Mariusz Staniszewski: Polska silnych ludzi prędko się nie skończy

Nie mam dobrych wieści. Władza, która wchodzi na drogę siły i łamania prawa, nie może się zatrzymać. Dlatego premier Tusk i jego ministrowie będą powtarzać: „Ani kroku w tył”. Oni nie mają już dokąd ani po co wracać.
Donald Tusk
Donald Tusk / fot. PAP/Paweł Supernak

Dwa miesiące rządów ekipy Donalda Tuska u wielu Polaków wywołało szok. Mało kto spodziewał się łamania przepisów i ignorowania reguł państwa prawa w takiej skali. Miało być uspokojenie nastrojów, a jest eskalacja konfliktu na niespotykaną dotąd skalę. Tu nie chodzi tylko o zwycięstwo wyborcze, ale nowy typ rewolucji. Jej celem nie jest sukces według dotychczasowych zasad, ale ostateczne rozprawienie się z przeciwnikiem. Takie rozprawienie, by już nigdy nie był w stanie odzyskać władzy i podważyć kierunku, w którym zmierza Unia Europejska – relatywistycznej dyktatury liberalnej demokracji.

Miękko już było

Liberałowie, których znaliśmy w Polsce, przeszli do historii. Trochę nijacy, bezideowi, pozbawieni wyrazistej tożsamości byli raczej nastawieni na osobiste zyski. Państwo miało im służyć głównie do zaspokajania własnych korzyści. Zajęci sobą wydawali się przez to mało inwazyjni. Nie rozbudzali wielkich społecznych ambicji, nie zgłaszali dalekosiężnych aspiracji w polityce międzynarodowej. Wystarczały im dobre wina, cygara i poklepywanie po ramieniu przez zachodnich dyplomatów, a doprowadzony do mistrzostwa cynizm pozwalał wykorzystywać nastroje społeczne do tego, by płynąć z falą. Raz walczyć z korupcją, by następnie oburzać się na ściganie łapówkarstwa lekarzy, samorządowców czy posłów. Dokonywać resetu w relacjach z Moskwą i palić świeczki na grobach sowieckich najeźdźców, a zaraz później pragnąć stanąć w pierwszym szeregu tych, którzy ostrzegali przed rosyjskim imperializmem. Czcić wielkość Jana Pawła II i atakować go fałszywie za ukrywanie pedofilii.

Polacy przyzwyczaili się do tej gry z władzą: polityczne programy są tylko konstrukcją umowną, wszyscy to rozumiemy więc wzajemnie od siebie niewiele wymagamy. Najlepiej opisał to chyba Radosław Sikorski w rozmowie z Jackiem Rostowskim: „Obietnice wiążą tylko tych, którzy w nie wierzą” oraz „Dwa razy obiecać, to jak raz dać”. Tak rozumiana polityka składa się głównie z pozorów i to ma wystarczyć.

Ten system sam się reprodukował. Instytucje – od urzędów oraz uczelni po sądy i zespoły filmowe – były zarządzane przez liberalno-postkomunistyczne klany, które zapewniały ciągłość trwania, a przez to dzielenia pieniędzy i zachowania wpływów. Próby zmian rozpływały się w magmie zależności i interesów. Państwo nie było sterowne, a raczej z kartonu, gdyż takie miało być. Na tym polegała jego użyteczność dla wielu grup interesu.

Nie będzie litości

Ale osiem lat rządów PiS uświadomiło liberalno-lewicowym elitom w Polsce, Brukseli i Berlinie, że obowiązująca w Unii Europejskiej doktryna ustrojowa jest zagrożona. Co gorsze zaraza polegająca na chęci przywrócenia podmiotowości państwu narodowemu staje się realnym zagrożeniem dla internacjonalistycznego, europejskiego establishmentu. Co gorsza, ci – jak ich nazywają liberalne i lewicowe media – narodowi populiści zyskują poparcie społeczne w wyborach i referendach. A przecież jak w każdej rewolucji głos ludu należy zastąpić dyktaturą mniejszości. W imię oświecenia, postępu, przywracania demokracji lub praworządności, tolerancji, zapobiegania prześladowań – gama powodów odbierania głosu społeczeństwu jest szeroka.

Rzecz jasna Polska nie była ani pierwsza, ani jedyna. Pionierska praca w marginalizacji rządu narodowego i zamianę go w rodzaj urzędu namiestnika została wykonana w Grecji po kryzysie finansowym w 2008 roku. Na nic zdały się wówczas wygrane przez kontestującą brukselski dyktat lewicę, chroniące zwykłych obywateli plany wyjścia z kryzysu finansowego czy wreszcie referendum, w którym zdecydowana większość obywateli poparła plany rządu. Odwołanie się do woli ludu tylko rozwścieczyło europejskie instytucje i niemieckiego ministra finansów. Rząd został przymuszony do wyprzedaży majątku, cięć budżetowych i socjalnych, które doprowadziły do tego, że dochody przeciętnej rodziny spadły o blisko połowę.

Potem przyszła kolej na Hiszpanię oraz Włochy. Barwy ideowe nie grały większej roli. W tym pierwszym kraju socjalista José Luis Rodríguez Zapatero został poniżony i zmuszony do przyjęcia opracowanego w Brukseli planu oszczędności. Potem władzę stracił we Włoszech „populista” Silvio Berlusconi. System kontroli nad rządami narodowymi został więc przetestowany i działał. Później jednak wybory wygrał Viktor Orbán no i PiS. O ile jeszcze zmianę w Budapeszcie można było ignorować, bo Węgry są niewielkim krajem gospodarczo uzależnionym od Niemiec, to Polska stała się poważnym wyzwaniem. Nie chodzi nawet o to, że wygrali konserwatyści ze światopoglądem odmiennym od unijnego mainstreamu. Najistotniejszy był fakt, że zakwestionowali działanie systemu, czyli absolutne przywództwo dwóch państw oraz obowiązującą doktrynę ideologiczno-ustrojową, która wyznaczyła kierunek zmian w krajach UE. Zgodnie z nim obowiązują jedynie zasady liberalnej demokracji, która żadnych wartości – zwłaszcza chrześcijańskich – nie traktuje jako stałych, nie toleruje ideologicznej alternatywy oraz zakłada przenoszenie ciężaru politycznych decyzji do Brukseli, Berlina i trochę Paryża. Innymi słowy, chodzi o zbudowanie nowego systemu rządzenia państwami UE za pomocą unijnej administracji i jej instytucji, które będą miały nie tylko prawo wydawania decyzji, ale też ustalania zasad i wartości, którymi kraje mają się kierować.

CZYTAJ TAKŻE: Redystrybucja to nie jest trwonienie kapitału

Spór o państwo narodowe

Po ośmiu latach rządów PiS państwo zamiast przeobrazić się w przedłużenie brukselskiej administracji stało się podmiotem w sporze z centralą. I tak naprawdę o to zawsze toczył się ten wieloletni spór na linii Warszawa – Bruksela: jaka będzie pozycja polskiego państwa narodowego w Unii. Praworządność, media czy tolerancja wobec osób LGBT były tylko pretekstami do tego, by zapobiegać rozprzestrzenianiu się zarazy w postaci upodmiotowienia wybranego w demokratycznych wyborach rządu jako reprezentanta państwa i narodu.

Ogromna niechęć do zbudowania Centralnego Portu Komunikacyjnego, portu kontenerowego w Świnoujściu czy elektrowni atomowych – poza kompleksem niższości wynikającym z tego, że w Polsce nic na dużą skalę nie może się udać – wynika z niechęci liberałów do wzmacniania państwa – jego siły sprawczej wewnątrz i na zewnątrz. Z jednej strony liberalne polskie elity nie są mentalnie i politycznie zdolne do sporów z Unią Europejską i Niemcami w obronie własnych, narodowych interesów, a z tym wiązałaby się realizacja wielkich projektów infrastrukturalnych. Z drugiej zaś podmiotowość państwa jako kreatora polityki gospodarczej jest dla nich herezją doktrynalną i funkcjonalną. Zwiększa przecież wpływ rządu na gospodarkę, a czyniąc z państwa silnego gracza, utrudnia budowę dominującej struktury ponadnarodowej, która ma zarządzać Europą.

Wszystkie chwyty dozwolone

Rozprawienie się z PiS-em nie jest więc tylko elementem rywalizacji partyjnej, naturalnej w państwach demokratycznych. Istotniejsze jest pozbycie się lub unieszkodliwienie na długi czas partii, która kwestionuje wizję przekształcenia UE w zarządzane centralnie imperium oparte na nowym systemie wartości. Nie wiadomo jeszcze na jakim, ale z pewnością będzie on labilny i kształtowany na bieżąco – w zależności od potrzeb – przez unijną biurokrację i lewicowo-liberalne elity.

Im pełniejsza kontrola systemu, tym mniejsza możliwość pojawienia się kontrrewolucji. Ale jeśli taka już się pojawi, należy ją zdusić. Dlatego rząd Donalda Tuska nie chciał czekać na przejmowanie instytucji zgodnie z prawem, ale ostentacyjnie łamał prawo i będzie to robił nadal. Chodzi o domknięcie systemu, by znikąd nie płynął przekaz sprzeczny z jedynie słuszną linią.

Stąd też wzięło się przyzwolenie unijnej administracji na łamanie prawa w Polsce przez obecną władzę. Rozprawienie się kontrrewolucją w Warszawie wytyczy drogę innym. A przecież zagrożeń zaczyna przybywać. W Hiszpanii konserwatyści wygrali wybory, ale nie stworzyli – podobnie jak w Polsce –rządu. To samo w Holandii, a podobne siły mogą wkrótce wygrać elekcję w Belgii i Danii. Niemiecki establishment obawia się, że rosnąca w siłę AfD stanie się niezbędnym partnerem do utworzenia przyszłego gabinetu. Tak stało się już w Szwecji, gdzie izolowani przez lata z powodu faszystowskiego rodowodu Szwedzcy Demokraci stali się zapleczem parlamentarnym obecnego premiera.

Oczywiście AfD, Szwedzkich Demokratów czy holenderskiej Partii Wolności w żaden sposób nie można porównać z PiS, gdyż są to partie nacjonalistyczne, antyislamskie i proputinowskie, ale z puntu widzenia Brukseli stanowią podobne zagrożenie. Domagają się większej władzy dla państwa narodowego, mocniejszego wpływu obywateli na kierunki polityki, odejścia od politycznej poprawności oraz od eliminacji z przestrzeni publicznej poglądów dużych grup społecznych, niezadowolonych z polityki klimatycznej i imigracyjnej. Innymi słowy, chodzi o więcej demokracji, a mniej inżynierii społecznej mającej kształtować poglądy obywateli.

Unijna administracja ma więc z kim walczyć, a Polska stała się poligonem siłowego rozprawienia się z wrogiem. Nie oznacza to jednak wcale, że Donald Tusk cieszy się w zachodniej części Europy bezgranicznym poparciem. Wręcz przeciwnie – z powodu stosowanych metod stał się tuż przed wyborami do Parlamentu Europejskiego raczej osobą kontrowersyjną. Ważni zagraniczni politycy obserwują jego poczynania i sprawdzają, jak sobie radzi, ale nie palą się do autoryzowania jego polityki bilateralnymi spotkaniami. Raczej milczą. Dopiero dwa miesiące po objęciu władzy premier Tusk wybrał się z wizytą do Berlina i Paryża. Wciąż też nie odblokował pieniędzy z KPO.
Można powiedzieć, że premier stał się zakładnikiem swoich metod, takim chłopcem od brudnej roboty. Jedyne, co dziś może, to eskalować przemoc i podziały.

*Autor był w przeszłości członkiem zarządu Polskiego Radia, zastępcą redaktora naczelnego „Wprost”, publicystą tygodnika „Do Rzeczy” i szefem działu krajowego w „Rzeczpospolitej”. Jego najnowsza książka to „Polska wojna kulturowa”.

CZYTAJ TAKŻE: (Nie)bezpieczeństwo energetyczne

Tekst pochodzi z 8 (1829) numeru „Tygodnika Solidarność”.


 

POLECANE
Sukces Barcelony w meczu z Osasuną. Drużyna z Katalonii kontynuuje dobrą passę Wiadomości
Sukces Barcelony w meczu z Osasuną. Drużyna z Katalonii kontynuuje dobrą passę

Piłkarze Barcelony, bez Polaków na boisku, w meczu 16. kolejki ekstraklasy Hiszpanii po bramkach Brazylijczyka Raphinhi wygrali z Osasuną Pampeluna 2:0. Katalończycy umocnili się na prowadzeniu w tabeli i do siedmiu punktów powiększyli przewagę nad drugim Realem Madryt.

Wiecie, że na liście 100 najbardziej wpływowych osób AI Magazynu TIME jest dwóch Polaków? gorące
Wiecie, że na liście 100 najbardziej wpływowych osób AI Magazynu TIME jest dwóch Polaków?

Dwóch 30-letnich Polaków znalazło się na liście 100 najbardziej wpływowych osób AI magazynu TIME – obok Elona Muska, Sama Altmana i Marka Zuckerberga. Mati Staniszewski wraz z Piotrem Dąbkowskim stworzyli globalną firmę wartą miliardy dolarów, która dziś wyznacza światowe standardy w sztucznej inteligencji. Na liście magazynu TIME znalazł się również wybitny polski informatyk JakubPachocki.

Legendarny aktor walczy z chorobą. Są nowe doniesienia z ostatniej chwili
Legendarny aktor walczy z chorobą. Są nowe doniesienia

Bruce Willis od kilku lat walczy z poważnymi problemami zdrowotnymi. W 2022 roku zdiagnozowano u niego afazję, a rok później demencję czołowo-skroniową. Choroba postępuje, dlatego aktor przebywa obecnie w specjalistycznym ośrodku pod stałą opieką.

Pośród więźniów politycznych uwolnionych przez białoruski reżim brak Andrzeja Poczobuta. Jest komentarz Andżeliki Borys Wiadomości
Pośród więźniów politycznych uwolnionych przez białoruski reżim brak Andrzeja Poczobuta. Jest komentarz Andżeliki Borys

W sobotę 13 grudnia 2025 r. reżim Alaksandra Łukaszenki uwolnił 123 więźniów politycznych. Decyzja jest efektem negocjacji z administracją prezydenta USA Donalda Trumpa - w zamian Stany Zjednoczone zniosły sankcje na kluczowy dla Białorusi koncern nawozowy Bielaruskali.

Komunikat dla mieszkańców woj. warmińsko-mazurskiego Wiadomości
Komunikat dla mieszkańców woj. warmińsko-mazurskiego

W nowym rozkładzie jazdy, który zacznie obowiązywać 14 grudnia, będzie więcej regionalnych połączeń kolejowych, m.in. z Olsztyna do Działdowa i Elbląga - przekazał w sobotę Urząd Marszałkowski w Olsztynie. Na finansowanie transportu kolejowego samorząd województwa przeznacza ponad 100 mln zł rocznie.

Amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków zamierza umieścić najpoważniejsze ostrzeżenie na szczepionkach przeciwko COVID-19 Wiadomości
Amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków zamierza umieścić najpoważniejsze ostrzeżenie na szczepionkach przeciwko COVID-19

Amerykańska FDA planuje dodać ostrzeżenie w czarnej ramce (black box warning) do szczepionek przeciwko COVID-19. To najpoważniejsze ostrzeżenie agencji, stosowane przy ryzyku śmierci, poważnych reakcji czy niepełnosprawności.

„Prowadzi nas z uśmiechem w przepaść”. Ostre podsumowanie dwóch lat rządów Tuska Wiadomości
„Prowadzi nas z uśmiechem w przepaść”. Ostre podsumowanie dwóch lat rządów Tuska

W sobotę, 13 grudnia 2025 roku, mijają dokładnie dwa lata od zaprzysiężenia koalicyjnego rządu Donalda Tuska - złożonego z KO, PSL, Polski 2050 i Nowej Lewicy. Z tej okazji Sławomir Mentzen, lider Konfederacji, opublikował na X ostrą krytykę premiera i jego ekipy. „Ten rząd jest dokładnie taki, jakiego można było się spodziewać po Tusku - leniwy i pozbawiony ambicji” - napisał.

Działaczka białoruskiej opozycji: Andrzej Poczobut odmówił ułaskawienia z ostatniej chwili
Działaczka białoruskiej opozycji: Andrzej Poczobut odmówił ułaskawienia

Mieszkająca we Włoszech białoruska działaczka opozycyjna Julia Juchno poinformowała w sobotę PAP, że dziennikarz przebywający w białoruskim więzieniu Andrzej Poczobut odmówił ułaskawienia i dlatego nie znalazł się na liście osób uwolnionych przez reżim Łukaszenki.

IMGW wydał nowy komunikat. Oto co nas czeka z ostatniej chwili
IMGW wydał nowy komunikat. Oto co nas czeka

Jak informuje IMGW, północna Europa oraz Wyspy Brytyjskie pozostaną pod wpływem głębokiego niżu islandzkiego. Również północno-zachodnia Rosja będzie w obszarze niżu. Natomiast południowa, centralna części kontynentu oraz większość zachodniej Europy będą pod wpływem rozległego wyżu z centrami nad Alpami oraz Bałkanami. Polska pozostanie w obszarze przejściowym pomiędzy wyżej wspomnianym wyżem a niżem islandzkim. Będziemy w dość ciepłym powietrzu polarnym morskim.

Bundeswehra na wschodniej granicy Polski. Niemieckie media ujawniają plany z ostatniej chwili
Bundeswehra na wschodniej granicy Polski. Niemieckie media ujawniają plany

Niemieckie media informują o planowanym zaangażowaniu Bundeswehry we wzmocnienie wschodniej granicy Polski. Żołnierze mają uczestniczyć w działaniach inżynieryjnych w ramach polskiej operacji ochronnej, której celem jest zabezpieczenie granicy z Białorusią i Rosją. Misja ma rozpocząć się w kwietniu 2026 roku i potrwać kilkanaście miesięcy.

REKLAMA

Mariusz Staniszewski: Polska silnych ludzi prędko się nie skończy

Nie mam dobrych wieści. Władza, która wchodzi na drogę siły i łamania prawa, nie może się zatrzymać. Dlatego premier Tusk i jego ministrowie będą powtarzać: „Ani kroku w tył”. Oni nie mają już dokąd ani po co wracać.
Donald Tusk
Donald Tusk / fot. PAP/Paweł Supernak

Dwa miesiące rządów ekipy Donalda Tuska u wielu Polaków wywołało szok. Mało kto spodziewał się łamania przepisów i ignorowania reguł państwa prawa w takiej skali. Miało być uspokojenie nastrojów, a jest eskalacja konfliktu na niespotykaną dotąd skalę. Tu nie chodzi tylko o zwycięstwo wyborcze, ale nowy typ rewolucji. Jej celem nie jest sukces według dotychczasowych zasad, ale ostateczne rozprawienie się z przeciwnikiem. Takie rozprawienie, by już nigdy nie był w stanie odzyskać władzy i podważyć kierunku, w którym zmierza Unia Europejska – relatywistycznej dyktatury liberalnej demokracji.

Miękko już było

Liberałowie, których znaliśmy w Polsce, przeszli do historii. Trochę nijacy, bezideowi, pozbawieni wyrazistej tożsamości byli raczej nastawieni na osobiste zyski. Państwo miało im służyć głównie do zaspokajania własnych korzyści. Zajęci sobą wydawali się przez to mało inwazyjni. Nie rozbudzali wielkich społecznych ambicji, nie zgłaszali dalekosiężnych aspiracji w polityce międzynarodowej. Wystarczały im dobre wina, cygara i poklepywanie po ramieniu przez zachodnich dyplomatów, a doprowadzony do mistrzostwa cynizm pozwalał wykorzystywać nastroje społeczne do tego, by płynąć z falą. Raz walczyć z korupcją, by następnie oburzać się na ściganie łapówkarstwa lekarzy, samorządowców czy posłów. Dokonywać resetu w relacjach z Moskwą i palić świeczki na grobach sowieckich najeźdźców, a zaraz później pragnąć stanąć w pierwszym szeregu tych, którzy ostrzegali przed rosyjskim imperializmem. Czcić wielkość Jana Pawła II i atakować go fałszywie za ukrywanie pedofilii.

Polacy przyzwyczaili się do tej gry z władzą: polityczne programy są tylko konstrukcją umowną, wszyscy to rozumiemy więc wzajemnie od siebie niewiele wymagamy. Najlepiej opisał to chyba Radosław Sikorski w rozmowie z Jackiem Rostowskim: „Obietnice wiążą tylko tych, którzy w nie wierzą” oraz „Dwa razy obiecać, to jak raz dać”. Tak rozumiana polityka składa się głównie z pozorów i to ma wystarczyć.

Ten system sam się reprodukował. Instytucje – od urzędów oraz uczelni po sądy i zespoły filmowe – były zarządzane przez liberalno-postkomunistyczne klany, które zapewniały ciągłość trwania, a przez to dzielenia pieniędzy i zachowania wpływów. Próby zmian rozpływały się w magmie zależności i interesów. Państwo nie było sterowne, a raczej z kartonu, gdyż takie miało być. Na tym polegała jego użyteczność dla wielu grup interesu.

Nie będzie litości

Ale osiem lat rządów PiS uświadomiło liberalno-lewicowym elitom w Polsce, Brukseli i Berlinie, że obowiązująca w Unii Europejskiej doktryna ustrojowa jest zagrożona. Co gorsze zaraza polegająca na chęci przywrócenia podmiotowości państwu narodowemu staje się realnym zagrożeniem dla internacjonalistycznego, europejskiego establishmentu. Co gorsza, ci – jak ich nazywają liberalne i lewicowe media – narodowi populiści zyskują poparcie społeczne w wyborach i referendach. A przecież jak w każdej rewolucji głos ludu należy zastąpić dyktaturą mniejszości. W imię oświecenia, postępu, przywracania demokracji lub praworządności, tolerancji, zapobiegania prześladowań – gama powodów odbierania głosu społeczeństwu jest szeroka.

Rzecz jasna Polska nie była ani pierwsza, ani jedyna. Pionierska praca w marginalizacji rządu narodowego i zamianę go w rodzaj urzędu namiestnika została wykonana w Grecji po kryzysie finansowym w 2008 roku. Na nic zdały się wówczas wygrane przez kontestującą brukselski dyktat lewicę, chroniące zwykłych obywateli plany wyjścia z kryzysu finansowego czy wreszcie referendum, w którym zdecydowana większość obywateli poparła plany rządu. Odwołanie się do woli ludu tylko rozwścieczyło europejskie instytucje i niemieckiego ministra finansów. Rząd został przymuszony do wyprzedaży majątku, cięć budżetowych i socjalnych, które doprowadziły do tego, że dochody przeciętnej rodziny spadły o blisko połowę.

Potem przyszła kolej na Hiszpanię oraz Włochy. Barwy ideowe nie grały większej roli. W tym pierwszym kraju socjalista José Luis Rodríguez Zapatero został poniżony i zmuszony do przyjęcia opracowanego w Brukseli planu oszczędności. Potem władzę stracił we Włoszech „populista” Silvio Berlusconi. System kontroli nad rządami narodowymi został więc przetestowany i działał. Później jednak wybory wygrał Viktor Orbán no i PiS. O ile jeszcze zmianę w Budapeszcie można było ignorować, bo Węgry są niewielkim krajem gospodarczo uzależnionym od Niemiec, to Polska stała się poważnym wyzwaniem. Nie chodzi nawet o to, że wygrali konserwatyści ze światopoglądem odmiennym od unijnego mainstreamu. Najistotniejszy był fakt, że zakwestionowali działanie systemu, czyli absolutne przywództwo dwóch państw oraz obowiązującą doktrynę ideologiczno-ustrojową, która wyznaczyła kierunek zmian w krajach UE. Zgodnie z nim obowiązują jedynie zasady liberalnej demokracji, która żadnych wartości – zwłaszcza chrześcijańskich – nie traktuje jako stałych, nie toleruje ideologicznej alternatywy oraz zakłada przenoszenie ciężaru politycznych decyzji do Brukseli, Berlina i trochę Paryża. Innymi słowy, chodzi o zbudowanie nowego systemu rządzenia państwami UE za pomocą unijnej administracji i jej instytucji, które będą miały nie tylko prawo wydawania decyzji, ale też ustalania zasad i wartości, którymi kraje mają się kierować.

CZYTAJ TAKŻE: Redystrybucja to nie jest trwonienie kapitału

Spór o państwo narodowe

Po ośmiu latach rządów PiS państwo zamiast przeobrazić się w przedłużenie brukselskiej administracji stało się podmiotem w sporze z centralą. I tak naprawdę o to zawsze toczył się ten wieloletni spór na linii Warszawa – Bruksela: jaka będzie pozycja polskiego państwa narodowego w Unii. Praworządność, media czy tolerancja wobec osób LGBT były tylko pretekstami do tego, by zapobiegać rozprzestrzenianiu się zarazy w postaci upodmiotowienia wybranego w demokratycznych wyborach rządu jako reprezentanta państwa i narodu.

Ogromna niechęć do zbudowania Centralnego Portu Komunikacyjnego, portu kontenerowego w Świnoujściu czy elektrowni atomowych – poza kompleksem niższości wynikającym z tego, że w Polsce nic na dużą skalę nie może się udać – wynika z niechęci liberałów do wzmacniania państwa – jego siły sprawczej wewnątrz i na zewnątrz. Z jednej strony liberalne polskie elity nie są mentalnie i politycznie zdolne do sporów z Unią Europejską i Niemcami w obronie własnych, narodowych interesów, a z tym wiązałaby się realizacja wielkich projektów infrastrukturalnych. Z drugiej zaś podmiotowość państwa jako kreatora polityki gospodarczej jest dla nich herezją doktrynalną i funkcjonalną. Zwiększa przecież wpływ rządu na gospodarkę, a czyniąc z państwa silnego gracza, utrudnia budowę dominującej struktury ponadnarodowej, która ma zarządzać Europą.

Wszystkie chwyty dozwolone

Rozprawienie się z PiS-em nie jest więc tylko elementem rywalizacji partyjnej, naturalnej w państwach demokratycznych. Istotniejsze jest pozbycie się lub unieszkodliwienie na długi czas partii, która kwestionuje wizję przekształcenia UE w zarządzane centralnie imperium oparte na nowym systemie wartości. Nie wiadomo jeszcze na jakim, ale z pewnością będzie on labilny i kształtowany na bieżąco – w zależności od potrzeb – przez unijną biurokrację i lewicowo-liberalne elity.

Im pełniejsza kontrola systemu, tym mniejsza możliwość pojawienia się kontrrewolucji. Ale jeśli taka już się pojawi, należy ją zdusić. Dlatego rząd Donalda Tuska nie chciał czekać na przejmowanie instytucji zgodnie z prawem, ale ostentacyjnie łamał prawo i będzie to robił nadal. Chodzi o domknięcie systemu, by znikąd nie płynął przekaz sprzeczny z jedynie słuszną linią.

Stąd też wzięło się przyzwolenie unijnej administracji na łamanie prawa w Polsce przez obecną władzę. Rozprawienie się kontrrewolucją w Warszawie wytyczy drogę innym. A przecież zagrożeń zaczyna przybywać. W Hiszpanii konserwatyści wygrali wybory, ale nie stworzyli – podobnie jak w Polsce –rządu. To samo w Holandii, a podobne siły mogą wkrótce wygrać elekcję w Belgii i Danii. Niemiecki establishment obawia się, że rosnąca w siłę AfD stanie się niezbędnym partnerem do utworzenia przyszłego gabinetu. Tak stało się już w Szwecji, gdzie izolowani przez lata z powodu faszystowskiego rodowodu Szwedzcy Demokraci stali się zapleczem parlamentarnym obecnego premiera.

Oczywiście AfD, Szwedzkich Demokratów czy holenderskiej Partii Wolności w żaden sposób nie można porównać z PiS, gdyż są to partie nacjonalistyczne, antyislamskie i proputinowskie, ale z puntu widzenia Brukseli stanowią podobne zagrożenie. Domagają się większej władzy dla państwa narodowego, mocniejszego wpływu obywateli na kierunki polityki, odejścia od politycznej poprawności oraz od eliminacji z przestrzeni publicznej poglądów dużych grup społecznych, niezadowolonych z polityki klimatycznej i imigracyjnej. Innymi słowy, chodzi o więcej demokracji, a mniej inżynierii społecznej mającej kształtować poglądy obywateli.

Unijna administracja ma więc z kim walczyć, a Polska stała się poligonem siłowego rozprawienia się z wrogiem. Nie oznacza to jednak wcale, że Donald Tusk cieszy się w zachodniej części Europy bezgranicznym poparciem. Wręcz przeciwnie – z powodu stosowanych metod stał się tuż przed wyborami do Parlamentu Europejskiego raczej osobą kontrowersyjną. Ważni zagraniczni politycy obserwują jego poczynania i sprawdzają, jak sobie radzi, ale nie palą się do autoryzowania jego polityki bilateralnymi spotkaniami. Raczej milczą. Dopiero dwa miesiące po objęciu władzy premier Tusk wybrał się z wizytą do Berlina i Paryża. Wciąż też nie odblokował pieniędzy z KPO.
Można powiedzieć, że premier stał się zakładnikiem swoich metod, takim chłopcem od brudnej roboty. Jedyne, co dziś może, to eskalować przemoc i podziały.

*Autor był w przeszłości członkiem zarządu Polskiego Radia, zastępcą redaktora naczelnego „Wprost”, publicystą tygodnika „Do Rzeczy” i szefem działu krajowego w „Rzeczpospolitej”. Jego najnowsza książka to „Polska wojna kulturowa”.

CZYTAJ TAKŻE: (Nie)bezpieczeństwo energetyczne

Tekst pochodzi z 8 (1829) numeru „Tygodnika Solidarność”.



 

Polecane