Podwyższenie Krzyża Świętego - największego skandalu w historii wszechświata
Kiedy z kolei, po czternastu latach, cesarz Herakliusz zwyciężył Persów i przywieźć miał relikwie na powrót do Jerozolimy, tak bardzo ciążył mu jego wystawny strój, że aby móc udźwignąć Krzyż i wnieść go do miasta, musiał wpierw zdjąć szaty i wejść boso. Tym sposobem cesarz - zmuszony niejako do aktu pokory - doświadczyć miał na własnej skórze, że tytuły i bogactwa nie tylko nie robią wrażenia na Bogu, ale mogą wręcz przeszkodzić w zmieszczeniu się w wąską bramę, gdy człowiek nie umie się z nimi rozstać, gdy zachodzi taka potrzeba. To wszystko jest raczej legendą zawierającą przekaz mądrościowy niż historycznym wydarzeniem, bowiem z wcześniejszych przekazów wiadomość, że relikwie krzyża dużo wcześniej zostały podzielone i pocięte na części, jednak morał płynący z opowieści daje do myślenia.
Bóg na rozmaite sposoby zapewnia nas o swojej miłości. Nie ma jednak znaku bardziej wstrząsającego, bardziej ostatecznego niż Chrystus, który ukochawszy do samego końca, pozwolił wyniszczyć się dla nas, nic sobie nie zostawiając. Nawet tchnienia. Przekonałam się o tym dobitnie, kiedy stojąc pod krzyżem w ciemnej godzinie swojego życia, krzyczałam, by Bóg pokazał, czy mnie kocha. Moment, w którym spływa łaska otwarcia oczu i dostrzeżenia - zarówno absurdu sytuacji, w której mały niewierny człowiek żąda dowodu umiłowania od Boga wiszącego właśnie na krzyżu i oddającego za niego życie, jak i głębi oraz ostateczności tego najwspanialszego aktu wyznania miłości - to moment, który przemienia życie raz na zawsze.
Krzyż budził sprzeciw zanim jeszcze urzeczywistnił się w czasie. Już apostołowie nie chcieli o nim słuchać. Potem przez lata był znakiem siejącym skandal i zgorszenie wszędzie, gdzie brakowało zrozumienia lub pokory w przyznaniu się, że potrzebny jest do życia. Prawdę mówiąc, nie dziwię się. Po ludzku nie jest łatwo przyjąć, że powodowany miłością wszechmocny Bóg sam odziera się z siły, że ta miłość, która jest Jego istotą, czyni Go - w nierozumiejących oczach - słabym, oraz że w niej właśnie tkwi źródło wszechmocy. Powiem wiecej, według mnie, po ludzku w ogóle nie da się tego przyjąć. Tylko w Bogu jest to możliwe.
Różnica między mną a Bogiem polega na tym, że On potrzebuje mnie, ponieważ mnie kocha, chce mnie kochać, ja kocham Go, ponieważ Go potrzebuję. On jest Miłością, ja jestem potrzebą Miłości, takiej mnie chciał i taką stworzył.
W obliczu daru i wyznania, jakim jest Chrystus oddający życie za mnie, można albo milczeć, słuchać i odpowiadać bezbrzeżną miłością, albo przerazić się, walczyć przeciwko Niemu i pogardzać słabością. Tak było i będzie zawsze, ponieważ reakcja na krzyż w naszym życiu jest lustrzanym odbiciem stanu naszej duszy tu i teraz, w tym momencie.
Proponuję byśmy dziś po prostu pomilczeli u Jego stóp. Choć krótką chwilę.