Wojciech Stanisławski: Kolor na gruzach

Co musisz wiedzieć:
- Muzeum Warszawy zaprezentowało wystawę: "Lato, które zmieniło wszystko. Festiwal 1955"
- Ekspozycja opowiada o V Światowym Festiwalu Młodzieży i Studentów, który odbył się w Warszawie w 1955 roku
V Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów
Tak, tamten festiwal ma swoje miejsce w „wielkiej” historii politycznej, lecz i w pamięci rodzinnej w wielu warszawskich domach. Zaplanowany jako kolejne rytualne wydarzenie, trybik o ustalonych z góry rozmiarach w wielkiej machinie stalinowskiej propagandy, stał się, no cóż, może nie „bombą z opóźnionym zapłonem”, lecz trybikiem na tyle obluzowanym, że ostatecznie rozregulował całą maszynę i sprawił, że – niczym na amerykańskiej kreskówce – spektakularnie rozsypała się na stos części. Można by się zastanawiać, mówiąc językiem epoki – czy był to sabotaż? Czy po prostu organizatorom zabrakło wyobraźni? Ten brak wyobraźni kończył się zwykle w komunizmie tragicznie: zarwaniem mostu, ściskiem i paniką podczas imprez masowych, brutalnie pacyfikowanymi manifestacjami po ogłaszanych znienacka podwyżkach. W czerwcu 1955 roku eksplodowały, na szczęście, tylko kolory: szare, socrealistyczne, nadal częściowo w gruzach Śródmieście zostało pokryte płótnami i gobelinami, na których nie widnieli już przodujący górnicy i dojarki, tylko kolorowe fryzy i lekkie, „plakatowe” portrety.
Historycy do dziś mogą zastanawiać się, na ile V Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów, trwający w Warszawie przez ponad dwa tygodnie, od 31 lipca po 14 sierpnia 1955 roku, miał siłę sprawczą, na ile był po prostu świadectwem dokonujących się „pod powierzchnią” przemian. Jeśli idzie o kulturę, opowiadałbym się za tą pierwszą interpretacją. To w związku z Festiwalem Młodzieży otwarto 21 lipca 1955 roku w Arsenale Ogólnopolską Wystawę Młodej Plastyki, na której znalazły się dziesiątki nowatorskich płócien i rzeźb, tysiące osób zobaczyły zrywające z socrealizmem prace Jana Lebensteina, Aliny Szapocznikow czy Marka Oberländera. To w „pofestiwalowej” atmosferze możliwe było opublikowanie w drugiej połowie sierpnia „Poematu dla dorosłych” Adama Ważyka, to podczas wieczornych koncertów po raz pierwszy można było posłuchać jazzu nie w półkonspiracyjnej atmosferze prywatnego mieszkania czy dusznego klubu, lecz po prostu – na ulicach. W każdej, nawet najbardziej zwięzłej opowieści o „odwilży” i Październiku ’56 Festiwal ma swoje miejsce – i jego 70. rocznica to idealna okazja, by go przypomnieć.
Można sobie wyobrazić, czego na takiej wystawie nie może zabraknąć: śladów i świadectw „dekady terroru”, masek i portretów – mówiąc herbertową metaforą – Cesarza, nadal wiszących w wielu miejscach publicznych, choć od jego śmierci minęły przecież przeszło dwa lata. Możliwie topornej sztuki socrealistycznej (nietrudno), ale też wskazania, jak ważną rolę w systemie deklarowanych przez władze wartości odgrywały pojmowana hasłowo i emblematycznie „młodzież” i „młodość”. Bo to przecież dzięki temu zjawisku możliwe było przejęcie przez ZSRS kontroli nad oficjalnym pomysłodawcą imprezy, Światową Federacją Młodzieży Demokratycznej i organizowanie kolejnych zjazdów (pierwszy odbył się w Pradze w roku 1947). Oczywiście, znaleźć się na niej muszą również „dowody” na dokonany przełom w sztuce i w postawach – dzieła sztuki, prezentowane w Arsenale, relacje i zapisy pamiętnikarskie. Również – możliwie wiele eksponatów dokumentujących sam Festiwal i towarzyszący mu gigantyczny rozmach organizacyjny.
Ze wszystkich tych zadań Muzeum Warszawy wywiązało się rzetelnie – choć też bardzo w swoim stylu i zgodnie z wartościami, które bliskie są temu środowisku wystawienniczemu.
Sama „lekcja wystawiennicza” odrobiona została solidnie: zgromadzono nowe relacje i nagrania „z epoki” (niezapomniany piskliwy głos Wandy Odolskiej!), sięgnięto po dzieła sztuki nie tylko z szeroko znanych placówek, lecz również m.in. z Muzeum Lubuskiego w Gorzowie Wielkopolskim, od lat zajmującego się dokumentowaniem dorobku artystów z kręgu „wystawy w Arsenale” (świetne prace Jana Dziędziory). Smaczne są obiekty ukazujące kicz socrealizmu (szczególnie zapada w pamięć monstrualna popielniczka, zaprojektowana w kształcie wzniesionego w 1953 roku Stadionu Dziesięciolecia; piętrzący się w niej popiół, nawet jeśli pochodził z papierosów tak wykwintnych jak kazbeki, musiał powodować pewien wstrząs estetyczny…), doskonale pokazują klimat mobilizacji społecznej w lecie 1955 roku „Pamiętniki festiwalowe”: przaśne, masowo sprzedawane notatniki w twardej oprawie, służące setkom osób do kolekcjonowania autografów gości. A było ich przecież, bagatela, pond 30 tysięcy – toteż nie zabrakło i wszelkiego rodzaju parafernaliów: oznak i przepustek, zaproszeń i pocztówek, schematów organizacyjnych opieki medycznych i ohydnych drewnianych talerzy pamiątkowych.
Razem z kilkudziesięcioma fotogramami, zapisami kroniki filmowej, fragmentami audycji, karykaturami i wycinkami z prasy oddaje to szok, jakim był Festiwal: możliwość spotkania z demonizowanymi dotąd przez propagandę, a dziś – wychwalanymi przybyszami „z Zachodu”, spontaniczności działań, które wymykały się spod kontroli. Miło obserwować to nie tylko jako zapis ważnego czasu, jako „wyłom na rzecz wolności”, ale jako triumf rzeczywistości nad obłudą: system, który dotąd wychwalał „młodość”, jednocześnie biorąc ją w karby, zakłamał sam siebie, został pokonany własną bronią: dotowana przez państwo impreza, która miała być „spontaniczna” jedynie w cudzysłowie, wyzbyła się go, żywioł pokonał organizację. Jest to zjawisko nieco podobne do, późniejszej o 20 lat, praktyki powoływania się na ustawodawstwo PRL w celu tworzenia bezdebitowej prasy, Komitetu Obrony Robotników czy niezależnych związków zawodowych – i pozwala docenić „wywrotowy” potencjał Festiwalu.
"Nie jest do końca neutralna"
Jako się rzekło, opowieść zaprojektowana przez kuratorów Muzeum Warszawy nie jest do końca neutralna. Podobnie jak na wystawie stałej i podczas wielu wcześniejszych inicjatyw duży nacisk kładziony jest w murach kamienic muzealnych na wymiar społeczny i gospodarczy wydarzeń: przejrzyste, świetnie zaprojektowane infografiki pokazują ówczesną sytuację demograficzną PRL i nędzę materialną jego obywateli. Ciekawym pomysłem jest zaproszenie do współpracy współczesnych twórców, odwołujących się do estetyki i nastroju Festiwalu. Nazwano to, co prawda, udziwnionym, „kuratorskim” językiem „praktyką artystyczną”, ale mniejsza o nazwę, pastelowe tkaniny Pauliny Włostowskiej rzeczywiście świetnie rymują się z wyobrażeniami tamtego lata. Multimedialna praca artystki z Ukrainy, Julii Krywicz (preferowany przez organizatorów, zanglicyzowany zapis jej nazwiska nie chce mi przejść przez klawiaturę), interpretuje, co prawda, współczesny nam najazd Rosji na Ukrainę w kategorii „kolonializmu”, co wydaje się sięganiem po ideologiczną sztancę, ale ukazuje też możliwość technik AI. Znacznie bardziej dyskusyjnym zabiegiem jest ozdobienie sal wystawienniczych wielkoformatowymi reprodukcjami rysunków i scenek wydanej przed dwoma laty „powieści graficznej” Jacka Świdzińskiego, zatytułowanej „Festiwal”. Świdziński ma rozpoznawalną kreskę, jego opowieść wydała mi się dość monotonnie sarkastyczna, była jednak pewnym pomysłem na relację o groteskowej epoce. Na wystawie ten sarkazm, zderzony z dokumentami epoki, raził mnie, sprawiał wrażenie na poły mentorskiego komentarza, na poły nieśmiesznego żartu, z pewnością też jest źródłem kakofonii poznawczej: reprodukcje nie są podpisane, nie wiadomo, czy pochodzą z epoki, czy są elementem narracji wystawowej.
Mocne, jednostronne przekonania twórców wystawy dochodzą w pełni do głosu w kilku kwestiach. Relacjonując „boom demograficzny” pierwszych dekad Polski Ludowej, przywołując rzeźbę Edwarda Koniuszy „Zła matka”, wspominają z aprobatą o ówczesnej pełnej legalności aborcji, z wyraźną
niechęcią pisząc o „powrocie do przedwojennej praktyki w Trzeciej Rzeczypospolitej”. Myśli o parytecie i patriarchacie towarzyszyły im najwyraźniej, gdy ze zgrozą notują na jednej z plansz, że „Zawiązany jesienią 1954 roku Polski Komitet Festiwalowy kierowany był przez jedenastu mężczyzn”. Wyliczanie genderowych proporcji obsady organów administracyjnych nie było dotąd zbyt popularne w historiografii, ale zapewne się upowszechni, podobnie jak piętnowanie Polaków, jeśli nie za sam kolonializm, to za „uleganie stereotypom i optyce kolonialnej”. Ten wątek jest modny – traktowała o nim książka „Bzik kolonialny” Grzegorza Łysia i głośna wystawa „Wybielanie” w Muzeum Etnograficznym. Również na Rynku Starego Miasta dowiemy się, że „Europa Środkowo-Wschodnia nie uczestniczyła w kolonizacji Afryki i Azji, i to miało jej dawać moralny immunitet”. Jak widać z trybu warunkowego, to tylko pozory, a podczas Festiwali „wiele było otwartości, lecz równie wiele gapiostwa […] «Egzotyczność» przybyszów wysuwała się na pierwszy plan i […] niekoniecznie było to dla nich doznaniem pozytywnym”. Są te wypowiedzi trochę nużące, lecz i pouczające – ukazując, że zideologizowany język nie był swoisty tylko dla roku 1955.
„Lato, które zmieniło wszystko. Festiwal 1955”, 19 czerwca – 21 grudnia 2025 roku. Kuratorzy: Błażej Brzostek, Zofia Rojek. Muzeum Warszawy, Rynek Starego Miasta 42 (wystawa dostępna: wt., śr., pt., sob.: 11–19, czw.: 11–20, niedz.: 11–18
- NFZ wydał pilny komunikat
- "Po 26 latach żegnam się z TVN". Znany prezenter odchodzi
- Pilny komunikat straży pożarnej dla mieszkańców i turystów Podkarpacia. To nie jest czas na wypoczynek
- Komunikat dla mieszkańców Krakowa
- PKP Intercity wydał pilny komunikat
- Niepokojące informacje z granicy. Komunikat Straży Granicznej
- Polski rząd godzi się na umowę z Mercosur. Wspólne oświadczenie rządów francuskiego i polskiego
- MON zapomniał o polskich śmigłach