Aleksandra Jakubiak: Tożsamość i taktyka. Konflikt polsko-izraelski we wnętrzu
![Aleksandra Jakubiak: Tożsamość i taktyka. Konflikt polsko-izraelski we wnętrzu](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//zdj/zdjecie/16311.jpg)
Kiedy nie mam pewności, co się dzieje - a teraz nie mam, to najłatwiej krzyżować szyki adwersarzowi obserwując jakie są moje oczywiste reakcje na jego działania, w tym wypadku prowokacje typu spotu fundacji Rudermana etc. Moim naturalnym odruchem na te bodźce jest wściekłość i ze wściekłością chciałabym wygarnąć, co o tym myślę i oddać, bo nie tylko jest za co, ale jest i czym. Cały kłopot jednak w tym, że wygląda na to, iż na wzbudzenie wściekłości te akcje są obliczone. A skoro mój oponent chce u mnie wywołać ten a nie inny efekt, to byłoby z mojej strony co najmniej nieroztropnością ułatwiać mu sprawę i zachowywać się tak, jak tego po mnie oczekuje. Jakaż byłaby to bowiem gratka, gdyby teraz grupa Polaków zaczęła Żydom dajmy na to publicznie ubliżać, można byłoby z dumą ogłosić, że objawił się oto mityczny polski antysemityzm, bo jak na razie za "antysemityzm" musi na ogół wystarczyć zwykła i uprawomocniona zachowaniem Izraela krytyka.
Jako mała dziewczynka bardzo lubiłam oglądać z babcią westerny, których babcia była ogromną admiratorką. Wyobrażam więc sobie, że takiemu - dajmy na to - Clintowi Eastwoodowi raczej trudno byłoby uchodzić za twardziela, gdyby dawał się wyprowadzić z równowagi każdemu napotkanemu prowokatorowi. Z taką słabością mógłby także nie pożyć zbyt długo. Umiejętność opanowania emocji ratować mogła jednak nie tylko szeryfa na Dzikim Zachodzie, ale przysłuży się ona każdemu. I o ile w wypadku uczciwego sporu poszerzy zdolność logicznej oceny faktów, o tyle w sytuacji mierzenia się z prowokacją, spokój - przynajmniej zewnętrzny, może osiągnąć dodatkowy skutek pozytywny, czyli zdenerwować prowokatora, przez co on sam się odsłoni lub zmyli krok. Nie znaczy to oczywiście, żeby w imię spokoju milczeć, kiedy się mnie opluwa, po prostu nie reagować histerycznie i nie oddawać ciosów na oślep, bo o to właśnie prowokatorowi może chodzić. Byłoby oczywiście pięknie, gdybym mogła napisać, że sprawę za polskich obywateli rozwiążą skuteczne i szybkie działania MSZ oraz Fundacji Narodowej, przekonaliśmy się, że raczej tak się nie stanie, zwłaszcza w wypadku drugiego z tych podmiotów. Pozostaje nam spokojna i rzeczowa działalność publicystyczna oraz legislacyjna, a także nadzieja, że urzędnicy będą wywiązywać się ze swoich obowiązków.
Narastająca agresja retoryki antypolskiej wydaje się być zaprogramowana nie tylko na to, by osłabić umacniające nasz kraj sojusze, ale także na wewnętrzną destabilizację, zatem we własnym dobrze pojętym interesie trzeba reagować, ale nie emocjonalnie a faktograficznie. Naprawdę nie potrafię zrozumieć dlaczego konkretnych, szczegółowych faktów z historii Polski nie przedstawiają za granicą ww.organa państowe.
Drugi z punktów, nad którymi pomocno się zastanawiałam, to kwestia tożsamości... Kim jestem? W sensie, kim jestem przede wszystkim? Ja np. jestem Polką o częściowo żydowskich korzeniach, ale czy to jest najważniejsze? Jeśli byłoby, to i konflikt polityczny, i mój wewnętrzny byłyby w tej sytuacji dominujące i radzić mogłabym sobie jedynie stosując bazującą na dynamice działań wojennych strategię. Tyle że na szczęście i narodowość i ojczyznę, i kulturalną oraz historyczną schedę mogę traktować zarówno jako dar, jak i jako zadanie wtedy, kiedy moją pierwotną tożsamością jest coś uprzedniego do tych wszystkich wartości - godność bycia człowiekiem, więcej - godność bycia człowiekiem Boga, jeszcze więcej - godność bycia przyjacielem Boga, dzieckiem Boga. Moją tożsamością w pierwszej kolejności jest Chrystus, bycie Jego. Można powiedzieć teraz - my tu o poważnych sprawach w obliczu informacyjnej wojny, a kobieta o wierze? No właśnie tak. Oczywiście, jeśli dla kogoś wiara jest formą folkloru, domowej tradycji, breloczkiem do polskości, to proszę skupić się jedynie na taktyce, jeśli jednak myślimy o Bogu poważnie, to to jest ten czas, kiedy powtarzane jak "hasło reklamowe" polskiej duchowości zdanie "Jezu, ufam Tobie" należy zacząć wprowadzać w życie, twardo, namacalnie, do bólu wrost konkretnie. "Jezu ufam Tobie" nie znaczy, że On ma cokolwiek robić za mnie. "Jezu ufam Tobie" znaczy - wierzę, że przy mnie jesteś, że możesz wszystko i chcesz dla mnie tego, co najlepsze.
Nie wiem jak inni, ale ja z moją rodzinną złożoną historią przegram w tej sytuacji zawsze, jeśli moją tożsamością będzie coś lub ktoś mniej niż Bóg.
Tu dochodzę do ostatniego z punktów, czyli konsekwencji tożsamości. Konsekwencje mojej tożsamości mówią, że nie wszystkie chwyty są dozwolone, więc z pozoru może się wydawać, że mam mniejsze pole manewru niż ktoś, kto np. kłamie, nienawidzi lub gra nieczysto, bo bycie Chrystusa oznacza stosowanie się do Jego oceny tego, co jest dobre a co nie, ale... bycie Chrystusa oznacza jednak także to, że stoję po stronie Chrystusa, a komu jak komu, ale Polakom Bóg już nie raz w historii pokazał, że stojąc po Jego stronie można być spokojnym, nie jest On bowiem jednym z pionków na żadnej naszej szachownicy.
Myślę, że w chwili obecniej bycie Polakiem o mniejszych lub większych żydowskich korzeniach nie jest łatwym wyzwaniem, ludzka tożsamość nie jest jednorodną masą i któraś z płaszczyzn naszego dziedzictwa zawsze będzie nam bliższa, ale bez względu na to, którą z tych części bardziej kochamy, ważne, by teraz umieć zdobyć się na męstwo sprawiedliwości, choć ono zawsze ma swoją cenę.
We mnie, mimo że osobiście nijak tu nie zawiniłam, rodzi się, poza gniewem, jeszcze wstyd za niewdzięczność, kiedy np. moja polska babcia słuchając doniesień medialnych pyta "dlaczego", a potem ze łzami w oczach wspomina rodzinne perypetie ukrywania przyjaciół Żydów, ich decyzję o próbie przedostania się za granicę, szykowanie ekwipunku i czekanie, długie, wieloletnie czekanie na list z informacjami, który obiecali wysłać po przyjeździe na miejsce, a który nigdy nie nadszedł.
Osobiście bolesne jest dla mnie także zachowanie organizacji żydowskich w Polsce, które akurat teraz oficjalnie apelują o reakcję rządu na antysemityzm szerzący się w naszej ojczyźnie, podczas kiedy to raczej z antypolonizmem mamy obecnie problem i na świecie i w samej Polsce, a coś co nazywa się antysemityzmem jest tu najczęściej krytyką polityki Izraela albo reakcją obronną na atak. Owszem, na pewno, jeśli ktoś szuka, to trafi w internecie na wypowiedzi antysemickie, tak jak i na antyrosyjskie lub antyniemieckie etc. i to trzeba piętnować, ale znaczna większość tego, co ja widzę to słowa krytyczne wobec konkretnego zachowania, trudno coś takiego nazwać jednak antysemityzmem. Pisałam nie dalej niż dwa tygodnie temu, że nadużywanie tego pojęcia ma dwie niemiłe konsekwecje - stopniowe zobojętnianie ludzi na ten zarzut, za którym coraz częściej nie kryje się właściwa treść, a po drugie gniew będący wynikiem prób manipulacji. Myślę, że na świecie część tego, co nazywa się antysemityzmem jest owocem ciągłego tropienia i oskarżania o antysemityzm.
Co innego jednak polscy Żydzi, a co innego amerykańscy. Mam trzy słowa do tych drugich, oskarżających Polskę o autorstwo Holokaustu czy w ogóle o jakiekolwiek partycypowanie w nim i niech te trzy słowa posłużą za cały mój komentarz: MS St. Louis.
Jeśli brakuje Wam wiedzy o tym czego dotyczy ta nazwa, to polecam choćby Wikipedię.
A co do nas, w tym sporze emocje mogą być różne. Nie liczą się jednak odczucia, liczy się to, co z nimi zrobimy, jak je wykorzystamy i komu zaufamy.