Lewica bezradna kontra lewica bezobjawowa

Przybierający na sile konflikt między Nową Lewicą a Partią Razem, choć barwny i widowiskowy, nie jest w stanie ukryć słabości obu lewicowych formacji oraz ich liderów.
Politycy na scenie
Politycy na scenie / Screenshot z YT Lewicy

Co musisz wiedzieć:

  • W diagnozie autora konflikt między Nową Lewicą a Partią Razem obnaża słabość obu ugrupowań oraz osobiste ambicje i urazy ich liderów.
  • W opinii publicysty - Zandberg, kierujący Razem twardą ręką, łączy strach przed marginalizacją z fascynacją polityczną siłą, co prowadzi do konfliktów wewnętrznych i utraty zdolności budowania relacji.
  • Z kolei Czarzasty, określany jako „lewica bezobjawowa”, konsekwentnie podporządkowuje się obozowi liberalnemu, nie realizując realnie lewicowej agendy, co sprawia, że obie formacje pozostają dla wyborców mało atrakcyjne.

 

Ultimatum Czarzastego

Podczas poprzedniej kadencji Sejmu Włodzimierz Czarzasty mówił o liderze Partii Razem – „mój przyjaciel Adrian Zandberg”. Na zbyt serdeczne relacje obu polityków narzekali pokątnie ci działacze lewicy, którzy już widzieli się w roli elementu wielkiej antypisowskiej koalicji i obawiali się, że „zbytnia pryncypialność” Zandberga w kwestii lewicowego programu może zaszkodzić formującej się stopniowo koalicji. Ostatecznie jednak sam Czarzasty postanowił podążyć ścieżką pogłębionej polityczno-personalnej osmozy swojego środowiska z obozem liberalnym.

Lider Nowej Lewicy postanowił również przymusić do tej ścieżki swojego mniejszego koalicjanta. Ultimatum postawione w październiku ubiegłego roku Partii Razem przez Nową Lewicę (poparcia ustawy budżetowej, mimo że nie zawierała żadnego z postulatów Razem) było wprost żądaniem pełnego podporządkowania się politycznej strategii Czarzastego. Odrzucenie ultimatum spowodowało, że lider Nowej Lewicy postawił na brutalną konfrontację, której celem miało być ostateczne zniszczenie Partii Razem. Rozbicie, jak się wydawało, ideowo i politycznie spójnej formacji Adriana Zandberga, które wydarzyło się 24 października 2024 roku, a następnie wystawienie przez Nową Lewicę w wyborach prezydenckich byłej współprzewodniczącej Razem Magdaleny Biejat, miały ostatecznie rozstrzygnąć kwestię hegemonii po lewej stronie spektrum politycznego.

– Wierzę, że wicemarszałkini Senatu Magdalena Biejat w majowych wyborach prezydenckich zdobędzie znacząco lepszy wynik niż Adrian Zandberg i będzie to koniec Partii Razem

– mówił na początku roku wiceprzewodniczący Nowej Lewicy i bliski współpracownik Włodzimierza Czarzastego Andrzej Szejna. Ostatecznie spośród wszystkich kandydatów określających samych siebie jako „lewica” to Adrian Zandberg zdobył najwięcej głosów, a kwestia hegemona na lewicy pozostała nierozstrzygnięta.

 

Dwóch wodzów

W ciągu owego czasu relacje między Partią Razem a Nową Lewicą ewoluowały od nieco kamuflowanej rosnącej niechęci w stronę zupełnie jawnej wrogości. Zandberg zarzuca Nowej Lewicy, że „sprzedała ideały w zamian za stołki”. Dawny „przyjaciel” Włodzimierza Czarzastego stał się osobą, którą lider Nowej Lewicy postrzega jako nielojalną i darzy szczególną niechęcią. Konflikt obu liderów poza wymiarem politycznym ma więc również pierwiastek osobisty. Czy to spór dwóch politycznych przeciwności?

Wbrew pozorom obu polityków wiele łączy. Obaj funkcjonują w polskiej polityce od bardzo dawna, choć przez większość czasu funkcjonowali na jej obrzeżach, obaj zaprezentowali się opinii publicznej jako liderzy swoich politycznych środowisk około 10 lat temu. Obaj dziś twardą ręką rządzą swoimi ugrupowaniami i są de facto jedynymi autorami ich linii politycznych. Pozostali politycy – czy to Razem, czy Nowej Lewicy – mogą jedynie dorzucić coś od siebie, bardziej uzupełnić, niż skorygować styl uprawianej polityki, nie zaś jej meritum. Wreszcie obaj mentalnie funkcjonują w ramach paradygmatów polityki z lat 90. Co dokładnie oznaczają one dla każdego z liderów? Tu warto przyjrzeć się im osobno.

 

Strach i fascynacja siłą

Adrian Zandberg funkcjonuje w polskiej polityce co najmniej od 1995 roku. Przeżył i doświadczył polityki lat 90. wraz z jej licznymi patologiami i to ona w dużej mierze go kształtowała. Jak już pisałem na łamach naszego tygodnika, kody kultury politycznej definiujące zarówno to, co oznacza „sprawować władzę”, jak i to, co znaczy „być opozycją”, odziedziczyliśmy bezpośrednio po czasach PRL-u. One zupełnie nie przystają do polityki demokratycznej, a co ważniejsze – nie nadają się do budowania demokracji, bo nie pozwalają ani zrozumieć tego, jak samemu być opozycją, ani tego, jak to jest, gdy ktoś jest opozycją wobec nas.

W latach 90. na tych kodach kultury politycznej uformowano całą politykę zarówno osłaniającą szokowy model transformacji, jak i wynikający z niego stopniowy marsz w kierunku neoliberalizmu. Ludzi kwestionujących tę drogę nie postrzegano jako partnerów w dyskusji, nie zapraszano ich, by mogli przedstawić swoje argumenty, lecz za pomocą stopniowo kształtującego się monopolu medialnego strony liberalnej – wyśmiewano, przedstawiano jako ludzi niespełna rozumu czy też niebezpiecznych wariatów. Innych gumkowano z przestrzeni publicznej. Nawet tak ważne dla polskiej historii postacie jak Andrzej Gwiazda czy Anna Walentynowicz były w III RP skazane na zapomnienie. Zandberg obserwował z różnej odległości tamtą politykę opartą na odrzuceniu dialogu i brutalnej sile jako najważniejszym atrybucie. Tak jak na wielu jej uczestnikach zostawiła ona na nim blizny. Dwie najważniejsze to: pewna fascynacja brutalną siłą jako skutecznym narzędziu uprawiana polityki oraz ogromny strach przed tym, by nie stać się ofiarą tej siły.

"Radykalizm strachu"

Dlatego, jak już pisałem na łamach tygodnika, radykalizm Zandberga zawsze miał pewne cechy radykalizmu strachu. Strachu przed ośmieszeniem czy wykluczeniem z debaty. Lider Razem potrafił krytykować obóz liberalny z pozycji lewicowych, solidarystycznych, ale cała ta – z pozoru radykalna – krytyka zawsze była jedynie wezwaniem do prospołecznej korekty obecnego systemu, nigdy nie podważając go jako całości. W tym sensie Zandberg nigdy nie był politykiem antysystemowym, lecz raczej politycznym reformatorem systemu niekwestionującym wielu konstytuujących go dogmatów. Jednym z nich jest niechęć do współpracy z prawicą. O ile liberałowie – mimo że często stają się obiektem ostrej krytyki – ciągle pozostają domyślnym partnerem koalicyjnym, o tyle wszelkie, choćby taktyczne, sojusze z prawicą pozostają dla niego z samej swojej definicji podejrzane. Mimo że Zandberg ciągle zdaje się obawiać, że gdy przekroczy pewne granice w swoim „radykalizmie”, zostanie przez polityczny mainstream zmieciony przy użyciu brutalnej siły, to jednak sam bardzo chętnie sięga po brutalną siłę jako narzędzie uprawiania polityki.

 

Margines na własne życzenie

O politycznej przemocy w jej najróżniejszych odmianach mogłaby sporo opowiedzieć była polityk Razem, posłanka Paulina Matysiak. Od zawieszenia członkostwa w Razem – tylko po to, by uniemożliwić jej start w wyborach na współprzewodniczącą – przez stopniowe wypychanie z partii, aż po zmienienie statutu w partii – tym razem po to, by możliwe było wyrzucenie członka partii bez udziału sądu koleżeńskiego. Cały ten zestaw środków wykorzystanych przez Razem, by pozbyć się swojej najpopularniejszej polityk, musi skłaniać do pewnych pytań.

Czy otwieranie Razem przez posłankę Matysiak na współpracę z prawicą w ważnych prospołecznych i prorozwojowych sprawach rzeczywiście szkodziło partii? Czy wręcz przeciwnie – czyniło ją politycznie podmiotową? Warto zastanowić się również nad tym, co mówi sposób i styl pozbycia się Matysiak o modelu funkcjonowania tej formacji. Przypomniały mi się opowieści polityków Nowej Lewicy z czasów funkcjonowania z Razem w jednym klubie parlamentarnym. Ministrowie z Nowej Lewicy mieli przychodzić i mówić, nad czym pracują w rządzie i co zamierzają. Po klubie Razem organizowało konferencję, na której Zandberg albo ostro krytykował albo mówił, że „Razem wywalczyło korzystne rozwiązanie”, podczas gdy wspomniane rozwiązanie nie było nawet ich pomysłem. Miało to spowodować, że ministra Agnieszka Dziemianowicz-Bąk przestała chodzić na posiedzenia klubu.

 

Mobbing kolektywny

Przyznam, że gdy dotarły do mnie te historie, z początku traktowałem je jako element czarnego PR-u wymierzonego w Razem. Jednak po sprawie z posłanką Matysiak zaczęło mi się to układać w większą całość. Zandberga niewątpliwie fascynuje siła, ale ani on, ani jego formacja nie rozumieją, że polityka to nie tylko próba sił, ale też budowanie relacji. Zarówno relacji wewnątrz własnej organizacji z tak wartościowymi politykami jak Matysiak, by zatrzymać ich w swojej orbicie i nadać polityczny seans ich działaniom, jak i na zewnątrz z potencjalnymi partnerami. Razem żadnej z tych rzeczy nie potrafi ani nawet nie uznaje za istotne. W tym sensie są dziś jako struktura takimi samymi ontologicznymi mobberami jak Tusk czy Czarzasty, tyle że robią to kolektywnie.

Tymczasem lewicowa polityka to zawsze balans między kooperacją, relacją, sojuszem, a walką – jedno buduje drugie. Razem szło w 2015 roku do wyborów z hasłem: „inna polityka jest możliwa”. Tymczasem prowadzona przez nich polityka na poziomie swojej struktury nie jest inna, ani nawet lewicowa. Gdybym musiał ją jakoś nazwać, to jest to uprawianie neoliberalnej konkurencji bez reguł, tyle że na poziomie kolektywnym. To nie jest etos na dużą partię i dopóki Razem go nie zmieni, dopóty nie ma szans przeistoczyć się w dużą formację. W obecnej formie Razem może być głośne, ale pozostanie trwale bezradne wobec rzeczywistości. Pytanie, czy Adrian Zandberg jest dziś w stanie dostrzec błędy i niedoskonałości wybranego przez siebie modelu uprawiania polityki oraz zrozumieć, że to właśnie one pchają jego formację na trwały margines sceny politycznej? Nie znam na nie jeszcze odpowiedzi.

 

Lewica bezobjawowa

Wybór Włodzimierza Czarzastego na marszałka Sejmu wywołał wśród części prawicy absurdalnie histeryczne reakcje. Obserwując je, przypomniał mi się film „Wirus”(1996) w reżyserii Jana Kidawy-Błońskiego. W jednej ze scen tego absurdalnego, niezamierzenie śmiesznego thrillera wirus komputerowy wysyła do odbiorców komunikat o treści:

„Jestem wirusem, jeśli mnie skasujesz, wróci komunizm”.

Można dojść do wniosku, że dla części komentariatu podobną funkcję pełni wybór lidera Nowej Lewicy na marszałka – wybór, co warto podkreślić, zapisany w umowie koalicyjnej i niemal pewny od dwóch lat.

Piotr Zaremba określił niedawno Czarzastego mianem „lewicy bezobjawowej”. Podzielam tę diagnozę. W biografii nowego marszałka trudno znaleźć jakieś ślady – choćby komunistycznej – ideowości. Do PZPR-u Czarzasty wstąpił w 1983 roku – był to okres, gdy formacja ta była kompletnie bezideową partią władzy, a wstępowali do niej nie komuniści, lecz różnej maści karierowicze i życiowi oportuniści. Co warto odnotować, po upadku PZPR obecny marszałek Sejmu nie związał się wcale od razu z obozem postkomunistycznym, lecz początkowo wstąpił do Ruchu Obywatelskiego Akcja Demokratyczna – formacji, której członkami byli Jacek Kuroń, Bronisław Geremek czy Władysław Frasyniuk. To bardzo znamienne, gdyż pokazuje, że dla Czarzastego dużo ważniejsze – nie tylko od jakichkolwiek idei, lecz także od kwestii biograficznych – było zostanie częścią politycznego mainstreamu.

Warto w tym kontekście przypomnieć, że w 2019 roku Czarzasty nie był wcale zwolennikiem jednoczenia lewicy, lecz do samego końca liczył na wspólne listy z PO. Dopiero decyzja ówczesnego przewodniczącego Grzegorza Schetyny, który wykluczył definitywnie taką możliwość, spowodowała, że postawiony pod ścianą lider SLD musiał szukać porozumienia z Wiosną i Razem. Był to jednak sojusz czysto taktyczny, a jego celem od początku była stopniowa integracja z obozem liberalnym. Skąd taka fascynacja? Zarówno Zandberga, jak i Czarzastego ukształtowały podobne paradygmaty polityki, jednak w przypadku lidera NL poza fascynacją siłą jako narzędziem uprawiania polityki pojawiła się również fascynacja tymi politykami, których postrzegał on jako emanację siły.

„Fascynacja silnymi, pogarda dla słabych i instynkt trzymania się z tymi, którzy pną się w górę. Słowem – cały Czarzasty”

– pisał o liderze NL publicysta Piotr Semka. Tuż po wyborze marszałek Włodzimierz Czarzasty powiedział:

– Jestem członkiem tej koalicji, wspieram tę koalicję i będę twardym, lojalnym, przewidywalnym elementem tej koalicji.

To również bardzo znamienne. Lider, przynajmniej nominalnie lewicowej formacji po wyborze na marszałka nie zapowiada żadnej lewicowej rewolucji czy choćby tylko pojedynczych projektów legislacyjnych ważnych dla lewicowego elektoratu, które teraz mają szanse na szybsze uchwalenie. Czyżby nowy marszałek naprawdę wierzył, że wysyłanie wiernopoddańczych adresów w stronę większego koalicjanta połączone z robieniem groźnych min i straszeniem prawicowej opozycji oraz prezydenta „marszałkowskim wetem” spełnia kryteria lewicowej polityki? A może tu naprawdę nie chodzi o żadną lewicową politykę?

 

Głosować… tylko po co?

Warto na koniec zarysować najważniejszy problem. Według różnych badań w Polsce mamy między 15% a 25% społeczeństwa, które określa swoje poglądy jako lewicowe. Pozostaje jednak pytanie, czemu ktokolwiek z tego zbioru miałby głosować na formację Zandberga lub Czarzastego? Pierwsza nie stwarza wrażenia, że jest w stanie realizować lewicowe postulaty, a druga – że ją te postulaty cokolwiek obchodzą. Czy wobec tego trudno się dziwić niskiemu poparciu, które notują oba ugrupowania? Jest jeszcze jedna kwestia, której Zandberg oduczył się rozumieć, a Czarzasty nigdy nie rozumiał.

Jeśli lewica postrzega samą siebie jako zaporę przeciw rządom skrajnej prawicy – i w tym kontekście postrzega ugrupowanie Grzegorza Brauna i Konfederację za dużo większe zło niż PiS – to należało już od paru lat umieć taktycznie współpracować z PiS-em dla dobra Polski w konkretnie wybranych sprawach. Niezrobienie tego przez Lewicę było pracą na wyniki Konfederacji i Konfederacji Korony Polskiej. Czy jest jakaś szansa na refleksje? Trudno powiedzieć. Kiedyś lewicowi politycy potrafili kreować przyszłość. Dziś coraz trudniej idzie im nadążanie za rzeczywistością.

[Niektóre śródtytuły i sekcja "Co musisz wiedzieć" pochodzą od redakcji]


 

POLECANE
Kreml reaguje na zatrzymanie rosyjskiego naukowca w Polsce z ostatniej chwili
Kreml reaguje na zatrzymanie rosyjskiego naukowca w Polsce

Wysoko postawiony przedstawiciel muzeum Ermitaż w Petersburgu Aleksandr B. został zatrzymany w Polsce przez ABW. – To skandal prawny. Absolutnie – powiedział rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow.

Niemiecki dziennik: Ilu jeszcze trzeba pobudek, nim UE przestanie się dąsać i zacznie działać? z ostatniej chwili
Niemiecki dziennik: Ilu jeszcze trzeba pobudek, nim UE przestanie się dąsać i zacznie działać?

Państwa europejskie reagują na prezydenta USA Donalda Trumpa jedynie niedowierzaniem, a ten, kto bez końca dziwi się i nie podejmuje działania, staje się politycznie nieistotny - pisze w czwartek „Der Spiegel”. Tygodnik wzywa Europę do przebudzenia i porównuje sytuację do filmu „Dzień świstaka”.

Belgia ostro przeciw planowi von der Leyen. „To kradzież rosyjskich pieniędzy” z ostatniej chwili
Belgia ostro przeciw planowi von der Leyen. „To kradzież rosyjskich pieniędzy”

Premier Belgii Bart De Wever zdecydowanie skrytykował pomysł Komisji Europejskiej, by wykorzystać zamrożone rosyjskie aktywa jako podstawę specjalnej „pożyczki reparacyjnej” dla Ukrainy. Według niego byłby "to krok radykalny, głupi i nieprzemyślany" – zarówno prawnie, jak i politycznie.

Wyniki tego badania nie napawają optymizmem. Tak Polacy oceniają jakość życia za rządów Tuska z ostatniej chwili
Wyniki tego badania nie napawają optymizmem. Tak Polacy oceniają jakość życia za rządów Tuska

Dwa lata po zaprzysiężeniu rządu Donalda Tuska Instytut Badań Pollster sprawdził, jak Polacy oceniają jakość życia pod rządami obecnej koalicji. Wyniki sondażu przeprowadzonego dla „Super Expressu” nie są korzystne dla premiera – największa grupa badanych uważa, że żyje im się gorzej niż przed zmianą władzy.

Obowiązkowa służba wojskowa. Prezydencki minister zabrał głos z ostatniej chwili
Obowiązkowa służba wojskowa. Prezydencki minister zabrał głos

Trzeba rozważać różne warianty, natomiast decyzji w tym zakresie na pewno nie ma – tak szef Kancelarii Prezydenta Zbigniew Bogucki odniósł się w czwartek do słów szefa BBN Sławomira Cenckiewicza, który uważa, że należy "odwiesić" zasadniczą służbę wojskową.

Gazprom nie zapłacił ogromnej kary. UOKiK znalazł sposób z ostatniej chwili
Gazprom nie zapłacił ogromnej kary. UOKiK znalazł sposób

Batalia Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów z Gazpromem o 174,5 mln zł zasądzonych Polsce przyjęła niezwykle ciekawy obrót. Jak informuje w czwartek "Puls Biznesu", prezes UOKiK znalazł sposób na wyegzekwowanie należnej kwoty.

Znikają kolejne porodówki. Tym razem w Małopolsce z ostatniej chwili
Znikają kolejne porodówki. Tym razem w Małopolsce

Trzy małopolskie szpitale zakończyły w tym roku działalność oddziałów położniczych, a od początku 2026 r. zamknięcie porodówki zapowiedziała kolejna placówka – wynika z informacji przekazanych PAP przez małopolski NFZ. Wiąże się to ze spadającą liczbą porodów.

Media: Koalicja może stracić większość w Sejmie z ostatniej chwili
Media: Koalicja może stracić większość w Sejmie

Wewnętrzna wojna o przywództwo w Polsce 2050 może wywrócić sejmową arytmetykę. Jeśli dojdzie do rozłamu po wygranej Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz, koalicja rządząca ryzykuje utratę większości – donosi w czwartek Onet.

Złe wieści dla Donalda Tuska. Jest sondaż z ostatniej chwili
Złe wieści dla Donalda Tuska. Jest sondaż

52,8 proc. ankietowanych w sondażu UCE Research dla Onetu uważa, że rząd Donalda Tuska nie realizuje swoich obietnic wyborczych.

Komunikat dla mieszkańców woj. śląskiego z ostatniej chwili
Komunikat dla mieszkańców woj. śląskiego

We wtorek 9 grudnia 2025 r. Katowice Airport obsłużyło siedmiomilionowego pasażera – poinformowało w komunikacie Katowice Airport – Port lotniczy Katowice-Pyrzowice

REKLAMA

Lewica bezradna kontra lewica bezobjawowa

Przybierający na sile konflikt między Nową Lewicą a Partią Razem, choć barwny i widowiskowy, nie jest w stanie ukryć słabości obu lewicowych formacji oraz ich liderów.
Politycy na scenie
Politycy na scenie / Screenshot z YT Lewicy

Co musisz wiedzieć:

  • W diagnozie autora konflikt między Nową Lewicą a Partią Razem obnaża słabość obu ugrupowań oraz osobiste ambicje i urazy ich liderów.
  • W opinii publicysty - Zandberg, kierujący Razem twardą ręką, łączy strach przed marginalizacją z fascynacją polityczną siłą, co prowadzi do konfliktów wewnętrznych i utraty zdolności budowania relacji.
  • Z kolei Czarzasty, określany jako „lewica bezobjawowa”, konsekwentnie podporządkowuje się obozowi liberalnemu, nie realizując realnie lewicowej agendy, co sprawia, że obie formacje pozostają dla wyborców mało atrakcyjne.

 

Ultimatum Czarzastego

Podczas poprzedniej kadencji Sejmu Włodzimierz Czarzasty mówił o liderze Partii Razem – „mój przyjaciel Adrian Zandberg”. Na zbyt serdeczne relacje obu polityków narzekali pokątnie ci działacze lewicy, którzy już widzieli się w roli elementu wielkiej antypisowskiej koalicji i obawiali się, że „zbytnia pryncypialność” Zandberga w kwestii lewicowego programu może zaszkodzić formującej się stopniowo koalicji. Ostatecznie jednak sam Czarzasty postanowił podążyć ścieżką pogłębionej polityczno-personalnej osmozy swojego środowiska z obozem liberalnym.

Lider Nowej Lewicy postanowił również przymusić do tej ścieżki swojego mniejszego koalicjanta. Ultimatum postawione w październiku ubiegłego roku Partii Razem przez Nową Lewicę (poparcia ustawy budżetowej, mimo że nie zawierała żadnego z postulatów Razem) było wprost żądaniem pełnego podporządkowania się politycznej strategii Czarzastego. Odrzucenie ultimatum spowodowało, że lider Nowej Lewicy postawił na brutalną konfrontację, której celem miało być ostateczne zniszczenie Partii Razem. Rozbicie, jak się wydawało, ideowo i politycznie spójnej formacji Adriana Zandberga, które wydarzyło się 24 października 2024 roku, a następnie wystawienie przez Nową Lewicę w wyborach prezydenckich byłej współprzewodniczącej Razem Magdaleny Biejat, miały ostatecznie rozstrzygnąć kwestię hegemonii po lewej stronie spektrum politycznego.

– Wierzę, że wicemarszałkini Senatu Magdalena Biejat w majowych wyborach prezydenckich zdobędzie znacząco lepszy wynik niż Adrian Zandberg i będzie to koniec Partii Razem

– mówił na początku roku wiceprzewodniczący Nowej Lewicy i bliski współpracownik Włodzimierza Czarzastego Andrzej Szejna. Ostatecznie spośród wszystkich kandydatów określających samych siebie jako „lewica” to Adrian Zandberg zdobył najwięcej głosów, a kwestia hegemona na lewicy pozostała nierozstrzygnięta.

 

Dwóch wodzów

W ciągu owego czasu relacje między Partią Razem a Nową Lewicą ewoluowały od nieco kamuflowanej rosnącej niechęci w stronę zupełnie jawnej wrogości. Zandberg zarzuca Nowej Lewicy, że „sprzedała ideały w zamian za stołki”. Dawny „przyjaciel” Włodzimierza Czarzastego stał się osobą, którą lider Nowej Lewicy postrzega jako nielojalną i darzy szczególną niechęcią. Konflikt obu liderów poza wymiarem politycznym ma więc również pierwiastek osobisty. Czy to spór dwóch politycznych przeciwności?

Wbrew pozorom obu polityków wiele łączy. Obaj funkcjonują w polskiej polityce od bardzo dawna, choć przez większość czasu funkcjonowali na jej obrzeżach, obaj zaprezentowali się opinii publicznej jako liderzy swoich politycznych środowisk około 10 lat temu. Obaj dziś twardą ręką rządzą swoimi ugrupowaniami i są de facto jedynymi autorami ich linii politycznych. Pozostali politycy – czy to Razem, czy Nowej Lewicy – mogą jedynie dorzucić coś od siebie, bardziej uzupełnić, niż skorygować styl uprawianej polityki, nie zaś jej meritum. Wreszcie obaj mentalnie funkcjonują w ramach paradygmatów polityki z lat 90. Co dokładnie oznaczają one dla każdego z liderów? Tu warto przyjrzeć się im osobno.

 

Strach i fascynacja siłą

Adrian Zandberg funkcjonuje w polskiej polityce co najmniej od 1995 roku. Przeżył i doświadczył polityki lat 90. wraz z jej licznymi patologiami i to ona w dużej mierze go kształtowała. Jak już pisałem na łamach naszego tygodnika, kody kultury politycznej definiujące zarówno to, co oznacza „sprawować władzę”, jak i to, co znaczy „być opozycją”, odziedziczyliśmy bezpośrednio po czasach PRL-u. One zupełnie nie przystają do polityki demokratycznej, a co ważniejsze – nie nadają się do budowania demokracji, bo nie pozwalają ani zrozumieć tego, jak samemu być opozycją, ani tego, jak to jest, gdy ktoś jest opozycją wobec nas.

W latach 90. na tych kodach kultury politycznej uformowano całą politykę zarówno osłaniającą szokowy model transformacji, jak i wynikający z niego stopniowy marsz w kierunku neoliberalizmu. Ludzi kwestionujących tę drogę nie postrzegano jako partnerów w dyskusji, nie zapraszano ich, by mogli przedstawić swoje argumenty, lecz za pomocą stopniowo kształtującego się monopolu medialnego strony liberalnej – wyśmiewano, przedstawiano jako ludzi niespełna rozumu czy też niebezpiecznych wariatów. Innych gumkowano z przestrzeni publicznej. Nawet tak ważne dla polskiej historii postacie jak Andrzej Gwiazda czy Anna Walentynowicz były w III RP skazane na zapomnienie. Zandberg obserwował z różnej odległości tamtą politykę opartą na odrzuceniu dialogu i brutalnej sile jako najważniejszym atrybucie. Tak jak na wielu jej uczestnikach zostawiła ona na nim blizny. Dwie najważniejsze to: pewna fascynacja brutalną siłą jako skutecznym narzędziu uprawiana polityki oraz ogromny strach przed tym, by nie stać się ofiarą tej siły.

"Radykalizm strachu"

Dlatego, jak już pisałem na łamach tygodnika, radykalizm Zandberga zawsze miał pewne cechy radykalizmu strachu. Strachu przed ośmieszeniem czy wykluczeniem z debaty. Lider Razem potrafił krytykować obóz liberalny z pozycji lewicowych, solidarystycznych, ale cała ta – z pozoru radykalna – krytyka zawsze była jedynie wezwaniem do prospołecznej korekty obecnego systemu, nigdy nie podważając go jako całości. W tym sensie Zandberg nigdy nie był politykiem antysystemowym, lecz raczej politycznym reformatorem systemu niekwestionującym wielu konstytuujących go dogmatów. Jednym z nich jest niechęć do współpracy z prawicą. O ile liberałowie – mimo że często stają się obiektem ostrej krytyki – ciągle pozostają domyślnym partnerem koalicyjnym, o tyle wszelkie, choćby taktyczne, sojusze z prawicą pozostają dla niego z samej swojej definicji podejrzane. Mimo że Zandberg ciągle zdaje się obawiać, że gdy przekroczy pewne granice w swoim „radykalizmie”, zostanie przez polityczny mainstream zmieciony przy użyciu brutalnej siły, to jednak sam bardzo chętnie sięga po brutalną siłę jako narzędzie uprawiania polityki.

 

Margines na własne życzenie

O politycznej przemocy w jej najróżniejszych odmianach mogłaby sporo opowiedzieć była polityk Razem, posłanka Paulina Matysiak. Od zawieszenia członkostwa w Razem – tylko po to, by uniemożliwić jej start w wyborach na współprzewodniczącą – przez stopniowe wypychanie z partii, aż po zmienienie statutu w partii – tym razem po to, by możliwe było wyrzucenie członka partii bez udziału sądu koleżeńskiego. Cały ten zestaw środków wykorzystanych przez Razem, by pozbyć się swojej najpopularniejszej polityk, musi skłaniać do pewnych pytań.

Czy otwieranie Razem przez posłankę Matysiak na współpracę z prawicą w ważnych prospołecznych i prorozwojowych sprawach rzeczywiście szkodziło partii? Czy wręcz przeciwnie – czyniło ją politycznie podmiotową? Warto zastanowić się również nad tym, co mówi sposób i styl pozbycia się Matysiak o modelu funkcjonowania tej formacji. Przypomniały mi się opowieści polityków Nowej Lewicy z czasów funkcjonowania z Razem w jednym klubie parlamentarnym. Ministrowie z Nowej Lewicy mieli przychodzić i mówić, nad czym pracują w rządzie i co zamierzają. Po klubie Razem organizowało konferencję, na której Zandberg albo ostro krytykował albo mówił, że „Razem wywalczyło korzystne rozwiązanie”, podczas gdy wspomniane rozwiązanie nie było nawet ich pomysłem. Miało to spowodować, że ministra Agnieszka Dziemianowicz-Bąk przestała chodzić na posiedzenia klubu.

 

Mobbing kolektywny

Przyznam, że gdy dotarły do mnie te historie, z początku traktowałem je jako element czarnego PR-u wymierzonego w Razem. Jednak po sprawie z posłanką Matysiak zaczęło mi się to układać w większą całość. Zandberga niewątpliwie fascynuje siła, ale ani on, ani jego formacja nie rozumieją, że polityka to nie tylko próba sił, ale też budowanie relacji. Zarówno relacji wewnątrz własnej organizacji z tak wartościowymi politykami jak Matysiak, by zatrzymać ich w swojej orbicie i nadać polityczny seans ich działaniom, jak i na zewnątrz z potencjalnymi partnerami. Razem żadnej z tych rzeczy nie potrafi ani nawet nie uznaje za istotne. W tym sensie są dziś jako struktura takimi samymi ontologicznymi mobberami jak Tusk czy Czarzasty, tyle że robią to kolektywnie.

Tymczasem lewicowa polityka to zawsze balans między kooperacją, relacją, sojuszem, a walką – jedno buduje drugie. Razem szło w 2015 roku do wyborów z hasłem: „inna polityka jest możliwa”. Tymczasem prowadzona przez nich polityka na poziomie swojej struktury nie jest inna, ani nawet lewicowa. Gdybym musiał ją jakoś nazwać, to jest to uprawianie neoliberalnej konkurencji bez reguł, tyle że na poziomie kolektywnym. To nie jest etos na dużą partię i dopóki Razem go nie zmieni, dopóty nie ma szans przeistoczyć się w dużą formację. W obecnej formie Razem może być głośne, ale pozostanie trwale bezradne wobec rzeczywistości. Pytanie, czy Adrian Zandberg jest dziś w stanie dostrzec błędy i niedoskonałości wybranego przez siebie modelu uprawiania polityki oraz zrozumieć, że to właśnie one pchają jego formację na trwały margines sceny politycznej? Nie znam na nie jeszcze odpowiedzi.

 

Lewica bezobjawowa

Wybór Włodzimierza Czarzastego na marszałka Sejmu wywołał wśród części prawicy absurdalnie histeryczne reakcje. Obserwując je, przypomniał mi się film „Wirus”(1996) w reżyserii Jana Kidawy-Błońskiego. W jednej ze scen tego absurdalnego, niezamierzenie śmiesznego thrillera wirus komputerowy wysyła do odbiorców komunikat o treści:

„Jestem wirusem, jeśli mnie skasujesz, wróci komunizm”.

Można dojść do wniosku, że dla części komentariatu podobną funkcję pełni wybór lidera Nowej Lewicy na marszałka – wybór, co warto podkreślić, zapisany w umowie koalicyjnej i niemal pewny od dwóch lat.

Piotr Zaremba określił niedawno Czarzastego mianem „lewicy bezobjawowej”. Podzielam tę diagnozę. W biografii nowego marszałka trudno znaleźć jakieś ślady – choćby komunistycznej – ideowości. Do PZPR-u Czarzasty wstąpił w 1983 roku – był to okres, gdy formacja ta była kompletnie bezideową partią władzy, a wstępowali do niej nie komuniści, lecz różnej maści karierowicze i życiowi oportuniści. Co warto odnotować, po upadku PZPR obecny marszałek Sejmu nie związał się wcale od razu z obozem postkomunistycznym, lecz początkowo wstąpił do Ruchu Obywatelskiego Akcja Demokratyczna – formacji, której członkami byli Jacek Kuroń, Bronisław Geremek czy Władysław Frasyniuk. To bardzo znamienne, gdyż pokazuje, że dla Czarzastego dużo ważniejsze – nie tylko od jakichkolwiek idei, lecz także od kwestii biograficznych – było zostanie częścią politycznego mainstreamu.

Warto w tym kontekście przypomnieć, że w 2019 roku Czarzasty nie był wcale zwolennikiem jednoczenia lewicy, lecz do samego końca liczył na wspólne listy z PO. Dopiero decyzja ówczesnego przewodniczącego Grzegorza Schetyny, który wykluczył definitywnie taką możliwość, spowodowała, że postawiony pod ścianą lider SLD musiał szukać porozumienia z Wiosną i Razem. Był to jednak sojusz czysto taktyczny, a jego celem od początku była stopniowa integracja z obozem liberalnym. Skąd taka fascynacja? Zarówno Zandberga, jak i Czarzastego ukształtowały podobne paradygmaty polityki, jednak w przypadku lidera NL poza fascynacją siłą jako narzędziem uprawiania polityki pojawiła się również fascynacja tymi politykami, których postrzegał on jako emanację siły.

„Fascynacja silnymi, pogarda dla słabych i instynkt trzymania się z tymi, którzy pną się w górę. Słowem – cały Czarzasty”

– pisał o liderze NL publicysta Piotr Semka. Tuż po wyborze marszałek Włodzimierz Czarzasty powiedział:

– Jestem członkiem tej koalicji, wspieram tę koalicję i będę twardym, lojalnym, przewidywalnym elementem tej koalicji.

To również bardzo znamienne. Lider, przynajmniej nominalnie lewicowej formacji po wyborze na marszałka nie zapowiada żadnej lewicowej rewolucji czy choćby tylko pojedynczych projektów legislacyjnych ważnych dla lewicowego elektoratu, które teraz mają szanse na szybsze uchwalenie. Czyżby nowy marszałek naprawdę wierzył, że wysyłanie wiernopoddańczych adresów w stronę większego koalicjanta połączone z robieniem groźnych min i straszeniem prawicowej opozycji oraz prezydenta „marszałkowskim wetem” spełnia kryteria lewicowej polityki? A może tu naprawdę nie chodzi o żadną lewicową politykę?

 

Głosować… tylko po co?

Warto na koniec zarysować najważniejszy problem. Według różnych badań w Polsce mamy między 15% a 25% społeczeństwa, które określa swoje poglądy jako lewicowe. Pozostaje jednak pytanie, czemu ktokolwiek z tego zbioru miałby głosować na formację Zandberga lub Czarzastego? Pierwsza nie stwarza wrażenia, że jest w stanie realizować lewicowe postulaty, a druga – że ją te postulaty cokolwiek obchodzą. Czy wobec tego trudno się dziwić niskiemu poparciu, które notują oba ugrupowania? Jest jeszcze jedna kwestia, której Zandberg oduczył się rozumieć, a Czarzasty nigdy nie rozumiał.

Jeśli lewica postrzega samą siebie jako zaporę przeciw rządom skrajnej prawicy – i w tym kontekście postrzega ugrupowanie Grzegorza Brauna i Konfederację za dużo większe zło niż PiS – to należało już od paru lat umieć taktycznie współpracować z PiS-em dla dobra Polski w konkretnie wybranych sprawach. Niezrobienie tego przez Lewicę było pracą na wyniki Konfederacji i Konfederacji Korony Polskiej. Czy jest jakaś szansa na refleksje? Trudno powiedzieć. Kiedyś lewicowi politycy potrafili kreować przyszłość. Dziś coraz trudniej idzie im nadążanie za rzeczywistością.

[Niektóre śródtytuły i sekcja "Co musisz wiedzieć" pochodzą od redakcji]



 

Polecane