IAMDDB, czyli Diana De Brito w Warszawie - koncert intymny
Młoda, bo zaledwie 21-letnia Angielka jest nie tylko bardzo utalentowana – ma też konkretną wizję swojej roli w muzycznym biznesie. Od dziecka jest związana z muzyką. Jej ojciec to jazzowy basista i saksofonista, skończyła też szkołę muzyczną. Wychowywała się, chłonąc najróżniejsze rodzaje brzmień, od afro-jazzu przez afro-soul po sambę. Jej inspiracje są równie rozległe – od jazzowych mistrzów (Nat King Cole i Jimmy Dludlu) przez soulową wokalistkę z Londynu Lianne La Havas po Boba Marleya.
Jestem Diana De Brito
Pod pseudonimem IAMDDB, co oznacza „jestem DDB” (DDB to skrót od jej imienia i nazwiska), zaczęła tworzyć po powrocie z półrocznej podróży po Afryce, gdzie występowała z ojcem. Miała nawet okazję zaśpiewać przed prezydentem Angoli. Wróciwszy z Afryki do UK postanowiła, że chce robić muzykę po swojemu. Było to w 2016 roku. Dziś, pod koniec 2017, ma już na koncie trzy minialbumy, ponad 2 miliony wyświetleń na YouTube video do singla „Shade”, uznanie dziennikarzy muzycznych i fanów z coraz większej części globu. Zdołała wypracować własny, oryginalny styl, który nazywa urban jazzem (miejskim jazzem). Co ważne, robi to wszystko całkowicie niezależnie. Nie dąży do podpisywania kontraktów z wytwórniami muzycznymi. Swoją twórczość dystrybuuje w internecie. Sama pisze teksty, produkuje zarówno muzykę, jak i wideoklipy, zajmuje się promocją. Pracuje głównie z przyjaciółmi. Bo, jak mówi, chce mieć pełną kontrolę nad tym, co robi, a wie, że nikt nie zrobi tego lepiej niż ona, gdyż nikt nie wie lepiej, kim jest IAMDDB. W dobie social mediów niezależne osiągnięcie sukcesu na scenie muzycznej jest dużo łatwiejsze niż kiedyś, a IAMDDB doskonale to rozumie i potrafi powszechnie dostępne narzędzia promocji świetnie wykorzystywać.
Superkameralna kameralność
Nie byłam na pierwszym koncercie IAMDDB w Polsce, który odbył się podczas sierpniowego Soundrive Festival w Gdańsku. Jej występ okrzyknięto jednym z najciekawszych wydarzeń festiwalu. Ale zapewne tak było, skoro już 3 miesiące później pojawiła się na samodzielnym koncercie w Warszawie. Organizatorzy zapowiadali, że koncert będzie kameralny, jednak jego intymność przeszła oczekiwania wszystkich. Scena o wymiarach 1x2 m, wysoka maksymalnie na 30 cm, punktowe światło, dookoła fani, a w środku sama IAMDDB, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Chyba nigdy jeszcze nie byłam na tak kameralnym występie. Pierwszy utwór „Back again” pozwolił jej i nam na oswojenie się z dość niecodzienną sytuacją. Artystka, początkowo nieco onieśmielona, błyskawicznie złapała doskonały kontakt z publicznością, zachowując się tak, jakby występowała dla grupy przyjaciół. Pozytywnie zaskoczona znajomością jej repertuaru, bezpośrednia i szczera, bawiła się równie dobrze jak zebrani wokół niej fani. Kiedy zabrzmiał ostatni utwór, największy jak dotąd przebój IAMDDB „Shade”, pod sceną zapanowało totalne szaleństwo, niemal taniec pogo.
Zachwycający urok osobisty
Nie można nie wspomnieć o wyglądzie IAMDDB, który zachwycił nie mniej niż na wideoklipach. W obcisłej koszulce na ramiączkach z dość dużym dekoltem, w spodniach bojówkach, z elegancko upiętymi włosami, ozdobiona liczną biżuterią wyglądała równie seksownie jak w body, futrze i z długimi warkoczami w video do „Shade”. Surowy, ale kolorowy styl i brzmienie IAMDDB oraz nieudawana szczerość stanowią o jej wyjątkowości. Jest jednocześnie dziewczyną z blokowiska, jak i elegancką damą, „oceanem jak i ogniem”, jak śpiewa, zawsze pozostając sobą. Słuchając jej muzyki, oglądając teledyski, czytając wywiady – ma się nieodparte wrażenie, że jest jedną z nas, tu, blisko. Przekaz, że wszyscy jesteśmy tacy sami, jest – jak przyznaje IAMDDB – główną ideą przyświecającą jej twórczości. Stąd ta bezpośredniość, dlatego wyjątkowe teledyski nagrywane w ogrodzie, centrum miasta czy supermarketach.
Lepsza niż na płycie
Głos IAMDDB, zarówno barwa, jak i sposób śpiewania, swoiste zaciąganie, zaśpiew jazzowo-afrykański, deklamowanie – mocno wyróżniają angielską wokalistkę. To momentami coś pomiędzy śpiewaniem a mówieniem. Koi, intryguje, zapada w pamięć. Na żywo brzmi identycznie dobrze jak na nagraniach studyjnych. A występy wokalistek na żywo, wyłącznie z elektronicznymi podkładami muzycznymi, to zazwyczaj trudna do obronienia sztuka. W przypadku IAMDDB wyszło równie dobrze jak na płytach. Nie słychać wysiłku, niedociągnięć, nie brakuje słuchaczom prawdziwego instrumentarium, jak to często bywa w tego rodzaju występach.
Poza jej DJ-em i managerem jednocześnie IAMDDB na warszawski koncert przyjechała w towarzystwie dwóch ochroniarzy. Bacznie obserwowali artystkę, która po koncercie przez pół godziny z widoczną przyjemnością pozowała do wspólnych zdjęć i rozmawiała z fanami ustawionymi grzecznie w kolejce. Wielka szkoda, że była to niedziela i klub zamknięto dość szybko, bo wyglądało na to, że mogłaby to być długa, fantastyczna noc zarówno dla nas, jak i IAMDDB.
Artykuł pochodzi z najnowszego numeru "TS" (46/2017) do kupienia w wersji cyfrowej tutaj.
#REKLAMA_POZIOMA#