Dominika Figurska dla "TS": Teatr to nie gabinet psychiatryczny. I nie miejsce na brukania świętości
– Wybierając studia aktorskie, kierowało mną przeświadczenie, że będę aktorką teatralną. Wiedziałam, co oznacza ta praca i moim marzeniem było jeździć ze spektaklami po Polsce i świecie. Marzyła mi się praca aktora – pielgrzyma. Obecnie przygotowuję także młode osoby do nauki w szkole teatralnej, stąd widzę, jak zmieniło się myślenie o tym zawodzie. Wiele osób w ogóle nie bierze pod uwagę możliwości występowania w teatrze. Nastawiają się głównie na grę w serialach i filmach. Mam wrażenie, że dzisiaj niewiele trzeba potrafić, aby być aktorem. Wypaczona została wartość słowa. Bardzo łatwo można to zweryfikować w sztukach klasycznych, gdzie operuje się techniką mówienia wiersza, czyli średniówką, klauzulą. Jest przepaść między aktorami młodego pokolenia i tymi starszymi.
– Problem tkwi w kształceniu aktorów?
– Rozmawiamy na ten temat z kolegami, którzy są wykładowcami w szkołach teatralnych. Często głośno zastanawiamy się, jak to jest możliwe, że dana osoba w ogóle się znalazła w tej szkole. Za naszych czasów nie miałaby szans i odpadłaby w pierwszym etapie. Wielu brakuje fundamentów do uprawiania zawodu, czyli głosu i dykcji. Odpowiedź, jaką często słyszymy, jest prosta: profesorowie potrzebują etatów, odpowiedniej ilości studentów. Trudno w to uwierzyć, że spośród dużej grupy zdającej do szkół teatralnych nie można wybrać odpowiednich osób. Z drugiej strony ci najlepsi profesorowie niestety powoli odchodzą i wielu ich zastępujących nie posiada odpowiednich warunków oraz warsztatu, a mimo to uczą innych.
– Teatr jest bardziej wymagający dla aktora? Czym różni się gra w teatrze od odgrywania ról w filmach i serialach?
– W serialu, w filmie może zagrać każdy jedną rolę – siebie. W teatrze już nie. Teatr wymaga warsztatu. Aktorstwo zawodowe dla mnie polega na transformacji. W tej chwili w polskim kinie coraz częściej daje się szansę aktorowi na kreację. To jest fascynujące w tym zawodzie: być kimś, kim w życiu nigdy nie będę. Sedno aktorstwa leży dla mnie w BYCIU, a nie GRANIU danej postaci. Ale, aby być, trzeba stworzyć cały świat wokół.
– Która rola była dla Pani najtrudniejsza?
– Najtrudniejsza była ta pierwsza. Byłam wówczas na IV roku studiów. Zagrałam Ofelię w Hamlecie W. Shakespeare'a. Nie jest to łatwa rola. Poprzeczka była bardzo wysoko postawiona, grali tam wybitni aktorzy, m.in. Krzysztof Globisz i Anna Dymna. Jednocześnie „Ofelia” jest moją wielką miłością. Często porównuję ją do pierwszej miłości, która przenika nas głęboko i pozostaje na długo. Tak było ze mną i rolą Ofelii.
– Mówi się, że aktorzy jedynie odgrywają kolejne role, a swoje poglądy pozostawiają w garderobach. W ostatnich latach mamy jednak dość często do czynienia z wykorzystywaniem teatru do prezentowania swojego zdania, poglądów czy upodobań politycznych. Czy są granice? Kto je wyznacza?
– Tak powinno być, że nasze prywatne zdanie pozostawiamy w garderobie. W ostatnich czasach polityka zawłaszczyła teatr, a scena stała się wiecem, na którym można zaprezentować swoje poglądy polityczne. Do takich manifestów można zaliczyć spektakl „Klątwa”. Tu trudno mówić o kreowaniu postaci. Czytając, czy oglądając wypowiedzi aktorów, mamy świadomość, że wykorzystują oni teatr do pokazania tego, co myślą, że stają się narzędziem w rękach reżyserów, ale za pełnym ich przyzwoleniem. Ale teatr to nie gabinet psychiatryczny. I nie miejsce na brukania świętości, wartości i wolności drugiego człowieka. Gdzie jest granica wolności artystycznej i każdej innej? Tam gdzie zaczynamy łamać prawo drugiego człowieka, gdzie zaczynamy drugiemu wyrządzać krzywdę. Chciałabym, aby moje dzieci chodziły do teatru, który uwrażliwia widza na świat, na drugiego człowieka, na piękno. Odkrywa tajemnice ludzkiej duszy.
– Otwarcie mówi Pani o swoich poglądach np. w kwestii obrony życia, wiary. Nie obawiała się Pani przyszycia różnych łatek?
– Zawsze znajdzie się ktoś, kto z chęcią taką łatkę przyszyje. Takich określeń o sobie słyszałam już wiele. Nie przejmuję się tymi komentarzami. Nie przynależę do nikogo, czuję się wolnym człowiekiem, który może głośno mówić co myśli, np. w sprawie obrony życia.
– Jak wspomina Pani grę w filmie „Smoleńsk” Antoniego Krauzego?
– Bardzo się cieszę, że mogłam zagrać tym filmie. Mieliśmy na planie poczucie, że robimy coś ważnego. Antoni Krauze z ogromnym wyczuciem i wrażliwością odnosił się do tematu. Dla mnie jest to przejmujący obraz. Miałam okazję poznać wdowę po Władysławie Stasiaku – niezwykła kobieta. Przeszła wiele, a jest chodzącym dobrem. Myśląc o tych ziejących nienawiścią aktorach z „Klątwy”, przychodzą mi na myśl słowa św. Jana Pawła II – człowieka trudno zrozumieć bez Chrystusa.
Artykuł pochodzi z najnowszego numeru "TS" (10/2017) dostępnego także w wersji cyfrowej tutaj