Lecha Wałęsę. Przykładem takiego zamachu na historię i dobre imię „S” są wielokrotne kampanie oszczerstw wobec Piotra Dudy (których echa do dziś znajdziemy w twórczości impregnowanych na fakty, a nawet wyroki sądowe hejterów), lecz ma on także swój wymiar instytucjonalny skupiony w gdańskim Europejskim Centrum Solidarności.

 

Przepisać historię

Powołana na mocy porozumienia między Ministrem Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Województwem Pomorskim, Miastem Gdańsk, Niezależnym Samorządnym Związkiem Zawodowym „Solidarność” i Fundacją Centrum Solidarności w 2007 roku instytucja miała upowszechniać dziedzictwo „S”. Jednak bardzo szybko okazało się, że mamy do czynienia nie z opowiadaniem i przechowywaniem historii, co jej przebiegunowaniem. ETS skupił się na podkreślaniu jedynie tej części dziedzictwa związku, które wpisywało się w modne hasła społeczeństwa obywatelskiego i pomagało budować opozycyjne legendy wokół środowiska liberałów, zwłaszcza gdańskich. Inne nurty Solidarności, jej dziedzictwo społeczne i kulturowe były marginalizowane, co sprawiło, że Centrum weszło w trwający do dziś konflikt ze związkiem i jego władzami. To w dziejach tej placówki jak w soczewce skupia się obraz zawłaszczania i instrumentalnego traktowania wspólnego dziedzictwa wielkiego, dziesięciomilionowego zrywu. Dziś w jej władzach nie ma reprezentacji związku, znajdziemy tam za to mnóstwo nazwisk związanych z Platformą Obywatelską i liberalnym salonem III RP.

 

Wciąż potrzebni

Jak wspomniałem na początku tekstu, Solidarność wciąż potrzebna jest nie tylko jako legenda i symbol, lecz także jako aktywny element gry i dyskusji politycznej. W ostatniej kampanii prezydenckiej czynne zaangażowanie związku nie pozwoliło na jej zmianę w licytację na liberalizm między kandydatami prawicy. W czasie, gdy zwulgaryzowana doktryna liberalna stanowi centrum gospodarczej optyki rządu, zdobywając też kolejne przyczółki po stronie opozycji, społeczna wrażliwość „S” osadzona w polskiej tradycji i społecznej nauce Kościoła staje się głównym fundamentem antyliberalnego sprzeciwu. Solidarność jest też potrzebna, by bronić całych grup społecznych przed konsekwencjami narzucanych przez europejskie elity antyprzemysłowych, antyrolniczych i antyprodukcyjnych agend, takich jak „Zielony Ład”. NSZZ „S” staje się organizatorem nie tylko społecznego oporu, ale też edukacji i dyskusji o generowanych przez elity i rządy zagrożeniach.


 

POLECANE
Pilna decyzja MSZ ws. ambasadora Polski we Francji z ostatniej chwili
Pilna decyzja MSZ ws. ambasadora Polski we Francji

Rzecznik MSZ Maciej Wewiór przekazał w środę PAP, że decyzją szefa MSZ Radosława Sikorskiego ambasador Polski we Francji Jan R. został zwolniony z kierowania placówką do czasu wyjaśnienia wątpliwości. Sprawa ma związek z medialnymi doniesieniami o jego zatrzymaniu przez CBA.

 „Die Welt” ostro o Unii Europejskiej: „Nie sprawdziła się” z ostatniej chwili
„Die Welt” ostro o Unii Europejskiej: „Nie sprawdziła się”

Na łamach niemieckiego dziennika „Die Welt” opublikowano krytyczny tekst dotyczący kondycji Unii Europejskiej. Autorzy zarzucają Brukseli biurokratyczny autorytaryzm, nieskuteczność w kluczowych kryzysach i oderwanie od realnych problemów gospodarki oraz obywateli. W tekście pojawiają się mocne tezy o Green Deal, polityce migracyjnej i braku demokratycznej legitymacji urzędników w Brukseli.

USA objęły sankcjami wizowymi byłego komisarza UE. Oburzenie w Brukseli z ostatniej chwili
USA objęły sankcjami wizowymi byłego komisarza UE. Oburzenie w Brukseli

Komisja Europejska zdecydowanie potępiła w środę decyzję administracji Donalda Trumpa o nałożeniu zakazu wjazdu do USA na byłego komisarza UE ds. rynku wewnętrznego Thierry'ego Bretona oraz czterech szefów organizacji pozarządowych z Wielkiej Brytanii i Niemiec.

Prezydent Karol Nawrocki odwiedził żołnierzy i funkcjonariuszy SG na granicy z ostatniej chwili
Prezydent Karol Nawrocki odwiedził żołnierzy i funkcjonariuszy SG na granicy

Prezydent RP Karol Nawrocki spotkał się z żołnierzami Wojska Polskiego i funkcjonariuszami Straży Granicznej, stacjonującymi na wschodniej granicy Polski.

Tom Rose przekazał Polakom życzenia świąteczne od prezydenta Trumpa z ostatniej chwili
Tom Rose przekazał Polakom życzenia świąteczne od prezydenta Trumpa

Ambasador USA w Polsce Thomas Rose, składając w środę Polakom życzenia świąteczne w imieniu swoim oraz prezydenta Donalda Trumpa, podkreślił, że Boże Narodzenie to czas, w którym wszyscy ludzie mogą dziękować Bogu za błogosławieństwa wiary, rodziny i wolności.

KO wygrywa wybory, ale nie ma z kim rządzić, spadki największych. Zobacz najnowszy sondaż z ostatniej chwili
KO wygrywa wybory, ale nie ma z kim rządzić, spadki największych. Zobacz najnowszy sondaż

W środę opublikowano najnowsze badanie poparcia dla partii politycznych. Z sondażu United Surveys by IBRiS dla Wirtualnej Polski wynika, że Koalicja Obywatelska wygrałaby wybory, jednak Donald Tusk właściwie nie miałby z kim utworzyć rząd - potencjalni koalicjanci właściwie nie wchodzą do Sejmu.

Zełenski ujawnił amerykański plan pełnego porozumienia pokojowego. Co zawiera? z ostatniej chwili
Zełenski ujawnił amerykański plan pełnego porozumienia pokojowego. Co zawiera?

Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski przekazał, że amerykański plan pokojowy, dotyczący zakończenia wojny rosyjsko-ukraińskiej, przewiduje zamrożenie konfliktu na obecnych liniach kontaktowych - poinformowały w środę media, w tym m.in. agencja AFP. Ukraiński prezydent rozmawiał z dziennikarzami we wtorek, ale wypowiedzi ze spotkania zostały opublikowane dopiero w środę. 

W Wigilię na straży bezpieczeństwa kraju stoi 20 tys. polskich żołnierzy z ostatniej chwili
W Wigilię na straży bezpieczeństwa kraju stoi 20 tys. polskich żołnierzy

W Wigilię Świąt Bożego Narodzenia na straży bezpieczeństwa państwa polskiego i naszych sojuszników stoi około 20 tysięcy żołnierzy - powiedział w środę wicepremier, minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz podczas spotkania z żołnierzami służącymi w Centrum Logistycznym Rzeszów-Jasionka.

Jest nowy ranking zaufania. Karol Nawrocki ponownie na czele [SONDAŻ] z ostatniej chwili
Jest nowy ranking zaufania. Karol Nawrocki ponownie na czele [SONDAŻ]

W Wigilię portal Onet.pl opublikował grudniowy sondaż zaufania do polityków. Na pierwszym miejscu ponownie znalazł się prezydent Karol Nawrocki. W badaniu widać też powrót Jarosława Kaczyńskiego do pierwszej dziesiątki oraz pogarszającą się sytuację Mateusza Morawieckiego.

„Niech ucichną dzisiaj wszelkie spory”. Świąteczne życzenia Pary Prezydenckiej z ostatniej chwili
„Niech ucichną dzisiaj wszelkie spory”. Świąteczne życzenia Pary Prezydenckiej

Para Prezydencka skierowała do Polaków w kraju i za granicą życzenia świąteczne. W bożonarodzeniowym przesłaniu podkreślono znaczenie wspólnoty, tradycji oraz nadziei płynącej z Narodzenia Pańskiego. W komunikacie znalazły się także słowa wdzięczności dla osób pełniących służbę w święta.

REKLAMA

Symbol, legenda, parasol. Jak polityka zawłaszczała Solidarność

To gorzka ironia historii. Solidarność niewątpliwie doprowadziła do wielkich społecznych i politycznych przemian. Zaczynała jako potężny, masowy ruch, niosący milionom ludzi nadzieję, dając im poczucie podmiotowości i sensu działania. Osłabiona stanem wojennym trwała w podziemiu, legendzie i sercach Polaków. W 1989 roku odniosła zwycięstwo, które jednak w dużym stopniu okazało się być wygraną elit i doradców związku, pracownikom przynosząc wraz z wolnością nowe, nieznane wcześniej problemy. Wykorzystywana przez kolejne rządy do żyrowania niekorzystnych dla świata pracy zmian mierzyła się z kryzysem wizerunkowym, jednak odnalazła na nowo swoją drogę. I znów jest bardzo potrzebna Polsce i szerzej – Europie.
/ fot. The Chancellery of the Senate of the Republic of Poland , CC BY-SA 3.0 PL / Wikimedia Commons

Co musisz wiedzieć:

  • W 1989 roku wątpliwości przegrywały z komunikatami prostymi i pięknymi, na które wszyscy przecież czekali.

  • Rządy z udziałem PO i PiS zawsze nazywane były „postsolidarnościowymi”, choć często solidarności było w nich bardzo mało, za to post fundowały one bardzo wielu.

  • Społeczna wrażliwość „S” osadzona w polskiej tradycji i społecznej nauce Kościoła staje się głównym fundamentem antyliberalnego sprzeciwu.

 

Sygnałów, że choć sprawy zdają się iść w wymarzonym kierunku, coś jednak jest nie tak, było sporo jeszcze w latach 80. Wiele spraw usuwała w cień euforia, jaką wywoływały kolejne zmiany, a kto pytał o szczegóły, szybko dostawał łatkę oszołoma. Skład delegacji przy okrągłym stole, rozmowy na Zawrat i w Magdalence, wydłużająca się lista nieobecnych legend i działaczy, których – nie wiedzieć czemu – w nowym rozdaniu nie było, zachowawczy charakter części postulatów i nagły strach przez urzeczywistnieniem się haseł, które przez lata rozgrzewały do boju związkowo-opozycyjny tłum. Niuanse i wątpliwości przegrywały jednak komunikatami prostymi i pięknymi, na które wszyscy przecież czekali. „Jesteśmy wreszcie we własnym domu. Nie stój, nie czekaj. Co robić? Pomóż!”. Może zamiast „Nie czekaj” w tym trochę zapomnianym sloganie bardziej na miejscu byłoby „Nie pytaj”? – 4 czerwca skończył się komunizm – mówiła Joanna Szczepkowska i bardzo chcieliśmy w to wierzyć. Można było nosić znaczek „S”, kupić w kiosku „Gazetę Wyborczą” z tym samym znaczkiem pod winietą. Telewizja Polska kierowana przez znienawidzonego Jerzego Urbana, ale nadająca pierwsze odcinki „Studia Solidarność”. W czerwcu 1989 powrót „Tygodnika Solidarność”. Można było uwierzyć, że już po wszystkim. Wybory, rząd Tadeusza Mazowieckiego, potem nagłe zaskoczenie, że dawni przyjaciele, jak chciała widzieć ich opinia publiczna, już nie są przyjaciółmi, dzielą się i kłócą.

 

Związkowy parasol

Momentów odczarowania było kilka. Były indywidualne historie i osobiste dramaty, gdy przekaz nowej – dla wielu wciąż jeszcze „naszej” – władzy zderzał się z codziennością zwolnień i protestów. Czasem, co musiało być szokiem, również brutalnych policyjnych interwencji, czy to wobec młodzieży, która nie rozumiała żółwiego tempa zmian i zaczęła (a właściwie raczej „nigdy nie skończyła”) protestować, czy wobec rolników. W opublikowanej dwa lata temu rozprawie doktorskiej Jana Radomskiego „Zapomniane. Strajki na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych” czytamy: „Pierwszy w pełni kapitalistyczny strajk miał miejsce zaledwie kilka dni po 4 czerwca 1989 roku. W 1990 roku zaczęli protestować rolnicy i rolniczki, co doprowadziło do ukształtowania się Samoobrony. Rok później w Białymstoku komunikacja miejska przestała jeździć, ponieważ zastrajkowali kierowcy.

W 1992 roku miał miejsce najdłuższy strajk okupacyjny w historii Polski, gdy pracownicy i pracownice Fabryki Samochodów Małolitrażowych sprzeciwiali się sprzedaży firmy włoskiemu Fiatowi. Najprawdopodobniej największy w okresie III Rzeczypospolitej strajk nauczycieli i nauczycielek odbył się z kolei w 1993 roku, gdy w części szkół nie odbyły się egzaminy maturalne”. Fala strajków przetaczała się przez kraj, a rząd… rząd w powszechnej opinii był przecież solidarnościowy, co związek stawiało w trudnej sytuacji i narażało na straty wizerunkowe. „To Solidarność sprzedaje nas”, śpiewał w 1992 roku punkrockowy zespół Nauka o Gównie, nie zastanawiając się, że ofiary transformacji opisane w poruszającej piosence zostały tam, gdzie były, w „S”, a tylko pewna grupa ludzi oderwała się na dobre od tych, których plecy stały się dla nich trampoliną do władzy. Były też momenty historyczne, takie jak 4 czerwca 1992 roku i obalenie rządu Jana Olszewskiego.

 

„Familia, świta, dwór”

Dla wielu Solidarność długo była monolitem, tym większym szokiem stały się ujawniające się stopniowo podziały. Spory w Komitecie Obywatelskim, fochy środowiska „Gazety Wyborczej” i bojkot naszego pisma po mianowaniu na stanowisko naczelnego nieuznawanego przez „salon” Jarosława Kaczyńskiego to pierwsze publiczne odsłony konfliktu wyniesionego jeszcze z lat 70. i trawiącego polską politykę do dziś. W listopadzie 1989 roku na łamach „TS” ukazał się tekst Piotra Wierzbickiego „Familia, świta, dwór”, w którym po raz pierwszy zarysowano obraz rodzących się w obozie „S” frakcji. Pierwsze dwie grupy formować się miały wokół odpowiednio Bronisława Geremka i Tadeusza Mazowieckiego, trzecia tworzyła się wokół Lecha Wałęsy. Jak wiemy, później zostały z nich dwie wielkie partyjne linie: z ROAD, UD, UW i PO z jednej, a PC i PiS z drugiej strony.

To oczywiście obraz uproszczony, w którym brak kilku innych ugrupowań i koalicji wywodzących się z jednego solidarnościowego pnia, których przedstawiciele niemal zawsze zasilali jedną lub drugą stronę. Jednak aż do 2005 roku, gdy doszło do ostatecznego pęknięcia między Platformą a Prawem i Sprawiedliwością, rządy z udziałem tych partii zawsze nazywane były „postsolidarnościowymi”, choć często Solidarności było w nich bardzo mało, za to post fundowały one bardzo wielu. Odbijało się to na spójności polityki związku, który z jednej strony upominał się o swoich członków, ale z drugiej wciąż wiązany był z politykami liberalnych gospodarczo partii, realizujących antypracowniczą politykę. Najpełniejszą realizacją tego lekko schizofrenicznego modelu były oczywiście rządy Akcji Wyborczej Solidarność, kosztowne politycznie dla firmującego go szefa „S” Mariana Krzaklewskiego i dla samego związku, który znów skojarzony został z bardzo trudnymi dla świata pracy reformami. Jednak wciąż miało to pewne uzasadnienie. W Belwederze dwie kadencje urzędował popularny Aleksander Kwaśniewski, przypominając swą obecnością, że po drugiej stronie była przecież groźna i nierozliczona postkomuna, mająca zdolność powrotu do władzy… I tak aż do 2005 roku, który przekreślił dawne podziały, na nowo definiując naszą scenę polityczną. Zmiana ta okazała się być dla Solidarności w pewnym stopniu ożywcza.

 

Solidarna kontra liberalna

W 2005 roku odbywały się niemal równocześnie wybory prezydenckie i parlamentarne. Kolejne afery bardzo osłabiły obóz postkomunistyczny, w efekcie czego nie miał on szans w wyborach parlamentarnych. Te wstrząsy nie osłabiły jednak Aleksandra Kwaśniewskiego, w związku z czym naznaczony przez niego na następcę Włodzimierz Cimoszewicz długo miał realne szanse na wygraną. Jednakże los (i zorientowane już na nowe rozdanie służby) chciały inaczej, a ostateczne starcie rozegrało się między Lechem Kaczyńskim i Donaldem Tuskiem. W parlamencie najwięcej do powiedzenia miały odpowiednio PiS i PO, a ich rywalizacja o głosy rozegrała się wokół wykreowanego przez spin doctorów Prawa i Sprawiedliwości podziału na „Polskę liberalną” Tuska i „Polskę solidarną” Kaczyńskiego. Podział ten okazał się dużo bardziej autentyczny od wcześniejszych dychotomii naszej polityki, a to sprawiło, że i dobre relacje na linii rząd – związek zawodowy stały się czymś bardziej naturalnym. Równocześnie prezydent Lech Kaczyński zaczął przywracać pamięć o Solidarności z czasów opozycji antykomunistycznej, nagradzając państwowymi odznaczeniami również tych ludzi dawnej „S” czy WZZ, których przemiany roku 1989 odstawiły na boczny tor, a wytrwała propaganda mediów ich tam na lata uwięziła. Pierwsze rządy PiS NSZZ uważał za „swoje”, tym razem jednak było to dużo mniej na wyrost, ponieważ tym razem rządzący nie tylko w deklaracjach próbowali być kontynuatorami Sierpnia.

 

Na wojennej ścieżce

Z kolei lata 2007–2015 to czas narastającego konfliktu wprowadzającego też nowy język politycznego sporu między liberałami a związkowcami. Ci pierwsi wciąż chcieli przedstawiać się jako ludzie pokojowej rewolucji 1980 i 1989 roku. Potrzebowali więc Solidarności, tyle że jako logo, marki, rozpoznawalnego znaczka, lecz nie realnej społecznej siły, z którą wciąż trzeba się liczyć. Dlatego kolejne działania przedstawiane były jako populizm, a związkowcom często odmawiano wręcz prawa do historycznej nazwy i dziedzictwa, zarzucając upolitycznienie i motywowaną partyjnymi sympatiami antyrządowość.

I tak zostało do dziś, historia powtarza się bowiem wraz z rządami liberałów. Czasy pierwszych dwóch kadencji PO to niepopularne reformy z podniesieniem wieku emerytalnego na czele i wielkie związkowe protesty brutalnie pacyfikowane za pomocą pałek, a nawet gumowych kul. Postulaty związku, w tym propozycje referendalne, były ignorowane. To zresztą nie pierwszy raz, gdy pozwolono sobie na podobny afront: wcześniej „siły demokratyczne” nie dopuściły do procedowania i poddania pod osąd opinii publicznej projektu konstytucji konkurencyjnego względem obowiązującej dziś ustawy zasadniczej. Gdy jednak Platforma znalazła się ponownie w opozycji, retoryka dawnej walki z komuną wróciła do łask, a opozycjoniści z lat 2015–2023 nagle poczuli się jej spadkobiercami. Nawet jeśli mieli za sobą wieloletnie kariery w PZPR i teczki współpracowników Służby Bezpieczeństwa. Rafał Trzaskowski, mający w swym otoczeniu choćby agentkę SB Jolantę Lange, w kampanii wyborczej w 2020 roku obiecywał stworzenie związku dla ludzi nowych zawodów i nowych form pracy pod szyldem „Nowej Solidarności”. Samemu związkowi natomiast prawa do własnej historii odmawiano, wykorzystując w tej grze również po 1992 roku silnie związanego z liberałami Lecha Wałęsę. Przykładem takiego zamachu na historię i dobre imię „S” są wielokrotne kampanie oszczerstw wobec Piotra Dudy (których echa do dziś znajdziemy w twórczości impregnowanych na fakty, a nawet wyroki sądowe hejterów), lecz ma on także swój wymiar instytucjonalny skupiony w gdańskim Europejskim Centrum Solidarności.

 

Przepisać historię

Powołana na mocy porozumienia między Ministrem Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Województwem Pomorskim, Miastem Gdańsk, Niezależnym Samorządnym Związkiem Zawodowym „Solidarność” i Fundacją Centrum Solidarności w 2007 roku instytucja miała upowszechniać dziedzictwo „S”. Jednak bardzo szybko okazało się, że mamy do czynienia nie z opowiadaniem i przechowywaniem historii, co jej przebiegunowaniem. ETS skupił się na podkreślaniu jedynie tej części dziedzictwa związku, które wpisywało się w modne hasła społeczeństwa obywatelskiego i pomagało budować opozycyjne legendy wokół środowiska liberałów, zwłaszcza gdańskich. Inne nurty Solidarności, jej dziedzictwo społeczne i kulturowe były marginalizowane, co sprawiło, że Centrum weszło w trwający do dziś konflikt ze związkiem i jego władzami. To w dziejach tej placówki jak w soczewce skupia się obraz zawłaszczania i instrumentalnego traktowania wspólnego dziedzictwa wielkiego, dziesięciomilionowego zrywu. Dziś w jej władzach nie ma reprezentacji związku, znajdziemy tam za to mnóstwo nazwisk związanych z Platformą Obywatelską i liberalnym salonem III RP.

 

Wciąż potrzebni

Jak wspomniałem na początku tekstu, Solidarność wciąż potrzebna jest nie tylko jako legenda i symbol, lecz także jako aktywny element gry i dyskusji politycznej. W ostatniej kampanii prezydenckiej czynne zaangażowanie związku nie pozwoliło na jej zmianę w licytację na liberalizm między kandydatami prawicy. W czasie, gdy zwulgaryzowana doktryna liberalna stanowi centrum gospodarczej optyki rządu, zdobywając też kolejne przyczółki po stronie opozycji, społeczna wrażliwość „S” osadzona w polskiej tradycji i społecznej nauce Kościoła staje się głównym fundamentem antyliberalnego sprzeciwu. Solidarność jest też potrzebna, by bronić całych grup społecznych przed konsekwencjami narzucanych przez europejskie elity antyprzemysłowych, antyrolniczych i antyprodukcyjnych agend, takich jak „Zielony Ład”. NSZZ „S” staje się organizatorem nie tylko społecznego oporu, ale też edukacji i dyskusji o generowanych przez elity i rządy zagrożeniach.



 

Polecane