Widowiskowa klęska. Jak Lewica oszukała swoich własnych wyborców
Porażka ta pokazuje, że wyborcy w Polsce nie są naiwni i od polityków nie oczekują kwiecistych słów czy widowiskowych deklaracji. W polityce chodzi o reprezentację własnego elektoratu. Kto nie jest w stanie nic dla niego zrobić, ten prędzej czy później go straci.
Czytaj także: Pogrom rosyjskiej obrony przeciwlotniczej po ukraińskim ostrzale?
Aborcją w Hołownię
Decyzja Szymona Hołowni, by odłożyć w czasie procedowanie projektów dotyczących aborcji na okres po wyborach samorządowych, wywołała ogromną burzę w mediach liberalnych. – Hołownia robi wszystko przeciwko swoim własnym wyborcom, swoim własnym kolegom z klubu, a na pewno koleżankom, dlatego że zdecydowana większość polityczek Trzeciej Drogi jest za projektem KO. Marszałek Hołownia robi absolutnie polityczną głupotę, nie jest w tym konsekwentny i nie jest w tym mądry – mówiła 7 marca na antenie radia TOK FM dziennikarka „Newsweeka” Dominika Długosz. Zdaniem komentatorki marszałek Sejmu, upierając się przy swojej decyzji, popełnia „polityczny błąd”. W połowie marca podobną opinię wyraził w wywiadzie dla tygodnika „Wprost” politolog prof. Rafał Chwedoruk. Zdaniem eksperta, o ile w perspektywie krótkoterminowej politycy PSL i Polski 2050 mogą liczyć na przepływy części elektoratu z PiS-u, o tyle „w perspektywie krótkoterminowej Trzeciej Drodze nie opłaca się stawiać oporu przed liberalizacją prawa aborcyjnego. I zapewne już w wyborach samorządowych, zwłaszcza na poziomie sejmików, zapłaci za to”. Podobnych głosów w różnych mediach było zdecydowanie więcej. Narracja mówiąca o tym, że na swoim stosunku do aborcji Trzecia Droga zapłaci cenę wyborczą, i to już przy najbliższych wyborach, zdawała się tak silna, że uwierzyła w nią parlamentarna lewica, która postanowiła wykorzystać tę okazję do ataku na swojego koalicjanta. W kierunku marszałka padły ostre słowa ze strony wielu polityków i sympatyków lewicy. Najostrzejsza była w tym przewodnicząca klubu lewicy Anna Maria Żukowska. Posłanka określiła Szymona Hołownię m.in. mianem „dziadersa”, „tchórza” czy „mordercy kobiet”. Padło też wulgarne określenie, które można interpretować tak, że posłanka lewicy życzy sobie, by marszałek Sejmu… oddalił się w pośpiechu. Podobne (choć wyrażone innym językiem) przesłanie wygłosił współprzewodniczący lewicy Robert Biedroń. – 7 kwietnia będą wybory i myślę, że to jest dobry moment, żebyśmy wszystkim pokazali, co myślimy o polityce Trzeciej Drogi. Pokazali im czerwoną kartkę – powiedział europoseł 12 marca na antenie radia RMF FM. Politycy lewicy zdawali się wierzyć, że na tym sporze nie tylko pognębią nieco swojego koalicjanta, ale także (a może przede wszystkim) zbudują się politycznie. Powyborcza rzeczywistość boleśnie zweryfikowała te plany.
Mijanka
Na pierwszy rzut oka ogólny krajobraz powyborczy pokazuje zamrożenie preferencji wyborczych. Zarówno w porównaniu do wyborów parlamentarnych, jak i poprzednich - do sejmików przesunięcia nie są bardzo znaczące. Notowania PiS dalej trzymają się mocno i pomimo utraty władzy, sporów wewnętrznych czy utraty wpływów w mediach publicznych partia ta odniosła dziewiąte z rzędu zwycięstwo i ciągle jest najpopularniejszą partią w Polsce – choć kwestia, w ilu z sejmików wojewódzkich zdoła zbudować większość, pozostaje otwarta.
Druga w kolejności KO, choć poprawiła znacznie swój wynik z poprzednich wyborów samorządowych (wtedy 26,97%, teraz 30,5%), to wbrew zapowiedziom i licznym przedwyborczym sondażom nie udało się prześcignąć formacji Jarosława Kaczyńskiego. Choć premier Donald Tusk ogłasza wielki sukces, trudno widzieć tu cokolwiek więcej ponad propagandową pozę.
Na dalszych miejscach jest jeszcze ciekawiej. Trzecia Droga wbrew prognozom (a może i nadziejom) części polityków i ekspertów zdobyła bardzo mocną trzecią pozycję z niezłym wynikiem 14,2. Jest to rezultat słabszy od ubiegłorocznych wyborów parlamentarnych (14,40%), ale lepszy od wyniku PSL z ostatnich wyborów samorządowych (12,07%). Dla nowej struktury politycznej, którą wciąż jest Trzecia Droga, to ciągle dobry prognostyk stabilnego rozwoju.
Zupełnie inaczej interpretować należy wynik lewicy. 6,3% to wynik bardzo zbliżony do tego, który w poprzednich wyborach samorządowych uzyskał… SLD (6,62%). Razem, które wtedy startowało osobno, uzyskało wynik 1,57%. Ówczesne wyniki lewicy uznano za kompletną katastrofę i sygnał ostrzegawczy od wyborców. To m.in. w jego rezultacie skłócone na lewicy partie zaczęły ze sobą rozmawiać i rok później wystartowały do Sejmu pod jednym szyldem. Dziś sytuacja na lewicy jest w mojej ocenie gorsza niż wtedy także jeszcze z jednego powodu. Lewica straciła czwarte miejsce na podium i dała się wyprzedzić Konfederacji. Powyborcza „mijanka”, która miała się odbyć między PO a PiS, faktycznie się odbyła – tyle że między Lewicą a Konfederacją.
Czytaj także: Wiemy, kto skomentuje mecze Polaków podczas Euro 2024
Co poszło nie tak?
Można więc przypuszczać, że konflikt o aborcję, który Lewica podczas kampanii wypowiedziała Trzeciej Drodze, nie tylko pomógł formacji Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka-Kamysza (a przynajmniej nie zaszkodził), lecz także zaszkodził samej lewicy. Na pierwszy rzut oka jest to dość dziwne, biorąc pod uwagę, że według sondaży znakomita większość Polek i Polaków jest za liberalizacją obecnych przepisów (choć poziom tej liberalizacji pozostaje różny w różnych elektoratach). Jednak warto spojrzeć na tę sprawę nieco szerzej. Nierozerwalną częścią tego, co definiujemy jako „polityka”, zawsze było słowo „obietnica”. Każde społeczeństwo ma swoje aspiracje, marzenia i lęki. Polityka je definiuje i wyraża, a także wybiera z nich te, które będą reprezentowane, oraz te, które będą się ze sobą konfrontować. W tym sensie zawsze jest obietnicą reprezentacji składaną przez polityków grupom społecznym, których interesy, aspiracje, lęki czy preferowany świat wartości chcą oni reprezentować. Wyborcy Trzeciej Drogi (zwłaszcza tej PSL-owskiej części) są najbardziej konserwatywną częścią elektoratu, jaki się składa na wyborców nowej koalicji rządzącej. Nawet jeśli uważają oni w swojej większości aktualne przepisy aborcyjne za zbyt restrykcyjne, to w ich przypadku naturalny może być lęk przed zbyt dużym wychyleniem politycznego wahadła w drugą stronę. Postawa Hołowni, który wysyła sygnał, że sprawa powinna być poddana spokojnej refleksji, niekoniecznie jest „działaniem przeciw swoim wyborcom” (jak chce Dominika Długosz), ale właśnie potrzebą lepszego wyczucia emocji tego elektoratu. W tym sensie Hołownia i Kosiniak, reprezentując interesy (w tym przypadku aksjologiczne) swoich bardziej konserwatywnych wyborców, realizują ich przekonania i pokazują w tym polityczną skuteczność. Lewica z kolei nie realizuje tego, czego oczekują od niej jej progresywni wyborcy. Najpierw ich zawiodła, kiedy nie zażądała wpisania liberalizacji prawa aborcyjnego do umowy koalicyjnej pod groźbą niepowstania rządu (Skoro rzekomo ta sprawa jest dla lewicy tak ważna, to czemu tego nie zrobiła?). A teraz pod maską groźnego pohukiwania prezentuje własną polityczną bezradność. Wyborcy to widzą i nie może im się to podobać.
Nowy numer
Tekst ukazał się w nowym numerze „Tygodnika Solidarność” dostępnym już od środy w kioskach.
Chcesz otrzymywać „Tygodnik Solidarność” prosto do swojego domu lub zakładu pracy? Zamów prenumeratę <TUTAJ>
Najnowszy numer „Tygodnika Solidarność” – Zielona terapia szokowa. Dlaczego Zielony Ład jest tak niebezpieczny?https://t.co/q5oBFqWnvX pic.twitter.com/567jIK86x2