Niemcy czy naziści – jak film „Norymberga” pokazuje winę i pamięć

Od 25 listopada w polskich kinach można zobaczyć „Norymbergę”, mieszający w sobie elementy różnych gatunków film Jamesa Vanderbilta. Polski dystrybutor reklamuje go jako „epicki thriller wojenny oparty na faktach”, jednak nie jest to wojenna superprodukcja z zapierającymi dech w piersiach scenami batalistycznymi. Tu walka toczy się w celach więzienia czy raczej pokojach dawnego hotelu w luksemburskim Bad Mondorf i na wielkiej sali sądowej, na której rozgrywa się proces hitlerowskich zbrodniarzy. „Norymberga” Vanderbilta to przede wszystkim thriller psychologiczny i dramat sądowy z wielką historią w tle.
Mężczyzna siedzący w ławie
Mężczyzna siedzący w ławie / Kadr z filmu "Norymberga"

Co musisz wiedzieć:

  • „Norymberga” Jamesa Vanderbilta to psychologiczny thriller i dramat sądowy ukazujący proces nazistowskich zbrodniarzy z perspektywy wojskowego psychiatry Douglasa Kelleya.
  • Vanderbilt stawia uniwersalne pytanie o podatność społeczeństw na totalitaryzm, co rezonuje zarówno w amerykańskim, jak i współczesnym polskim kontekście politycznym.
  • Film mocno opiera się na grze aktorskiej Maleka i Crowe’a, pokazując relację odgrywanych przez nich postaci: balansującą między fascynacją a moralnym konfliktem.

 

Pesymista w Norymberdze

Po II wojnie światowej, gdy w rękach aliantów znalazła się już wystarczająca liczba niedawnych dumnych przywódców Trzeciej Rzeszy, władze nie za bardzo wiedziały, co z nimi zrobić. Wielu przedstawicieli obozu zwycięzców, tak samo jak liczne ofiary wojny, skłaniały się ku szybkiej sprawiedliwości, która wyrazić powinna się serią pokazowych egzekucji. Według drugiej frakcji sprawiedliwość wymagała jednak uczciwego procesu sądowego. Ostatecznie, choć nie bez trudności, w wyniku porozumienia Anglii, Francji, Stanów Zjednoczonych i Związku Sowieckiego zwyciężyła ta właśnie wersja.

Nim jednak oskarżeni i międzynarodowa obsada oskarżycieli (każde z czterech państw miało swojego prokuratora) spotkali się na sali sądowej, potrzebne było przygotowanie procesu. Ważnym elementem tego ostatniego było dopilnowanie, by więźniowie nie poszli w ślady Hitlera i Goebbelsa i przed sądem ostatecznym trafili jeszcze przed oblicze ludzkiej sprawiedliwości. Odpowiadać za to miał amerykański psychiatra wojskowy Douglas Kelley wysłany do Bad Mondorf, by badać psychikę bonzów Trzeciej Rzeszy. Kelley planował też swoje badania spożytkować i pokazać światu ich efekty w książce. Tak się też stało, dzięki czemu możemy oglądać film pokazujący Norymbergę z niewyeksploatowanej jeszcze, świeżej perspektywy lekko wyalienowanego psychiatry – intelektualisty.

 

Antagoniści

Kelleya gra u Jamesa Vanderbilta Rami Malek, aktor o charakterystycznej, lekko egzotycznej urodzie, która wynika z jego egipskich i greckich korzeni. Malek pasuje do ról introwertyków, pesymistów i ludzi chodzących własnymi ścieżkami, co pokazał już w serialu „Mr. Robot”, od którego zaczęła się jego kariera. I choć dobrze odebrano go również, gdy w „Bohemian Rhapsody” zagrał Freddiego Mercury’ego, do roli Douglasa Kelleya wydaje się wręcz stworzony. Naprzeciw niego staje (choć tak naprawdę na ogół siedzi) Russell Crowe. Crowe, który zaczynał przecież jako przywódca grupy nazistowskich skinheadów polujących na Azjatów na australijskich ulicach, tu ma okazję wystąpić w roli jednego z idoli, postaci, od której zaczął wielką karierę. I odgrywa ją dość przerażająco, nie tworząc wcale wizerunku przerażającej postaci.

Jego Goering, przypominający momentami bardziej wokalistę Rammsteina niż swój historyczny pierwowzór, jest bowiem normalnym, inteligentnym i nawet dającym się lubić facetem. Świadomym swojej sytuacji, rozpaczliwie szukającym kontaktu z pozostającą gdzieś na zewnątrz żoną i córką. Malek/Kelley kontakt ten odnajdzie, sam zaprzyjaźniając się na swój sposób z niedawnym wicekanclerzem Rzeszy, a dla jego rodziny stając się wręcz aniołem i wybawicielem, co trochę utrudni mu pozostanie w roli. Przed ostatecznym roztopieniem się w uroku Goeringa uchroni go świadomość dokonanego zła, na które nałożą się brak wyrzutów sumienia zbrodniarza i coraz bardziej widoczna strategia, którą szykuje on na swój proces. W psychiatrze zacznie narastać konflikt między poczuciem sprawiedliwości a etyką zawodową, a od wyniku tego starcia zależeć będą dalsze losy rozprawy, która dla wielu jest prawdziwym zakończeniem wojny.

 

Między komedią a horrorem

Jak wspomniałem, James Vanderbilt tworzy opowieść, która wymyka się ramom jednego gatunku. Do pewnego momentu mamy do czynienia z filmem historycznym, w którym obok psychologicznej gry dostajemy nawet odrobinę komedii. Tak jest wtedy, gdy przyszli podsądni odpytywani są w ramach testu Rorschacha, a kolejne plamy atramentu kojarzą im się bardzo różnie, czasem nawet jak ze znanego kawału, w którego puencie pacjent oburza się, że psycholog pokazuje mu same świństwa. Duży, montypythonowski ładunek humoru ma w sobie krótka scena ucieczki Rudolfa Hessa na Wyspy Brytyjskie.

Kolejni osadzeni prezentują bardzo różne postawy – od wycofania do wściekłej agresji. Na ich tle Goering błyszczy i pokazuje swoją mentalną siłę i specyficzną, świadomą warunków godność. Skoro poznajemy go jako wzorowego więźnia, mądrego faceta i do tego osobę rodzinną, może pojawić się pytanie, czy przypadkiem nie dochodzi tu do zbytniego ocieplenia wizerunku faceta, który ma być przecież głównym bohaterem negatywnym filmu? To oddaje rozterki samego Kelleya, które – jak już wspomniałem – w pewnym momencie jednak topnieją. Przełomów jest tu kilka. To nie tylko rozmowy, ale też samobójstwo jednego z powierzonych mu więźniów, aresztowanie bliskich Goeringa, noc z dziennikarką, która skutkuje ujawnieniem tajemnic śledztwa na pierwszej stronie gazety i wyrzuceniem psychiatry ze służby.

 

Wstrząsające archiwa

Gdy dochodzi do rozprawy, Kelley i Goering nie są już przyjaciółmi, choć nie można jednoznacznie powiedzieć, czy kiedykolwiek nimi byli. Nagle zmienia się też film. To moment, na który widz nie będzie przygotowany, tak jak przygotowani nie byli na niego aktorzy, o czym wiemy z ich wypowiedzi dla mediów. Wcześniej sekwencje dokumentalne służą raczej uatrakcyjnieniu formuły wizualnej, co jest zresztą prowadzone bardzo pomysłowo. Jednak podczas rozprawy, gdy międzynarodowa grupa prokuratorów przedstawia swój akt oskarżenia, zdjęcia dokumentalne przejmą na chwilę główną rolę. W zainscenizowanej na potrzeby filmu sali sądowej umieszczony został projektor, a aktorzy, którym wcześniej celowo nie pokazano prezentowanego materiału, występują jako widzowie wstrząsającej, pięciominutowej serii filmów pokazujących, w jakim stanie żołnierze alianccy zastali więźniów wyzwalanych przez nich obozów koncentracyjnych.

– Nie zawsze mamy czuć się komfortowo, wykonując naszą pracę. Poprosiłem obsadę, by nie oglądała tych materiałów wcześniej, chciałem, by zobaczyli je na świeżo w trakcie zdjęć. Mieliśmy prawdziwy projektor, 300 statystów w sądzie. Powiedziałem: „To będzie ciężki dzień, ale to ważne dla historii, którą opowiadamy”. Była minuta ciszy i puściliśmy materiał. Nie chcę mówić, że nic nie trzeba było grać, ale w tych twarzach widać wiele prawdziwych emocji

– opowiada Vanderbilt w rozmowie z „The Guardian”.

 

Niemcy, Niemcy!

12 lat temu miałem okazję pokazywać w Warszawie film Piotra Uzarowicza „Żona oficera”. To poruszający dokument nakręcony z perspektywy człowieka, który porządkując rodzinne archiwa po śmierci ojca, poznaje również historię dziadka zamordowanego przez Rosjan w Miednoje podczas II wojny światowej. Uzarowicz pokazał widzom, również – a może przede wszystkim – amerykańskim, historię Katynia i innych polskich miejsc kaźni na terenie dawnego ZSRR, równocześnie poruszając bolesną kwestię zamilczenia tematu przez aliantów w imię doraźnych, politycznych interesów.

Choć mieliśmy do czynienia z ważną i cenną z punktu widzenia naszej polityki historycznej produkcją („Żona oficera” jest wysoko oceniana na portalach tematycznych, a widzowie z zagranicy mogą obejrzeć ją choćby na platformie Amazon Prime), nie spotkała się ona z dobrym przyjęciem widzów zgromadzonych w lipcowy wieczór 2013 roku w pałacyku przy ul. Foksal. Wśród publiczności rozlegały się szemrania, a nawet buczenie, z ław wybrzmiewał co chwila teatralny szept: „Niemcy, Niemcy!”. O mało co nie doszło nawet do przerwania pokazu. Czemu tak się stało? Autor, pomimo swej wierności polskim korzeniom, notorycznie używał słowa „naziści”, nie mówiąc właściwie o Niemcach. To wystarczyło, by wrażliwa na tę kwestię grupa prawicowych widzów przekreśliła to wybitne dzieło dokumentalne.

"Niemcy" czy "naziści"?

Przypomniałem sobie o tym, oglądając „Norymbergę”, ponieważ część polskich widzów może mieć podobny problem i z tym filmem – słowo „naziści” jest w nim odmieniane przez wszystkie przypadki, kilka razy pojawili się też chyba „hitlerowcy”, „Niemcy”, jeśli dobrze policzyłem, bodaj trzykrotnie. Tyle że tak jak w niedawno przeze mnie recenzowanym „Chopin, Chopin!” o Polsce mówi się niewiele (co jedni ganili, a inni wręcz przeciwnie), lecz każda z tych wzmianek ma swoją bardzo mocną wymowę. Tutaj rzecz ma się od strony formalnej podobnie.

 

Niemieckość to nienormalność?

Owszem, zgodnie ze szkodliwą z punktu widzenia polskiej pamięci manierą mówi się głównie o nazistach, jednak nie da się uciec od faktu, że naziści ci mówią po niemiecku, a co więcej – po niemiecku myślą. Kluczowa w tym kontekście i ważna dla całego filmu jest scena, w której Goering zostaje zapytany o to, czemu tak wielu ludzi, w tym on sam, inteligentny i pewny siebie mężczyzna, poszło za Hitlerem nie mającym na swoim koncie żadnych sukcesów, za to porażek życiowych bez liku.

– Dzięki niemu znów poczuliśmy się jak Niemcy

– mówi Herman Goering. I tu już żadnej ucieczki od niemieckości nie ma, bo i być jej nie może. Co więcej, to ona, a przynajmniej jakiś jej element, zdaje się być odpowiedzialna za wszystko, co się wydarzyło. Na pewno zaś Vanderbilt nie zdejmuje odpowiedzialności z Niemców, nawet jeśli częściej określa ich według przynależności partyjno-ideologicznej niż narodowościowej. Co więcej, i Kelley, i drugi w pewnym momencie przysłany do Bad Madof psychiatra zbadać chcą, czemu to wszystko wydarzyło się w Niemczech. Kelley odkrywa, że takie „Niemcy” mogą zdarzyć się wszędzie, i to ściąga na niego nieszczęście. Radiostacje szybko przestają dawać mu głos, ludzkość po wojnie potrzebuje raczej pocieszenia niż mówienia, że ten koszmar może powtórzyć się wszędzie.

Choć po drodze zobaczyliśmy wiele okropieństw, bardzo mocna jest scena, w której psychiatra goszczący w radiu dowiaduje się, że po przerwie reklamowej jego dalszy udział w programie nie jest już przewidziany. Człowiek, który miał być bohaterem mediów, staje się wyrzutkiem, nikt nie chce słuchać Kasandry. Książka sprzedaje się źle, a on sam po kolejnych kilkunastu latach odbiera sobie życie w taki sam sposób, w jaki tuż przed wykonaniem wyroku wywija się od stryczka Goering. Historia jest więc nie tylko przewrotna, ale i okrutna.

 

Pesymizm uniwersalny

Gdy w radiowym studiu filmowy doktor Kelley mówi, że w każdym kraju mogą dojść do władzy ludzie, którzy obrócą jedną połowę społeczeństwa przeciwko drugiej, rozgrzewając emocje do poziomu, który zobaczyliśmy w III Rzeszy, zapewne realizuje w pewnym stopniu demokratyczną (w znaczeniu amerykańskiej polityki) agendę twórców filmu. Rami Malek w wywiadach wprost mówi o tym, że przesłanie filmu przypomina mu o zagrożeniach, które Donald Trump niesie dla współczesnej Ameryki, a w słowach Goeringa o byciu znów Niemcem słyszy wręcz prefigurację skrótu MAGA. Reżyser się od tak mocnych stwierdzeń odcina.

Zostawiając na boku amerykańskie polityczne emocje, które doprowadziły już do niejednego dramatu, w Polsce również możemy poczuć wagę tej myśli w czasach, gdy polityczne podziały dawno już zatruły nasze rozmowy przemocą słowną i wyzwiskami – w kampanii wyborczej oglądaliśmy klipy dehumanizujące elektorat oponentów Rafała Trzaskowskiego w sposób godny propagandy hitlerowskich Niemiec, a od rękoczynów i przemocy policyjnej dzieli nas coraz mniej (przy czym i ta granica była już kilkukrotnie przekraczana). Równocześnie w ramach fałszowania pojęć i mającego swoje konsekwencje propagandowego nadęcia Donald Tusk niedługo po objęciu władzy obiecywał poprzednikom rozliczenia w skali, od której większe były tylko procesy norymberskie.

Norymberga jest z jednej strony stałym punktem odniesień w debacie publicznej, a z drugiej – pewnym mitycznym już symbolem sprawiedliwości, której w wielu sprawach – historycznie i współcześnie – nie możemy się doczekać.

[Tytuł, niektóre śródtytuły i sekcja "Co musisz wiedzieć" pochodzą od redakcji]


 

POLECANE
Co z pracami domowymi? Wiceminister mówi wprost z ostatniej chwili
Co z pracami domowymi? Wiceminister mówi wprost

Wiceminister edukacji Katarzyna Lubnauer przekazała w poniedziałek na antenie RMF FM, że tradycyjne, obowiązkowe prace domowe nie wrócą, mimo apeli nauczycieli.

Niemieckie media: Karol Nawrocki konfrontuje się z Berlinem i gra reparacjami z ostatniej chwili
Niemieckie media: "Karol Nawrocki konfrontuje się z Berlinem i gra reparacjami"

Niemieckie media zgodnie oceniają, że relacje Polski i Niemiec utknęły w miejscu, a poniedziałkowe konsultacje rządowe nie przyniosą przełomu. Wskazują na „brak zainteresowania”, „zniechęcenie” i "marnowanie potencjału współpracy".

Rząd szuka oszczędności w NFZ. Cięcia na liście darmowych leków i w szpitalnych posiłkach z ostatniej chwili
Rząd szuka oszczędności w NFZ. Cięcia na liście darmowych leków i w szpitalnych posiłkach

Resort zdrowia przygotował listę 15 działań, które mają przynieść NFZ ponad 10 mld zł oszczędności w 2026 r. Wśród nich znalazły się ograniczenia dotyczące darmowych leków dla dzieci i seniorów oraz rezygnacja z programów wspierających pacjentów w szpitalach.

Dywersja na kolei. Nowy ruch prokuratury z ostatniej chwili
Dywersja na kolei. Nowy ruch prokuratury

Prokurator złożył do Sądu Okręgowego w Warszawie wniosek o wydanie Europejskiego Nakazu Aresztowania wobec Jewhenija Iwanowa i Ołeksandra Kononowa. Informację przekazał w piątek rzecznik Prokuratury Krajowej prok. Przemysław Nowak.

Komunikat Straży Granicznej. Pilne doniesienia z granicy z ostatniej chwili
Komunikat Straży Granicznej. Pilne doniesienia z granicy

Straż Graniczna publikuje raporty dotyczące wydarzeń na polskiej granicy zarówno ze strony Białorusi, Litwy, jak i Niemiec.

W Austrii bezrobocie wśród imigrantów bije rekordy Wiadomości
W Austrii bezrobocie wśród imigrantów bije rekordy

Austriacki Urząd Pracy alarmuje, że niemal połowa bezrobotnych cudzoziemców ma tylko podstawowe wykształcenie, a tysiące z nich nadal nie potrafią porozumieć się po niemiecku. W warunkach przedłużającej się recesji ten brak kompetencji jeszcze mocniej obciąża rynek pracy.

CBŚP dopadło lidera gangu po latach ucieczki. Czeka go ekstradycja z ostatniej chwili
CBŚP dopadło lidera gangu po latach ucieczki. Czeka go ekstradycja

Funkcjonariusze CBŚP przy wsparciu Europolu oraz policji z Danii i Hiszpanii zatrzymali 37-letniego obywatela Danii polskiego pochodzenia. Mężczyzna od 2023 roku ukrywał się w Stanach Zjednoczonych i był poszukiwany czerwoną notą Interpolu.

Katastrofa śmigłowca pod Rzeszowem. Zginęli znani biznesmeni z ostatniej chwili
Katastrofa śmigłowca pod Rzeszowem. Zginęli znani biznesmeni

W sobotę w okolicach miejscowości Cierpisz w powiecie łańcuckim doszło do katastrofy śmigłowca. Zginęło w nim dwóch braci – to znani podkarpaccy biznesmeni, właściciele firmy SupFol.

Rząd dosypuje pieniędzy do systemu ochrony zdrowia. Znamy szczegóły pilne
Rząd dosypuje pieniędzy do systemu ochrony zdrowia. Znamy szczegóły

W weekend do NFZ trafiły setki milionów złotych, które mają zostać przeznaczone głównie na uregulowanie nadwykonań w szpitalach, w tym zabiegów ratujących życie.

KRUS wydał komunikat dla rolników z ostatniej chwili
KRUS wydał komunikat dla rolników

Kasa Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego i NFZ ruszają z akcją "Weź się zbadaj", która od 1 do 5 grudnia zachęca rolników i ich bliskich do bezpłatnych badań profilaktycznych oraz sprawdzenia praktycznych porad zdrowotnych.

REKLAMA

Niemcy czy naziści – jak film „Norymberga” pokazuje winę i pamięć

Od 25 listopada w polskich kinach można zobaczyć „Norymbergę”, mieszający w sobie elementy różnych gatunków film Jamesa Vanderbilta. Polski dystrybutor reklamuje go jako „epicki thriller wojenny oparty na faktach”, jednak nie jest to wojenna superprodukcja z zapierającymi dech w piersiach scenami batalistycznymi. Tu walka toczy się w celach więzienia czy raczej pokojach dawnego hotelu w luksemburskim Bad Mondorf i na wielkiej sali sądowej, na której rozgrywa się proces hitlerowskich zbrodniarzy. „Norymberga” Vanderbilta to przede wszystkim thriller psychologiczny i dramat sądowy z wielką historią w tle.
Mężczyzna siedzący w ławie
Mężczyzna siedzący w ławie / Kadr z filmu "Norymberga"

Co musisz wiedzieć:

  • „Norymberga” Jamesa Vanderbilta to psychologiczny thriller i dramat sądowy ukazujący proces nazistowskich zbrodniarzy z perspektywy wojskowego psychiatry Douglasa Kelleya.
  • Vanderbilt stawia uniwersalne pytanie o podatność społeczeństw na totalitaryzm, co rezonuje zarówno w amerykańskim, jak i współczesnym polskim kontekście politycznym.
  • Film mocno opiera się na grze aktorskiej Maleka i Crowe’a, pokazując relację odgrywanych przez nich postaci: balansującą między fascynacją a moralnym konfliktem.

 

Pesymista w Norymberdze

Po II wojnie światowej, gdy w rękach aliantów znalazła się już wystarczająca liczba niedawnych dumnych przywódców Trzeciej Rzeszy, władze nie za bardzo wiedziały, co z nimi zrobić. Wielu przedstawicieli obozu zwycięzców, tak samo jak liczne ofiary wojny, skłaniały się ku szybkiej sprawiedliwości, która wyrazić powinna się serią pokazowych egzekucji. Według drugiej frakcji sprawiedliwość wymagała jednak uczciwego procesu sądowego. Ostatecznie, choć nie bez trudności, w wyniku porozumienia Anglii, Francji, Stanów Zjednoczonych i Związku Sowieckiego zwyciężyła ta właśnie wersja.

Nim jednak oskarżeni i międzynarodowa obsada oskarżycieli (każde z czterech państw miało swojego prokuratora) spotkali się na sali sądowej, potrzebne było przygotowanie procesu. Ważnym elementem tego ostatniego było dopilnowanie, by więźniowie nie poszli w ślady Hitlera i Goebbelsa i przed sądem ostatecznym trafili jeszcze przed oblicze ludzkiej sprawiedliwości. Odpowiadać za to miał amerykański psychiatra wojskowy Douglas Kelley wysłany do Bad Mondorf, by badać psychikę bonzów Trzeciej Rzeszy. Kelley planował też swoje badania spożytkować i pokazać światu ich efekty w książce. Tak się też stało, dzięki czemu możemy oglądać film pokazujący Norymbergę z niewyeksploatowanej jeszcze, świeżej perspektywy lekko wyalienowanego psychiatry – intelektualisty.

 

Antagoniści

Kelleya gra u Jamesa Vanderbilta Rami Malek, aktor o charakterystycznej, lekko egzotycznej urodzie, która wynika z jego egipskich i greckich korzeni. Malek pasuje do ról introwertyków, pesymistów i ludzi chodzących własnymi ścieżkami, co pokazał już w serialu „Mr. Robot”, od którego zaczęła się jego kariera. I choć dobrze odebrano go również, gdy w „Bohemian Rhapsody” zagrał Freddiego Mercury’ego, do roli Douglasa Kelleya wydaje się wręcz stworzony. Naprzeciw niego staje (choć tak naprawdę na ogół siedzi) Russell Crowe. Crowe, który zaczynał przecież jako przywódca grupy nazistowskich skinheadów polujących na Azjatów na australijskich ulicach, tu ma okazję wystąpić w roli jednego z idoli, postaci, od której zaczął wielką karierę. I odgrywa ją dość przerażająco, nie tworząc wcale wizerunku przerażającej postaci.

Jego Goering, przypominający momentami bardziej wokalistę Rammsteina niż swój historyczny pierwowzór, jest bowiem normalnym, inteligentnym i nawet dającym się lubić facetem. Świadomym swojej sytuacji, rozpaczliwie szukającym kontaktu z pozostającą gdzieś na zewnątrz żoną i córką. Malek/Kelley kontakt ten odnajdzie, sam zaprzyjaźniając się na swój sposób z niedawnym wicekanclerzem Rzeszy, a dla jego rodziny stając się wręcz aniołem i wybawicielem, co trochę utrudni mu pozostanie w roli. Przed ostatecznym roztopieniem się w uroku Goeringa uchroni go świadomość dokonanego zła, na które nałożą się brak wyrzutów sumienia zbrodniarza i coraz bardziej widoczna strategia, którą szykuje on na swój proces. W psychiatrze zacznie narastać konflikt między poczuciem sprawiedliwości a etyką zawodową, a od wyniku tego starcia zależeć będą dalsze losy rozprawy, która dla wielu jest prawdziwym zakończeniem wojny.

 

Między komedią a horrorem

Jak wspomniałem, James Vanderbilt tworzy opowieść, która wymyka się ramom jednego gatunku. Do pewnego momentu mamy do czynienia z filmem historycznym, w którym obok psychologicznej gry dostajemy nawet odrobinę komedii. Tak jest wtedy, gdy przyszli podsądni odpytywani są w ramach testu Rorschacha, a kolejne plamy atramentu kojarzą im się bardzo różnie, czasem nawet jak ze znanego kawału, w którego puencie pacjent oburza się, że psycholog pokazuje mu same świństwa. Duży, montypythonowski ładunek humoru ma w sobie krótka scena ucieczki Rudolfa Hessa na Wyspy Brytyjskie.

Kolejni osadzeni prezentują bardzo różne postawy – od wycofania do wściekłej agresji. Na ich tle Goering błyszczy i pokazuje swoją mentalną siłę i specyficzną, świadomą warunków godność. Skoro poznajemy go jako wzorowego więźnia, mądrego faceta i do tego osobę rodzinną, może pojawić się pytanie, czy przypadkiem nie dochodzi tu do zbytniego ocieplenia wizerunku faceta, który ma być przecież głównym bohaterem negatywnym filmu? To oddaje rozterki samego Kelleya, które – jak już wspomniałem – w pewnym momencie jednak topnieją. Przełomów jest tu kilka. To nie tylko rozmowy, ale też samobójstwo jednego z powierzonych mu więźniów, aresztowanie bliskich Goeringa, noc z dziennikarką, która skutkuje ujawnieniem tajemnic śledztwa na pierwszej stronie gazety i wyrzuceniem psychiatry ze służby.

 

Wstrząsające archiwa

Gdy dochodzi do rozprawy, Kelley i Goering nie są już przyjaciółmi, choć nie można jednoznacznie powiedzieć, czy kiedykolwiek nimi byli. Nagle zmienia się też film. To moment, na który widz nie będzie przygotowany, tak jak przygotowani nie byli na niego aktorzy, o czym wiemy z ich wypowiedzi dla mediów. Wcześniej sekwencje dokumentalne służą raczej uatrakcyjnieniu formuły wizualnej, co jest zresztą prowadzone bardzo pomysłowo. Jednak podczas rozprawy, gdy międzynarodowa grupa prokuratorów przedstawia swój akt oskarżenia, zdjęcia dokumentalne przejmą na chwilę główną rolę. W zainscenizowanej na potrzeby filmu sali sądowej umieszczony został projektor, a aktorzy, którym wcześniej celowo nie pokazano prezentowanego materiału, występują jako widzowie wstrząsającej, pięciominutowej serii filmów pokazujących, w jakim stanie żołnierze alianccy zastali więźniów wyzwalanych przez nich obozów koncentracyjnych.

– Nie zawsze mamy czuć się komfortowo, wykonując naszą pracę. Poprosiłem obsadę, by nie oglądała tych materiałów wcześniej, chciałem, by zobaczyli je na świeżo w trakcie zdjęć. Mieliśmy prawdziwy projektor, 300 statystów w sądzie. Powiedziałem: „To będzie ciężki dzień, ale to ważne dla historii, którą opowiadamy”. Była minuta ciszy i puściliśmy materiał. Nie chcę mówić, że nic nie trzeba było grać, ale w tych twarzach widać wiele prawdziwych emocji

– opowiada Vanderbilt w rozmowie z „The Guardian”.

 

Niemcy, Niemcy!

12 lat temu miałem okazję pokazywać w Warszawie film Piotra Uzarowicza „Żona oficera”. To poruszający dokument nakręcony z perspektywy człowieka, który porządkując rodzinne archiwa po śmierci ojca, poznaje również historię dziadka zamordowanego przez Rosjan w Miednoje podczas II wojny światowej. Uzarowicz pokazał widzom, również – a może przede wszystkim – amerykańskim, historię Katynia i innych polskich miejsc kaźni na terenie dawnego ZSRR, równocześnie poruszając bolesną kwestię zamilczenia tematu przez aliantów w imię doraźnych, politycznych interesów.

Choć mieliśmy do czynienia z ważną i cenną z punktu widzenia naszej polityki historycznej produkcją („Żona oficera” jest wysoko oceniana na portalach tematycznych, a widzowie z zagranicy mogą obejrzeć ją choćby na platformie Amazon Prime), nie spotkała się ona z dobrym przyjęciem widzów zgromadzonych w lipcowy wieczór 2013 roku w pałacyku przy ul. Foksal. Wśród publiczności rozlegały się szemrania, a nawet buczenie, z ław wybrzmiewał co chwila teatralny szept: „Niemcy, Niemcy!”. O mało co nie doszło nawet do przerwania pokazu. Czemu tak się stało? Autor, pomimo swej wierności polskim korzeniom, notorycznie używał słowa „naziści”, nie mówiąc właściwie o Niemcach. To wystarczyło, by wrażliwa na tę kwestię grupa prawicowych widzów przekreśliła to wybitne dzieło dokumentalne.

"Niemcy" czy "naziści"?

Przypomniałem sobie o tym, oglądając „Norymbergę”, ponieważ część polskich widzów może mieć podobny problem i z tym filmem – słowo „naziści” jest w nim odmieniane przez wszystkie przypadki, kilka razy pojawili się też chyba „hitlerowcy”, „Niemcy”, jeśli dobrze policzyłem, bodaj trzykrotnie. Tyle że tak jak w niedawno przeze mnie recenzowanym „Chopin, Chopin!” o Polsce mówi się niewiele (co jedni ganili, a inni wręcz przeciwnie), lecz każda z tych wzmianek ma swoją bardzo mocną wymowę. Tutaj rzecz ma się od strony formalnej podobnie.

 

Niemieckość to nienormalność?

Owszem, zgodnie ze szkodliwą z punktu widzenia polskiej pamięci manierą mówi się głównie o nazistach, jednak nie da się uciec od faktu, że naziści ci mówią po niemiecku, a co więcej – po niemiecku myślą. Kluczowa w tym kontekście i ważna dla całego filmu jest scena, w której Goering zostaje zapytany o to, czemu tak wielu ludzi, w tym on sam, inteligentny i pewny siebie mężczyzna, poszło za Hitlerem nie mającym na swoim koncie żadnych sukcesów, za to porażek życiowych bez liku.

– Dzięki niemu znów poczuliśmy się jak Niemcy

– mówi Herman Goering. I tu już żadnej ucieczki od niemieckości nie ma, bo i być jej nie może. Co więcej, to ona, a przynajmniej jakiś jej element, zdaje się być odpowiedzialna za wszystko, co się wydarzyło. Na pewno zaś Vanderbilt nie zdejmuje odpowiedzialności z Niemców, nawet jeśli częściej określa ich według przynależności partyjno-ideologicznej niż narodowościowej. Co więcej, i Kelley, i drugi w pewnym momencie przysłany do Bad Madof psychiatra zbadać chcą, czemu to wszystko wydarzyło się w Niemczech. Kelley odkrywa, że takie „Niemcy” mogą zdarzyć się wszędzie, i to ściąga na niego nieszczęście. Radiostacje szybko przestają dawać mu głos, ludzkość po wojnie potrzebuje raczej pocieszenia niż mówienia, że ten koszmar może powtórzyć się wszędzie.

Choć po drodze zobaczyliśmy wiele okropieństw, bardzo mocna jest scena, w której psychiatra goszczący w radiu dowiaduje się, że po przerwie reklamowej jego dalszy udział w programie nie jest już przewidziany. Człowiek, który miał być bohaterem mediów, staje się wyrzutkiem, nikt nie chce słuchać Kasandry. Książka sprzedaje się źle, a on sam po kolejnych kilkunastu latach odbiera sobie życie w taki sam sposób, w jaki tuż przed wykonaniem wyroku wywija się od stryczka Goering. Historia jest więc nie tylko przewrotna, ale i okrutna.

 

Pesymizm uniwersalny

Gdy w radiowym studiu filmowy doktor Kelley mówi, że w każdym kraju mogą dojść do władzy ludzie, którzy obrócą jedną połowę społeczeństwa przeciwko drugiej, rozgrzewając emocje do poziomu, który zobaczyliśmy w III Rzeszy, zapewne realizuje w pewnym stopniu demokratyczną (w znaczeniu amerykańskiej polityki) agendę twórców filmu. Rami Malek w wywiadach wprost mówi o tym, że przesłanie filmu przypomina mu o zagrożeniach, które Donald Trump niesie dla współczesnej Ameryki, a w słowach Goeringa o byciu znów Niemcem słyszy wręcz prefigurację skrótu MAGA. Reżyser się od tak mocnych stwierdzeń odcina.

Zostawiając na boku amerykańskie polityczne emocje, które doprowadziły już do niejednego dramatu, w Polsce również możemy poczuć wagę tej myśli w czasach, gdy polityczne podziały dawno już zatruły nasze rozmowy przemocą słowną i wyzwiskami – w kampanii wyborczej oglądaliśmy klipy dehumanizujące elektorat oponentów Rafała Trzaskowskiego w sposób godny propagandy hitlerowskich Niemiec, a od rękoczynów i przemocy policyjnej dzieli nas coraz mniej (przy czym i ta granica była już kilkukrotnie przekraczana). Równocześnie w ramach fałszowania pojęć i mającego swoje konsekwencje propagandowego nadęcia Donald Tusk niedługo po objęciu władzy obiecywał poprzednikom rozliczenia w skali, od której większe były tylko procesy norymberskie.

Norymberga jest z jednej strony stałym punktem odniesień w debacie publicznej, a z drugiej – pewnym mitycznym już symbolem sprawiedliwości, której w wielu sprawach – historycznie i współcześnie – nie możemy się doczekać.

[Tytuł, niektóre śródtytuły i sekcja "Co musisz wiedzieć" pochodzą od redakcji]



 

Polecane