Wyborcza lekcja dla elit

Zwycięstwo popieranego przez PiS kandydata obywatelskiego Karola Nawrockiego nad faworytem salonów Rafałem Trzaskowskim może mieć bardzo pozytywny wpływ na jakość polskiej demokracji.
Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski Wyborcza lekcja dla elit
Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski / Wikipedia CC BY-SA 4.0 / Silar

Co musisz wiedzieć?

  • Otoczenie Rafała Trzaskowskiego przed II turą wyborów prezydenckich wybrało polityczną histerię zamiast merytoryczną kampanię.
  • Polityczny mainstream jest coraz częściej odrzucany, gdyż system zawiódł pokładane w nim nadzieje.
  • Z Donaldem Tuskiem u steru rząd ten czeka najpewniej dalsze polityczne gnicie.

 

1 czerwca ostatecznie upadł pielęgnowany przez polityczny mainstream mit głoszący, że przy pomocy instytucjonalnej przemocy oraz polityki opartej na wzbudzaniu strachu da się na stałe „przegłosować” większość społeczeństwa. Jeśli rządzący będą chcieli pozostać przy władzy za 2,5 roku, będą musieli politycznie wymyślić się na nowo.

W numerze 22 naszego „Tygodnika…”, przygotowywanym jeszcze przed rozstrzygnięciem drugiej tury wyborów prezydenckich, postawiliśmy, jak się nam wydawało, najważniejsze pytanie, przed którym przyjdzie nam stanąć w powyborczej rzeczywistości: „Co dalej, Panie Tusk?”. Jak premier i stojący za nim obóz polityczny odnajdą się w nowej rzeczywistości, którą na nowo zdefiniuje wynik wyborów? Dziś, gdy znamy już wyborcze rozstrzygnięcie, a emocje związane z brutalną kampanią powoli opadają, warto to pytanie postawić ponownie, gdyż niewątpliwie jest ono dzisiaj najważniejszym pytaniem polskiej polityki. Jednak, by lepiej zrozumieć, z jakim dylematem w istocie mamy do czynienia, warto jeszcze na chwilę powrócić do wyborów prezydenckich – konkretnie do ich drugiej tury.

 

Merytoryczny spór czy polityczna histeria?

Sytuacja, w której znalazł się Rafał Trzaskowski po pierwszej turze wyborów, była w istocie nie do pozazdroszczenia. Choć formalnie był on zwycięzcą pierwszej tury, to już gołym okiem było widać, że przestał być faworytem drugiej. Troje kandydatów z koalicji rządzącej dostało łącznie tylko 40,58% głosów, podczas gdy pozostali kandydaci, którzy ustawiali się na pozycje opozycyjne wobec aktualnego rządu, zdobyli łącznie grubo ponad połowę wszystkich oddanych głosów. Co więcej, frekwencja wyborcza 67,31%, najwyższa ze wszystkich pierwszych tur wyborów prezydenckich, pokazywała, że skala odrzucenia przez społeczeństwo polityki realizowanej przez obecny rząd, po zaledwie nieco ponad 1,5 roku sprawowania przez niego władzy, jest wręcz zatrważająca. Ciężko znaleźć w najnowszej historii ekipę, która tak szybko trwoniłaby swoje poparcie. To bez wątpienia duży balast dla ubiegającego się o najwyższy urząd w państwie wiceprzewodniczącego PO. Jedną z potencjalnych taktyk na drugą turę wyborów prezydenckich, którą mógł obrać Trzaskowski, była próba zwrócenia się do niedawnych zwolenników obecnego rządu poprzez wybór kilku ważnych dla nich kwestii, których realizacji przez obecny rząd on jako prezydent przypilnuje. Tu jednak pojawiłby się problem. Lewicowi wyborcy Adriana Zandberga zgłaszają wobec rządu inne pretensje niż choćby niedawni wyborcy Trzeciej Drogi, którzy przepłynęli do Sławomira Mentzena. Próba zbytniego zbliżenia się do jednej z tych grup mogła trwale zniechęcić inną. Wybierając więc tę drogę, Trzaskowski mógłby nie uchronić się przed porażką. Jednak wtedy mielibyśmy w drugiej turze prawdziwy polityczny spór o wartości i wizję Polski. Niezależnie od jego zwycięzcy Polska by długotrwale na takim konflikcie bardzo zyskała. Niestety, prezydent Warszawy oraz jego polityczne i medialne otoczenie postanowili wybrać zupełnie inny kierunek, zmieniając całą drugą turę w ponury i groteskowy spektakl, w którym wszelki merytoryczny wymiar politycznego sporu został zastąpiony przez polityczną histerię.

 

Emocje zamiast sporu 

„W tych wyborach już dawno przestało chodzić o poglądy czy programy, których nikt nie czyta. Im więcej wiadomo o jednym z kandydatów, tym bardziej staje się jasne, że wybór, przed którym stoimy jako społeczeństwo, to bandzior lub niebandzior na czele Polski… Któremu z nich w razie potrzeby powierzysz swoje dziecko lub niedołężnego seniora? Któremu dasz pod opiekę psa?... W niedzielę, 1 czerwca, głosuje każda i każdy, niezależnie od tego, czy pojawi się w lokalu wyborczym, czy nie. Niegłosowanie to głos za bandziorem. Głos nieważny to głos za bandziorem. Głos za bandziorem to... no cóż, głos za bandziorem. To naprawdę takie proste” – pisała przed drugą turą w wyjątkowo kuriozalnym wpisie na mediach społecznościowych dziennikarka portalu naTemat.pl Anna Dryjańska. Jeszcze dalej poszedł prawnik związany z „Gazetą Wyborczą”, profesor Wojciech Sadurski: „W tej chwili, przed II turą, sytuacja jest zero-jedynkowa. Albo demokrata (ze wszystkimi słabościami, jak to zawsze się dzieje), albo faszysta. Kto nie wie, kogo wybrać, ten jest po prostu głupi. Po prostu. (Obrażajcie się, głupcy, na mnie to nie działa)”. Znajdujący się w permanentnym stanie politycznego amoku politolog, profesor Radosław Markowski, posunął się jeszcze dalej: „Jest na świecie coraz więcej publikacji, które mówią, że wyborcy w ogóle słabo się orientują we wszystkim i ten pomysł, żeby ten demos kratował, jak to się mówi, czyli rządził, nie jest najlepszym pomysłem”. Wracamy więc do słynnej tezy profesora Bronisława Geremka, który głosił na początku lat 90., że „społeczeństwo nie dorosło do demokracji”.

Te i inne podobne w duchu i treści głosy, które wydobywały się z okolic metapolitycznego otoczenia liberalnego mainstreamu, miały jeden wspólny mianownik. Było nim wykreowanie rzeczywistości, w której spór polityczny przestanie być manifestacją rozbieżności społecznych interesów, przekonań, idei czy stylów życia, a stanie się manichejskim wyborem, w którym społeczeństwo ma zostać niejako „zmuszone”, by opowiedzieć się po „właściwej” stronie. Głosowanie na Trzaskowskiego jest więc już nie tylko świadectwem przynależności do elity, ale wręcz moralnym obowiązkiem każdego „przyzwoitego” człowieka niezależnie od poglądów, a wybór Nawrockiego powodem do wstydu i społecznego ostracyzmu. Próbę swoistego zastraszenia aktualnych i potencjalnych wyborców Karola Nawrockiego dopełnia obraz instytucjonalnej przemocy, jakiej poddawane było środowisko polityczne, które poparło prezesa IPN w jego wyścigu o prezydenturę. Pozbawienie PiS-u należnych tej formacji budżetowych pieniędzy, aresztowanie w czasie kampanii posła tej partii Dariusza Mateckiego (później uchylone przez sąd), wielomiesięczne kontrole IPN-u prowadzone przez w pełni podporządkowaną obecnej władzy Najwyższą Izbę Kontroli w celu znalezienia kompromatów na Karola Nawrockiego czy wypuszczanie przez zaprzyjaźnione media materiałów, będących w zasobach służb specjalnych, to tylko niektóre przykłady takich działań. Wszystko to ma na celu swoistą kryminalizację opozycji, przedstawienie jej jako formacji quasi-przestępczej, balansującej na granicy delegalizacji kogoś, na kogo głosowanie jest czynem wręcz niemoralnym. W tak sformatowanym świecie polityczny mainstream nie musi mierzyć się z kluczowym pytaniem, dlaczego coraz większa cześć społeczeństwa go odrzuca.

 

System, który wyklucza

Polityczny manistream jest coraz częściej odrzucany, gdyż system, którego jest on emanacją, złamał składane przez siebie obietnice i zawiódł pokładane w nim nadzieje. Koronnym przykładem jest kwestia złamanej obietnicy neoliberalnej merytokracji. Żyjemy w świecie, w którym zdobycie dobrego wykształcenia nie gwarantuje bogactwa ani nawet względnej finansowej stabilizacji. Ciężka praca niekoniecznie oznacza wzrost zamożności, a wszelkie społeczne hierarchie są ułożone tak, aby faworyzować jeden procent najzamożniejszej części społeczeństwa. System, który obiecywał, że dzięki ciężkiej pracy i wyrzeczeniom dojdziemy do sytuacji, kiedy każdemu kolejnemu pokoleniu będzie się żyło lepiej niż pokoleniu rodziców, nie dotrzymał również tej obietnicy. Dziś wielu ludziom żyje się dużo trudniej niż pokoleniu ich rodziców, a myśląc o przyszłości swoich dzieci, odczuwają strach i niepokój. Wszelkie społeczne potrzeby są prywatyzowane, a kolejne grupy społeczne, które przestają się w tym systemie mieścić, są wyrzucane poza jego nawias. W Polsce ten proces trwał w zasadzie od przemian ustrojowych w 1989 roku. W kraju Solidarności wszelkie protesty społeczne zostały medialnie zdyskredytowane, a związki zawodowe czy pojedynczy ludzie nie zgadzający się na brutalną „terapię szokową” prowadzoną pod kierownictwem Leszka Balcerowicza zostali określeni mianami „pogrobowców komunizmu” czy też „homo sovieticusami”. Z czasem do grona wykluczonych dołączały kolejne grupy społeczne. Przywiązanych do idei solidaryzmu społecznego emerytów w mediach i popkulturze przedstawiano jako religijnych ciemniaków (nazywając pogardliwie „moherowymi beretami”), a jedna z internetowych akcji przed wygranymi przez PO wyborami z 2007 roku głosiła, że należy „zabrać babci dowód”, aby „ocalić kraj”. Język pogardy i wykluczania zaczął dotykać również rolników. Tu, aby ukarać tę grupę społeczną za popieranie „niewłaściwych” partii, poza przemocą symboliczną pojawiły się też pomysły przemocy ekonomicznej poprzez akcję typu: „Nie kupuję u polskiego rolnika”. Kolejną grupą byli ludzie młodzi. Jeśli nowe pokolenia nie chciały podążać drogą swoich rodziców, czyli zaharowywać się na śmierć, zaniedbując relacje rodzinne czy własne zdrowie, to w przekazach medialnych były określane jako „leniwe i roszczeniowe”. Jeśli młodzi narzekali na brak mieszkań lub uznawali, że rozkwit tzw. mikrokawalerek to przejaw patodeweloperki, a nie – jak głosiły niektóre liberalne media (stosując przy tym klasyczną „fabrykację zgody”) – przejaw „mody na minimalny styl życia”, to… był to kolejny dowód na „roszczeniowość” tego pokolenia. Neoliberalizm przez lata trwania poprzez brak realizacji własnych obietnic oraz przemoc symboliczną kierowaną w stronę kolejnych grup społecznych zdążył już ich wykluczyć tak wiele… iż ułożyła się z nich większość społeczeństwa. On sam pozostał systemem dla mniejszości obsługującym interesy – tejże mniejszości. To zjawisko można obserwować w wielu krajach zachodniej demokracji. Przerażony wynikającą z tego faktu stopniową utratą władzy liberalny mainstream próbuje utrzymać swoją pozycję poprzez sięgnięcie po symboliczną i instytucjonalną przemoc i wymierzenie jej w swoich przeciwników. To, że druga tura wyborów prezydenckich w Polsce sprawiała wrażenie nagonki na jednego z kandydatów przy wykorzystaniu machiny państwa, nie jest więc przypadkiem, lecz częścią szerszych ogólnoświatowych tendencji. Co czeka nas teraz? Warto powrócić do tego pytania.

 

Co dalej z rządem?

Osobiście nie podzielam poglądu, że obecny rząd jest skazany na klęskę za 2,5 roku. Wbrew pozorom to bardzo dużo czasu na polityczne odbicie. Jednak jeśli rządzący chcieliby go realnie dokonać, to musieliby zaproponować prawdziwą, a nie pozorowaną zmianę. Tego jednak nie będą w stanie dokonać pod kierownictwem Donalda Tuska. Obecnemu premierowi zawsze brak było politycznej wizji. Jednak w czasach świetności potrafił ten fakt przykryć swoją polityczną sprawnością. Dziś jest to polityk zużyty i intelektualnie wyjałowiony. Jeśli prawdą są medialne doniesienia, że planem Tuska na wyjście z politycznego kryzysu jest mianowanie Romana Giertycha ministrem sprawiedliwości w celu „przyśpieszenia rozliczeń”, to znaczy, że premier traci kontakt z rzeczywistością. Pytanie, czy koalicjanci zorientują się, że obecny lider ciągnie ich wraz ze sobą na dno? Na razie wydają się kompletnie zagubieni, a czas będzie działał coraz bardziej na ich niekorzyść. Agnieszka Dziemianowicz-Bąk lub Władysław Kosiniak-Kamysz, pełniąc funkcję premiera, dawaliby jeszcze jakąś nadzieję. Z Tuskiem u steru rząd ten czeka najpewniej dalsze polityczne gnicie. A gnić będzie tak długo, dopóki nie zrozumie, że nie da się dłużej rządzić jedynie za pomocą symbolicznej i instytucjonalnej przemocy. Społeczeństwo z kolei będzie coraz bardziej odrzucać mainstream i szukać swojej politycznej reprezentacji w opozycji do niego. Dla młodszego elektoratu wychowanego w ideologii III RP najbardziej wiarygodna może się okazać polityczna propozycja Sławomira Mentzena, którą można skrócić do hasła: „Wolny rynek – tak, wypaczenia – nie”. Trudno się temu dziwić. Ludziom wychowanym w kulcie wolnego rynku trudno wyobrazić sobie, że inna rzeczywistość jest możliwa. Dla starszych wyborców horyzont poznawczy jest dużo większy, a potrzeba solidaryzmu społecznego częściej wygrywać będzie z budowaną na społecznym darwinizmie wizją kraju dla egoistów. Wbrew alarmistycznym artykułom w liberalnej prasie nie oznacza to żadnego kryzysu demokracji. Przeciwnie – to, że obecnej ekipie nie udało się „domknąć systemu” i ciągle będzie się musiała liczyć z niezależnymi od siebie instytucjami, uważam za dobre dla jakości polskiej demokracji. Jeśli pod wpływem tego pojawi się jakaś sensowna refleksja u rządzących, to będzie dodatkowa korzyść.


 

POLECANE
Pokój za terytorium? Relacja prof. Andrzeja Nowaka z Kijowa Wiadomości
Pokój za terytorium? Relacja prof. Andrzeja Nowaka z Kijowa

Prof. Andrzej Nowak, który na przełomie maja i czerwca odwiedził Kijów, opowiedział w Biały Kruk TV o swoim pobycie na Ukrainie, wciąż walczącej z Rosją.

Karol Nawrocki po posiedzeniu RBN: Węgiel, atom, zdrowy rozsądek z ostatniej chwili
Karol Nawrocki po posiedzeniu RBN: Węgiel, atom, zdrowy rozsądek

"Bezpieczeństwo energetyczne Polski to filar suwerenności i stabilności naszej gospodarki. To węgiel, atom i zdrowy rozsądek – nie Zielony Ład pisany w Brukseli. Polska musi być energetycznie niezależna!" – napisał w środę, po zakończeniu się posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego prezydent elekt Karol Nawrocki.

Tusk zdradził, co powiedział Dudzie i Nawrockiemu z ostatniej chwili
Tusk zdradził, co powiedział Dudzie i Nawrockiemu

– Podczas RBN przekazałem prezydentowi i prezydentowi elektowi, że w interesie państwa polskiego jest rozwianie wszelkich wątpliwości, aby nikt nie mógł kwestionować procedur wyborczych i wyniku wyborów – oświadczył w środę premier Donald Tusk.

Komunikat dla mieszkańców Wrocławia z ostatniej chwili
Komunikat dla mieszkańców Wrocławia

Wrocław rusza z kampanią meldunkową. Z danych podanych przez MPWiK wynika, że zużycie wody odpowiada populacji około 900 tys. osób. To o blisko 300 tys. więcej niż oficjalnie zameldowanych.

Prezydent zabrał głos po posiedzeniu RBN. To pewien precedens z ostatniej chwili
Prezydent zabrał głos po posiedzeniu RBN. "To pewien precedens"

Prezydent elekt Karol Nawrocki po raz pierwszy uczestniczył w posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Został zaproszony przez prezydenta Andrzeja Dudę w charakterze gościa.

Komunikat dla mieszkańców Lublina z ostatniej chwili
Komunikat dla mieszkańców Lublina

Procesje Bożego Ciała 19 czerwca 2025 r. i wyścig "PZU Gran Fondo Lublin 2025" 22 czerwca 2025 r. spowodują czasowe zamknięcia ulic w Lublinie. Sprawdź alternatywne trasy i godziny.

Wejście Karola Nawrockiego na posiedzenie RBN. Reakcje polityków koalicji bezcenne [WIDEO] z ostatniej chwili
Wejście Karola Nawrockiego na posiedzenie RBN. Reakcje polityków koalicji bezcenne [WIDEO]

Karol Nawrocki przyszedł w środę na spotkanie Rady Bezpieczeństwa Narodowego zwołanego przez prezydenta Andrzeja Dudę w związku z eskalacją konfliktu na Bliskim Wschodzie. Wejście prezydenta elekta na salę obrad przykuło uwagę obserwatorów. " Karol Nawrocki wszedł jak do siebie i wszyscy, włącznie z Donaldem Tuskiem, wyczuli tę aurę" - pisze jeden z komentatorów na platformie X. 

Polska pozwana przez Komisję Europejską. Poszło o ekologów z ostatniej chwili
Polska pozwana przez Komisję Europejską. Poszło o ekologów

Komisja Europejska w środę pozwała Polskę do Trybunału Sprawiedliwości UE. Według KE Polska nie zapewniła możliwości wnoszenia przez organizacje ekologiczne i osoby fizyczne skarg do sądów krajowych. Skargi miałyby dotyczyć przekraczania norm zanieczyszczeń.

Pilny komunikat PKP PLK dla mieszkańców woj. pomorskiego Wiadomości
Pilny komunikat PKP PLK dla mieszkańców woj. pomorskiego

Linia kolejowa od Kościerzyny do Gdyni zostanie zamknięta od 30 czerwca. Powodem są prace modernizacyjne. Samorząd Województwa Pomorskiego wprowadza autobusową komunikację zastępczą w obszarze obsługiwanym dotychczas przez połączenia kolejowe z Kościerzyny i Kartuz do Trójmiasta.   

Kosiniak-Kamysz odpowiedział Biejat. Szef MON nie gryzł się w język z ostatniej chwili
Kosiniak-Kamysz odpowiedział Biejat. Szef MON nie gryzł się w język

– Frustracja pewnie wynika z tego, że Braun dostał więcej głosów kobiet niż pani Biejat – złośliwie odpowiada Magdalenie Biejat szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz. 

REKLAMA

Wyborcza lekcja dla elit

Zwycięstwo popieranego przez PiS kandydata obywatelskiego Karola Nawrockiego nad faworytem salonów Rafałem Trzaskowskim może mieć bardzo pozytywny wpływ na jakość polskiej demokracji.
Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski Wyborcza lekcja dla elit
Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski / Wikipedia CC BY-SA 4.0 / Silar

Co musisz wiedzieć?

  • Otoczenie Rafała Trzaskowskiego przed II turą wyborów prezydenckich wybrało polityczną histerię zamiast merytoryczną kampanię.
  • Polityczny mainstream jest coraz częściej odrzucany, gdyż system zawiódł pokładane w nim nadzieje.
  • Z Donaldem Tuskiem u steru rząd ten czeka najpewniej dalsze polityczne gnicie.

 

1 czerwca ostatecznie upadł pielęgnowany przez polityczny mainstream mit głoszący, że przy pomocy instytucjonalnej przemocy oraz polityki opartej na wzbudzaniu strachu da się na stałe „przegłosować” większość społeczeństwa. Jeśli rządzący będą chcieli pozostać przy władzy za 2,5 roku, będą musieli politycznie wymyślić się na nowo.

W numerze 22 naszego „Tygodnika…”, przygotowywanym jeszcze przed rozstrzygnięciem drugiej tury wyborów prezydenckich, postawiliśmy, jak się nam wydawało, najważniejsze pytanie, przed którym przyjdzie nam stanąć w powyborczej rzeczywistości: „Co dalej, Panie Tusk?”. Jak premier i stojący za nim obóz polityczny odnajdą się w nowej rzeczywistości, którą na nowo zdefiniuje wynik wyborów? Dziś, gdy znamy już wyborcze rozstrzygnięcie, a emocje związane z brutalną kampanią powoli opadają, warto to pytanie postawić ponownie, gdyż niewątpliwie jest ono dzisiaj najważniejszym pytaniem polskiej polityki. Jednak, by lepiej zrozumieć, z jakim dylematem w istocie mamy do czynienia, warto jeszcze na chwilę powrócić do wyborów prezydenckich – konkretnie do ich drugiej tury.

 

Merytoryczny spór czy polityczna histeria?

Sytuacja, w której znalazł się Rafał Trzaskowski po pierwszej turze wyborów, była w istocie nie do pozazdroszczenia. Choć formalnie był on zwycięzcą pierwszej tury, to już gołym okiem było widać, że przestał być faworytem drugiej. Troje kandydatów z koalicji rządzącej dostało łącznie tylko 40,58% głosów, podczas gdy pozostali kandydaci, którzy ustawiali się na pozycje opozycyjne wobec aktualnego rządu, zdobyli łącznie grubo ponad połowę wszystkich oddanych głosów. Co więcej, frekwencja wyborcza 67,31%, najwyższa ze wszystkich pierwszych tur wyborów prezydenckich, pokazywała, że skala odrzucenia przez społeczeństwo polityki realizowanej przez obecny rząd, po zaledwie nieco ponad 1,5 roku sprawowania przez niego władzy, jest wręcz zatrważająca. Ciężko znaleźć w najnowszej historii ekipę, która tak szybko trwoniłaby swoje poparcie. To bez wątpienia duży balast dla ubiegającego się o najwyższy urząd w państwie wiceprzewodniczącego PO. Jedną z potencjalnych taktyk na drugą turę wyborów prezydenckich, którą mógł obrać Trzaskowski, była próba zwrócenia się do niedawnych zwolenników obecnego rządu poprzez wybór kilku ważnych dla nich kwestii, których realizacji przez obecny rząd on jako prezydent przypilnuje. Tu jednak pojawiłby się problem. Lewicowi wyborcy Adriana Zandberga zgłaszają wobec rządu inne pretensje niż choćby niedawni wyborcy Trzeciej Drogi, którzy przepłynęli do Sławomira Mentzena. Próba zbytniego zbliżenia się do jednej z tych grup mogła trwale zniechęcić inną. Wybierając więc tę drogę, Trzaskowski mógłby nie uchronić się przed porażką. Jednak wtedy mielibyśmy w drugiej turze prawdziwy polityczny spór o wartości i wizję Polski. Niezależnie od jego zwycięzcy Polska by długotrwale na takim konflikcie bardzo zyskała. Niestety, prezydent Warszawy oraz jego polityczne i medialne otoczenie postanowili wybrać zupełnie inny kierunek, zmieniając całą drugą turę w ponury i groteskowy spektakl, w którym wszelki merytoryczny wymiar politycznego sporu został zastąpiony przez polityczną histerię.

 

Emocje zamiast sporu 

„W tych wyborach już dawno przestało chodzić o poglądy czy programy, których nikt nie czyta. Im więcej wiadomo o jednym z kandydatów, tym bardziej staje się jasne, że wybór, przed którym stoimy jako społeczeństwo, to bandzior lub niebandzior na czele Polski… Któremu z nich w razie potrzeby powierzysz swoje dziecko lub niedołężnego seniora? Któremu dasz pod opiekę psa?... W niedzielę, 1 czerwca, głosuje każda i każdy, niezależnie od tego, czy pojawi się w lokalu wyborczym, czy nie. Niegłosowanie to głos za bandziorem. Głos nieważny to głos za bandziorem. Głos za bandziorem to... no cóż, głos za bandziorem. To naprawdę takie proste” – pisała przed drugą turą w wyjątkowo kuriozalnym wpisie na mediach społecznościowych dziennikarka portalu naTemat.pl Anna Dryjańska. Jeszcze dalej poszedł prawnik związany z „Gazetą Wyborczą”, profesor Wojciech Sadurski: „W tej chwili, przed II turą, sytuacja jest zero-jedynkowa. Albo demokrata (ze wszystkimi słabościami, jak to zawsze się dzieje), albo faszysta. Kto nie wie, kogo wybrać, ten jest po prostu głupi. Po prostu. (Obrażajcie się, głupcy, na mnie to nie działa)”. Znajdujący się w permanentnym stanie politycznego amoku politolog, profesor Radosław Markowski, posunął się jeszcze dalej: „Jest na świecie coraz więcej publikacji, które mówią, że wyborcy w ogóle słabo się orientują we wszystkim i ten pomysł, żeby ten demos kratował, jak to się mówi, czyli rządził, nie jest najlepszym pomysłem”. Wracamy więc do słynnej tezy profesora Bronisława Geremka, który głosił na początku lat 90., że „społeczeństwo nie dorosło do demokracji”.

Te i inne podobne w duchu i treści głosy, które wydobywały się z okolic metapolitycznego otoczenia liberalnego mainstreamu, miały jeden wspólny mianownik. Było nim wykreowanie rzeczywistości, w której spór polityczny przestanie być manifestacją rozbieżności społecznych interesów, przekonań, idei czy stylów życia, a stanie się manichejskim wyborem, w którym społeczeństwo ma zostać niejako „zmuszone”, by opowiedzieć się po „właściwej” stronie. Głosowanie na Trzaskowskiego jest więc już nie tylko świadectwem przynależności do elity, ale wręcz moralnym obowiązkiem każdego „przyzwoitego” człowieka niezależnie od poglądów, a wybór Nawrockiego powodem do wstydu i społecznego ostracyzmu. Próbę swoistego zastraszenia aktualnych i potencjalnych wyborców Karola Nawrockiego dopełnia obraz instytucjonalnej przemocy, jakiej poddawane było środowisko polityczne, które poparło prezesa IPN w jego wyścigu o prezydenturę. Pozbawienie PiS-u należnych tej formacji budżetowych pieniędzy, aresztowanie w czasie kampanii posła tej partii Dariusza Mateckiego (później uchylone przez sąd), wielomiesięczne kontrole IPN-u prowadzone przez w pełni podporządkowaną obecnej władzy Najwyższą Izbę Kontroli w celu znalezienia kompromatów na Karola Nawrockiego czy wypuszczanie przez zaprzyjaźnione media materiałów, będących w zasobach służb specjalnych, to tylko niektóre przykłady takich działań. Wszystko to ma na celu swoistą kryminalizację opozycji, przedstawienie jej jako formacji quasi-przestępczej, balansującej na granicy delegalizacji kogoś, na kogo głosowanie jest czynem wręcz niemoralnym. W tak sformatowanym świecie polityczny mainstream nie musi mierzyć się z kluczowym pytaniem, dlaczego coraz większa cześć społeczeństwa go odrzuca.

 

System, który wyklucza

Polityczny manistream jest coraz częściej odrzucany, gdyż system, którego jest on emanacją, złamał składane przez siebie obietnice i zawiódł pokładane w nim nadzieje. Koronnym przykładem jest kwestia złamanej obietnicy neoliberalnej merytokracji. Żyjemy w świecie, w którym zdobycie dobrego wykształcenia nie gwarantuje bogactwa ani nawet względnej finansowej stabilizacji. Ciężka praca niekoniecznie oznacza wzrost zamożności, a wszelkie społeczne hierarchie są ułożone tak, aby faworyzować jeden procent najzamożniejszej części społeczeństwa. System, który obiecywał, że dzięki ciężkiej pracy i wyrzeczeniom dojdziemy do sytuacji, kiedy każdemu kolejnemu pokoleniu będzie się żyło lepiej niż pokoleniu rodziców, nie dotrzymał również tej obietnicy. Dziś wielu ludziom żyje się dużo trudniej niż pokoleniu ich rodziców, a myśląc o przyszłości swoich dzieci, odczuwają strach i niepokój. Wszelkie społeczne potrzeby są prywatyzowane, a kolejne grupy społeczne, które przestają się w tym systemie mieścić, są wyrzucane poza jego nawias. W Polsce ten proces trwał w zasadzie od przemian ustrojowych w 1989 roku. W kraju Solidarności wszelkie protesty społeczne zostały medialnie zdyskredytowane, a związki zawodowe czy pojedynczy ludzie nie zgadzający się na brutalną „terapię szokową” prowadzoną pod kierownictwem Leszka Balcerowicza zostali określeni mianami „pogrobowców komunizmu” czy też „homo sovieticusami”. Z czasem do grona wykluczonych dołączały kolejne grupy społeczne. Przywiązanych do idei solidaryzmu społecznego emerytów w mediach i popkulturze przedstawiano jako religijnych ciemniaków (nazywając pogardliwie „moherowymi beretami”), a jedna z internetowych akcji przed wygranymi przez PO wyborami z 2007 roku głosiła, że należy „zabrać babci dowód”, aby „ocalić kraj”. Język pogardy i wykluczania zaczął dotykać również rolników. Tu, aby ukarać tę grupę społeczną za popieranie „niewłaściwych” partii, poza przemocą symboliczną pojawiły się też pomysły przemocy ekonomicznej poprzez akcję typu: „Nie kupuję u polskiego rolnika”. Kolejną grupą byli ludzie młodzi. Jeśli nowe pokolenia nie chciały podążać drogą swoich rodziców, czyli zaharowywać się na śmierć, zaniedbując relacje rodzinne czy własne zdrowie, to w przekazach medialnych były określane jako „leniwe i roszczeniowe”. Jeśli młodzi narzekali na brak mieszkań lub uznawali, że rozkwit tzw. mikrokawalerek to przejaw patodeweloperki, a nie – jak głosiły niektóre liberalne media (stosując przy tym klasyczną „fabrykację zgody”) – przejaw „mody na minimalny styl życia”, to… był to kolejny dowód na „roszczeniowość” tego pokolenia. Neoliberalizm przez lata trwania poprzez brak realizacji własnych obietnic oraz przemoc symboliczną kierowaną w stronę kolejnych grup społecznych zdążył już ich wykluczyć tak wiele… iż ułożyła się z nich większość społeczeństwa. On sam pozostał systemem dla mniejszości obsługującym interesy – tejże mniejszości. To zjawisko można obserwować w wielu krajach zachodniej demokracji. Przerażony wynikającą z tego faktu stopniową utratą władzy liberalny mainstream próbuje utrzymać swoją pozycję poprzez sięgnięcie po symboliczną i instytucjonalną przemoc i wymierzenie jej w swoich przeciwników. To, że druga tura wyborów prezydenckich w Polsce sprawiała wrażenie nagonki na jednego z kandydatów przy wykorzystaniu machiny państwa, nie jest więc przypadkiem, lecz częścią szerszych ogólnoświatowych tendencji. Co czeka nas teraz? Warto powrócić do tego pytania.

 

Co dalej z rządem?

Osobiście nie podzielam poglądu, że obecny rząd jest skazany na klęskę za 2,5 roku. Wbrew pozorom to bardzo dużo czasu na polityczne odbicie. Jednak jeśli rządzący chcieliby go realnie dokonać, to musieliby zaproponować prawdziwą, a nie pozorowaną zmianę. Tego jednak nie będą w stanie dokonać pod kierownictwem Donalda Tuska. Obecnemu premierowi zawsze brak było politycznej wizji. Jednak w czasach świetności potrafił ten fakt przykryć swoją polityczną sprawnością. Dziś jest to polityk zużyty i intelektualnie wyjałowiony. Jeśli prawdą są medialne doniesienia, że planem Tuska na wyjście z politycznego kryzysu jest mianowanie Romana Giertycha ministrem sprawiedliwości w celu „przyśpieszenia rozliczeń”, to znaczy, że premier traci kontakt z rzeczywistością. Pytanie, czy koalicjanci zorientują się, że obecny lider ciągnie ich wraz ze sobą na dno? Na razie wydają się kompletnie zagubieni, a czas będzie działał coraz bardziej na ich niekorzyść. Agnieszka Dziemianowicz-Bąk lub Władysław Kosiniak-Kamysz, pełniąc funkcję premiera, dawaliby jeszcze jakąś nadzieję. Z Tuskiem u steru rząd ten czeka najpewniej dalsze polityczne gnicie. A gnić będzie tak długo, dopóki nie zrozumie, że nie da się dłużej rządzić jedynie za pomocą symbolicznej i instytucjonalnej przemocy. Społeczeństwo z kolei będzie coraz bardziej odrzucać mainstream i szukać swojej politycznej reprezentacji w opozycji do niego. Dla młodszego elektoratu wychowanego w ideologii III RP najbardziej wiarygodna może się okazać polityczna propozycja Sławomira Mentzena, którą można skrócić do hasła: „Wolny rynek – tak, wypaczenia – nie”. Trudno się temu dziwić. Ludziom wychowanym w kulcie wolnego rynku trudno wyobrazić sobie, że inna rzeczywistość jest możliwa. Dla starszych wyborców horyzont poznawczy jest dużo większy, a potrzeba solidaryzmu społecznego częściej wygrywać będzie z budowaną na społecznym darwinizmie wizją kraju dla egoistów. Wbrew alarmistycznym artykułom w liberalnej prasie nie oznacza to żadnego kryzysu demokracji. Przeciwnie – to, że obecnej ekipie nie udało się „domknąć systemu” i ciągle będzie się musiała liczyć z niezależnymi od siebie instytucjami, uważam za dobre dla jakości polskiej demokracji. Jeśli pod wpływem tego pojawi się jakaś sensowna refleksja u rządzących, to będzie dodatkowa korzyść.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe