[Tylko u nas] Prof. Marek Jan Chodakiewicz: Estonia i Polska: Coraz bliżej
Warto więc rozważyć wielowymiarowo rolę jednego z najważniejszych państw bałtyckich, Estonii, w jego stosunkach z Polską. Warto przyjrzeć się estońsko-polskim geopolitycznym uwarunkowaniom vis-à-vis Berlina i Moskwy. Warto przypomnieć zagrożenia dla obu państw, ich wspólnotę interesów (szczególnie w ramach kiepsko bądź wcale niedziałającego Intermarium). Warto w końcu przybliżyć historię między ziemiami Estów a Wielkim Księstwem Litewskim oraz Rzeczpospolitą.
Estończycy chcą bronić swojej suwerenności
Na początek pochylmy się nad obecnymi wyzwaniami. Otóż Estonia być może nie osiągnęła jeszcze tego stopnia uświadomienia, co niektórzy w Polsce, szczególnie w sprawie Niemiec, ale Tallin na pewno rozumie implikacje likwidacji zasady jednomyślności w Unii Europejskiej: duże państwa zdominują małe. Nie po to Estończycy wydostali się spod moskiewskiego buta, aby teraz oddawać swoją suwerenność. Podkreślmy – mniej niż bardziej świadomie – Estończycy chcą bronić swojej suwerenności. Uważają, że ich odrębność jako państwo, społeczeństwo, naród jest wartością wartą zachodu. W tym sensie Estończycy opowiadają się za obroną swego państwa narodowego. Są – jak to się mówi w USA – nacjonalistami, czyli – jak to się mówi w Polsce – patriotami.
Przy okazji warto podkreślić, że próba likwidacji zasady jednomyślności i odbudowy imperium niemieckiego w formie Unii Europejskiej z francuskim błogosławieństwem stwarza szanse dla koncepcji Intermarium. Po prostu region między morzami Bałtyckim, Czarnym i Adriatykiem musi zdecydować się na bliską współpracę. Chodzi o wspólne bezpieczeństwo i prosperity. Gdy ten blok międzymorski nie zacznie harmonijnie funkcjonować, nastąpią jego zabory (w rozmaitej formie) przez byty potężniejsze, a szczególnie Rosję i Niemcy. Tertium non datur. Może to być podporządkowanie pośrednie – przez zarząd kolaborancki; albo bezpośrednie – przez obcą okupację.
„Better safe, than sorry”
W tym sensie samoobrony Międzymorze jest alternatywą dla Unii Europejskiej (czy – na razie – bytem suwerennym, solidarnym, narodowym w ramach UE). Ponadto narody Intermarium zaczynają coraz bardziej rozumieć, że gwarantem ich suwerenności nie jest Unia Europejska, a NATO, czyli Stany Zjednoczone. Ale USA to egzotyczny sojusznik. Na razie jest, ale co będzie, jak izolacjonizm amerykański przeważy i nastąpi wycofanie się z Europy? Co będzie, jak Amerykanie zmuszeni będą przerzucić swoje wojska i materiał wojenny na front chiński? Proszę nie wyobrażać sobie, że to tylko scenariusz na horrorowaty film rodem z Hollywood. Po inwazji Rosji na Ukrainę i ruchach konsolidacyjnych Niemiec historia ponownie przyspieszyła. Sjesta się skończyła. Cham miał złoty róg i teraz ma ostatnią szansę na pobudkę, aby coś ocalić. A nawet jeśli czytelnikom wydaje się, że to wszystko brzmi fantastycznie, to trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność, nawet najbardziej nieprawdopodobną i egzotyczną. Jak to mówią w USA: „Better safe, than sorry”, czyli lepiej być bezpiecznym, niż miałoby nam być potem przykro. Dam przykład. Będą to złe wieści (newsmax.com/marekjanchodakiewicz/baltics/2020/12/18/id/1002195/).
Przez kilka dobrych lat pomagałem (jako konsultant) w projekcie prowadzonym przez United States Special Operations Command. Szefował temu płk dr Otto Fiala. Rezultatem była praca wydana najpierw w Szwecji, a potem w USA „Resistance Operating Concept” [Koncepcja działania oporu] (MacDill Air Force Base, Fla, and Stockholm: Joint Special Operations University Press and Swedish Defense University, 2020). Chodziło o przygotowanie się do postsowieckiej okupacji państw bałtyckich. Praca uwzględnia niektóre moje argumenty. Po pierwsze, ludzie dostosowują się do wszystkiego, w tym do postsowieckiej okupacji. Nie można się więc dziwić postawom dostosowawczym oraz nie należy ich mylić z postawami kolaboracyjnymi. Po drugie, największym problemem będą ludzie młodzi, bo będą chcieli się bić. Trzeba więc ich zagospodarować i zderadykalizować, aż do odpowiedniego momentu. Powstanie może wybuchnąć dopiero, jak wyląduje odsiecz z NATO.
Plan jest następujący. Po rosyjskiej inwazji rządy bałtyckich republik ewakuuje się na Zachód, gdzie będą działały na wygnaniu. A oporem na miejscu zajmie się profesjonalna kadra wojskowa, która już teraz stworzy podwaliny podziemia, w tym ukryte magazyny broni oraz zakonspirowane struktury. Część tych wojskowych zostanie na miejscu w państwach bałtyckich po ich okupacji przez post-Sowietów. Ale jednym z naczelnych obowiązków kadry będzie też okiełznanie i skanalizowanie młodzieżowego entuzjazmu. Jak wspomniałem, z powstaniem trzeba się będzie wstrzymać do kontrataku NATO i wyzwolenia państw bałtyckich. Notabene w najwyższym stopniu nie dowierzają nam i odrzucają nasze prognozy, jeśli chodzi o „Resistance Operating Concept”, nie tylko normalni Łotysze, Litwini czy Estończycy, ale nawet wielu przedstawicieli ich elit. Po prostu upierają się, że taki scenariusz jest niemożliwy. Obroni ich UE czy NATO, wszystko będzie dobrze. Na zawsze.
Moskiewska inwazja i totalna okupacja państw bałtyckich
Tak samooszukują się właściwie wszyscy, oprócz najbardziej trzeźwych i przewidujących realistów. I – pozornie paradoksalnie – naturalnie oprócz tubylczej agentury Rosji. Taka istnieje nie tylko wśród „etnicznych” post-Sowietów w Pribałtyce, ale również wśród tubylczych elit, śpiochów i nowych rekrutów, którzy w poddaniu się Rosji widzą możliwość ocalenia, jak też utrwalenia swych wysokich pozycji. Ale ci ostatni na razie milczą. Zakładamy więc, że możliwy jest atak i okupacja Estonii, Łotwy i Litwy. I należy się do tego przygotować. Tak, tak. Taki czarny scenariusz jest możliwy. Powtórzmy: moskiewska inwazja i totalna okupacja państw bałtyckich. A co? Bruksela nie pozwoli? Berlin stanie okoniem Moskwie? Francuz będzie umierał za Gdańsk czy Tallin? Wolne żarty. Na razie przynajmniej można liczyć tylko na USA. „Resistance Operating Concept” to nie czarny scenariusz. Opowiada tylko o tym, jak się przygotować na postsowiecką okupację tej części świata: okupację minimum. Praca nie roztrząsa, jakie opcje mogą się objawić w formie moskiewskiej zemsty za „największą geopolityczną katastrofę XX wieku”, jak implozję Sowdepii nazwał Putin. Chodziło mu naturalnie o klęskę odzyskania niepodległości przez niewolników Moskwy.
Misją Putina jest odbudowa imperium
W scenariuszu, który udało się zaproponować, nie za wiele mamy informacji o przyszłych masowych deportacjach czy nawet o opcji całkowitej depopulacji państw bałtyckich z ludności tubylczej oraz (planowanej?) eksterminacji elit estońskich, łotewskich czy litewskich. Po prostu nie wiemy, jakie radykalne środki podejmować będzie Moskwa. Podkreślmy: wszystko jest możliwe. Tylko proszę mi nie mówić o „końcu historii” czy „triumfie tolerancji i liberalizmu”. Takie instrukcje nie dotarły na Kreml. Putin ma je w nosie. Jak pisaliśmy wielokrotnie od wielu lat, jego misją jest odbudowa imperium. To samo dotyczy jego następców. W „Resistance Operating Concept” mowa jest o kolaboracji elit (collaboration), dostosowaniu się ludności (accommodation), o oporze (resistance) oraz niebezpieczeństwie przedwczesnego powstania. Ale ponieważ charakter polityki okupacyjnej będzie dyktowała Moskwa, wszystko jest możliwe. To samo zresztą dotyczy okupacji Polski. Na pewno znajdą się i tu, i tam chętni do kolaboracji, ale o formie i zakresie współpracy z okupantem zadecyduje sam okupant. Może to być totalna okupacja à la Kresy w 1939 r. czy Generalne Gubernatorstwo bądź ziemie wcielone do Rzeszy. Albo może to być Kraj Nadwiślański czy PRL w rozmaitych wariantach. To wszystko zależy od okoliczności oraz woli podbijającego. Wszystko zależy od wymogów polityki okupacyjnej.
Można się też spodziewać – przynajmniej w Polsce – jakiegoś państwa kadłubkowego, rozebranego częściowo, z rozdwojonym systemem. Na przykład Kresy Zachodnie będą wcielone do IV Rzeszy, pardon, do Unii Europejskiej. Tam będzie obowiązywał reżim LGBT i wolność poniżej pasa wraz z aborcją na życzenie, a w kraju nadwiślańskim będzie królować putinowski pseudokonserwatyzm pod banderą pseudosuwerenności. Ostrzeżenie dla zwycięskiej (po ostatnich wyborach w Polsce) opcji brukselsko-berlińskiej: jak poddacie RP post-Sowdepii, nie jest to gwarancją, że utrzymacie stołki i będziecie służyli moskiewskiemu gosudarowi. To zależy całkowicie od niego. Możecie naturalnie podzielić się rolami lizania butów swoich panów. Jako służący włączeni do zarządu ziem zachodnich w takt germanizującej ideologii gender i liberalizmu, albo jako pachołki „katechona z Kremla” udający pragmatycznie „tradycjonalistów” i „patriotów”. Mam nadzieję, że ktoś w polskim (jeszcze) Ministerstwie Obrony Narodowej i w służbach opracowuje opcje czarnego scenariusza. I liczę na to, że ten scenariusz się nie spełni. Si vis pacem, para bellum.
Marek Jan Chodakiewicz
Waszyngton, DC, 29 listopada 2023 r.