Recenzja piątego sezonu "Stranger Things"
Co musisz wiedzieć:
- Piąty, finałowy sezon „Stranger Things” jest wydarzeniem kulturowym i komercyjnym, który domyka niemal dekadę nostalgicznej opowieści o przyjaźni, rodzinie i walce dobra ze złem.
- Mimo rekordowego budżetu i oglądalności sezonowi brakuje jednej wyrazistej myśli przewodniej, widać też problem starzejących się aktorów oraz nieudany, poboczny polityczny komentarz z polskim akcentem.
Hawkins przed ostatnim starciem
„Stranger Things” to fenomen, który towarzyszy nam już od prawie dekady. Pierwszy sezon tego serialu udostępniono widzom w 2016 roku. Zapewne większość czytelników zetknęła się z tym tytułem i pokazanym w nim światem, nawet jeśli nie została wiernymi widzami tej nasyconej kolorami opowieści. Serial odwołuje się do nostalgii za latami 80., a zarazem nakręca ich powrót – w modzie, w muzyce, estetyce. Aż dziwne, że pomysłodawcy i główni twórcy serii, bracia Duffer, wcale tej epoki nie pamiętają, urodzili się bowiem w roku 1984. Najwyraźniej jednak zadziałała tu jakaś inna emocja, która kazała im wrócić do świata swoich narodzin, a nie, jak można by się spodziewać, dorastania.
„Stranger Things” zaczyna się od zniknięcia chłopca i pojawienia się tajemniczej, ogolonej prawie na zero, półdzikiej dziewczynki. Chłopak Will Byers znika, wracając z sesji gry „Dungeons & dragons” („Lochy i Smoki”), a tuż przed zniknięciem widzi Demogorgona, jedną z kreatur z uniwersum tejże gry. Dziewczynka, zwana Nastką (tak naprawdę – Jedenastka) okazuje się przedmiotem i ofiarą eksperymentów, które na obdarzonych nadzwyczajnymi mocami dzieciach prowadzą lekarze wojskowi w pobliskiej bazie. Szybko okazuje się, że ten tajemniczy obiekt rzuca specyficzny cień na Hawkins, pozornie spokojne, kolorowe i wesołe amerykańskie miasteczko.
- Krakowskie sądy mają kłopot ze sprawą byłej pary prawników
- Starcie Kosiniaka-Kamysza z prof. Cenckiewiczem. Szef BBN nie brał jeńców
- Pilne doniesienia z granicy. Komunikat Straży Granicznej
- Komunikat dla mieszkańców woj. śląskiego
- Ważny komunikat dla mieszkańców Poznania
- Tłum nielegalnych imigrantów sforsował granicę na wschodzie. Trwa akcja Straży Granicznej
Tropami legend
Hawkins chwilami przypomina jednak Twin Peaks, w którym podskórnie dzieją się dziwne rzeczy. Migają lampy, znikają dzieci i młodzi ludzie, a wiele osób doświadcza koszmarów. Dziwnym trafem to tam na świat decydują się wyłazić rozmaite potwory, które zamieszkują tajemniczy i zły antyświat, „Upside Down”, złą i czarną, oblepioną potworzym śluzem wersję codziennej rzeczywistości. Tropów popkulturowych jest tu tyle, że można by cały artykuł zmienić w wyliczankę, jednak najważniejszymi wydają się klasyczny film „Goonies” z lat 80., klasyka amerykańskiej science fiction i fantastycznego kina familijnego, książki i ekranizacje Stephena Kinga i tak dalej, i tak dalej.
Co ciekawe, klimat opisywanego przeze mnie serialu zainspirował twórców innego ważnego tytułu ostatnich lat, niemieckiego „Dark”, który poszedł jednak we własną, bardzo intelektualną (choć wciąż szalenie atrakcyjną) stronę, by stać się arcydziełem gatunku i… kolejną z inspiracji dla dalszych sezonów „Stranger Things”. W ostatnim sezonie widzimy na przykład sceny podróży w czasie, z „Dark” wyjęte niemal jeden do jednego, a i przejścia między wymiarami zdają się podobne, choć może wymusza to po prostu prawo gatunku.
Próba cierpliwości
Na piąty sezon trzeba było czekać trzy lata, co część fanów zniecierpliwiło, a innych napełniło obawami – takie przenoszone zakończenia potrafią być rozczarowujące. W ostatniej fazie produkcji trwały też trudne, jak się zdaje, negocjacje między twórcami a Netflixem. Dufferowie mieli bowiem inną od streamingowego giganta wizję emisji: chcieli dawkować odcinki w dawnym, telewizyjnym stylu, po jednym na tydzień, epizod tytułowy zaś pokazywać równolegle również w kinach. Niestety, to ostatnie jedynie w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie.
Jak widać, strony poszły na kompromis. Odcinki są dawkowane w trzech ratach, więc bliżej schematu działania Netflixa, zarazem ukazują się w ważnych momentach: w Święto Dziękczynienia, drugi dzień Bożego Narodzenia i w sylwestra/Nowy Rok. W ten sposób, zgodnie z założeniem twórców, serial oglądany będzie grupowo, w sprzyjających integracji rodzinnej lub przyjacielskiej okolicznościach.
Klasyczna walka
…bo przecież – co może nie jest tak oczywiste – ten serial ma wciąż całkiem budującą wymowę, w której istotne są więzi międzyludzkie, przyjacielskie, ale też rodzinne. Dzieciaki wspierają się i wspólnie przeżywają przygody, a dorośli, jeśli nie są akurat czarnymi charakterami (jak naukowcy i żołnierze), wspierają je i chronią tak, jak potrafią. To świat, który odchodzi, być może bezpowrotnie, a serial, pełen przygód, które chciało się kiedyś przeżywać, jest jego ostatnim powidokiem, rozpaczliwą próbą zatrzymania go chociaż w kadrze. Mamy tu też walkę dobra ukrytego za codziennością i jej wartościami ze złem, które traumy, dramaty i krzywdy personifikuje w postaci potworów. Te nie biorą się przecież znikąd, są dziećmi – i rodzicami – upokorzeń, cierpień, koszmarów sennych. Tu szukać będzie trzeba zapewne najważniejszego przesłania całego serialu.
Szczurołap z Hawkins
Piąty sezon serialu to powrót wszystkich bohaterów do małego Hawkins. Wcześniej wyobraźnia twórców rozrzuciła ich po Stanach, a nawet rzucała do Rosji wyglądającej bardziej jak świat po drugiej stronie muru w „Grze o tron”. Teraz wszyscy spotykają się w mieście, które jest jednak dużo mniej przyjazne, poddane zostaje bowiem specyficznemu, wojskowemu reżimowi próbującemu zapanować nad sytuacją. Żołnierze, tak samo jak nasi bohaterowie, często wypuszczają się na drugą stronę, gdzie polują na potwory i szukają swoich zaginionych bliskich.
Tymczasem zło nabiera najwyraźniejszych kształtów. Gdy trwa poszukiwanie przerażającego Vecny, w mieście pojawia się jego ludzka wersja, pozornie miły pan Coto, którego rolę w opowieści można porównać do postaci bajkowego Szczurołapa z Hameln. Miły, lekko staroświecki pan, przez dorosłych oswajany jako kolejny wymyślony przyjaciel, ostrzega dzieci przed niebezpieczeństwem, które sam – już jako Vecna – na nie sprowadza. W ten sposób porywa małą Holly, która trafia do domu, w którym w prawdziwym życiu Henry (człowiek, który zmieniał się w potwora) dokonywał swoich pierwszych zbrodni.
Ku zakończeniu
Wątki zaczynają się domykać, akcja pędzi coraz szybciej, choć czasem spowalniają ją niewiele wnoszące do niej dialogi. Momentami, nie tylko przez obecność armii, można poczuć się jak na filmie wojennym. Walka trwa cały czas, przybierając raz bardziej ludzkie, raz fantastyczne wymiary. Poza Max, pozostającą w śpiączce, wszyscy są w ciągłym biegu. W elementy akcji włożono mnóstwo pracy i wielkie pieniądze, budżet każdego odcinka wyniósł ponad 50 milionów dolarów, czyniąc piąty sezon „Stranger Things” najdroższą produkcją serialową w historii.
Przekłada się to na kolejny rekord, tym razem – oglądalności. W dniu światowej premiery zainteresowania nie wytrzymały nawet serwery Netflixa i to pomimo zwiększenia ich przepustowości. Ostatecznie mamy do czynienia z finalnymi epizodami ostatniej – jak dotąd – produkcji, otoczonej tak wielkim i zasłużonym kultem. Produkcji, która będzie tematem rozmów przy świątecznych stołach i na sylwestrowych imprezach.
Brak jednej myśli
Czy jednak sezon piąty nie ma – poza wspomnianymi już dialogami – żadnych minusów? W przeciwieństwie do recenzentów, których opinie już słyszałem, podczas oglądania czterech dostępnych odcinków coś mi nie grało – choć w trzecim, a zwłaszcza w czwartym przyspieszenie i spektakularność akcji zaczęły to wynagradzać. Aby zrozumieć, o co chodzi, przypomnieć sobie musiałem swoje artykuły o poprzednich sezonach. Każdy z nich zapisał się w mojej pamięci pod jakimś hasłem. Nostalgia i przygoda, dorastanie i horror, Rosjanie, panika moralna – to klucze, które pasują do kolejnych części. Piąta, być może dlatego, że ma być zawiązaniem i zamknięciem wątków, nie ma swojego własnego skojarzenia, tej jednej charakterystycznej nuty. Może jeszcze odnajdziemy ją w ostatnich odcinkach. W pierwszym epizodzie można było pomyśleć, że czymś takim będzie szkolna przemoc, będąca echem polowania na czarownice z poprzedniej opowieści.
Korespondowałoby to z nastrojami środowisk twórczych w USA, a jednak – nie skorzystano z tej okazji. Jest wreszcie jeszcze jedna przykra kwestia. Już przy sezonie czwartym zauważyłem, że aktorzy starzeją się szybciej niż ich bohaterowie – i widać to dziś jeszcze bardziej. Nastolatki wyglądają jak własne matki, a chłopcy wyglądają bardziej jak swoi starsi bracia. Paradoksalnie tylko najstarsze pokolenie aktorów, Winona Rider i David Harbour, wychodzą z tego zupełnie obronną ręką.
Konia kują…
Niestety w tej opowieści mamy też polski wątek. Pod popularność serialu postanowił podczepić się premier Donald Tusk, robiąc to w postkolonialnym stylu zanurzonym w kompleksach z lat 90. Kilka lat temu, z okazji premiery III sezonu, dwóch aktorów z obsady serialu odwiedziło Polskę. Gdy ich sympatyczne wypowiedzi o naszym kraju zostały przypomniane, premier zwrócił się do nich w mediach społecznościowych, aby przyjechali do Polski, gdy tylko pokonają potwory. Jak nietrudno się domyślić, Tusk nie wzbudził entuzjazmu komentatorów spoza swojej bańki, zwłaszcza że jego filmik zbiegł się z kilkoma bardzo niekorzystnymi dla rządu informacjami. Cóż, niestety tak działa polityka tricków dużo tańszych niż serialowe efekty specjalne.
[Tytuł, niektóre śródtytuły i sekcja "Co musisz wiedzieć" pochodzą od redakcji]




