Nie rozmawiasz z ludźmi, tylko z cyfrowymi zombie. Witamy w martwym internecie

Co musisz wiedzieć:
- Według teorii martwego internetu przestrzeń online jest stopniowo przejmowana przez boty i algorytmy sztucznej inteligencji, które generują znaczną część treści, komentarzy, zdjęć i filmów, tworząc złudzenie aktywności ludzkiej.
- Autor wskazuje, że AI kształtuje emocje społeczne, estetykę i opinie polityczne, prowadząc do chaosu informacyjnego, w którym trudno odróżnić prawdę od fałszu i w którym manipulacja zastępuje tradycyjną cenzurę.
- Krzysztof Karnkowski ostrzega przed utraceniem autentyczności i ludzkiego głosu w sieci, gdzie coraz częściej treści – od muzyki i grafik po wiadomości i propagandę – są produktem automatów.
Teoria martwego internetu
Początkowo „teoria martwego internetu”, po raz pierwszy sformułowana na forum „Agora Road” w 2021 roku, uważana była za teorię spiskową. W wielkim skrócie głosiła ona, że większość treści w internecie jest od 2016 roku generowana przez różne formy mniej lub bardziej zawansowanej sztucznej inteligencji (wówczas jeszcze w mniej zaawanasowanej formie rozmaitych botów). Autor tej hipotezy oparł ją na własnej obserwacji, w ramach której odkrył narastającą powtarzalność treści i sformułowań na forach internetowych i w mediach społecznościowych. I jak to czasem bywa, życie, a w tym przypadku raczej technika, teorię tym razem dogoniły.
- PGNiG wydało pilny komunikat dla klientów
- Komunikat dla posiadaczy odbiorników RTV
- Komunikat dla mieszkańców woj. kujawsko-pomorskiego
- Zaskakujący sondaż OGB. Co zrobi Tusk?
- Komunikat dla mieszkańców woj. lubelskiego
- PKO BP wydał komunikat dla klientów
- Komunikat dla woj. łódzkiego
- Komunikat dla mieszkańców woj. dolnośląskiego
- Łukasz Pawłowski (OGB): Zaraz wyborcy dadzą władzy czerwoną kartkę i to taką, że się wszyscy zdziwimy
Zachwiana proporcja
Choć w odniesieniu do roku 2016, gdy według internauty podpisującego się „Illuminati Pirate” nastąpiło to przesilenie między zawartością „ludzką” i „maszynową”, było to jeszcze na wyrost, o tyle dziewięć lat później sytuacja wygląda dużo bardziej niepokojąco.
Istnieją badania, według których w dzisiejszym internecie boty generują już połowę ruchu. Inne raporty wskazują, że już kilkanaście procent pisanej zawartości internetu zostało wytworzonych przez sztuczną inteligencję.
Można domyślać się, że mamy tu do czynienia z dużym przyrostem tym bardziej, jeśli zaczniemy analizować obrazy. Według teorii martwego internetu wszystko to służyć ma oczywiście generowaniu i utrzymywaniu odpowiednich emocji społecznych, a zarazem tworzeniu chaosu informacyjnego, w którym nie będziemy już w stanie znajdować nawet dostępnych, lecz niewygodnych dla władz informacji, a więc chaos zamiast cenzury.
Ile prawdy w teorii?
Być może to wciąż za daleko idące wnioski, wiemy jednak, że algorytmy istotnie wpływają na to, co czytamy i, jeśli jesteśmy twórcami, jak szeroko rozejdzie się nasz przekaz.
Zasady mogą się zmieniać. Jedne algorytmy i portale promować będą konformizm i przewidywalność, inne docenią konfliktogenność naszych produkcji. Konflikt wygeneruje przecież kliknięcia, odsłony, ruch, a więc i wpływy z reklam. Po to, by zobaczyć, że ktoś żeruje na naszych emocjach, nie trzeba jednak sięgać do żadnych teorii spiskowych. Wystarczy włączyć internet.
Cicha inwazja
Maszyny internetową przestrzeń przejmowały powoli, działając czasem podobnie do wirusów. Na forach istniały legalne, zapewniające zarobek boty, których działalność ograniczała się na przykład do publikowania w każdym nowym temacie jednego wpisu reklamowego. Jeśli jednak moderatorzy nie panowali nad sytuacją, fora opanowały też zewnętrzne generatory treści potrafiące się zarejestrować i zalać całą dyskusję spamem. Z biegiem czasu stawały się sprytniejsze, potrafiły na przykład generować pozornie związane z tematem dyskusji wpisy sklejane z losowych zdań ze wcześniejszych rozmów normalnych użytkowników, uzupełnione o niegroźną, nieinwazyjną reklamę, na przykład zamaskowaną jako podpis.
Dziś fora praktycznie już nie działają, jeśli jednak wrócą do łask i staną się atrakcyjne dla nieuczciwych reklamodawców, zapewne będziemy dyskutować z nieistniejącymi użytkownikami, którzy będą wraz z nami analizować ulubione filmy i płyty, czy też programy partii i wypowiedzi polityków.
A to może być już groźne, bo przecież mogą mieć całkiem spory dar przekonywania, a my damy się im przekonać, myśląc, że rozmawiamy z ludźmi dzielącymi nasze problemy i przekonania. Pewną, wciąż jeszcze niegroźną, zapowiedzią tego stanu rzeczy są generowane przez sztuczną inteligencję piosenki polityczne, których twórcy często nie informują, że zostały wykonane przez programy do tworzenia muzyki. I tak sympatycy Grzegorza Brauna, bombardowani piosenkami, w których tekst napisał człowiek, lecz resztę wygenerował już algorytm, gratulowali w komentarzach „chłopakom i dziewczynom z zespołu”, i cieszyli się, że jest tylu młodych ludzi, którzy tak pięknie śpiewają o Polsce i dla Polski grają.
Szansa dla nowych
Oczywiście można popatrzeć też na to jako na pewne wyrównanie szans – piosenka może być nośnikiem przekazu ideowego, propagandowego. Konieczność zatrudnienia bądź znalezienia muzyków, wynajęcia pomieszczenia na próby, a później studia nagrań nagle znika. Zamiast tego mamy jedynie konieczność napisania tekstu (tego maszyna wciąż jeszcze dobrze za nas nie zrobi) i opłacenia abonamentu w jednej z aplikacji. Jeśli mamy trochę własnej wyobraźni muzycznej, tym lepiej, niemniej kilkudziesięciokrotne zmniejszenie kosztów demokratyzuje dostęp do muzyki jako nośnika przekazu. Podobnie, choć na trochę innych zasadach, dzieje się z grafiką, plakatem czy karykaturą.
Głęboki fałsz
Problem zaczyna się wtedy, gdy wchodzimy na wyższy poziom realizmu niż rysunek, plakat lub karykatura. Od kilku lat obawiano się technologii deepfake pozwalającej wygenerować materiał, w którym polityk powie własnym głosem słowa, które nie padły (w Polsce tego tricku użyła w kampanii wyborczej Platforma Obywatelska, choć jej cyfrowy Mateusz Morawiecki nie brzmiał zbyt przekonująco i raczej nie wpłynął na losy kampanii), a znana aktorka pojawi się w rzekomo autentycznym filmie pokazującym jej erotyczne ekscesy.
Fałszywki z udziałem polityków bywały tworzone na użytek programów satyrycznych, wygłupów (popularne, sztucznie wygenerowane zdjęcie papieża Franciszka w modnej, drogiej kurtce), czasem jednak służyć miały potężnej dezinformacji, jak wypuszczone w 2023 roku jednominutowe wideo z Wołodymyrem Zełenskim wzywającym swoje oddziały do poddania się. W światowej polityce podobne nagrania zdarzają się dość często, czasem po to, by dopiec konkurentowi, czasem, by pokazać nieistniejącą sytuację (na przykład fikcyjną zażyłość Donalda Trumpa z Barackiem Obamą). Czasem są to filmiki, czasem tylko zdjęcia, które traktujemy na szczęście bardziej jako fotokarykatury niż rzeczywistość. Bo przecież nikt nie uwierzy w grillujących i pijących razem piwo polityków wszystkich polskich partii.
Modlitwa maszyn
Są jednak rzeczy, w które wielu, zwłaszcza starszych, odbiorów wierzy zaskakująco chętnie. Jedną z nich są specyficzne grafiki, wykonane przez coraz lepsze formy sztucznej inteligencji. Choć wprawne oko wciąż jest w stanie dostrzec, że obraz został stworzony przez komputer, choć wystarczy chwila, by zorientować się, że coś jest nie tak, większość widzów bezrefleksyjnie łapie się na te obrazy.
Z drugiej strony wrażenie wszechobecnej naiwności potęguje fakt, że bardzo wiele komentarzy również generowanych jest przez automat. Właśnie tu możemy zobaczyć martwy internet w praktyce.
Łatwo fałszować historię, już nie kolorując starych zdjęć, lecz tworząc nowe „pamiątki”. Mamy też cały wysyp zawartości parareligijnej. Chrystus z piasku na idealnej plaży. Chrystus wynoszący z katastrofy samolotu cukierkowe, choć ubłocone stewardessy. A czasem już bardziej dla ciała niż ducha – zobaczymy same stewardessy maszerujące, stojące lub siedzące nienaturalnie gładkie dziewczyny w rozmaitych mundurach. Pod nimi szereg komentarzy na temat ich piękna, czasem propozycje znajomości lub małżeństwa. Czy piszą je naiwni, zdesperowani faceci, czy zaprogramowane na tworzenie pozorów ruchu boty? Możemy już tylko zgadywać.
Chciałoby się wierzyć, że jako masa nie jesteśmy takimi frajerami, ale doświadczenie z czasów, gdy sieć była bardziej ludzka, skłania ku ostrożności w tym stwierdzeniu.
Szczebel wyżej są generowane sztucznie modelki i influencerki, które zarabiają już dla swoich twórców, reklamując produkty lub sprzedając „swoje” zdjęcia. I tak przechodzimy na kolejny poziom.
Nikt nas nie lubi
Na początku tego roku Facebooka zalała cała masa postów mających wywołać określoną reakcję użytkowników – i wywołujących ją. Smutna dziewczyna, samotna przy zastawionym stole, pisząca do nas, że dziś skończyła 30 lat, ale nikt nie złożył jej życzeń. Setki wpisów z życzeniami, pocieszeniem, współczuciem… Szczęśliwa rodzina, której jednak nikt nie lubi, bo jest ze wsi. Rolnik z imponującymi zbiorami lub pięknie wypieczonym chlebem rzekomo ignorowany z tego samego powodu. Wpisy pojawiały się często na profilach odwołujących się do religii lub tradycyjnego stylu życia – przyciągały uwagę i generowały ruch.
Jeden z portali sprowadził rzecz do absurdu, przedstawiając fikcyjne zdjęcie dziewczyny, która upiekła chałkę w kształcie i rozmiarów konia „i nikt jej nie pogratulował”. Ale nawet na taki absurd łapało się wielu użytkowników.
Czy cała akcja była próbą przed kolejną falą fałszywek? Od pewnego czasu Facebook zalany jest ogłoszeniami żerującymi na współczuciu i tworzeniu fikcyjnej okazji połączenia dobrego uczynku z niezłym interesem, setki nieistniejących sklepików, rodzinnych firemek z prostymi nazwami typu „Małgorzata Kraków”, o których nikt nigdy nie słyszał, ogłaszają koniec działalności i szybką, okazyjną wyprzedaż. Komentarze na takich stronach kasowane są od razu, ponieważ wiele osób orientuje się już, że mamy do czynienia z oszustwem. Jeśli ktoś zdecyduje się na zamówienie cudownej, oryginalnej biżuterii, pięknej lampki lub markowej, rzemieślniczej odzieży dostanie zapewne przesyłkę z chińską tandetą. Lub nie dostanie nic.
Banki go nienawidzą
Od kilku lat nasz internet zaczęły zalewać reklamy zachwalające możliwość wzbogacenia się dzięki kryptowalutom i dziwnym operacjom giełdowym. Nieistniejące osoby w typie sprzedawczyni z dyskontu czy aroganckiej dziewczyny z sąsiedztwa miały nagle wzbogacić się dzięki tajemniczemu sposobowi, który bogaci i banki chcą zataić przed biednymi. Kolejną odsłoną tej reklamowej choroby były materiały posługujące się wizerunkiem celebrytów czy popularnych polityków, jak choćby Szymona Hołowni czy Andrzeja Dudy. Hołownia próbował nawet walczyć z tym zjawiskiem w sądach, ale bezskutecznie. Reklamy wracają do dziś, ostatnio w jednej powołano się nawet na Karola Nawrockiego. Trudno powiedzieć, czy ktoś nabiera się na to oszustwo, jest jednak faktem, że przez kolejne lata ktoś wciąż tego tricku próbuje.
Ostatnio jednak na naszym podwórku sprawa przybiera też inny, niepokojący wymiar. Jak zauważył publicysta Wojciech Mucha, YouTube pełny jest filmów przedstawiających fikcyjne sukcesy dyplomatyczne prezydenta Karola Nawrockiego. Filmy opowiadające o fikcyjnych zdarzeniach i nieistniejących wypowiedziach rozchodzą się w dziesiątkach, czasem setkach tysięcy odsłon. Po co? Dowiemy się w swoim czasie.
Cyfrowe zombie
Martwy internet atakuje nas armią cyfrowych zombie, wpływając na nasze upodobania estetyczne, nawyki konsumenckie czy nawet wybory polityczne. Również zawodowe, coraz częściej przecież pisze za nas ChatGPT. Jego styl, łatwy do rozpoznania po krótkich, urywanych akapitach i tendencji do wyliczanek i kalek językowych, przenika nawet do oficjalnych oświadczeń i dokumentów. Coraz więcej stron opiera się wyłącznie na pisanych przez niego treściach. Ba, czasem widoczny jest już nie tylko w agitatorskich grafikach polityków (AI tworzyło np. mnóstwo filmów dodających dramatyzmu zeszłorocznym protestom rolniczym), lecz nawet szyldach normalnie funkcjonujących firm.
To narzędzie ułatwia pracę, również moją, nie może jednak w pełni nas zastąpić i wciąż wymaga ludzkiej kontroli i wkładu naszej kreatywności. Czasem wydaje się, że ma jednak taką ambicję, a pomagają mu ludzka chciwość i lenistwo.
Trudno przewidzieć wynik tej wojny, trudno nawet oszacować siły przeciwnika. Niektóre z jego oddziałów dowodzone są przez ludzi, inne zdają się działać już na własny rachunek.
[Tytuł, niektóre śródtytuły i sekcja "Co musisz wiedzieć" pochodzą od redakcji]