Rafał Woś: Religia panująca naszych czasów
Oto na naszych oczach powstają nowe świeckie religie. Plenią się tym szybciej i łatwiej, im bardziej zeświecczone i postreligijne jest otoczenie. A ekoreligia jest spośród tych nowych wierzeń mieszkańców bogatego Zachodu najważniejsza. Nie od razu było wiadomo, że pójdzie w tym kierunku. Początkowo zdawać się mogło, że nowoczesne postindustrialne społeczeństwa Niemiec, Anglii albo Francji są po prostu pogubione. Niemiecki socjolog Ulrich Beck nazwał to i opisał już w latach 80. jako „społeczeństwo ryzyka”. Współczesny obywatel Zachodu żyje dostatnio jak żadna generacja przed nim. A jednak martwi się nie mniej (a może nawet więcej) niż jego prapra… z poprzednich stuleci. Jego neurozy krążą wokół późnych skutków rewolucji przemysłowej – katastrofy ekologicznej, atomizacji społeczeństwa czy wpływu nowych technologii komunikacyjnych.
CZYTAJ TAKŻE: Cezary Krysztopa bierze udział w obrzydliwej nagonce na Kozidrak
Pustka i przedziwny powrót religii
Przez wieki było tak, że człowiek radził sobie z wielkimi lękami swoich czasów poprzez religię. Kiedy jednak współczesność podważyła sens religii jako takiej, pustka była już nie do zniesienia. I tak nastąpił ów przedziwny powrót religii spodziewany przez Malraux. Ale właśnie w swojej nowej świeckiej wersji. Hipoteza antropocenu (czyli tego, że to człowiek odpowiada za trwałe i bezprecedensowe zmiany klimatu) jako ersatz opowieści o Adamie, Ewie i grzechu pierworodnym. Katastrofa klimatyczna w roli nadciągającej Apokalipsy. Klimatyzm (przekonanie, że z globalnym ociepleniem trzeba walczyć tu, teraz, natychmiast i bez oglądania się na wszystko inne) zaś to przecież nic innego jak nowy przepis na zbawienie. Jeśli nie na uratowanie świata, to przynajmniej przekonanie, że zrobiło się wszystko, co możliwe, by temu zapobiec. Rodzaj „dobrych uczynków”, którymi potem zamachamy istocie najwyższej na sądzie ostatecznym przed nosem.
Z tak rozbudowanym zestawem wierzeń trudno jest polemizować. No bo jakże polemizować z religijnym fundamentalizmem? Na racjonalne argumenty? Przecież to nie ten porządek rzeczy. A może bić się trzeba „na wiary” – proponując w charakterze alternatywy wobec współczesnych ekologizmów na przykład taką starą dobrą chrześcijańską ekologię? Ale to przecież też jest bez sensu. Bo ekologizm – jak większość radykalnych ruchów religijnych – nie jest tolerancyjny. W optyce ekologistów istnieć może tylko jedna wiara, a wszyscy heretycy muszą zostać zniszczeni. Wyśmiewać ekologistów też nie wolno. Nawet w imię oświeceniowego wolnomyślicielstwa (wszelcy Wolterowie mieliby we współczesnym świecie przegwizdane). Takie stawianie sprawy natychmiast kończy się potępieniem z paragrafu „klimatycznego denializmu” – zbrodnia zagrożona sankcją dożywotniego braku wstępu na łamy mainstremowych mediów i na etaty liberalnych (czyli prawie wszystkich) uniwersytetów naszych czasów.
Jest jeszcze gorzej
Ale jest jeszcze gorzej. W dzisiejszej Unii Europejskiej (i do pewnego stopnia także w USA) ekoreligia zyskała status religii panującej. Oto kolejne generacje polityk klimatycznych są wdrażane perswazją („no przecież wszyscy na świecie tak robią”). A jeśli trzeba, to i groźbą – poprzez rozbudowane kary i sankcje dla buntowników czy maruderów. I tylko spróbujcie coś pisnąć o konieczności rozdziału „zielonego kościoła od państwa”. Zadziobią was przecież, to pewne.
Raz na jakiś czas wychodzi na wierzch, że zaprowadzanie jednej świętej wiary klimatystycznej rodzi wiele ofiar i cierpienia. Ludzie tracą bezpieczeństwo socjalne, pracę albo dochody. Publiczny pieniądz zamiast na spójność społeczną idzie na realizację ambitnych zielonych celów. A wszelkie opowieści, że transformacja energetyczna będzie realizowana z dbałością o ludzi, to tylko słowa bez pokrycia w faktach.
I że to się w ten sposób wywali to – w zasadzie – nasza jedyna szansa. Może prócz buntu, który – jak wiadomo – nie opłaca się nigdy. Ale zdecydowanie go wszystkim Wam polecam.
CZYTAJ TAKŻE: Solidarność was nie zostawi! Najnowszy numer "Tygodnika Solidarność"