Prof. Zdzisław Krasnodębski: Polska coraz bardziej przypomina podporządkowaną UE satrapię
Co musisz wiedzieć:
- Tekst ostrzega, że Polska ponownie traci realną suwerenność – tym razem nie na rzecz zaborców, lecz unijnego centrum decyzyjnego, którego władza rosła, gdy Polacy nie zwracali na to uwagi.
- Autor dowodzi, że historyczne błędy Polaków: bierność, kłótnie i lekceważenie państwa – powtarzają się dziś w warunkach politycznej zależności od Brukseli.
Żeby już nigdy nie trzeba było odzyskiwać...
Minęła kolejna rocznica odzyskania niepodległości. Nie brakowało patriotycznych symboli i uroczystości. Ulicami Warszawy przeszedł kolejny Marsz Niepodległości. W dniu odzyskania niepodległości nie sposób jednak nie myśleć o jej utracie, bez której nie trzeba byłoby 123 lat wysiłków, by ją odzyskać. Rzeczpospolitą straciliśmy przez nieuwagę, wygodę i głupotę. Polacy nie rozumieli, co się obok nich dzieje, nie byli gotowi zrezygnować ze swoich przywilejów, pogrążali się w swarach, nie cenili swego państwa. Gdy wreszcie spostrzegli, co mogą utracić, było już – w tej sytuacji geopolitycznej – za późno. Reformy nie były już w stanie uratować państwa, jedynie przyspieszyły agresję zaborców. Nasza zbrojna obrona była słaba i miałka, bez walecznego ducha. Można wręcz powiedzieć, że brak oporu stanowił jedną z najbardziej charakterystycznych cech upadku Rzeczpospolitej. To pozwalało zaborcom twierdzić, że Polska przestała istnieć sama z siebie, zmarła śmiercią naturalną. Niestety argument wydawał się wiarygodny.
- Niepokojące informacje z granicy. Komunikat Straży Granicznej
- Komunikat dla mieszkańców Gdańska
- Ważne doniesienia ws. granicy. Komunikat MSWiA i Straży Granicznej
- Komunikat dla mieszkańców Wrocławia
- Utrudnienia na kolei. "Uszkodzenie szyny poprzez detonację ładunku wybuchowego
Kapitulacja
Pierwszy rozbiór Polski w ogóle nie spotkał się z jakąkolwiek militarną reakcją państwa polskiego. Także w 1792 roku Polacy nie wykazali się wolą walki. Jak pisał amerykański historyk Robert Howard Lord:
„Wojna polsko-rosyjska była doprawdy żałosnym widowiskiem. Cóż można sądzić o narodzie, który zmuszony do podjęcia walki w obronie własnej niepodległości, a nawet samego istnienia, ulega w ciągu dwóch miesięcy zaledwie stutysięcznej armii nieprzyjaciela”.
Rozbiory zostały zaakceptowane przez Polaków – polski Sejm i polskiego króla. Sejm zatwierdzał rozbiory, król potulnie abdykował i udał się do Petersburga na garnuszek carycy. Polacy zalegalizowali nowy porządek. Jak pisał Piotr Żbikowski, wybitny znawca literatury tej epoki:
„Każdy z zaborców występował oficjalnie jako legalny i prawowity władca swoich nowych poddanych, rozpoczynając panowanie nie w wyniku zbrojnej agresji i opanowania siłą obcego państwa, lecz po formalnej abdykacji poprzedniego króla Polski i pokojowego objęcia ziem, które rzekomo kiedyś już do niego należały i które obecnie ponownie obejmuje we władanie na zasadzie pokojowej inkorporacji”.
W pamiętnikach Jędrzeja Kitowicza znajdujemy opisy niejednego homagium, w którym Polacy potulnie składali hołd nowym władcom. Dowiadujemy się z nich, jak warszawiacy przyjmowali Moskali po upadku powstania kościuszkowskiego:
„Moskale weszli do Warszawy ze zdobyczą, czyli rabunkiem niezmiernym całej Polski i Litwy [...] wnieśli do niej świeży rabunek nieszczęśliwej Pragi; będąc narodem żarłocznym i hulaszczym, tak jak i Polacy, dzielili te wszystkie zdobycze z kupcami, rzemieślnikami, piekarzami, rybakami, rzeźnikami, muzykantami, komediantami, niewiastami publicznymi i innymi osobami do zbytku, marnotrawstwa i rozpusty służącymi, które to pożytki z Moskalów ciągnione i wysysane wybiły im wprędce z głowy okrucieństwa w całym kraju i na ostatniej Pradze spełnione; usiadła w sercach własnego dobra chciwych przyjaźń i przywiązanie do Moskali”.
Barbarzyńcy na rubieżach i eurokracja
Obecnie nawet otwarci na nowe doświadczenia neowarszawiacy z Miasteczka Wilanów woleliby uniknąć wejścia Rosjan. Świadomość, że trzeba się bronić przed agresją Rosji, to jeden z nielicznych już elementów łączących w Polsce niemal wszystkie obozy polityczne i wszystkich Polaków. Jednak po ostatnich nalotach dronów można być sceptycznym, czy jesteśmy militarnie przygotowani na ewentualny atak. Jeszcze więcej wątpliwości można mieć co do odporności mentalnej.
Grożą nam nie tylko krwawi barbarzyńcy na rubieżach. Zmienia się również sytuacja w Europie i Europy. Nowe centrum władzy wzmacnia wpływy w Polsce. Jego podstawą są ciągle jeszcze państwa europejskie, ale w stosunku do państw poszczególnych, zwłaszcza tych słabszych, stało się instancją nadrzędną (z jednym ciągle wyjątkiem – kwestii militarnych). Nawet Niemcy, które mają w UE wpływy największe, muszą się z nią liczyć. To Bruksela podejmuje ramowe decyzje, z jakich źródeł energii możemy korzystać, jaką politykę imigracyjną mamy prowadzić, jakie nas obowiązują umowy handlowe z pozaunijnymi krajami, a także – co jest w Polsce sądem i kto jest sędzią, jak należy interpretować konstytucję itd. Jak długo podejmowane przez instytucje unijne decyzje były dla nas korzystne, lekceważono tę rosnącą władzę. Zwiększająca się podległość nas nie interesowała, dopóki nowy pan był dobry – najważniejsze były fundusze, zgodnie z pańszczyźnianą filozofią „wyciskania brukselki”.
Świadomość zagrożenia
Dopiero niedawno do świadomości Polaków zaczęło docierać, że utraciliśmy znaczną część naszej wolności narodowej. Ciągle jeszcze wielu Polaków myśli w kategoriach dawnej polityki i sądzi, że niekorzystne dla nas decyzje można po prostu odrzucić lub zignorować, że pakt migracyjny czy pakt klimatyczny mają status umowy międzynarodowej, którą można zerwać, że są układami, z których możemy wyjść. Tymczasem istnieje tylko prawna możliwość wyjścia z UE. Jeśli w niej pozostaniemy, to albo zyskamy realny wpływ na jej decyzje, zdobędziemy znaczną część władzy w Brukseli, albo nasza suwerenność stanie się fikcją, pustą formułą, folklorem patriotycznym. Problem będzie narastał, gdyż nic nie wskazuje na to, że Bruksela zamierza uwzględniać żywotne polskie interesy, jeśli nie będą zgodne z interesami „europejskimi”, które nie przez nas są definiowane, lecz przez tych, którzy mają w Brukseli władzę.
W 2009 roku prezydent Lech Kaczyński ostrzegał:
„Kończy się czas, gdy mogliśmy liczyć na pomoc innych. Coraz częściej będziemy musieli radzić sobie sami, ale też pomagać innym tak, jak nam pomagano. Właśnie dlatego musimy projektować Polskę taką, jaką powinna być za dekadę, dwie lub trzy. Musi być to projekt podmiotowy, dalekosiężny i odważny. Poddany obywatelskiej debacie. Realizowany przez silne centrum decyzyjne, przez ludzi samodzielnie myślących, posiadających wizję, bezwarunkowo oddanych dobru państwa i współobywateli. Poparty przez społeczeństwo. Wdrażany przez ludzi gotowych poświęcić własne ambicje nadrzędnemu celowi. Bez wahania gotowych podjąć ryzyko wzięcia odpowiedzialności za ważne i niezbędne, acz trudne projekty”.
W słowach tkwiło tak żywe wówczas przekonanie, że inni nam pomagają. Dzisiaj wiemy, że ci inni także ostro z nami rywalizują, że nasze i ich interesy bywają sprzeczne i że oni są gotowi zignorować nas, by realizować swoje cele. Silne centrum decyzyjne ludzi samodzielnie myślących, gotowych poświęcić własne ambicje nadrzędnemu celowi, o którym mówił Lech Kaczyński, nie powstało. Polska Anno Domini 2025 politycznie coraz bardziej przypomina raczej podporządkowaną UE satrapię, w której rosnący wewnętrzny ucisk łączy uległością wobec zewnętrznych władz zwierzchnich, przykrywaną nieudolną propagandą sukcesu.
[Tytuł, niektóre śródtytuły, lead i sekcja "Co musisz wiedzieć" pochodzą od redakcji]




