Państwo się sypie
Ubiegłotygodniowe obrazki sprzed siedziby Sejmu, gdzie wśród przepychanek wokół posłów Wąsika i Kamińskiego słychać było krzyki skłóconych Polaków: „Posłowie do Sejmu!” i z drugiej strony „Kaczyński, będziesz siedział!”, w Berlinie, Moskwie i Bóg wie gdzie ludzie znowu mogą mówić z satysfakcją i szyderstwem: „Tak właśnie obraduje i wygląda polnische Reichstag”.
Państwo niepoważne
Polnische Reichstag – pejoratywne niemieckie określenie polskiego Sejmu, ale też stylu rządzenia i uprawiania polityki przez Polaków – ma wskazywać, że nasz parlamentaryzm i polityka jest rozkrzyczana, chaotyczna, pełna sprzeczności, nieodpowiedzialna i niedojrzała.
Jeśli komuś od 1989 roku zależało, by to okienko geopolityczne, które znowu dało Polakom własną suwerenną ojczyznę, na powrót domknąć, to teraz to się dzieje. Zrobienie z polskiego Sejmu prześmiewczego cyrku właśnie dokonało się na naszych oczach.
Bo takie rzeczy w Europie się nie dzieją. Wprawdzie w wielu parlamentach się kłócą, ale żeby marszałek parlamentu wybierał sobie, która izba Sądu Najwyższego ma mu dać wykładnię prawa, doskonale wiedząc, że Sąd Najwyższy orzeka nie izbami, lecz całą instytucją, to w dojrzałych demokracjach jest niemożliwe.
Stary truizm o tym, że jeden obraz znaczy więcej niż tysiąc słów, akurat w przypadku stojących przed budynkiem Sejmu Wąsika i Kamińskiego jest najbardziej adekwatny, ponieważ pokazuje, gdzie w naszym kraju doszła i odnosi sukcesy gangrena sił rozkładowych. A doszła do rdzenia państwa i serca naszej demokracji. Sama Państwowa Komisja Wyborcza nie wyznaczyła na miejsce Macieja Wąsika i Mariusza Kamińskiego nowych posłów do zaprzysiężenia, ponieważ wykonuje postanowienia SN o ich aktualnych mandatach, ale nowy rząd z Donaldem Tuskiem na czele ma życzenie, by tego po prostu nie widzieć.
– To są rządy autorytarne, zaczęły się rządy autorytarne, posłowie nie mogą wejść do Sejmu. Marszałek Hołownia boi się dwóch posłów, tak? Co to za środki bezpieczeństwa, to miał być otwarty, przyjazny uśmiechnięty Sejm. Widzicie, co się dzieje? To jest wielkie oszustwo – mówił przed Sejmem poseł Maciej Wąsik powstrzymywany przez Straż Marszałkowską przed wejściem do Sejmu.
Jasno całą sytuację wyjaśnił będący na miejscu Jarosław Kaczyński. – Pan Marszałek dzisiaj na sali sejmowej tłumaczył, że Izba Kontroli Nadzwyczajnej nie ma prawa uchylać wyroków sądów, a to jeszcze raz pokazuje, że jest amatorem kompletnym i w ogóle nie powinien być marszałkiem. Ta izba Sądu Najwyższego jest jedyną uprawnioną do tego, żeby tego rodzaju sprawy rozstrzygać. Wyrok jest ostateczny i Pan Marszałek po prostu nie ma tu nic do powiedzenia, a cała reszta to jest element tego zamachu stanu, który się dziś toczy w Polsce. My się temu sprzeciwiamy, a ten dokument był nam potrzebny z powodów procesowych – powiedział.
W tym samym dniu, gdy posłowie nie mogli wejść do Sejmu podczas posiedzenia komisji infrastruktury, jej przewodniczący Mirosław Suchoń uciekł z posiedzenia po tym, jak zarządził głosowanie nad wnioskiem wiceprzewodniczącej Pauliny Matusiak z partii Razem. Kiedy się zorientował, że wynik głosowania jest inny od jego oczekiwań, zarządził przerwę i uciekł.
Rozkład
Właśnie rozpoczął się niebezpieczny proces rozkładu państwa i dzieje się to z inspiracji rozkazu obcych stolic i wszelkie analogie z jurgieltnikami, ludźmi przesiadującymi w obcych ambasadach przed podjęciem ważnych decyzji dla kraju, są jak najbardziej na miejscu.
Warto przytoczyć słowa – z literackiej fikcji wprawdzie – ale dobrze opisujące stan Polski na dziś. Waldemar Łysiak w książce „Milczące Psy” przedstawia list carycy Katarzyny II do dyplomaty. „Należy więc zdemoralizować ich [Polaków] do szpiku kości. Trzeba rozłożyć ten naród od wewnątrz, zabić jego moralność. Jeśli nie da się uczynić zeń trupa, należy przynajmniej sprawić, żeby był jako chory, ropiejący i gnijący w łożu. Trzeba mu wszczepić zarazę, wywołać dziedziczny trąd, wieczną anarchię i niezgodę. Trzeba ich skłócić tak, aby się podzielili i szarpali, zawsze gdzieś szukając arbitra. […] Stworzymy tam nową oligarchię, która będzie okradać własny naród nie tylko z godności i siły, lecz po prostu ze wszystkiego, głosząc przy tym, że wszystko, co czyni, czyni dla dobra ojczyzny i obywateli”.
Niestety od roku 1990 opisana fikcja coraz bardziej niebezpiecznie przypomina realia, w których przychodzi nam żyć. Grzeszną naiwnością byłoby sądzić, że takie rozmowy nie odbywają się współcześnie pomiędzy stolicami od zawsze zainteresowanymi, by nie mieć w Polsce konkurenta na każdym polu aktywności.
Polacy bardziej zorientowani propaństwowo i mający rozeznanie w historii politycznej nie mogą uwolnić się od myśli, że czuć tu ducha Carla von Clausewitza, Katarzyny II i – co najbardziej przykre – Fryderyka II. Jego słowa: „Dla zdobycia pieniędzy [Polacy] gotowi są do największych podłości, ale po ich uzyskaniu wyrzucają je za okno” okazują się po części prawdą. „Podłość” zarezerwowana jest dla tej części klasy politycznej, która kawałek po kawałku pozwalała obcym siłom przejmować kolejne dziedziny naszego życia państwowego, zadowalając się w zamian rolą kluczników naszych sreber rodowych, które oddali obcym. I z bólem trzeba przyznać też Fryderykowi rację, gdy twierdził, że wyrzucamy pieniądze przez okno. Dlaczego? Polacy po 1989 roku byli najciężej pracującym społeczeństwem w Europie, potężnym wysiłkiem wyrównywali zapóźnienia cywilizacyjne po komunizmie. Tyle że wskutek krótkiej pamięci w kolejnych wyborach znowu oddawali się tym politycznym siłom, które za funkcje klucznika bez przytomności trwoniły ich dorobek dla obcych państw.
Prawicowi publicyści tłumaczą w dobrej wierze, że dopiero gdy rządy Tuska zaczną „rąbać ich na kasie” – używając znanego sloganu filmowego – to wtedy przyjdzie opamiętanie. Trzeba tylko, by PiS przez ten czas się nie rozpadł, prezes pozostał w zdrowiu, a przy następnych wyborach sinusoida da fazę zwyżkową obozowi prawicy.
Nie ma już czasu
Polska już nie ma komfortu na takie czekanie. Z jednej strony domyka się projekt federacyjny Unii Europejskiej, z drugiej wojna na Ukrainie, z trzeciej sama Ukraina, która nadal kosztuje nas miliardy, bo Tusk w czasie wizyty w Kijowie obiecał Zełenskiemu kolejne 5 mld zł.
Galwanizacja procesów rozbiorowych po 13 grudnia, kiedy koalicja PO, Lewicy i Trzeciej Drogi przejęła władzę, zaczęła kaskadowo przyspieszać. Odbieranie powagi polskiemu Sejmowi przez Marszałka Hołownię i władzę niesie ze sobą jeszcze to niebezpieczeństwo, że stanowi kolejną cegiełkę do starej narracji zaborczej, o czym rozmawiamy w tym numerze „Tygodnika Solidarność” z prof. Zdzisławem Krasnodębskim – o Polsce jako kraju nieodpowiedzialnym, który nie potrafi sam się rządzić.
Carl von Clausewitz poczynił w 1812 roku obserwację, że „Rozbiory Polski były dziełem dobroczynnym. Zostały postanowione przez los, aby ten naród [polski], który od tysiąca lat trwa w takim stanie, raz na zawsze z niego wyzwolić”. Oby coraz więcej europejskich elit nie myślało podobnie.
Tekst pochodzi z 7 (1828) numeru „Tygodnika Solidarność”.