Nowojorski miliarder w wydanym oświadczeniu stwierdził, że "wybory reprezentują ruch, możliwy dzięki milionom ciężko pracujących mężczyzn i kobiet w całym kraju." Jak podkreślił, "w rezultacie tego historycznego kroku można oczekiwać świetlanej przyszłości."
Chociaż nie wymaga tego ani konstytucja USA, ani prawo federalne, elektorzy głosują na ogół na kandydata, który zwycięża w ich stanie.
Głosujący byli zalewani od wielu dni falą telefonów i maili z ostrzeżeniami o zagrożeniu i apelami, by poparli kogoś innego. Wymieniano m.in. nazwiska Hillary Clinton oraz gubernatora Indiany Mike’a Pence'a. Ostatecznie tylko niewielu elektorów wyłamało się z szeregów.
Amerykańscy ustawodawcy z Izby Reprezentantów i Senatu zbiorą się 6 stycznia w Waszyngtonie, gdzie podczas wspólnej sesji Kongresu poznają wyniki głosowania elektorów ze wszystkich stanów. Będzie tam też możliwość ewentualnego zakwestionowania ich ważności.