Jak Tusk rozbroił nas w wojnie informacyjnej z Kremlem

Przyznajmy szczerze – w Polsce niemal każdy ma ochotę obrzucić politycznego rywala błotem prorosyjskości. Przeładowanie debaty taką propagandą ma jednak swoje skutki uboczne: ludzie zwyczajnie przestają reagować, gdy widzą kolejny komentarz w stylu: „Putin może otwierać szampana”. I to nawet wtedy, gdy rzeczywiście może.
Donald Tusk
Donald Tusk / Fotoserwis PAP/EPA

Co musisz wiedzieć:

  • Zdaniem autora nadużywanie oskarżeń o prorosyjskość przez wszystkie strony, a szczególnie przez Tuska  doprowadziło do całkowitej inflacji pojęć takich jak „rosyjskie wpływy” czy „dezinformacja”.
  • Kontynuując: strategia propagandowa Tuska miała efekt uboczny w postaci znieczulenia opinii publicznej na realne zagrożenia ze strony Rosji.
  • W wyniku tego przesytu prawdziwe prorosyjskie działania łatwiej się ukrywają, a bezpieczeństwo informacyjne państwa zostało poważnie osłabione.

 

Dez-dezinformacja

Dotarliśmy do momentu, w którym pojęcia takie jak „rosyjskie wpływy”, „dezinformacja” czy „prorosyjskość” straciły moc. Ta inflacja pojęć nie wzięła się znikąd. Zarzuty o sprzyjanie Kremlowi stały się paliwem politycznym – tak często używanym, że dziś mało kto, poza najbardziej bezkrytycznymi konsumentami partyjnych spinów, bierze je na poważnie. A jako że „w szpiegomanii szpiedzy czują się najlepiej”, trzeba przyznać, że nasz system bezpieczeństwa informacyjnego został realnie osłabiony. Choć współwinne są wszystkie partie, to jednak Donald Tusk jest największym spośród winowajców: poprzez swoją absurdalnie rozbuchaną strategię propagandową doprowadził do ośmieszenia nawet słusznych ostrzeżeń przed zagrożeniem ze Wschodu.

 

Trauma posmoleńska i „putinflacja”

Kiedyś przyklejaniem przeciwnikom łatki „wspólników Putina” zajmowali się głównie sympatycy partii Jarosława Kaczyńskiego. Oprócz słusznych uwag o ślepym podporządkowaniu rządu Donalda Tuska wobec kursu brukselskiego (kursu, który ignorował odradzający się rosyjski imperializm i wpisywał się w naiwną koncepcję „cywilizowania Rosji” poprzez interesy) pojawiały się również tezy dalece przesadzone. Trauma katastrofy smoleńskiej wyzwoliła różne domysły: wracające jak bumerang zdjęcie Tuska i Putina wymieniających uśmiechy (w domyśle – „zmowa”), mitologizowane „spotkania na molo” czy łatwe do wyśmiania sugestie w rodzaju „orzeł w logo Konfederacji zwrócony jest ku Wschodowi”.

Choć zdarzało się popadanie w przesadę, faktem pozostaje, że strategiczny błąd ekipy Tuska w relacjach z Rosją był zasadniczo dyskwalifikujący dla ludzi pretendujących do rządzenia Polską. Okazało się, że mamy do czynienia z politykami, którzy nie myślą podmiotowo, pójdą za Berlinem i Brukselą nawet wtedy, gdy te politycznie futrują Putina, a na dodatek nie rozumieją podstawowych zagrożeń geopolitycznych Polski. Społeczeństwu należała się wiedza o niekompetencji Platformy choćby dlatego, by mogło w sposób świadomy i racjonalny zagłosować w kolejnych wyborach.

Putin jako kozioł ofiarny?

W czasie rządów Mateusza Morawieckiego wątek Putina jednak również pojawiał się zbyt łatwo – tym razem jako wygodne wyjaśnienie niemal każdego niepowodzenia. Najbardziej emblematycznym przykładem stało się hasło „putinflacji”, którym rząd chętnie tłumaczył wzrost cen. Owszem, wojna na Ukrainie przyczyniła się do skoku kosztów energii, surowców i żywności, ale wyjaśniała tylko część inflacji. To uproszczenie stało się paliwem dla środowisk liberalnych, które zaczęły budować narrację, jakoby PiS przerzucał winę za własną nieudolność na Putina, czyniąc z rosyjskiego przywódcy kozła ofiarnego. W efekcie jeszcze bardziej deprecjonowano używanie Rosji jako „straszaka”. Równolegle prawica „antysystemowa”, rozpaczliwie szukając alternatywy wobec znienawidzonego „głównego nurtu”, zaczęła odrzucać wszelkie podejrzenia związane z Rosją, bo istnieli przecież dużo bardziej „atrakcyjni” winowajcy w osobach przysłowiowych Żydów, masonów czy cyklistów. To wszystko stopniowo obniżało czujność opinii publicznej, choć wciąż utrzymywała się ona na relatywnie wysokim poziomie.

 

Uśmiechnięty cynizm i paranoja

Przełomem okazała się osiągająca szczyty niedorzeczności linia propagandowa Donalda Tuska, która po objęciu rządów ujawniła się w pełnej okazałości. Owszem, „obóz uśmiechu” już wcześniej bawił się zestawieniami typu „Kaczyński–Orbán–Putin” czy „Kaczyński–autorytaryzm–Putin”, ale robił to jednak z odrobiną wstydu; w końcu za rządów PO–PSL to właśnie Warszawa firmowała tezę o „dialogu z Rosją taką, jaka ona jest”. Po wyborach Tusk uznał jednak najwyraźniej, że resztki wstydu są jedynie balastem przeszkadzającym w walce o sondażowe procenty i rozpoczął ofensywę, w której PiS miał zostać dosłownie zrównany z Rosją.

Posunięcie to zdawało się tak absurdalne, że aż trudno było uwierzyć, iż ktokolwiek potraktuje je poważnie. Krewni i bliscy ofiar Smoleńska: ludzie, którzy od lat oskarżają Putina o zamach, oraz wyborcy czczący pamięć Lecha Kaczyńskiego i jego legendarnego przemówienia w Tbilisi z 2008 roku, mieli nagle stać się „ukrytymi putinistami”? Uwierzyć w coś takiego mogły jedynie osoby żyjące w stanie permanentnej paranoi. A jednak Tusk wybrał właśnie ten kierunek, czego przykładem były choćby groteskowe wpisy Romana Giertycha, doszukującego się w kolorystyce kampanii Karola Nawrockiego rzekomych nawiązań do barw rosyjskiej flagi.

 

Biały szum

Po polityku kalibru Donalda Tuska trudno spodziewać się, że naprawdę wierzył w możliwość przekonania opinii publicznej, iż „PiS równa się Rosja”. Cel wydaje się bardziej wyrafinowany: doprowadzić do takiego przesycenia debaty hasłami o prorosyjskości, aby straciły one jakiekolwiek znaczenie. To klasyczny mechanizm znany z badań nad komunikacją polityczną – gdy komunikat staje się wszechobecny, działa jak biały szum, przestaje cokolwiek znaczyć. Jeśli wszyscy wszystkim zarzucają prorosyjskość, wyborca umiarkowany ma odnieść wrażenie, że nikt tak naprawdę prorosyjski nie jest, a wraz z tym, że przypominane błędy Tuska z lat 2007–2014 w polityce wobec Moskwy są jedynie pustym frazesem, którego nie warto traktować serio.

Skutki uboczne takiej strategii są jednak poważne, bo siły rzeczywiście prorosyjskie mogą spać spokojnie: społeczeństwo jest tak przesycone odmienianiem „Putina” przez wszystkie przypadki, że nawet ostrzeżenia najbardziej zasadne zostaną uznane za kolejną polityczną zagrywkę. Tracimy zdolność skutecznego wskazywania rosyjskiego intoksu wpuszczanego do przestrzeni informacyjnej. Co gorsza, środowiska faktycznie prorosyjskie coraz śmielej zaczynają wchodzić w życie partyjne, czując, że klimat jest dla nich korzystny. Z tego przesytu chętnie korzystają również klasyczni „pożyteczni idioci”. Kiedy zwróci im się uwagę, że powtarzają tezy wprost z narracji Putina, mogą odparować: „Czy Putin jest teraz z tobą w pokoju?”, a następnie zbyć ostrzegającego pogardliwym: „Tropiciel onuc”.

 

Oszczędniej z tym Putinem

Choć wiele środowisk przyczyniło się do dewaluacji ostrzeżeń o rosyjskich wpływach, to działania Tuska wypadają na tle innych wyjątkowo cynicznie i wyrachowanie. O ile przesadę, w którą czasem popadała prawica, można w jakimś stopniu tłumaczyć emocjonalnym wstrząsem i próbą zrozumienia największej tragedii w Polsce po 1989 roku (a może nawet po II wojnie światowej), o tyle strategia Tuska była zimno kalkulowaną operacją propagandową. Miała jeden cel: uśpić opinię publiczną na punkcie zagrożenia rosyjskiego, aby jego własne błędy w polityce wschodniej przestały kogokolwiek obchodzić.

Niestety, to dopiero początek. Zarzut prorosyjskości zaczyna pełnić nowe funkcje: ma delegitymizować każdego, kto krytykuje niektóre działania Unii Europejskiej, opór wobec rewolucji kulturowej (bo przecież „Putin też nie lubi LGBT”) czy sprzeciw wobec ustawy o dezinformacji, która w praktyce odda w ręce rządu narzędzie do uciszania przeciwników. A właśnie teraz najbardziej potrzebujemy zdolności odróżnienia rosyjskiej toksyny informacyjnej od zdrowej refleksji o obronności. Działania obecnej władzy tę zdolność niszczą. Innymi słowy – nasze bezpieczeństwo informacyjne zostaje złożone na ołtarzu partyjnego interesu.

[Niektóre śródtytuły i sekcja "Co musisz wiedzieć" pochodzą od redakcji]


 

POLECANE
Fałszywy alarm w Szczecinie. Jest komunikat prokuratury z ostatniej chwili
Fałszywy alarm w Szczecinie. Jest komunikat prokuratury

O zatrzymaniu i postawieniu zarzutów dwóm mężczyznom w wieku 19 i 31 lat, którzy wyłączyli dopływ energii elektrycznej do części dworca kolejowego Szczecin Główny, a następnie uruchomili alarm przeciwpożarowy, poinformowała we wtorek prokuratura okręgowa.

Mentzen tłumaczy, dlaczego umieścił podobiznę Tuska w stylu rudego Niemca z ostatniej chwili
Mentzen tłumaczy, dlaczego umieścił podobiznę Tuska w stylu "rudego Niemca"

Sławomir Mentzen opublikował grafikę przedstawiającą Donalda Tuska w stylizacji przypominającej Adolfa Hitlera. Jeden z liderów Konfederacji tłumaczy, że była to odpowiedź na wcześniejsze ataki otoczenia medialnego premiera, wymierzone w jego stronę. Motywem przewodnim grafiki była parafraza kuriozalnych słów Tuska w Berlinie, dotyczących możliwego finansowania przez Polskę zadośćuczynień za niemieckie zbrodnie wojenne.

Ważny komunikat dla mieszkańców Gdyni z ostatniej chwili
Ważny komunikat dla mieszkańców Gdyni

Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji w Gdyni poinformowało w środę, że woda w dzielnicach Cisowa, Pustki Cisowskie-Demptowo i Chylonia jest już zdatna do picia. Sanepid potwierdził, że spełnia ona odpowiednie normy. Wciąż bez zdatnej do spożycia wody jest część mieszkańców gminy Kosakowo.

Rosyjscy deputowani wściekli po słowach prezydenta Nawrockiego. Żądają testu z ostatniej chwili
Rosyjscy deputowani wściekli po słowach prezydenta Nawrockiego. Żądają "testu"

Rosyjscy deputowani ostro zaatakowali prezydenta Karola Nawrockiego za jego słowa o agresji Rosji na Ukrainę, zarzucając mu rusofobię, "antyrosyjską histerię" i wzywając do "testu predyspozycji".

Szef NATO ujawnia plan finansowania Ukrainy: nawet 15 mld dolarów rocznie z ostatniej chwili
Szef NATO ujawnia plan finansowania Ukrainy: nawet 15 mld dolarów rocznie

Dwie trzecie państw członkowskich NATO zadeklarowało udział w finansowaniu uzbrojenia dla Ukrainy w ramach programu PURL. Dotychczasowe zobowiązanie to 4 mld dolarów – poinformował w środę sekretarz generalny Sojuszu Mark Rutte po spotkaniu szefów MSZ NATO w Brukseli.

Zaskakujące prace przy domu Jarosława Kaczyńskiego. Co dzieje się na Żoliborzu? z ostatniej chwili
Zaskakujące prace przy domu Jarosława Kaczyńskiego. Co dzieje się na Żoliborzu?

Połówka bliźniaka sąsiadująca z posesją Jarosława Kaczyńskiego jest obecnie przebudowywana od podstaw – od piwnic, przez wnętrza, aż po dach. Modernizacja zaczęła się 3 listopada 2025 roku i według tablicy informacyjnej potrwa aż do 30 czerwca 2026 roku.

Przełomowa uchwała. Sąd Najwyższy: Nikt nie może uznać orzeczeń SN za niebyłe z ostatniej chwili
Przełomowa uchwała. Sąd Najwyższy: Nikt nie może uznać orzeczeń SN za niebyłe

Żaden sąd ani organ władzy publicznej nie może uznać orzeczenia Sądu Najwyższego za niebyłe ani pominąć jego skutków, także powołując się na prawo Unii Europejskiej – orzekły w ogłoszonej w środę uchwale połączone izby Sądu Najwyższego: Kontroli Nadzwyczajnej oraz Pracy.

Sumliński: Środowiska żydowskie żądają usunięcia krzyży z dróg prowadzących do obozu w Treblince Wiadomości
Sumliński: Środowiska żydowskie żądają usunięcia krzyży z dróg prowadzących do obozu w Treblince

"Kuria Drohiczyńska otrzymała – za pośrednictwem Ministerstwa Kultury – oficjalne żądanie ze strony środowisk żydowskich, usunąć krzyże przy drogach prowadzących do obozu zagłady w Treblince" - taką informację podał dziennikarz Wojciech Sumliński, a do sprawy odnieśli się polityk Konfederacji Korony Polskiej.

Polska gazowym hubem regionu. Nawrocki: Są wstępne ustalenia z Trumpem z ostatniej chwili
Polska gazowym hubem regionu. Nawrocki: Są wstępne ustalenia z Trumpem

Prezydent Karol Nawrocki powiedział w środę, że rozmawiał z prezydentami państw Grupy Wyszehradzkiej o współpracy w zakresie dostarczania gazu z USA. Podkreślił, że Polska może być hubem dla naszego regionu. Poczyniłem już wstępne ustalenia z prezydentem USA Donaldem Trumpem - powiedział Nawrocki.

Stopy procentowe w dół. Jest decyzja RPP z ostatniej chwili
Stopy procentowe w dół. Jest decyzja RPP

Rada Polityki Pieniężnej zdecydowała w środę o obniżeniu stóp procentowych o 0,25 pkt proc., w tym głównej stopy – referencyjnej – do 4 proc. w skali roku – wynika z komunikatu Narodowego Banku Polskiego. Była to szósta obniżka stóp procentowych w tym roku.

REKLAMA

Jak Tusk rozbroił nas w wojnie informacyjnej z Kremlem

Przyznajmy szczerze – w Polsce niemal każdy ma ochotę obrzucić politycznego rywala błotem prorosyjskości. Przeładowanie debaty taką propagandą ma jednak swoje skutki uboczne: ludzie zwyczajnie przestają reagować, gdy widzą kolejny komentarz w stylu: „Putin może otwierać szampana”. I to nawet wtedy, gdy rzeczywiście może.
Donald Tusk
Donald Tusk / Fotoserwis PAP/EPA

Co musisz wiedzieć:

  • Zdaniem autora nadużywanie oskarżeń o prorosyjskość przez wszystkie strony, a szczególnie przez Tuska  doprowadziło do całkowitej inflacji pojęć takich jak „rosyjskie wpływy” czy „dezinformacja”.
  • Kontynuując: strategia propagandowa Tuska miała efekt uboczny w postaci znieczulenia opinii publicznej na realne zagrożenia ze strony Rosji.
  • W wyniku tego przesytu prawdziwe prorosyjskie działania łatwiej się ukrywają, a bezpieczeństwo informacyjne państwa zostało poważnie osłabione.

 

Dez-dezinformacja

Dotarliśmy do momentu, w którym pojęcia takie jak „rosyjskie wpływy”, „dezinformacja” czy „prorosyjskość” straciły moc. Ta inflacja pojęć nie wzięła się znikąd. Zarzuty o sprzyjanie Kremlowi stały się paliwem politycznym – tak często używanym, że dziś mało kto, poza najbardziej bezkrytycznymi konsumentami partyjnych spinów, bierze je na poważnie. A jako że „w szpiegomanii szpiedzy czują się najlepiej”, trzeba przyznać, że nasz system bezpieczeństwa informacyjnego został realnie osłabiony. Choć współwinne są wszystkie partie, to jednak Donald Tusk jest największym spośród winowajców: poprzez swoją absurdalnie rozbuchaną strategię propagandową doprowadził do ośmieszenia nawet słusznych ostrzeżeń przed zagrożeniem ze Wschodu.

 

Trauma posmoleńska i „putinflacja”

Kiedyś przyklejaniem przeciwnikom łatki „wspólników Putina” zajmowali się głównie sympatycy partii Jarosława Kaczyńskiego. Oprócz słusznych uwag o ślepym podporządkowaniu rządu Donalda Tuska wobec kursu brukselskiego (kursu, który ignorował odradzający się rosyjski imperializm i wpisywał się w naiwną koncepcję „cywilizowania Rosji” poprzez interesy) pojawiały się również tezy dalece przesadzone. Trauma katastrofy smoleńskiej wyzwoliła różne domysły: wracające jak bumerang zdjęcie Tuska i Putina wymieniających uśmiechy (w domyśle – „zmowa”), mitologizowane „spotkania na molo” czy łatwe do wyśmiania sugestie w rodzaju „orzeł w logo Konfederacji zwrócony jest ku Wschodowi”.

Choć zdarzało się popadanie w przesadę, faktem pozostaje, że strategiczny błąd ekipy Tuska w relacjach z Rosją był zasadniczo dyskwalifikujący dla ludzi pretendujących do rządzenia Polską. Okazało się, że mamy do czynienia z politykami, którzy nie myślą podmiotowo, pójdą za Berlinem i Brukselą nawet wtedy, gdy te politycznie futrują Putina, a na dodatek nie rozumieją podstawowych zagrożeń geopolitycznych Polski. Społeczeństwu należała się wiedza o niekompetencji Platformy choćby dlatego, by mogło w sposób świadomy i racjonalny zagłosować w kolejnych wyborach.

Putin jako kozioł ofiarny?

W czasie rządów Mateusza Morawieckiego wątek Putina jednak również pojawiał się zbyt łatwo – tym razem jako wygodne wyjaśnienie niemal każdego niepowodzenia. Najbardziej emblematycznym przykładem stało się hasło „putinflacji”, którym rząd chętnie tłumaczył wzrost cen. Owszem, wojna na Ukrainie przyczyniła się do skoku kosztów energii, surowców i żywności, ale wyjaśniała tylko część inflacji. To uproszczenie stało się paliwem dla środowisk liberalnych, które zaczęły budować narrację, jakoby PiS przerzucał winę za własną nieudolność na Putina, czyniąc z rosyjskiego przywódcy kozła ofiarnego. W efekcie jeszcze bardziej deprecjonowano używanie Rosji jako „straszaka”. Równolegle prawica „antysystemowa”, rozpaczliwie szukając alternatywy wobec znienawidzonego „głównego nurtu”, zaczęła odrzucać wszelkie podejrzenia związane z Rosją, bo istnieli przecież dużo bardziej „atrakcyjni” winowajcy w osobach przysłowiowych Żydów, masonów czy cyklistów. To wszystko stopniowo obniżało czujność opinii publicznej, choć wciąż utrzymywała się ona na relatywnie wysokim poziomie.

 

Uśmiechnięty cynizm i paranoja

Przełomem okazała się osiągająca szczyty niedorzeczności linia propagandowa Donalda Tuska, która po objęciu rządów ujawniła się w pełnej okazałości. Owszem, „obóz uśmiechu” już wcześniej bawił się zestawieniami typu „Kaczyński–Orbán–Putin” czy „Kaczyński–autorytaryzm–Putin”, ale robił to jednak z odrobiną wstydu; w końcu za rządów PO–PSL to właśnie Warszawa firmowała tezę o „dialogu z Rosją taką, jaka ona jest”. Po wyborach Tusk uznał jednak najwyraźniej, że resztki wstydu są jedynie balastem przeszkadzającym w walce o sondażowe procenty i rozpoczął ofensywę, w której PiS miał zostać dosłownie zrównany z Rosją.

Posunięcie to zdawało się tak absurdalne, że aż trudno było uwierzyć, iż ktokolwiek potraktuje je poważnie. Krewni i bliscy ofiar Smoleńska: ludzie, którzy od lat oskarżają Putina o zamach, oraz wyborcy czczący pamięć Lecha Kaczyńskiego i jego legendarnego przemówienia w Tbilisi z 2008 roku, mieli nagle stać się „ukrytymi putinistami”? Uwierzyć w coś takiego mogły jedynie osoby żyjące w stanie permanentnej paranoi. A jednak Tusk wybrał właśnie ten kierunek, czego przykładem były choćby groteskowe wpisy Romana Giertycha, doszukującego się w kolorystyce kampanii Karola Nawrockiego rzekomych nawiązań do barw rosyjskiej flagi.

 

Biały szum

Po polityku kalibru Donalda Tuska trudno spodziewać się, że naprawdę wierzył w możliwość przekonania opinii publicznej, iż „PiS równa się Rosja”. Cel wydaje się bardziej wyrafinowany: doprowadzić do takiego przesycenia debaty hasłami o prorosyjskości, aby straciły one jakiekolwiek znaczenie. To klasyczny mechanizm znany z badań nad komunikacją polityczną – gdy komunikat staje się wszechobecny, działa jak biały szum, przestaje cokolwiek znaczyć. Jeśli wszyscy wszystkim zarzucają prorosyjskość, wyborca umiarkowany ma odnieść wrażenie, że nikt tak naprawdę prorosyjski nie jest, a wraz z tym, że przypominane błędy Tuska z lat 2007–2014 w polityce wobec Moskwy są jedynie pustym frazesem, którego nie warto traktować serio.

Skutki uboczne takiej strategii są jednak poważne, bo siły rzeczywiście prorosyjskie mogą spać spokojnie: społeczeństwo jest tak przesycone odmienianiem „Putina” przez wszystkie przypadki, że nawet ostrzeżenia najbardziej zasadne zostaną uznane za kolejną polityczną zagrywkę. Tracimy zdolność skutecznego wskazywania rosyjskiego intoksu wpuszczanego do przestrzeni informacyjnej. Co gorsza, środowiska faktycznie prorosyjskie coraz śmielej zaczynają wchodzić w życie partyjne, czując, że klimat jest dla nich korzystny. Z tego przesytu chętnie korzystają również klasyczni „pożyteczni idioci”. Kiedy zwróci im się uwagę, że powtarzają tezy wprost z narracji Putina, mogą odparować: „Czy Putin jest teraz z tobą w pokoju?”, a następnie zbyć ostrzegającego pogardliwym: „Tropiciel onuc”.

 

Oszczędniej z tym Putinem

Choć wiele środowisk przyczyniło się do dewaluacji ostrzeżeń o rosyjskich wpływach, to działania Tuska wypadają na tle innych wyjątkowo cynicznie i wyrachowanie. O ile przesadę, w którą czasem popadała prawica, można w jakimś stopniu tłumaczyć emocjonalnym wstrząsem i próbą zrozumienia największej tragedii w Polsce po 1989 roku (a może nawet po II wojnie światowej), o tyle strategia Tuska była zimno kalkulowaną operacją propagandową. Miała jeden cel: uśpić opinię publiczną na punkcie zagrożenia rosyjskiego, aby jego własne błędy w polityce wschodniej przestały kogokolwiek obchodzić.

Niestety, to dopiero początek. Zarzut prorosyjskości zaczyna pełnić nowe funkcje: ma delegitymizować każdego, kto krytykuje niektóre działania Unii Europejskiej, opór wobec rewolucji kulturowej (bo przecież „Putin też nie lubi LGBT”) czy sprzeciw wobec ustawy o dezinformacji, która w praktyce odda w ręce rządu narzędzie do uciszania przeciwników. A właśnie teraz najbardziej potrzebujemy zdolności odróżnienia rosyjskiej toksyny informacyjnej od zdrowej refleksji o obronności. Działania obecnej władzy tę zdolność niszczą. Innymi słowy – nasze bezpieczeństwo informacyjne zostaje złożone na ołtarzu partyjnego interesu.

[Niektóre śródtytuły i sekcja "Co musisz wiedzieć" pochodzą od redakcji]



 

Polecane