[Tylko u nas] Radek Rak [laureat Nike]: "Pod Zielonym Smokiem" zaprosiłbym Toma Bombadila

“Baśń o wężowym sercu” to trzecia powieść Radka Raka. Po nawiązującej do Brunona Schulza “Kocham cię, Lilith” i poświęconym Lublinowi “Pustym niebie” autor sięgnął do opowieści z dawnej Galicji i historii “krwawych zapustów”. Powieść otrzymała nominacje do kilku ważnych nagród literackich. [wywiad powstał tuż przed otrzymaniem przez Radka Raka nagrody "Nike" - przyp. red.]
Radek Rak [Tylko u nas] Radek Rak [laureat Nike]:
Radek Rak / Screen YouTube Bukbuk

- W jednym z wywiadów powiedziałeś, że Jakub Szela (bohater powieści “Baśń o wężowym sercu”) był w czasach Twojego dzieciństwa przedstawiany jako polska wersja szlachetnego Robin Hooda, a dopiero w szkole zetknąłeś się z innym przedstawieniem Szeli. Nie bałeś się podjąć tak trudnego tematu?

- Temat rabacji i postaci Jakuba Szeli rzeczywiście jest trudny, ze względu na mitologie, w które obrosła osoba Szeli. Bo czy Szela był zdrajcą polskiego narodu? Przecież w pierwszej połowie dziewiętnastego stulecia za Polaków uważano wyłącznie szlachtę. Chłopi stanowili inwentarz, nazywanie ich Polakami byłoby dla wielu spośród szlachty obrazą lub w najlepszym przypadku dziwactwem. Trochę tak, jakbym twierdził, że mój pies jest Polakiem. Czy mój pies mógłby stać się zdrajcą Polski?

Z drugiej strony gloryfikuje się osobę Jakuba Szeli, jako obrońcę ludu przeciw panom i systemowi, trochę w myśl zasady, że nikt, kto zabijał panów, nie może być zły. Kiedy zaczynałem pisać „Baśń o wężowym sercu”, ta koncepcja była mi nieco bliższa, bo legendy o Szeli-bohaterze, Szeli-Robin Hoodzie, nadal istnieją w moich rodzinnych stronach. Kiedy jednak zagłębiłem się w dokumenty z epoki, głównie w zapisy przesłuchania Szeli i innych chłopów po rabacji, przestałem w tym wszystkim widzieć jakąkolwiek szlachetność, nawet jeśli spaczoną i źle ukierunkowaną. Rabacja nie była żadnym buntem niewolników przeciw systemowi, Szela nie był Spartakusem. Chłopom nie chodziło nawet o zniesienie pańszczyzny, bo w to nie wierzyli. Chodziło po prostu o osobistą zemstę, bo też każdy pewnie miał się za co mścić, albo o chęć wzbogacenia się na rabunku dworu. Sam zaś Szela po zakończeniu rabacji i internowaniu go w Tarnowie interesował się wyłącznie tym, czy Austria wywiąże się ze swych obietnic; nic nie obchodzili go chłopi, których wplątał w krwawą zawieruchę. Im więcej zgłębiałem temat, tym bardziej byłem autentycznie przerażony. Nie mogłem opisać rabacji jako buntu przeciw uciskowi, Szeli jako Luke'a Skywalkera, a jaśniepanów jako Imperium; byłby to taki poziom fałszu, że sam pomysł napisania książki w taki sposób wydał mi się wstrętny. Kto chce widzieć rabację w ten sposób, jest albo nieukiem, albo jest bardzo niemądry.

- Czy planujesz kontynuację książki, czy temat Szeli uważasz za zamknięty?
- Nie planuję. Wit Szostak w „Poniewczasie” świetnie ujął proces wypisywania się z pewnych tematów. Ja „Baśnią” wypisałem się z tematu Szeli i rabacji. Może mógłbym napisać niektóre rzeczy lepiej – wyłożyłem się paskudnie w jednym historycznym aspekcie, to znaczy w temacie „krwawych premii”, które starosta tarnowski Josef Breinl miał wypłacać chłopom za dostarczenie martwych panów. W dokumentach, do których dotarłem w trakcie pisania książki, były wzmianki o korumpowaniu chłopów przez Breinla przed rabacją, ale nie znalazłem najmniejszej wzmianki o nagrodach za każdego zamordowanego polskiego szlachcica. Brak stosownych dokumentów wykazywał m.in. Tomasz Szubert w swojej książce „Jak(ó)b Szela”. Uznałem więc sprawę za jeden z wielu mitów okołorabacyjnych i tak ukazałem to w powieści. Gdy książka była w drukarni, mój znajomy, Arkadiusz Więch z Uniwersytetu Jagiellońskiego, dotarł jednak do dokumentów, rzeczywiście potwierdzających wypłacanie „krwawych premii” przez Breinla. Było już jednak za późno, by uwzględnić tę kwestię w powieści.

No więc mógłbym pewne rzeczy napisać teraz inaczej, być może lepiej. Ale powieść jest, jaka jest, i stanowi dla mnie zamknięty temat. Nie mam już wiele więcej do powiedzenia na temat Szeli i rabacji. Pomysł na tę powieść chodził za mną przez jedenaście lat, zanim usiadłem do pisania. W tym czasie zbierałem materiały, opowieści, legendy, piosenki. Wykorzystałem może dziesięć procent tego, co zebrałem. Wystarczy.

- O Galicji mawia się, że to „polski Piemont”, czy „matka Izraela”. Podzielasz któryś z tych poglądów? Czym była Galicja w opowieściach Twoich przodków?
- Słowo „Galicja” usłyszałem dopiero w szkole. W domu raczej były to odległe echa w opowieściach dziadków. Że był jakiś cesarz, że był jakiś Szela, że byli jacyś Żydzi. W Dębicy mojego dzieciństwa nie było już cesarza ani Żydów, i wszystko to tworzyło jakąś tajemniczą mgłę, mitologię, która zlewała mi się z innymi, jeszcze dawniejszymi podaniami, o najazdach tatarskich, o czarnoksiężniku Mruku, o Królu Wężów. W „Baśni o wężowym sercu” rzeczywistość galicyjska również miesza się z dawną 
rzeczywistością legendarną.

- “Baśń o wężowym sercu” otrzymała nominacje do kilku bardzo ważnych nagród literackich, można chyba powiedzieć, że światek polskiej kultury wreszcie dostrzegł Radka Raka. Jakie to uczucie?
- Przede wszystkim jestem zaskoczony. Ale to bardzo miłe zaskoczenie, tym bardziej, że "Baśń o wężowym sercu" dostała nominacje do nagród fantastycznych (Żuławskiego, Zajdla, Nowej Fantastyki, Śląkfy) i do "mainstreamowych" (Nike, Gdynia). Rzadko zdarza się, że jedna książka zostaje zauważona po obu stronach muru fantastycznego getta.

- "Fantastyczne getto" - czy Twoim zdaniem ono nadal istnieje?
- Oczywiście getto fantastyczne istnieje i wystarczy pojechać na dowolny konwent, by przekonać się, że to jest tak naprawdę samowystarczalna kultura, funkcjonująca sama w sobie i dla siebie. Określenie "getto" jest zatem szczególnie trafne i bardzo lubię tę metaforę ciągnąć dalej. Tak jak polska kultura w dużej mierze tworzona była przez Żydów (moi najwięksi mistrzowie słowa to polscy Żydzi Leśmian i Schulz), tak polska literatura czerpie pełnymi garściami z fantastyki, nawet jeśli tego sobie nie uświadamia. Żeby daleko nie szukać, znaczna część twórczości Olgi Tokarczuk jest fantastyką, to znaczy spełnia wymogi brzytwy Lema, fantastykę w tym znaczeniu pisał też Pilch czy ostatnio Dehnel. I podobnie jak żydowskie pochodzenie bywało (bywa?) powodem dyskredytowania tego czy tamtego twórcy, tak rodowód fantastyczny bywa twórcom wypominany w przykry i krzywdzący sposób, nawet jeśli ten twórca się "zasymilował". Pomijam fakt, że polska literatura wyrasta z fantastyki w podobny sposób, w jaki polska kultura wyrasta z tradycji poniekąd żydowskich. Fantaści są Żydami literatury.

- Spotkałeś się z jakąś formą ostracyzmu ze strony pisarzy czy krytyków głównego nurtu?
- Co do ostracyzmu - nie, nie spotkałem się i nie za bardzo bym się przejął, gdybym nawet osobiście spotkał się z krytyką za to, że czuję się fantastą. Dziwnym bo dziwnym, ale jednak fantastą. Na co dzień zajmuję się czym innym, żyję trochę w dziupli i dobrze mi z tym. Jacek Dukaj napisał, że dla niektórych różnica między pisarzem a pisarzem fantastyki jest taka jak między aktorem a aktorem porno. Smutna konstatacja, którą może bym i rozumiał, gdyby naszej literaturze nie przydarzył się Lem. Albo Dukaj właśnie. Mam jednak innego przyjaciela, właściwie trochę mistrza, który dawno temu napisał dwie powieści fantasy i mimo że już od dwudziestu lat nie pisze fantastyki, łatka fantasty ciągnie się za nim jak ogon mimo pisania rzeczy absolutnie genialnych. Określenie "pisarz fantasy" w notce na Wikipedii dla niektórych bywa szpecącą blizną.

- Obecnie pracujesz jako lekarz weterynarii. Czy wyobrażasz sobie życie poświęcone wyłącznie pisarstwu?

- Bardzo mało sobie wyobrażam. Raczej skupiam się na teraźniejszości i uważam to za słuszne. Praca pomaga mi utrzymać właściwy dystans do literatury i do świata abstrakcji. Mój zawód jest bardzo konkretny i każdego dnia przekonuje mnie, że rzeczy są prawdziwe bez względu na to, co o nich myślimy. Niekiedy opiekunowie zwierząt myślą, że jeśli zacisną zęby i będą próbowali za wszelką cenę wygrać z rzeczywistością w imię jakiejś ideologii czy mody, to postawią na swoim. Ale przyroda to przyroda i w nosie ma nasze przekonania. Jeśli coś jest prawdziwe, to jest prawdziwe, a jeśli nie, to nie. Bez względu na to, co o tym myślę


- Wspomniałeś o innych pisarzach. Kiedyś spotkałem się z taką opinią, że Polska to jedyny kraj w Europie gdzie literaci mają status gwiazd rocka. Czujesz się trochę jak taka gwiazda?
- Nie wiem, nie rzucano we mnie stanikami, nastolatki nie piszczą na mój widok i nie robiłem nigdy żadnej z rzeczy, które kojarzą mi się z gwiazdą rocka. Ale ja na co dzień zajmuję się czymś zupełnie innym, i tak właściwie żyję trochę w dziupli. Trochę rozumiem, co możesz mieć na myśli mówiąc o gwiazdach rocka. Pamiętam, że gdy do mojej szkoły średniej w Dębicy na Podkarpaciu przyjechał Andrzej Pilipiuk, to było wielkie wydarzenie (ale kiedy kilka lat później w moim mieście zagrał Nightwish, to było jednak wydarzenie nieporównywalnie większe). Kiedy przeprowadziłem się do Krakowa, mieszkałem z początku na tym samym osiedlu co kiedyś Lem. Możliwe, że chodziłem do tego samego sklepu i tego samego parku, i to było dla mnie bardzo dziwne uczucie. Ale moi formacyjni autorzy jakoś nie mieli specjalnie gwiazdorskich osobowości i ich literatura była ciekawsza niż oni sami. Mam głęboką nadzieję, że ze mną będzie podobnie.

- Jeśli nie gwiazdy rocka, to może autorytet moralny czy ideologiczny guru? Wielu Twoich kolegów po piórze często wypowiada się w tematach politycznych czy społecznych (np. Katarzyna Bonda angażowała się w kampanię na rzecz Bronisława Komorowskiego, a Jacek Piekara często używa Twittera do politycznych komentarzy), nigdy nie korciło Cię żeby iść w ich ślady?
- Nie. Przede wszystkim dlatego, że nie znam się na takich sprawach. Żeby się wypowiedzieć na dowolny temat, muszę posiadać odpowiednią wiedzę i być tej wiedzy pewnym. Jeśli kiedyś będę się znał na polityce i popularnych tematach społecznych, to wtedy będę się wypowiadał. Zwłaszcza że mówiąc cokolwiek mam poczucie ogromnej odpowiedzialności za słowa. Dlatego przeważnie milczę.

- Obserwuję od jakiegoś czasu naciski (oczywiście nie wprost) na artystów aby publicznie zabierali głos w sprawach politycznych. Dla przykładu: pamiętasz zapewne falę krytyki, która spadła na Szczepana Twardocha, gdy powiedział, że nie interesują go obecne przepychanki polityczne. Załóżmy więc, że dostaniesz Nagrodę Nike (czego z całego serca Ci życzę) - nie obawiasz się, że każdy z obozów politycznych zechce mieć u siebie Radka Raka?
- Obawiam się. Na Nike jednak nie liczę, bo mam za małe nazwisko, i to nie tylko dlatego, że ma mało literek. A tamten wywiad z Twardochem pamiętam. Zdziwiło mnie to, że można za kontrowersyjną uznać wypowiedź bardzo niekontrowersyjną. Na szczęście bardzo wielu ludzi kultury, których znam i cenię, nie bierze udziału w tej wojnie Saurona z Sarumanem, która teraz przetacza się nie tylko przez Polskę. W końcu przecież muszą być jacyś hobbici, by posprzątać po tej wojnie.

- A jakbyś po tym sprzątaniu miał wypić piwo w gospodzie „Pod Zielonym Smokiem”, to którą z postaci zaprosiłbyś do stołu?
- Oczywiście Toma Bombadila.

- Często pisarze mają jakieś własne rytuały, sposób pisania, rytm pracy, ulubione miejsca itp. Jak to jest u Ciebie?
- Piszę z doskoku - przeważnie zajmuję się albo pracą, albo domem, albo spędzam czas z bliskimi i na pisanie tak naprawdę nie zostaje wiele. Za to mogę pisać w każdych warunkach i o każdej porze. Rano po obudzeniu, w pociągu, w pracy między pacjentami, w herbaciarni, w parku, na dworcu. Gdybym czekał na specjalny czas i okoliczności, to niczego bym nie napisał. Jedyna rzecz, którą uważam za nietypową, to to, że najpierw piszę na papierze, a potem przepisuję wszystko na laptopie. Pewnie dlatego, że kartki łatwiej ze sobą zabrać. Wychodzi mi to chyba jednak na dobre, choć jest bardziej czasochłonne. Przepisywanie na laptopie jest już bowiem pierwszym etapem redakcji i właściwie wtedy tekst powstaje na nowo.

- Gdzie w Krakowie można Cię spotkać najczęściej?
Najczęściej w pracy. Albo w domu. Lubię chodzić udeptanymi ścieżkami do tych samych miejsc. Bywam często w Czajowni przy ulicy Józefa na Kazimierzu, bo lubię atmosferę tego miejsca, wspaniałą herbatę i ludzi, którzy tam pracują. Czajownia to spokojne miejsce, w pół drogi między knajpą a wschodnią świątynią. To też jedno z miejsc, gdzie najlepiej mi się pisze. Bardzo „u siebie” czuję się też u krakowskich dominikanów.

z Radkiem Rakiem rozmawiali Igor Banaszczyk i Kalina Witkiewicz.


 

POLECANE
Mówimy NIE! Nowy przedmiot „Edukacja zdrowotna” – trucizna owinięta w sreberko tylko u nas
Mówimy NIE! Nowy przedmiot „Edukacja zdrowotna” – trucizna owinięta w sreberko

MEN ogłosił deprawacyjny projekt tzw. edukacji zdrowotnej 31.10,  dając łaskawie 21 dni na konsultacje nowego przedmiotu szkolnego. Systemowa i obowiązkowa erotyzacja polskich uczniów, począwszy od klasy 4. wzwyż, ma się rozpocząć 1 września 2025 r.

Republikanie zdobyli kontrolę nad Senatem z ostatniej chwili
Republikanie zdobyli kontrolę nad Senatem

Według obliczeń agencji AP Donald Trump zdobył 277 głosów elektorskich, zwyciężając w wyborach prezydenckich w USA. Trump już podziękował Amerykanom za wybranie go na głowę państwa. Według spływających rezultatów Republikanie zyskali kontrolę nad Senatem i mają szansę na utrzymanie większości w Izbie Reprezentantów.

Zwycięstwo Trumpa. Jest komentarz Elona Muska Wiadomości
Zwycięstwo Trumpa. Jest komentarz Elona Muska

Donald Trump wygrywa wybory prezydenckie w USA – podała w środę agencja AP, powołując się na własne obliczenia. Wcześniej podobną informację podało Fox News i agencja Reutera. Sprawę skomentował wspierający Donalda Trumpa Elon Musk.

Kiedy oficjalne wyniki wyborów w USA? Głosowanie elektorów dopiero w styczniu gorące
Kiedy oficjalne wyniki wyborów w USA? Głosowanie elektorów dopiero w styczniu

CNN, NBC i AP, powołując się na amerykańską sondażownię Edison Research, ogłosiły zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich. Według agencji zdobył on do tej pory 279 głosów elektorskich.

Agencja AP podała informację o zwycięstwie Donalda Trumpa. Gratulacje płyną z całego świata z ostatniej chwili
Agencja AP podała informację o zwycięstwie Donalda Trumpa. Gratulacje płyną z całego świata

Donald Trump wygrywa wybory prezydenckie w USA – podała w środę agencja AP, powołując się na własne obliczenia. Kandydat Republikanów zdobył 277 głosów elektorskich, czyli siedem ponad wymagane minimum. Kandydatka Partii Demokratycznej Kamala Harris obecnie ma według AP 224 głosy elektorskie.

Jeden Donald wystarczy. W sieci burza nt. komentarza Tuska ws. sukcesu Trumpa Wiadomości
"Jeden Donald wystarczy". W sieci burza nt. komentarza Tuska ws. sukcesu Trumpa

Do sukcesu Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych odniósł się także premier polskiego rządu Donald Tusk.

Andrzej Duda pogratulował Trumpowi zwycięstwa z ostatniej chwili
Andrzej Duda pogratulował Trumpowi zwycięstwa

Jak przekazała stacja Fox News, Donald Trump został 47. prezydentem Stanów Zjednoczonych. Zdobył do tej pory 277 głosów elektorskich. Ze świata spływają gratulacje. Jako jeden z pierwszych przywódców zwycięstwa w wyborach pogratulował mu prezydent Polski Andrzej Duda.

Zwycięstwo Trumpa. Polscy politycy komentują tylko u nas
Zwycięstwo Trumpa. Polscy politycy komentują

"Dzięki temu, że republikanie mają i prezydenta, i Izbę Reprezentantów, i Senat jest wręcz pewne, że w ogromny sposób zostanie przyhamowany zalew tej arcyniebezpiecznej dla świata lewackiej ideologii" - komentuje na gorąco wybory prezydenckie w USA Paweł Kukiz. O wypowiedź zwróciliśmy się także do Marka Sawickiego z PSL, byłego eurodeputowanego Jacka Saryusza-Wolskiego, a także posła Razem Macieja Koniecznego.

Ekspert: Wygrana Trumpa to sprzeciw wobec liberalno-lewicowej wizji świata z ostatniej chwili
Ekspert: Wygrana Trumpa to sprzeciw wobec liberalno-lewicowej wizji świata

W USA zakończyło się głosowanie w wyborach prezydenckich. Według Fox News republikanin uzyskał już 277 głosów, przekraczając granicę konieczną do zwycięstwa, które zapewnia 270 głosów.

Niespokojnie na granicy. Straż Graniczna wydała komunikat pilne
Niespokojnie na granicy. Straż Graniczna wydała komunikat

Straż Graniczna regularnie publikuje raporty dotyczące wydarzeń na granicy polsko-białoruskiej.

REKLAMA

[Tylko u nas] Radek Rak [laureat Nike]: "Pod Zielonym Smokiem" zaprosiłbym Toma Bombadila

“Baśń o wężowym sercu” to trzecia powieść Radka Raka. Po nawiązującej do Brunona Schulza “Kocham cię, Lilith” i poświęconym Lublinowi “Pustym niebie” autor sięgnął do opowieści z dawnej Galicji i historii “krwawych zapustów”. Powieść otrzymała nominacje do kilku ważnych nagród literackich. [wywiad powstał tuż przed otrzymaniem przez Radka Raka nagrody "Nike" - przyp. red.]
Radek Rak [Tylko u nas] Radek Rak [laureat Nike]:
Radek Rak / Screen YouTube Bukbuk

- W jednym z wywiadów powiedziałeś, że Jakub Szela (bohater powieści “Baśń o wężowym sercu”) był w czasach Twojego dzieciństwa przedstawiany jako polska wersja szlachetnego Robin Hooda, a dopiero w szkole zetknąłeś się z innym przedstawieniem Szeli. Nie bałeś się podjąć tak trudnego tematu?

- Temat rabacji i postaci Jakuba Szeli rzeczywiście jest trudny, ze względu na mitologie, w które obrosła osoba Szeli. Bo czy Szela był zdrajcą polskiego narodu? Przecież w pierwszej połowie dziewiętnastego stulecia za Polaków uważano wyłącznie szlachtę. Chłopi stanowili inwentarz, nazywanie ich Polakami byłoby dla wielu spośród szlachty obrazą lub w najlepszym przypadku dziwactwem. Trochę tak, jakbym twierdził, że mój pies jest Polakiem. Czy mój pies mógłby stać się zdrajcą Polski?

Z drugiej strony gloryfikuje się osobę Jakuba Szeli, jako obrońcę ludu przeciw panom i systemowi, trochę w myśl zasady, że nikt, kto zabijał panów, nie może być zły. Kiedy zaczynałem pisać „Baśń o wężowym sercu”, ta koncepcja była mi nieco bliższa, bo legendy o Szeli-bohaterze, Szeli-Robin Hoodzie, nadal istnieją w moich rodzinnych stronach. Kiedy jednak zagłębiłem się w dokumenty z epoki, głównie w zapisy przesłuchania Szeli i innych chłopów po rabacji, przestałem w tym wszystkim widzieć jakąkolwiek szlachetność, nawet jeśli spaczoną i źle ukierunkowaną. Rabacja nie była żadnym buntem niewolników przeciw systemowi, Szela nie był Spartakusem. Chłopom nie chodziło nawet o zniesienie pańszczyzny, bo w to nie wierzyli. Chodziło po prostu o osobistą zemstę, bo też każdy pewnie miał się za co mścić, albo o chęć wzbogacenia się na rabunku dworu. Sam zaś Szela po zakończeniu rabacji i internowaniu go w Tarnowie interesował się wyłącznie tym, czy Austria wywiąże się ze swych obietnic; nic nie obchodzili go chłopi, których wplątał w krwawą zawieruchę. Im więcej zgłębiałem temat, tym bardziej byłem autentycznie przerażony. Nie mogłem opisać rabacji jako buntu przeciw uciskowi, Szeli jako Luke'a Skywalkera, a jaśniepanów jako Imperium; byłby to taki poziom fałszu, że sam pomysł napisania książki w taki sposób wydał mi się wstrętny. Kto chce widzieć rabację w ten sposób, jest albo nieukiem, albo jest bardzo niemądry.

- Czy planujesz kontynuację książki, czy temat Szeli uważasz za zamknięty?
- Nie planuję. Wit Szostak w „Poniewczasie” świetnie ujął proces wypisywania się z pewnych tematów. Ja „Baśnią” wypisałem się z tematu Szeli i rabacji. Może mógłbym napisać niektóre rzeczy lepiej – wyłożyłem się paskudnie w jednym historycznym aspekcie, to znaczy w temacie „krwawych premii”, które starosta tarnowski Josef Breinl miał wypłacać chłopom za dostarczenie martwych panów. W dokumentach, do których dotarłem w trakcie pisania książki, były wzmianki o korumpowaniu chłopów przez Breinla przed rabacją, ale nie znalazłem najmniejszej wzmianki o nagrodach za każdego zamordowanego polskiego szlachcica. Brak stosownych dokumentów wykazywał m.in. Tomasz Szubert w swojej książce „Jak(ó)b Szela”. Uznałem więc sprawę za jeden z wielu mitów okołorabacyjnych i tak ukazałem to w powieści. Gdy książka była w drukarni, mój znajomy, Arkadiusz Więch z Uniwersytetu Jagiellońskiego, dotarł jednak do dokumentów, rzeczywiście potwierdzających wypłacanie „krwawych premii” przez Breinla. Było już jednak za późno, by uwzględnić tę kwestię w powieści.

No więc mógłbym pewne rzeczy napisać teraz inaczej, być może lepiej. Ale powieść jest, jaka jest, i stanowi dla mnie zamknięty temat. Nie mam już wiele więcej do powiedzenia na temat Szeli i rabacji. Pomysł na tę powieść chodził za mną przez jedenaście lat, zanim usiadłem do pisania. W tym czasie zbierałem materiały, opowieści, legendy, piosenki. Wykorzystałem może dziesięć procent tego, co zebrałem. Wystarczy.

- O Galicji mawia się, że to „polski Piemont”, czy „matka Izraela”. Podzielasz któryś z tych poglądów? Czym była Galicja w opowieściach Twoich przodków?
- Słowo „Galicja” usłyszałem dopiero w szkole. W domu raczej były to odległe echa w opowieściach dziadków. Że był jakiś cesarz, że był jakiś Szela, że byli jacyś Żydzi. W Dębicy mojego dzieciństwa nie było już cesarza ani Żydów, i wszystko to tworzyło jakąś tajemniczą mgłę, mitologię, która zlewała mi się z innymi, jeszcze dawniejszymi podaniami, o najazdach tatarskich, o czarnoksiężniku Mruku, o Królu Wężów. W „Baśni o wężowym sercu” rzeczywistość galicyjska również miesza się z dawną 
rzeczywistością legendarną.

- “Baśń o wężowym sercu” otrzymała nominacje do kilku bardzo ważnych nagród literackich, można chyba powiedzieć, że światek polskiej kultury wreszcie dostrzegł Radka Raka. Jakie to uczucie?
- Przede wszystkim jestem zaskoczony. Ale to bardzo miłe zaskoczenie, tym bardziej, że "Baśń o wężowym sercu" dostała nominacje do nagród fantastycznych (Żuławskiego, Zajdla, Nowej Fantastyki, Śląkfy) i do "mainstreamowych" (Nike, Gdynia). Rzadko zdarza się, że jedna książka zostaje zauważona po obu stronach muru fantastycznego getta.

- "Fantastyczne getto" - czy Twoim zdaniem ono nadal istnieje?
- Oczywiście getto fantastyczne istnieje i wystarczy pojechać na dowolny konwent, by przekonać się, że to jest tak naprawdę samowystarczalna kultura, funkcjonująca sama w sobie i dla siebie. Określenie "getto" jest zatem szczególnie trafne i bardzo lubię tę metaforę ciągnąć dalej. Tak jak polska kultura w dużej mierze tworzona była przez Żydów (moi najwięksi mistrzowie słowa to polscy Żydzi Leśmian i Schulz), tak polska literatura czerpie pełnymi garściami z fantastyki, nawet jeśli tego sobie nie uświadamia. Żeby daleko nie szukać, znaczna część twórczości Olgi Tokarczuk jest fantastyką, to znaczy spełnia wymogi brzytwy Lema, fantastykę w tym znaczeniu pisał też Pilch czy ostatnio Dehnel. I podobnie jak żydowskie pochodzenie bywało (bywa?) powodem dyskredytowania tego czy tamtego twórcy, tak rodowód fantastyczny bywa twórcom wypominany w przykry i krzywdzący sposób, nawet jeśli ten twórca się "zasymilował". Pomijam fakt, że polska literatura wyrasta z fantastyki w podobny sposób, w jaki polska kultura wyrasta z tradycji poniekąd żydowskich. Fantaści są Żydami literatury.

- Spotkałeś się z jakąś formą ostracyzmu ze strony pisarzy czy krytyków głównego nurtu?
- Co do ostracyzmu - nie, nie spotkałem się i nie za bardzo bym się przejął, gdybym nawet osobiście spotkał się z krytyką za to, że czuję się fantastą. Dziwnym bo dziwnym, ale jednak fantastą. Na co dzień zajmuję się czym innym, żyję trochę w dziupli i dobrze mi z tym. Jacek Dukaj napisał, że dla niektórych różnica między pisarzem a pisarzem fantastyki jest taka jak między aktorem a aktorem porno. Smutna konstatacja, którą może bym i rozumiał, gdyby naszej literaturze nie przydarzył się Lem. Albo Dukaj właśnie. Mam jednak innego przyjaciela, właściwie trochę mistrza, który dawno temu napisał dwie powieści fantasy i mimo że już od dwudziestu lat nie pisze fantastyki, łatka fantasty ciągnie się za nim jak ogon mimo pisania rzeczy absolutnie genialnych. Określenie "pisarz fantasy" w notce na Wikipedii dla niektórych bywa szpecącą blizną.

- Obecnie pracujesz jako lekarz weterynarii. Czy wyobrażasz sobie życie poświęcone wyłącznie pisarstwu?

- Bardzo mało sobie wyobrażam. Raczej skupiam się na teraźniejszości i uważam to za słuszne. Praca pomaga mi utrzymać właściwy dystans do literatury i do świata abstrakcji. Mój zawód jest bardzo konkretny i każdego dnia przekonuje mnie, że rzeczy są prawdziwe bez względu na to, co o nich myślimy. Niekiedy opiekunowie zwierząt myślą, że jeśli zacisną zęby i będą próbowali za wszelką cenę wygrać z rzeczywistością w imię jakiejś ideologii czy mody, to postawią na swoim. Ale przyroda to przyroda i w nosie ma nasze przekonania. Jeśli coś jest prawdziwe, to jest prawdziwe, a jeśli nie, to nie. Bez względu na to, co o tym myślę


- Wspomniałeś o innych pisarzach. Kiedyś spotkałem się z taką opinią, że Polska to jedyny kraj w Europie gdzie literaci mają status gwiazd rocka. Czujesz się trochę jak taka gwiazda?
- Nie wiem, nie rzucano we mnie stanikami, nastolatki nie piszczą na mój widok i nie robiłem nigdy żadnej z rzeczy, które kojarzą mi się z gwiazdą rocka. Ale ja na co dzień zajmuję się czymś zupełnie innym, i tak właściwie żyję trochę w dziupli. Trochę rozumiem, co możesz mieć na myśli mówiąc o gwiazdach rocka. Pamiętam, że gdy do mojej szkoły średniej w Dębicy na Podkarpaciu przyjechał Andrzej Pilipiuk, to było wielkie wydarzenie (ale kiedy kilka lat później w moim mieście zagrał Nightwish, to było jednak wydarzenie nieporównywalnie większe). Kiedy przeprowadziłem się do Krakowa, mieszkałem z początku na tym samym osiedlu co kiedyś Lem. Możliwe, że chodziłem do tego samego sklepu i tego samego parku, i to było dla mnie bardzo dziwne uczucie. Ale moi formacyjni autorzy jakoś nie mieli specjalnie gwiazdorskich osobowości i ich literatura była ciekawsza niż oni sami. Mam głęboką nadzieję, że ze mną będzie podobnie.

- Jeśli nie gwiazdy rocka, to może autorytet moralny czy ideologiczny guru? Wielu Twoich kolegów po piórze często wypowiada się w tematach politycznych czy społecznych (np. Katarzyna Bonda angażowała się w kampanię na rzecz Bronisława Komorowskiego, a Jacek Piekara często używa Twittera do politycznych komentarzy), nigdy nie korciło Cię żeby iść w ich ślady?
- Nie. Przede wszystkim dlatego, że nie znam się na takich sprawach. Żeby się wypowiedzieć na dowolny temat, muszę posiadać odpowiednią wiedzę i być tej wiedzy pewnym. Jeśli kiedyś będę się znał na polityce i popularnych tematach społecznych, to wtedy będę się wypowiadał. Zwłaszcza że mówiąc cokolwiek mam poczucie ogromnej odpowiedzialności za słowa. Dlatego przeważnie milczę.

- Obserwuję od jakiegoś czasu naciski (oczywiście nie wprost) na artystów aby publicznie zabierali głos w sprawach politycznych. Dla przykładu: pamiętasz zapewne falę krytyki, która spadła na Szczepana Twardocha, gdy powiedział, że nie interesują go obecne przepychanki polityczne. Załóżmy więc, że dostaniesz Nagrodę Nike (czego z całego serca Ci życzę) - nie obawiasz się, że każdy z obozów politycznych zechce mieć u siebie Radka Raka?
- Obawiam się. Na Nike jednak nie liczę, bo mam za małe nazwisko, i to nie tylko dlatego, że ma mało literek. A tamten wywiad z Twardochem pamiętam. Zdziwiło mnie to, że można za kontrowersyjną uznać wypowiedź bardzo niekontrowersyjną. Na szczęście bardzo wielu ludzi kultury, których znam i cenię, nie bierze udziału w tej wojnie Saurona z Sarumanem, która teraz przetacza się nie tylko przez Polskę. W końcu przecież muszą być jacyś hobbici, by posprzątać po tej wojnie.

- A jakbyś po tym sprzątaniu miał wypić piwo w gospodzie „Pod Zielonym Smokiem”, to którą z postaci zaprosiłbyś do stołu?
- Oczywiście Toma Bombadila.

- Często pisarze mają jakieś własne rytuały, sposób pisania, rytm pracy, ulubione miejsca itp. Jak to jest u Ciebie?
- Piszę z doskoku - przeważnie zajmuję się albo pracą, albo domem, albo spędzam czas z bliskimi i na pisanie tak naprawdę nie zostaje wiele. Za to mogę pisać w każdych warunkach i o każdej porze. Rano po obudzeniu, w pociągu, w pracy między pacjentami, w herbaciarni, w parku, na dworcu. Gdybym czekał na specjalny czas i okoliczności, to niczego bym nie napisał. Jedyna rzecz, którą uważam za nietypową, to to, że najpierw piszę na papierze, a potem przepisuję wszystko na laptopie. Pewnie dlatego, że kartki łatwiej ze sobą zabrać. Wychodzi mi to chyba jednak na dobre, choć jest bardziej czasochłonne. Przepisywanie na laptopie jest już bowiem pierwszym etapem redakcji i właściwie wtedy tekst powstaje na nowo.

- Gdzie w Krakowie można Cię spotkać najczęściej?
Najczęściej w pracy. Albo w domu. Lubię chodzić udeptanymi ścieżkami do tych samych miejsc. Bywam często w Czajowni przy ulicy Józefa na Kazimierzu, bo lubię atmosferę tego miejsca, wspaniałą herbatę i ludzi, którzy tam pracują. Czajownia to spokojne miejsce, w pół drogi między knajpą a wschodnią świątynią. To też jedno z miejsc, gdzie najlepiej mi się pisze. Bardzo „u siebie” czuję się też u krakowskich dominikanów.

z Radkiem Rakiem rozmawiali Igor Banaszczyk i Kalina Witkiewicz.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe