Traszka na torach i pochwała zapuszczonych trawników
W październiku, kiedy przypada szczyt jesiennych migracji tych płazów, obserwowali oni osobniki żyjące w pobliżu dwóch niewielkich stawów, miejskiego parku i ruchliwych torów, gdzie za dnia co godzinę przejeżdża średnio 20 tramwajów, a rano i wieczorem ruch się wzmaga.
Naukowcy zastanawiali się, czy tory mogą stanowić barierę dla migrujących traszek albo innych płazów. Aby to sprawdzić, systematycznie kontrolowali wybrany odcinek, w tym nasyp i bezpośrednie sąsiedztwo torów. Naliczyli tam w sumie 303 traszki, z czego zaledwie trzy były martwe. Więcej osobników martwych - młodych - biolodzy znajdowali w miejscach, którymi chodzą piesi.
To oznacza, że zwierzę - dla którego droga z autami jest nieprzekraczalną barierą - doskonale sobie radzi z ruchem szynowym. Linia tramwajowa nie jest dla niego przeszkodą, ale niezłym miejscem do życia. Problemu nie stanowią dla nich tory: płazy te są na tyle małe, że przechodzą pod szynami. Tak więc, w przeciwieństwie do dróg asfaltowych (które są dla traszek całkowicie nie do przejścia i przyczyniają się do wymierania ich populacji) - tory są dla nich neutralne. Co więcej - twierdzą biolodzy - w kruszywie i pod podkładami jest dla nich dużo pożywienia i kryjówek. Atrakcyjne może być też to, że takie miejsce szybko i dobrze się nagrzewa, co może zachęcać traszki do aktywności.
Podobnie, choć w nieco mniejszej skali, reagują inne, większe płazy, które choć giną na torowiskach, to znacznie rzadziej niż na drogach.
Jan Kaczmarek zaznacza, że małe traszki potrafią przetrwać w różnych śródmiejskich enklawach: parkach, dolinach rzecznych i nieużytkach. Takie miejsca są jednak w coraz większym stopniu zabudowywane i porządkowane, co szkodzi nie tylko traszkom, ale i większości innych zwierząt żyjących w mieście. Kłopotliwe są dla nich zwłaszcza powierzchnie zabetonowane: parkingi, drogi, chodniki.
I dodaje, że dzięki działaniom przyrodników udało się częściowo ochronić siedlisko traszek z badanego stanowiska, dlatego mają one szansę przetrwania.
Autorzy publikacji sugerują zresztą, że nawet drobne zmiany w zarządzaniu miejską przestrzenią mogą sprzyjać przetrwaniu obok ludzi nie tylko traszek, ale i innych pożytecznych gatunków zwierząt - nawet jeśli wokół rozpościera się betonowa pustynia. Ujmując rzecz w skrócie, chodzi o to, by utrzymując miejską zieleń, zrezygnować z perfekcjonizmu i pozwolić sobie na luksus: odrobinę nieładu.
"Korzystne dla zwierząt jest więc ograniczenie takich działań ogrodniczych, które - według ludzi - podnoszą estetykę przestrzeni. Dobry wpływ miałoby np. mniej rygorystyczne jesienne grabienie liści i pozostawianie części opadłych liści na stertach, pod krzewami, pod drzewami, etc. Takie działanie zapewnia miejsce zimowego schronienia traszkom, a jednocześnie również owadom i różnym bezkręgowcom, którymi z kolei zimą mogą pożywiać się ptaki" - tłumaczy Jan Kaczmarek.
"Park z idealnie usuniętymi liśćmi jest parkiem martwym. Niestety, z roku na rok nasza zieleń miejska jest coraz bardziej uporządkowana i nieprzyjazna dzikiemu życiu" - zauważa.
Ważne jest też pozostawianie obszarów rzadziej i wyżej koszonej trawy. Taki zabieg umożliwia przeżycie nie tylko płazom i innym drobnym zwierzętom, ale też zakwitnięcie dzikim kwiatom, na których żerują motyle i pszczoły. "Zmniejszenie intensywności koszenia w naszym parku z traszkami, spowodowane potrzebą ich ochrony podczas wędrówki ze stawów do siedlisk lądowych, spowodowało powrót na ten obszar motyli, które przecież w parku z samymi trawnikami, bez kwiatów, nie wyżyją" - zauważa przyrodnik, mówiąc o doświadczeniach z Poznania.
Podczas jesiennej pielęgnacji zieleni korzystne jest też ograniczenie podcinania krzewów aż do poziomu gruntu. Tymczasem ścinanie ich to częsta praktyka w parkach, gdzie krzewy, np. forsycji, podcina się prawie do ziemi. W efekcie wszystkie zwierzęta, które kryją się w krzewach i pod krzewami na zimę - traszki, bezkręgowce, ale też jeże i drobne ptaki - tracą kryjówki i giną.
Przyrodnik zaznacza, że wymienione działania nie pociągają za sobą kosztów, a raczej oznaczają oszczędności - z korzyścią dla przyrody. "Mimo to zarządcy zieleni miejskiej działają tak, żeby wydawać więcej, a nasze parki i zieleń osiedlowa stają się coraz uboższe w dzikie rośliny i zwierzęta" - zauważa.
Dlaczego kogokolwiek miałoby interesować, czy traszki w miastach przetrwają, czy nie? "One są drobnym elementem prawdziwie dzikiej przyrody. Podobnie jak jeże, lisy czy miejskie ptaki, spotkania z nimi przypominają nam o tym, że wokół nas, na tej planecie, nie mieszkają tylko ludzie" - mówi Jan Kaczmarek.
Poza tym - dodaje - coraz więcej ludzi mieszka w miastach. "Dla wielu z nich miejska przyroda to jedyny kontakt z przyrodą w ogóle. Dlatego miejską przyrodę, chociaż wydaje się mniej ważna niż ta >prawdziwa<, >dzika<, też należy chronić i o nią dbać. A poza tym są sympatyczne, takie trochę nieporadne. Szkoda by było, gdyby zniknęły".
PAP - Nauka w Polsce, Anna Ślązak