Libkizacja PiS-u

Kadencja 2001–2005 wydaje się dziś odległa bardziej, niż wynikałoby to z upływu czasu. Początkowo wręcz miażdżąca, a potem sypiąca się z miesiąca na miesiąc dominacja układu wywodzącego się z dawnej PRL, narastające konflikty między PSL a SLD, a później również w łonie samego SLD. „Zimna przyjaźń” między Leszkiem Millerem i Aleksandrem Kwaśniewskim. Pierwsze wielkie afery i komisje śledcze, a wraz z nimi – zdawałoby się nieuchronny – marsz nowych partii prawicowych po wspólną władzę. Stało się jednak inaczej, w 2015 roku realna walka toczyła się już między PiS a PO. Wtedy też pojawiły się przeciwstawione sobie hasła „Polski liberalnej” i „Polski solidarnej”. Podział ten trafił do przekonania wielu Polakom, czasem jednak zapominają o nim sami politycy.
Pierwsze posiedzenie Sejmu RP VIII kadencji - posłowie PiS Libkizacja PiS-u
Pierwsze posiedzenie Sejmu RP VIII kadencji - posłowie PiS / fot. flickr/Piotr Drabik/CC BY 2.0

Gdy po raz pierwszy w historii III RP środowiska postkomunistyczne praktycznie przestały się liczyć w politycznej grze, w sposób zaskakujący dla przeciętnego obserwatora dwie współpracujące dotąd ze sobą siły wyrosłe w tradycji postsolidarnościowej (tak, trudno w to uwierzyć, ale tak w sferze deklaracji pozycjonowała się przecież i Platforma) rozpoczęły walkę. Początkowo zdawało się zresztą, że służyć ona będzie wyłącznie rozstrzygnięciu, która z nich będzie głównym rozgrywającym w przyszłym rządzie. Ten tworzyć mieli przecież razem, jak w mijającej kadencji tworzyli blok w Senacie czy liczne koalicje samorządowe. Nie chcę wchodzić tu w głębokie analizy podskórnych różnic czy uwikłań, które przecież objawiły się i wcześniej, choćby w nocy 4 czerwca 1993 roku.

Solidarna przeciw liberalnej

Po doświadczeniu kolejnych kadencji rządów postkomunistów wielu uwierzyło, że Platforma odrobiła tamtą lekcję. Zwłaszcza że posługiwała się przecież mocno prawicową retoryką, przyznając się przy tym do mocnego oparcia na chrześcijaństwie i konserwatyzmie („Będziemy bronić praw religii, rodziny i tradycyjnego obyczaju, bo tych wartości szczególnie potrzebuje współczesna Europa” – zobowiązywali się na przykład politycy PO w tzw. deklaracji krakowskiej z 2003 roku). Podobnie, jak przełomowy 2015, rok 2005 był momentem zbiegnięcia się czasie wyborów parlamentarnych i prezydenckich. W grze o Sejm postkomuniści przestali się liczyć wskutek afer i podziałów, z bitwy o Belweder Włodzimierza Cimoszewicza wykluczył skandal, który po latach okazał się rozgrywką służb. Po SLD zostały dwie grupy elektoratu: osoby niezadowolone z transformacji ustrojowej, które przejęło PiS i, do pewnego stopnia, Samoobrona oraz ci, którzy jako ludzie dawnej bezpieki pozycję stracili głównie formalnie, całkiem nieźle się w nowej rzeczywistości odnajdując. Ci w naturalny sposób postawili na Platformę i być może właśnie to przesądziło, że tzw. PO-PiS stracił szansę na zaistnienie i zmianę Polski. Formalnie jednak PO nie mogła się do tego przyznać, na to czas przyszedł dopiero kilkanaście lat później. Tymczasem kampania zogniskowała się wokół przywołanego już i kluczowego dla tego tekstu podziału na „Polskę solidarną” i „Polskę liberalną”. Warto przypomnieć, że to właśnie ta narracja przyniosła PiS nie tylko wygraną w wyborach parlamentarnych, lecz również, dla wielu jeszcze mniej spodziewanie, prezydenckich. Lech Kaczyński przed drugą turą uzyskał poparcie ze strony samoobrony, lecz również, o czym mało kto pamięta, PSL.

Połączyć ogień z wodą

Pewnym zaskoczeniem w tej sytuacji mógł być fakt, że finansami nowej ekipy dość szybko zajęła się w nieładny sposób potraktowana w Platformie prof. Zyta Gilowska, która pierwszym rządom PiS nadała pewien liberalny rys, obniżając wiele stawek podatkowych i likwidując najwyższy z dotychczasowych progów. Równocześnie jednak rząd spowolnił proces prywatyzacji, a w otwierającym jego prace exposé Kazimierza Marcinkiewicza pojawiły się odniesienia do kwestii zatrudnienia i demografii, które powróciły po latach w trakcie dwóch pełnych tym razem kadencji. Co jednak istotne, nawet elementy, które można było uznać za liberalizację sfery gospodarczej, w retoryce rządu służyć miały polepszeniu sytuacji ogółu obywateli, w tym pracowników. „Obce jest nam przekonanie, jakoby między troską o rozwój gospodarczy a zasadami solidaryzmu społecznego istniał konflikt natury ideowej lub praktycznej. Takie konflikty zdarzają się tylko wtedy, kiedy rządzący z pobudek ideologicznych popadają w skrajności i absolutyzują myślenie w kategoriach makroekonomicznych bądź w kategoriach polityki socjalnej” – mówił w exposé Marcinkiewicz. I choć on sam nie zasługuje dziś na zbyt wiele ciepłych słów, być może akurat ten fragment ówczesnego wystąpienia warto politykom odświeżyć i dziś.

Wielki zawód liberałów

Okres późniejszych rządów Platformy kojarzy się nam z wielkim regresem sfery społecznej. Zwijanie państwa w kolejnych dziedzinach życia, spadek znaczenia i ubożenie prowincji wpisane w politykę rozwoju dyfuzyjno-polaryzującego, podniesienie wieku emerytalnego, wreszcie uruchamianie represji wobec grup mogących zagrozić planom rządu – od kibiców, przez upominających się o pamięć o Smoleńsku, aż do związkowców z zamykanych zakładów, górników, stoczniowców… Lista ta jest bardzo długa. Polska Donalda Tuska i Ewy Kopacz solidarna nie była na pewno. Czy jednak była w pełni liberalna? Z punktu widzenia zostawianych coraz częściej samych sobie obywateli, dla których państwo nie chciało być opiekunem, lecz raczej surowym nadzorcą i poborcą podatkowym, zapewne tak. Nawet wtedy, gdy Tusk dość zaskakująco i bez przełożenia na żadne konkretne decyzje zaczynał określać się jako „socjaldemokrata”. Tymczasem jednak i ikony polskiego liberalizmu nie były w pełni zadowolone z działań jego ekipy. Ciekawym epizodem jest tu poparcie, jakiego w 2011 roku nie Platformie, a… Lewicy udzielił szef Business Center Club Marek Goliszewski. – Mamy straszliwy dług publiczny, mamy deficyt budżetu państwa, mamy biurokrację i sądy, które przeciągają procesy gospodarcze w nieskończoność. Bardzo liczyliśmy na PO, ale nie idzie to tak, jak trzeba – mówił mediom Goliszewski, tłumacząc zawarcie porozumienia programowego między dowodzoną przez niego grupą biznesmenów a liderem SLD Wojciechem Olejniczakiem. A więc mało kto był zadowolony, tyle że w 2015 roku o wyborach przesądziły głosy niezadowolonych pracowników, studentów, rolników i emerytów, a nie biznesmenów i wyższej kadry kierowniczej.

Przekleństwo Polskiego Ładu

Pominę w tych rozważaniach pierwszą kadencję rządów PiS. To czas wielkich programów społecznych, podniesienia poziomu życia i na ogół udanych reform (z wyjątkiem porażki polityki mieszkaniowej wywołanej zbyt wielkim oporem deweloperów i samorządów). W 2020 roku PiS musiało mierzyć się z pandemią i jej skutkami i – chyba już nawet o tym nie pamiętając – w pewnym stopniu wpisało się w tezy exposé Marcinkiewicza. Rządowa pomoc trafiała bowiem do przedsiębiorców, często szczerze PiS nienawidzących, jednak jej celem było przede wszystkim ratowanie miejsc pracy – i to się udało. Inaczej niestety potoczyły się losy tzw. Polskiego Ładu. Po pierwsze, rząd zaskakująco przegapił fakt, że realnie tracący na zmianach niewielki procent społeczeństwa posiada środki pozwalające na zdominowanie debaty publicznej, a w efekcie wywołanie powszechnego wrażenia, że tracących jest więcej niż zyskujących i nieodczuwających skutków zmian. Po drugie, w efekcie ustępstw reforma straciła swoich bardziej prosocjalnych zwolenników, nie dając w zamian poparcia biznesu. Co więcej, zmiany uderzyły w część drobnych przedsiębiorców, również tych o prawicowej proweniencji, co spowodowało spore rozczarowanie. W efekcie program zapamiętany został jako porażka i stał się jedną z przyczyn, którymi w 2023 roku tłumaczono niewystarczający do utrzymania władzy wynik wyborów. Niestety, w ostatnich miesiącach można odnieść wrażenie, że właśnie widmo tamtej porażki, przede wszystkim komunikacyjnej przecież, rzuca cień na niektóre wypowiedzi części polityków Prawa i Sprawiedliwości.

Trauma i recydywa

Obecny rząd lekceważy całkowicie problemy pracowników niemal wszystkich sektorów. Protesty rolnicze zostały wręcz spacyfikowane, zatrudnieni przez państwowe firmy spotykają się z wrogością zatrudnianych przez państwo menadżerów (czego przykładem ekstremalnym jest sytuacja w PKP Cargo, którego władze są na wojennej ścieżce ze związkowcami, o czym wielokrotnie pisali nasi autorzy), a coraz częściej tracący prace robotnicy innych firm nie mogą liczyć na żadne zainteresowanie ze strony koalicji 13 grudnia. Te czynniki doprowadziły zresztą do rozłamu lewicy, lecz na sejmową arytmetykę zbytnio to nie wpłynęło. Równocześnie jednak i grupy oczekujące od ludzi Tuska liberalizacji fiskalizmu w większości nie mają powodów do zadowolenia. PiS natomiast próbuje równocześnie utrzymywać swój prosocjalny profil, jak i zabiegać o głosy zawiedzionych z tej ostatniej frakcji. A to nie zawsze da się pogodzić. Już startujący na prezydenta Warszawy Tobiasz Bocheński dla wielu potencjalnych wyborców zbyt mocno odnosił się do problemów lepiej sytuowanych i częściej popierających PO grup, przez co stracił zapewne trochę głosów na rzecz Magdaleny Biejat. Dość długo niejasne było też stanowisko PiS w sprawie obniżenia składki zdrowotnej, a część jego działaczy odcinała się od własnych posunięć sprzed raptem kilkunastu miesięcy. Być może niektóre z rozwiązań ładu można poddać korekcie, jednak pojawiające się deklaracje wsparcia turboliberalnej propozycji Ryszarda Petru, której pierwsza wersja wręcz premiowała lepiej zarabiających, budziła zaniepokojenie. Prowokowało to uwagi, że PiS w opozycji zachowuje się jak Platforma (i odwrotnie), i zaniepokojenie części prosocjalnej elektoratu. Gdy wspomniany już Bocheński opublikował wpis o gnieceniu wolności gospodarczej przez UE, został on raczej chłodno przyjęty przez sympatyków, którzy uznali go za pochwałę dzikiego kapitalizmu z czasów początku polskiej transformacji. I choć UE jest na tym polu za co krytykować, PiS musi bardzo pamiętać o wrażliwości swoich wyborców. I wyjaśnić im, samemu o tym nie zapominając, że polityka prorozwojowa, również ta dająca więcej swobody pracodawcom, nie musi być antypracownicza. Trauma po transformacji, dokarmiana stale przez przykłady rabunkowego wręcz nastawienia dużej części biznesu, jest wśród wyborców wciąż żywa. I to w ich potrzeby PiS trafiło w roku 2005, a później – 2015. Oczywiście i te grupy elektoratu zmieniały swoje nastawienie do wielu spraw w miarę, jak poprawiała się ich sytuacja ekonomiczna. To jedna strona medalu. Obsłużyć ją powinno odwoływanie się do aspiracji i modernizacji, na którym to polu Prawo i Sprawiedliwość ma przecież bardzo wiele do zaoferowania. Czym innym jest jednak doktryna łączenia wspierania pracodawców z troską o pracowników i ogół obywateli, zaprezentowana w exposé z 2005 roku i obecna też w późniejszych o 15 lat działaniach osłonowych, a czym innym ściganie się na liberalizm z liberałami spod sztandarów pierwszego miliona, który trzeba było ukraść.

Konsensus, którego nie ma

Pominąłem w tych rozważaniach kwestię liberalizmu obyczajowego, zwłaszcza w kwestii aborcji, pamiętać jednak trzeba, że również tutaj kryje się podobne ryzyko. Polacy z jednej strony zdają się akceptować w dużej części system oparty na dwóch wielkich partiach politycznych, równocześnie jednak nie są – jak się zdaje – gotowi na współistnienie w ramach tych partii wielu nurtów i postaw, jak to się dzieje w polityce amerykańskiej. Dlatego też warto czasem przywołać do porządku tych z polityków, którzy szukają głosów tak daleko, że gotowi są zapomnieć o własnym politycznym zapleczu. Prawo i Sprawiedliwość nie jest tu żadnym wyjątkiem. Problem ten dotyczy też wyborów prezydenckich. Nie tak dawno związana dziś z PiS Agnieszka Ścigaj mówiła w rozmowie z Elizą Olczyk, że panuje konsensus, iż kandydat PiS powinien być konserwatywny obyczajowo i liberalny gospodarczo. Wydaje się to daleko idącym, stojącym w sprzeczności z całą historią tej partii wnioskiem. Liberalizmu do wyborów będziemy mieć już dosyć, a instytucjonalne wsparcie w obliczu antyludzkiej gospodarki ekipy Tuska może mieć kluczowe znaczenie dla obywateli.

CZYTAJ TAKŻE:


 

POLECANE
Zabił żonę i dzieci. Teraz zapragnął być kobietą tylko u nas
Zabił żonę i dzieci. Teraz zapragnął być kobietą

Gwałciciele i mordercy w wielu miejscach na Zachodzie mogą wybierać swoje więzienia: jeżeli identyfikują się jako „trans kobiety”, to lądują w żeńskich zakładach karnych. Do takich absurdów doprowadziła ideologia gender. Obecnie trwa też jeden z najbardziej szokujących procesów ostatnich lat w Kanadzie, który zdecyduje, czy transseksualista-morderca będzie mógł ukryć się za swoją nową tożsamością wśród przedstawicielek płci przeciwnej.

Ukraina gotowa do produkcji broni jądrowej? pilne
Ukraina gotowa do produkcji broni jądrowej?

Jak informuje "The Times", powołując się na raport ukraińskiego think-tanku, Ukraińcy są w stanie stworzyć bombę jądrową nawet w ciągu kilku miesięcy.

Nie pamiętam, nie jestem politykiem. Józefaciuk zapytany o wybory prezydenckie w 2020 roku Wiadomości
"Nie pamiętam, nie jestem politykiem". Józefaciuk zapytany o wybory prezydenckie w 2020 roku

– Nie pamiętam (…) Nie jestem politykiem i nie byłem wtedy w Platformie – odpowiedział na pytanie, czy pamięta prawybory, które odbyły się w PO w roku 2019 poseł Marcin Józefaciuk.

Alarm do ewakuacji dla tysięcy mieszkańców Lublina z ostatniej chwili
Alarm do ewakuacji dla tysięcy mieszkańców Lublina

Na telefony mieszkańców Lublina trafił alert RCB i szczegółowa instrukcja postępowania w związku z planowaną na piątek ewakuacją kilku ulic.

Polskie porty w tym roku ze spadkami. Powodem brak inwestycji pilne
Polskie porty w tym roku ze spadkami. Powodem brak inwestycji

Po 10-proc. wzroście przeładunków w 2023 r., największe krajowe obiekty - Gdańsk, Gdynia i Szczecin-Świnoujście - w trzech pierwszych kwartałach 2024 r. zanotowały spadki.

Jacek Sutryk zatrzymany przez CBA. Doszło do konfrontacji gorące
Jacek Sutryk zatrzymany przez CBA. "Doszło do konfrontacji"

W siedzibie prokuratury w Katowicach doszło do konfrontacji zeznań zatrzymanego prezydenta Jacka Sutryka oraz byłego rektora Collegium Humanum Pawła C. – donosi Gazeta Wrocławska.

Sędzia na kokainie podczas Euro 2024. UEFA wszczęła śledztwo gorące
Sędzia na kokainie podczas Euro 2024. UEFA wszczęła śledztwo

UEFA wszczęła śledztwo wobec sędziego Davida Coote'a, który miał zażywać kokainę podczas Euro 2024. "The Sun" opublikował nagranie, na którym widać, jak angielski arbiter wciąga narkotyk za pomocą zwiniętego banknotu.

Minister Sikorski wypiął w Redzikowie pierś do orderów. Minister Waszczykowski opowiedział nam jak było naprawdę tylko u nas
Minister Sikorski wypiął w Redzikowie pierś do orderów. Minister Waszczykowski opowiedział nam jak było naprawdę

- Baza stałej obecności amerykańskiej, nie powstała dzięki nim, lecz szczęśliwie wbrew ich knowaniom. Oni nigdy nie doceniali znaczenia stałej obecności Amerykanów dla bezpieczeństwa Polski. To ja mam prawo do osobistego wzruszenia - mówi nam były minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski, dzięki zaangażowaniu którego powstała amerykańska baza antyrakietowa w Redzikowie.

Kolejne podwyżki dla urzędników UE. Von der Leyen z rekordową pensją z ostatniej chwili
Kolejne podwyżki dla urzędników UE. Von der Leyen z rekordową pensją

Gdy w Europie trwa zaciskanie pasa, unijni urzędnicy cieszą się kolejną podwyżką wynagrodzeń – donosi niemiecki Bild.

Nad Europę nadciąga potężny orkan Wiadomości
Nad Europę nadciąga potężny orkan

Prognozy dla Europy na początek przyszłego tygodnia budzą grozę. Wszystko przez spodziewaną gwałtowną wichurę o sile orkanu, podczas której wiatr może osiągnąć prędkość nawet 150 km na godz.

REKLAMA

Libkizacja PiS-u

Kadencja 2001–2005 wydaje się dziś odległa bardziej, niż wynikałoby to z upływu czasu. Początkowo wręcz miażdżąca, a potem sypiąca się z miesiąca na miesiąc dominacja układu wywodzącego się z dawnej PRL, narastające konflikty między PSL a SLD, a później również w łonie samego SLD. „Zimna przyjaźń” między Leszkiem Millerem i Aleksandrem Kwaśniewskim. Pierwsze wielkie afery i komisje śledcze, a wraz z nimi – zdawałoby się nieuchronny – marsz nowych partii prawicowych po wspólną władzę. Stało się jednak inaczej, w 2015 roku realna walka toczyła się już między PiS a PO. Wtedy też pojawiły się przeciwstawione sobie hasła „Polski liberalnej” i „Polski solidarnej”. Podział ten trafił do przekonania wielu Polakom, czasem jednak zapominają o nim sami politycy.
Pierwsze posiedzenie Sejmu RP VIII kadencji - posłowie PiS Libkizacja PiS-u
Pierwsze posiedzenie Sejmu RP VIII kadencji - posłowie PiS / fot. flickr/Piotr Drabik/CC BY 2.0

Gdy po raz pierwszy w historii III RP środowiska postkomunistyczne praktycznie przestały się liczyć w politycznej grze, w sposób zaskakujący dla przeciętnego obserwatora dwie współpracujące dotąd ze sobą siły wyrosłe w tradycji postsolidarnościowej (tak, trudno w to uwierzyć, ale tak w sferze deklaracji pozycjonowała się przecież i Platforma) rozpoczęły walkę. Początkowo zdawało się zresztą, że służyć ona będzie wyłącznie rozstrzygnięciu, która z nich będzie głównym rozgrywającym w przyszłym rządzie. Ten tworzyć mieli przecież razem, jak w mijającej kadencji tworzyli blok w Senacie czy liczne koalicje samorządowe. Nie chcę wchodzić tu w głębokie analizy podskórnych różnic czy uwikłań, które przecież objawiły się i wcześniej, choćby w nocy 4 czerwca 1993 roku.

Solidarna przeciw liberalnej

Po doświadczeniu kolejnych kadencji rządów postkomunistów wielu uwierzyło, że Platforma odrobiła tamtą lekcję. Zwłaszcza że posługiwała się przecież mocno prawicową retoryką, przyznając się przy tym do mocnego oparcia na chrześcijaństwie i konserwatyzmie („Będziemy bronić praw religii, rodziny i tradycyjnego obyczaju, bo tych wartości szczególnie potrzebuje współczesna Europa” – zobowiązywali się na przykład politycy PO w tzw. deklaracji krakowskiej z 2003 roku). Podobnie, jak przełomowy 2015, rok 2005 był momentem zbiegnięcia się czasie wyborów parlamentarnych i prezydenckich. W grze o Sejm postkomuniści przestali się liczyć wskutek afer i podziałów, z bitwy o Belweder Włodzimierza Cimoszewicza wykluczył skandal, który po latach okazał się rozgrywką służb. Po SLD zostały dwie grupy elektoratu: osoby niezadowolone z transformacji ustrojowej, które przejęło PiS i, do pewnego stopnia, Samoobrona oraz ci, którzy jako ludzie dawnej bezpieki pozycję stracili głównie formalnie, całkiem nieźle się w nowej rzeczywistości odnajdując. Ci w naturalny sposób postawili na Platformę i być może właśnie to przesądziło, że tzw. PO-PiS stracił szansę na zaistnienie i zmianę Polski. Formalnie jednak PO nie mogła się do tego przyznać, na to czas przyszedł dopiero kilkanaście lat później. Tymczasem kampania zogniskowała się wokół przywołanego już i kluczowego dla tego tekstu podziału na „Polskę solidarną” i „Polskę liberalną”. Warto przypomnieć, że to właśnie ta narracja przyniosła PiS nie tylko wygraną w wyborach parlamentarnych, lecz również, dla wielu jeszcze mniej spodziewanie, prezydenckich. Lech Kaczyński przed drugą turą uzyskał poparcie ze strony samoobrony, lecz również, o czym mało kto pamięta, PSL.

Połączyć ogień z wodą

Pewnym zaskoczeniem w tej sytuacji mógł być fakt, że finansami nowej ekipy dość szybko zajęła się w nieładny sposób potraktowana w Platformie prof. Zyta Gilowska, która pierwszym rządom PiS nadała pewien liberalny rys, obniżając wiele stawek podatkowych i likwidując najwyższy z dotychczasowych progów. Równocześnie jednak rząd spowolnił proces prywatyzacji, a w otwierającym jego prace exposé Kazimierza Marcinkiewicza pojawiły się odniesienia do kwestii zatrudnienia i demografii, które powróciły po latach w trakcie dwóch pełnych tym razem kadencji. Co jednak istotne, nawet elementy, które można było uznać za liberalizację sfery gospodarczej, w retoryce rządu służyć miały polepszeniu sytuacji ogółu obywateli, w tym pracowników. „Obce jest nam przekonanie, jakoby między troską o rozwój gospodarczy a zasadami solidaryzmu społecznego istniał konflikt natury ideowej lub praktycznej. Takie konflikty zdarzają się tylko wtedy, kiedy rządzący z pobudek ideologicznych popadają w skrajności i absolutyzują myślenie w kategoriach makroekonomicznych bądź w kategoriach polityki socjalnej” – mówił w exposé Marcinkiewicz. I choć on sam nie zasługuje dziś na zbyt wiele ciepłych słów, być może akurat ten fragment ówczesnego wystąpienia warto politykom odświeżyć i dziś.

Wielki zawód liberałów

Okres późniejszych rządów Platformy kojarzy się nam z wielkim regresem sfery społecznej. Zwijanie państwa w kolejnych dziedzinach życia, spadek znaczenia i ubożenie prowincji wpisane w politykę rozwoju dyfuzyjno-polaryzującego, podniesienie wieku emerytalnego, wreszcie uruchamianie represji wobec grup mogących zagrozić planom rządu – od kibiców, przez upominających się o pamięć o Smoleńsku, aż do związkowców z zamykanych zakładów, górników, stoczniowców… Lista ta jest bardzo długa. Polska Donalda Tuska i Ewy Kopacz solidarna nie była na pewno. Czy jednak była w pełni liberalna? Z punktu widzenia zostawianych coraz częściej samych sobie obywateli, dla których państwo nie chciało być opiekunem, lecz raczej surowym nadzorcą i poborcą podatkowym, zapewne tak. Nawet wtedy, gdy Tusk dość zaskakująco i bez przełożenia na żadne konkretne decyzje zaczynał określać się jako „socjaldemokrata”. Tymczasem jednak i ikony polskiego liberalizmu nie były w pełni zadowolone z działań jego ekipy. Ciekawym epizodem jest tu poparcie, jakiego w 2011 roku nie Platformie, a… Lewicy udzielił szef Business Center Club Marek Goliszewski. – Mamy straszliwy dług publiczny, mamy deficyt budżetu państwa, mamy biurokrację i sądy, które przeciągają procesy gospodarcze w nieskończoność. Bardzo liczyliśmy na PO, ale nie idzie to tak, jak trzeba – mówił mediom Goliszewski, tłumacząc zawarcie porozumienia programowego między dowodzoną przez niego grupą biznesmenów a liderem SLD Wojciechem Olejniczakiem. A więc mało kto był zadowolony, tyle że w 2015 roku o wyborach przesądziły głosy niezadowolonych pracowników, studentów, rolników i emerytów, a nie biznesmenów i wyższej kadry kierowniczej.

Przekleństwo Polskiego Ładu

Pominę w tych rozważaniach pierwszą kadencję rządów PiS. To czas wielkich programów społecznych, podniesienia poziomu życia i na ogół udanych reform (z wyjątkiem porażki polityki mieszkaniowej wywołanej zbyt wielkim oporem deweloperów i samorządów). W 2020 roku PiS musiało mierzyć się z pandemią i jej skutkami i – chyba już nawet o tym nie pamiętając – w pewnym stopniu wpisało się w tezy exposé Marcinkiewicza. Rządowa pomoc trafiała bowiem do przedsiębiorców, często szczerze PiS nienawidzących, jednak jej celem było przede wszystkim ratowanie miejsc pracy – i to się udało. Inaczej niestety potoczyły się losy tzw. Polskiego Ładu. Po pierwsze, rząd zaskakująco przegapił fakt, że realnie tracący na zmianach niewielki procent społeczeństwa posiada środki pozwalające na zdominowanie debaty publicznej, a w efekcie wywołanie powszechnego wrażenia, że tracących jest więcej niż zyskujących i nieodczuwających skutków zmian. Po drugie, w efekcie ustępstw reforma straciła swoich bardziej prosocjalnych zwolenników, nie dając w zamian poparcia biznesu. Co więcej, zmiany uderzyły w część drobnych przedsiębiorców, również tych o prawicowej proweniencji, co spowodowało spore rozczarowanie. W efekcie program zapamiętany został jako porażka i stał się jedną z przyczyn, którymi w 2023 roku tłumaczono niewystarczający do utrzymania władzy wynik wyborów. Niestety, w ostatnich miesiącach można odnieść wrażenie, że właśnie widmo tamtej porażki, przede wszystkim komunikacyjnej przecież, rzuca cień na niektóre wypowiedzi części polityków Prawa i Sprawiedliwości.

Trauma i recydywa

Obecny rząd lekceważy całkowicie problemy pracowników niemal wszystkich sektorów. Protesty rolnicze zostały wręcz spacyfikowane, zatrudnieni przez państwowe firmy spotykają się z wrogością zatrudnianych przez państwo menadżerów (czego przykładem ekstremalnym jest sytuacja w PKP Cargo, którego władze są na wojennej ścieżce ze związkowcami, o czym wielokrotnie pisali nasi autorzy), a coraz częściej tracący prace robotnicy innych firm nie mogą liczyć na żadne zainteresowanie ze strony koalicji 13 grudnia. Te czynniki doprowadziły zresztą do rozłamu lewicy, lecz na sejmową arytmetykę zbytnio to nie wpłynęło. Równocześnie jednak i grupy oczekujące od ludzi Tuska liberalizacji fiskalizmu w większości nie mają powodów do zadowolenia. PiS natomiast próbuje równocześnie utrzymywać swój prosocjalny profil, jak i zabiegać o głosy zawiedzionych z tej ostatniej frakcji. A to nie zawsze da się pogodzić. Już startujący na prezydenta Warszawy Tobiasz Bocheński dla wielu potencjalnych wyborców zbyt mocno odnosił się do problemów lepiej sytuowanych i częściej popierających PO grup, przez co stracił zapewne trochę głosów na rzecz Magdaleny Biejat. Dość długo niejasne było też stanowisko PiS w sprawie obniżenia składki zdrowotnej, a część jego działaczy odcinała się od własnych posunięć sprzed raptem kilkunastu miesięcy. Być może niektóre z rozwiązań ładu można poddać korekcie, jednak pojawiające się deklaracje wsparcia turboliberalnej propozycji Ryszarda Petru, której pierwsza wersja wręcz premiowała lepiej zarabiających, budziła zaniepokojenie. Prowokowało to uwagi, że PiS w opozycji zachowuje się jak Platforma (i odwrotnie), i zaniepokojenie części prosocjalnej elektoratu. Gdy wspomniany już Bocheński opublikował wpis o gnieceniu wolności gospodarczej przez UE, został on raczej chłodno przyjęty przez sympatyków, którzy uznali go za pochwałę dzikiego kapitalizmu z czasów początku polskiej transformacji. I choć UE jest na tym polu za co krytykować, PiS musi bardzo pamiętać o wrażliwości swoich wyborców. I wyjaśnić im, samemu o tym nie zapominając, że polityka prorozwojowa, również ta dająca więcej swobody pracodawcom, nie musi być antypracownicza. Trauma po transformacji, dokarmiana stale przez przykłady rabunkowego wręcz nastawienia dużej części biznesu, jest wśród wyborców wciąż żywa. I to w ich potrzeby PiS trafiło w roku 2005, a później – 2015. Oczywiście i te grupy elektoratu zmieniały swoje nastawienie do wielu spraw w miarę, jak poprawiała się ich sytuacja ekonomiczna. To jedna strona medalu. Obsłużyć ją powinno odwoływanie się do aspiracji i modernizacji, na którym to polu Prawo i Sprawiedliwość ma przecież bardzo wiele do zaoferowania. Czym innym jest jednak doktryna łączenia wspierania pracodawców z troską o pracowników i ogół obywateli, zaprezentowana w exposé z 2005 roku i obecna też w późniejszych o 15 lat działaniach osłonowych, a czym innym ściganie się na liberalizm z liberałami spod sztandarów pierwszego miliona, który trzeba było ukraść.

Konsensus, którego nie ma

Pominąłem w tych rozważaniach kwestię liberalizmu obyczajowego, zwłaszcza w kwestii aborcji, pamiętać jednak trzeba, że również tutaj kryje się podobne ryzyko. Polacy z jednej strony zdają się akceptować w dużej części system oparty na dwóch wielkich partiach politycznych, równocześnie jednak nie są – jak się zdaje – gotowi na współistnienie w ramach tych partii wielu nurtów i postaw, jak to się dzieje w polityce amerykańskiej. Dlatego też warto czasem przywołać do porządku tych z polityków, którzy szukają głosów tak daleko, że gotowi są zapomnieć o własnym politycznym zapleczu. Prawo i Sprawiedliwość nie jest tu żadnym wyjątkiem. Problem ten dotyczy też wyborów prezydenckich. Nie tak dawno związana dziś z PiS Agnieszka Ścigaj mówiła w rozmowie z Elizą Olczyk, że panuje konsensus, iż kandydat PiS powinien być konserwatywny obyczajowo i liberalny gospodarczo. Wydaje się to daleko idącym, stojącym w sprzeczności z całą historią tej partii wnioskiem. Liberalizmu do wyborów będziemy mieć już dosyć, a instytucjonalne wsparcie w obliczu antyludzkiej gospodarki ekipy Tuska może mieć kluczowe znaczenie dla obywateli.

CZYTAJ TAKŻE:



 

Polecane
Emerytury
Stażowe