[TYLKO U NAS] Kacper Płażyński: PSL-owi na pewno bliżej do nas niż do Platformy
W wyborach do Sejmu zebrał Pan ponad 100 tys. głosów. To najwięcej spośród wszystkich polityków w regionie gdańskim, który uchodzi za bastion Platformy Obywatelskiej. Spodziewał się Pan tak dobrego wyniku?
– Cieszy mnie, że poprawiłem swój wynik sprzed czterech lat. Traktuję to jako docenienie mojej pracy w tej kadencji, ale także mojego zespołu. W pojedynkę w polityce nie da się dużo zdziałać. Ludzie, którzy są wokół, którzy pomagają, to jest to, co ma największą wartość. Także moja żona, która jest bardzo cierpliwa, która się angażuje i ma dobry zmysł do ludzi. Może to banalne, ale ten wynik jest także zobowiązaniem do tego, by przez następne cztery lata być tak samo albo jeszcze bardziej aktywnym.
À propos zespołu, to Pana koledzy z partii startujący z tej samej listy w regionie gdańskim wykręcili o wiele słabszy wynik, zostając mocno w tyle. Czy to pokazuje, w jakim kierunku powinno iść Prawo i Sprawiedliwość w dużych miastach i czego oczekują wyborcy takich miast?
– Nie uważam tak. Pamiętajmy, że okręg gdański to nie tylko Gdańsk, ale też Żuławy, Powiśle i Kociewie. Te 8 lat rządów Prawa i Sprawiedliwości pokazały, że w dużych miastach żyje się dużo lepiej, bo wystarczy popatrzeć na aktualny budżet miasta Gdańsk i ten, który był 8 lat temu. To jest 1,3 miliarda złotych więcej, czyli budżet powiększył się o 33 procent. Jednocześnie Polska gminna, Polska powiatowa przeszła rewolucję w ostatnich latach. W zakresie inwestycji, infrastruktury, komfortu życia. W czasach studenckich uwielbiałem jeździć autostopem, tak przejechałem też Niemcy i nie mogłem się nadziwić, jak tam wygląda prowincja. Jak jest zadbana, w jakim stanie są zabytki, jakie są świetne drogi. Wtedy zderzałem to z polską rzeczywistością. W czasie minionej kampanii wyborczej, którą przez większość czasu spędziłem w terenie, zdałem sobie sprawę, że polska prowincja już nie odbiega od niemieckiej.
Natomiast nawiązując do naszego wyniku wyborów, czy to ogólnopolskiego, czy w regionie gdańskim, to myślę, że wniosek jest oczywisty. Polska rozwinęła się niesamowicie w porównaniu do czasów rządu PO – PSL, ale nie udało się Polakom tego skutecznie zakomunikować w czasie kampanii. Ja nie jestem PR-owcem, nie byłem też w sztabie ogólnopolskim, dlatego nie chcę wdawać się w szczegóły ani kogokolwiek krytykować. W mojej ocenie to była przegrana kampania, bo nie przyniosła takich efektów, jakie powinny przynieść tak dobre rządy.
Koalicja PiS - PSL?
A nie jest tak, że zamknęli sobie Państwo drogę do jakiejkolwiek koalicji? W trakcie kampanii każdy odżegnywał się od współpracy z PiS-em.
– PSL-owi na pewno bliżej do nas niż do Platformy w sprawach uniwersalnych wartości i kierunku, w jakim powinna rozwijać się Polska. Cenię kilku kolegów z tej partii, z którymi miałem okazję bliżej współpracować np. w ramach jednej komisji. Mówię tu np. o Władysławie Bartoszewskim czy Marku Sawickim. Z jednej strony można powiedzieć, że Prawo i Sprawiedliwość miało zbyt konfrontacyjny kierunek wobec PSL-u, ale z drugiej strony przez lata obserwowaliśmy trwały związek lidera ludowców Władysława Kosiniaka-Kamysza z Tuskiem. Na pewno lepiej dla Polski byłoby, gdybyśmy taką wspólną koalicję zbudowali, co nie jest wykluczone za rok czy półtora roku.
Spójrzmy na to, kto prawdopodobnie będzie tworzył przyszłą koalicję rządową. To konstelacja, w której jest Lewica z partią Razem, PSL, ludzie od Szymona Hołowni, po których nie wiadomo, czego się spodziewać, bo wielu z nich nie miało wcześniej do czynienia z polityką… To będzie wielkie pole do ścierania się poglądów fundamentalnych dla tych partii. One patrzą w zupełnie innych kierunkach w wielu sprawach. Spójrzmy chociażby na kwestię rolnictwa. W Lewicy są poglądy „postępowe”, a w PSL-u bardzo konserwatywne, w Platformie z kolei jest środowisko wymieszane. Kolejnymi aspektami są: polityka klimatyczna, ochrona środowiska i to, jak osiągnąć niezależność energetyczną. Mamy tam opcje proatomowe, ale też antyatomowe, albo Szymona Hołownię, który oczekiwał zamknięcia kopalni i elektrowni w Turowie na żądanie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Bardzo ciężko będzie im to wszystko połączyć. Myślę, że to będzie rząd bardzo nietrwały i niedobry dla Polski, który prędzej niż później upadnie.
I czy właśnie wtedy Prawo i Sprawiedliwość ma szansę stworzyć nowy rząd np. z PSL-em albo przyciągnąć do siebie posłów partii rozpadającego się rządu?
– Żaden scenariusz w polityce nie jest wykluczony. Czy ktoś kiedyś spodziewał się, że dzisiejsza Platforma, która przecież w niemałej części składa się z byłych działaczy opozycji antykomunistycznej, będzie budować koalicję z byłymi sekretarzami PZPR? Co widzieliśmy już w 2019 r., kiedy takie osoby jak Włodzimierz Cimoszewicz czy Leszek Miller startowały z jednej listy z dawnymi opozycjonistami. Polityka w Polsce jest jeszcze na tyle nieprzewidywalna, a poglądy niektórych ludzi tak niestałe, że wszystko może się wydarzyć. Nie każdy ma kręgosłup do tego, by być stałym w swoich postulatach. Przykład poseł Anny-Marii Żukowskiej, którą lubię obserwować, bo jest barwną postacią. Tyle razy zarzekała się, że nigdy nie będzie w jednej koalicji z Romanem Giertychem, a teraz sugeruje, że byłby świetnym prokuratorem generalnym. Politykę tworzą ludzie, nie maszyny. Ze swoimi ambicjami, słabościami, lękami. Dziś coś może wydawać się mało prawdopodobne, by jutro stać się rzeczywistością.
Jak jest z tą deklarowaną większością, którą PiS podobno może zebrać w nowym parlamencie? Czy to nie jest tylko taka zasłona dymna i gra na czas?
– To są sprawy wąskiego grona partyjnego. Ja na ten temat nie mam wiedzy i nie zamierzam czarować czytelników, że biorę udział w tych negocjacjach. Z ciekawością czekam na głosowanie w Sejmie po tym, jak pan prezydent powierzy konkretnej osobie zadanie sformowania nowego rządu.
Przyszłość Prawa i Sprawiedliwości
Czy wewnątrz partii mówi się o przyszłości Prawa i Sprawiedliwości? O możliwych korektach, a może rewolucji?
– W partii mówi się o różnych rzeczach, kierunek nadaje prezydium partii, w którym są najważniejsze osoby. Wynik wyborów powinien dać do myślenia. Biorąc pod uwagę czas pandemii i wojnę na Ukrainie, Prawo i Sprawiedliwość osiągnęło bardzo dobry wynik, ale ja obserwuję różne zjawiska w naszym środowisku, szczególnie w regionie pomorskim, które oceniam negatywnie. Nieraz o tym informowałem warszawskie struktury Prawa i Sprawiedliwości. W tej kampanii zaobserwowałem te same problemy, gdyby je wykluczyć, wynik u nas byłby zdecydowanie lepszy. Mam nadzieję, że tym razem moje wnioski zostaną wzięte pod uwagę.
Może stwierdzono, że nie warto się starać w Trójmieście, bo to z góry przegrana walka?
– Nie, to byłoby bez sensu. Żadna walka nie jest z góry przegrana, każdy głos wpływa też przecież na całościowy wynik wyborów.
Jakie Pan ma plany na przyszłość? Wiele osób typuje Pana na kandydata PiS w wyborach prezydenckich w 2025 r. Dochodzą do Pana takie opinie?
– Tak… (śmiech) Dość regularnie widzę takie wpisy w mediach społecznościowych. To oczywiście bardzo miłe, że są ludzie, którzy widzieliby mnie w tej roli, ale podchodzę do tego bardzo spokojnie, twardo stąpam po ziemi. Obecnie jest to nierealny scenariusz i tu postawmy kropkę.
Książka "Wszystkie pionki Putina"
Właśnie wydał Pan książkę „Wszystkie pionki Putina”. Może Pan coś o niej powiedzieć?
– Jako szef Komisji ds. Unii Europejskiej dostrzegałem dość wyraźne posunięcia i postawy jawnie prorosyjskie w UE. Na to nałożył się atak Rosji na Ukrainę. Zacząłem przygotowywać raport o lobbingu rosyjskim w Unii Europejskiej. Doszedłem do wniosku, że taki dokument jest potrzebny. Zebrałem materiał, przygotowałem wstępną wersję raportu i okazało się, że jego publikacja, a tym bardziej jakaś trwała obecność w przestrzeni publicznej będzie trudna. Postanowiłem więc przerobić raport na książkę. Znalazłem wydawnictwo, które uznało, że jest na tyle dobrym poziomie, że warto ją wydać. To nie jest książka o polskiej polityce, a europejskiej. O tym, jak rozkładały się akcenty państw „Zachodu” w ostatnich 20–30 latach wobec Rosji. Zobaczymy, jaką popularnością będzie się cieszyć moja książka, bo już chodzi mi po głowie nowy, słabo rozpoznany w Polsce temat: lobbing chiński. To jest coś niebywałego, że w Polsce ten temat nie istnieje w sferze debaty publicznej i myślę, że w nowej kadencji Sejmu zajmę się tym tematem gruntownie.