ORBAN W MOSKWIE CZYLI... SPORY KOMPETENCYJNE W UE

ORBAN W MOSKWIE CZYLI... SPORY KOMPETENCYJNE W UE

Natychmiast po objęciu sześciomiesięcznej prezydencji w Unii Europejskiej przez Węgry premier Victor Orban zaskoczył bardzo wielu nagle przyjeżdżając do Kijowa. Był tam oczywiście nie tylko jako szef rządu w Budapeszcie, ale również jako reprezentant UE, skoro jego kraj 1 lipca rozpoczął  oficjalne kierowanie Unią. Niektórzy komentatorzy myśleli naiwnie, że oto następuje jakaś głęboka metamorfoza i Węgry zmieniają front w sprawie Rosji i jej wojny z naszym wschodnim sąsiadem. Nic bardziej mylnego: zaraz po wizycie w ukraińskiej stolicy Orban znowu zaskoczył – choć pewnie już mniejszą liczbę ekspertów-jadąc do Moskwy. Tymczasem obie wizyty wynikają z logiki polityki międzynarodowej Budapesztu, który od lat, konsekwentnie, czy to się komuś podoba, czy nie, stara się maksymalizować korzyści wynikające z rzeczywiście bardzo samodzielnej polityki względem UE, a po drugie, co wcale nie stoi w sprzeczności – swojej obecności w Unii, co może być atrakcyjne z różnych powodów dla krajów takich jak Rosja, Chiny, państw postsowieckiej Azji Środkowej czy krajów Półwyspu Arabskiego.

Po cichu w Niemczech -  z rozmachem. A Węgrzech

Od wizyty Victora Orbana w Moskwie, natychmiast odciął się szef Rady Europejskiej Charles Michel, a po nim szef unijnej dyplomacji, wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej do spraw polityki zagranicznej i bezpieczeństwa Josep Borrell (i Belg i Hiszpan kończą  swoje misje w UE).
Oczywiście można oskarżać węgierskiego premiera o swoistą grę z Rosją, choć z drugiej strony, pomijając kwestie werbalne i dyplomatycznej retoryki, Niemcy robią to samo tylko, że szkody wynikające z tego tytułu są dla Europy wielokroć większe, ponieważ mają osiem razy więcej mieszkańców niż Węgry i są państwem „numer 1” w Unii. Stąd zresztą powiedzenie funkcjonujące w kuluarach w Brukseli, że Budapeszt robi głośno to, co Berlin robi po cichu. Jednak w tej, nawet i uzasadnionej krytyce władz Węgier nie ma za grosz refleksji szerszej, bo dotyczącej… podziału kompetencji między instytucje unijne. Zwróciłem na to ostatnio uwagę, bodaj jako pierwszy na moim profilu „X”, tyle że po angielsku. Teraz rozszerzę to w języku polskim. Ci, którzy krytykują Orbana i biorą stronę byłego premiera Belgii, a obecnie szefa Rady Europejskiej oraz byłego szefa Parlamentu Europejskiego i ministra gospodarki w rządzie Hiszpanii, a obecnie szefa „European External Action Service” – Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych czyli unijnej dyplomacji, czynią to, bo są przeciw Rosji i nie chcą, aby Moskwa grała unijnym „miękkim podbrzuszem” czyli Węgrami. Rzecz w tym, że wizyta premiera Orbana w Kijowie i Moskwie, nawet jeśli została skrytykowana (przede wszystkim ta druga), wynika z faktu, że Traktat Lizboński w sposób skrajnie niefrasobliwy, wręcz bałaganiarski  nie precyzuje kompetencji szefa Komisji Europejskiej, szefa Rady Europejskiej oraz szefa rządu (lub głowy państwa) kraju, który akurat sprawuje półroczną prezydencję w UE. Stąd Victor Orban może sobie hasać, gdzie chce i jak chce i nic mu nie zrobią, bo autorzy Traktatu Lizbońskiego nie zadbali o to, aby ściśle przypisać kompetencje polityki zarówno wewnętrznej UE, jak i zewnętrznej poszczególnym unijnym organom.

Zabawy w piaskownicy czyli kto jest ważniejszy w UE

Pamiętam, jak niespodziewanie ocknął się ówczesny przewodniczący Parlamentu Europejskiego, niemiecki socjalista Martin Schulz, który, gdy zobaczył, jak w praktyce funkcjonuje - a raczej nie funkcjonuje – Traktat Lizboński to wręcz publicznie zaczął grozić jego korektami, które miałyby usprawnić funkcjonowanie unijnych organów. Były to jednak wypowiedzi polityczne, bez żadnych formalno-prawnych następstw. Schulz, zagorzały euroentuzjasta poczuł się nagle, ku własnemu zdumieniu, niczym doktor Frankenstein, który zobaczył, że przyczynił się do stworzenia potwora. Tyle że było już za późno. Jeszcze podczas jego pierwszej kadencji na stanowisku przewodniczącego europarlamentu, a więc między styczniem 2012 a lipcem 2014, dochodziło w Strasburgu, podczas posiedzeń PE, do żenującego kabaretu pod tytułem: „Ja jestem ważniejszy!”. Oto bowiem ówczesny przewodniczący Komisji Europejskiej, były premier Portugalii, Jose Manuel Durao Barroso, który piastował to stanowisko po raz drugi z rzędu, za wszelką cenę chciał pokazać sobie i światu, że jest ważniejszy niż szef Rady Europejskiej, były premier Belgii Herman Van Rompuy, który skądinąd był pierwszym w historii przewodniczącym tego organu UE powołanego właśnie Traktatem Lizbońskim, ostatecznie ratyfikowanym przez wszystkie kraje UE w grudniu 2009 roku. Zresztą z wzajemnością: Belg ze wszystkich sił chciał pokazać Portugalczykowi, że to on jest ważniejszy i że to on powinien przemawiać w imieniu całej Unii. Dochodziło do zawstydzających zewnętrznych obserwatorów sytuacji, w której jak na posiedzenie Parlamentu Europejskiego przyjeżdżał przewodniczący Komisji Europejskiej, to demonstracyjnie nie zjawiał się szef Rady Europejskiek. I odwrotnie: jak przemawiał przewodniczący RE, to fotel szefa Komisji świecił pustką. Te sceny wryły się nie tylko w moją, eurorealisty, pamięć, ale są ze sporym zażenowaniem przypominane są przez największych euroeuntuzjastów i zwolenników wprowadzenia Traktatu Lizbońskiego.

Michel kontra von der Leyen i  "bezkonfiktowy Tusk"

W pierwszej połówce kadencji władz Unii 2014-2019, przypadającej na okres lipiec 2014 - styczeń 2017, szef europarlamentu, wspomniany tu już Martin Schulz szereg razy, w rozmowach ze mną chwalił Tuska, że przynajmniej ze strony nowego szefa Rady Europejskiej  (Tusk kadencje rozpoczął 1 grudnia 2014 roku)nie ma żadnego wyścigu kompetencyjnego z przewodniczącym Komisji Europejskiej Jean -Claude Junckerem, inaczej niż to było w przypadku poprzedniego portugalsko- belgijskiego duetu rządzącego Unią. To akurat było zrozumiałe. Ekspremiera z Warszawy nie interesowała specjalnie w UE realna władza i trzeba przyznać,iż racjonalnie założył, że w ewentualnym wyścigu o kompetencje z byłym premierem Wielkiego Księstwa Luksemburga J. C. Junckerem stoi z góry na przegranej pozycji. W związku z tym był idealnym, z punktu widzenia Junckera, Schultza i unijnych elit, szefem Rady Europejskiej, bo z nikim się nie spierał, wszystkim ustępował pola i przyjmował w związku z tym pochwały, że „jest bezkonfliktowy”. Bynajmniej jednak zasadnicze różnice międzyinstytucjonalne w tamtym czasie nie zniknęły, tylko styl uprawiania polityki przez przewodniczącego Rady był taki, że nie stawiał oporu, gdy szef Komisji wchodził w obszar,  który wcześniej był zazdrośnie strzeżony przez Hermana Van Rompuy’a. Skądinąd strzeżonym „prawem kaduka”, bo przecież jego kompetencje też nie były jednoznacznie sprecyzowane w Traktacie Lizbońskim.

W obecnej kadencji 2019-2024 z kolei również dochodziło do spektakularnych różnic, a nawet żenującego wyścigu, który szef unijnej instytucji, ogłosi jako pierwszy rzecz wcześniej wspólnie ustaloną (sic!). Było to widoczne zwłaszcza między wspomnianym już tu Charlesem Michelem jako szefem Rady Europejskiej a Ursulą von der Leyen- przewodniczącą Komisji Europejskiej. Jaskrawo było to widać w kontekście ogłaszania daty nowego rozszerzenia Unii Europejskiej, gdzie Michel stanął na głowie, aby zrobić to jako pierwszy i ogłosił datę 2030 roku, od której potem… publicznie (!) odcinała się niemiecka szefowa KE. Podobnie było w przypadku stanowiska UE odnośnie Azerbejdżanu i Armenii oraz relacji z państwami Azji Centralnej.

Największy problem to fakt, że na pewno potrzebne  kompetencyjne uściślenia Traktatu Lizbonskiego odnośnie relacji między instytucjami UE grożą otwarciem „puszki Pandory” i wprowadzeniem takich zmian, które byłyby bardzo niekorzystne dla państw członkowskich UE, a korzystne z punktu widzenia nowego scentralizowanego europaństwa. Lepiej zatem ,o paradoksie, złego I nieprecyzyjnego Traktatu nie zmieniać!

 

*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (08.07.2024)


 

POLECANE
Postępowy psycholog walczył z Kościołem, teraz jest oskarżony o pedofilię tylko u nas
Postępowy psycholog walczył z Kościołem, teraz jest oskarżony o pedofilię

Między ideologią gender a pedofilią istnieje pewna niepokojąca zależność: i pedofile, i aktywiści trans uważają, że dziecko jest "w stanie wyrazić zgodę" w sprawie seksualności i że rozumie dogłębnie swoją intymność. Nic więc dziwnego, że oba środowiska przyciągają się wzajemnie, a do mediów trafiają potem szokujące informacje o zwolennikach "zmieniania płci", którzy krzywdzili też dzieci. Tym razem takie wieści dochodzą do nas z Kanady.

Administracja Trumpa zwija USAID i nakazuje powrót do USA pracownikom agencji na całym świecie gorące
Administracja Trumpa zwija USAID i nakazuje powrót do USA pracownikom agencji na całym świecie

Z wielu miejsc na świecie, w tym z Polski, dobiegają głosy spanikowanych lewackich organizacji, które nagle zostały odcięte od finansowania przez amerykańską administrację. Trwa szybkie zwijanie USAID. Administracja Trumpa nakazuje powrót pracownikom agencji na całym świecie do Stanów Zjednoczonych.

Feministyczna organizacja z Polski bez pieniędzy z USA. To potworne gorące
Feministyczna organizacja z Polski bez pieniędzy z USA. "To potworne"

Feminoteka, organizacja feministyczna z Polski, przekazała, że nie otrzyma na razie 250 tys. zł, które miała dostać ze Stanów Zjednoczonych. To pokłosie jednej z pierwszych decyzji administracji Donalda Trumpa, by wstrzymać zagraniczną pomoc dla fundacji i NGO-sów.

Nawrocki: Polska rządzona przez Tuska nie podpisała jeszcze tylko paktu z diabłem Wiadomości
Nawrocki: Polska rządzona przez Tuska nie podpisała jeszcze tylko paktu z diabłem

– W perspektywie paktu z Władimirem Putinem, paktu klimatycznego, paktu migracyjnego, może się wydawać, że Polska rządzona przez Donalda Tuska nie podpisała jeszcze tylko paktu z diabłem – powiedział popierany przez PiS kandydat na prezydenta Karol Nawrocki, na spotkaniu z mieszkańcami w Sierpcu.

Donald Trump zapowiada walkę z dyskryminacją chrześcijan Wiadomości
Donald Trump zapowiada walkę z dyskryminacją chrześcijan

Prezydent Donald Trump zapowiedział w czwartek, że podpisze dekret o "wykorzenieniu antychrześcijańskiej dyskryminacji" w administracji federalnej. Zapowiedział również stworzenie biura ds. wiary w Białym Domu. Na jego czele ma stanąć kontrowersyjna duchowna Paula White.

Google rezygnuje z polityki różnorodności Wiadomości
Google rezygnuje z "polityki różnorodności"

Amerykański gigant technologiczny Google odchodzi od tzw. polityki różnorodności. To kolejna duża spółka, która zdecydowała się na taki krok.

Przyszły kanclerz Niemiec zaniepokojony wydarzeniami w USA gorące
Przyszły kanclerz Niemiec "zaniepokojony wydarzeniami w USA"

Kandydat na kanclerza Niemiec Friedrich Merz alarmuje: "USA nie są już takie, jakie znaliśmy".

Pałac Buckingham. Pilne doniesienia ws. księżnej Kate Wiadomości
Pałac Buckingham. Pilne doniesienia ws. księżnej Kate

Media obiegły nowe informacje dotyczące księżnej Kate. Okazuje się, że prawdopodobnie nie pojawi się na ważnym wydarzeniu.

Portal Axel Springer: Rząd Tuska zabiera ostatnią deskę ratunku Wiadomości
Portal Axel Springer: Rząd Tuska zabiera ostatnią deskę ratunku

Rząd Donalda Tuska zapowiada reformę, która likwiduje skargę nadzwyczajną - ostatni środek odwoławczy dla osób, które ucierpiały wskutek niesprawiedliwych orzeczeń sądowych – informuje serwis Business Insider, należący do koncernu Axel Springer SE.

Runął dach w słynnym kościele. Nie żyje turystka Wiadomości
Runął dach w słynnym kościele. Nie żyje turystka

Media obiegły smutne doniesienia z Brazylii. W wyniku zawalenia się dachu w słynnym kościele doszło do nieszczęścia.

REKLAMA

ORBAN W MOSKWIE CZYLI... SPORY KOMPETENCYJNE W UE

ORBAN W MOSKWIE CZYLI... SPORY KOMPETENCYJNE W UE

Natychmiast po objęciu sześciomiesięcznej prezydencji w Unii Europejskiej przez Węgry premier Victor Orban zaskoczył bardzo wielu nagle przyjeżdżając do Kijowa. Był tam oczywiście nie tylko jako szef rządu w Budapeszcie, ale również jako reprezentant UE, skoro jego kraj 1 lipca rozpoczął  oficjalne kierowanie Unią. Niektórzy komentatorzy myśleli naiwnie, że oto następuje jakaś głęboka metamorfoza i Węgry zmieniają front w sprawie Rosji i jej wojny z naszym wschodnim sąsiadem. Nic bardziej mylnego: zaraz po wizycie w ukraińskiej stolicy Orban znowu zaskoczył – choć pewnie już mniejszą liczbę ekspertów-jadąc do Moskwy. Tymczasem obie wizyty wynikają z logiki polityki międzynarodowej Budapesztu, który od lat, konsekwentnie, czy to się komuś podoba, czy nie, stara się maksymalizować korzyści wynikające z rzeczywiście bardzo samodzielnej polityki względem UE, a po drugie, co wcale nie stoi w sprzeczności – swojej obecności w Unii, co może być atrakcyjne z różnych powodów dla krajów takich jak Rosja, Chiny, państw postsowieckiej Azji Środkowej czy krajów Półwyspu Arabskiego.

Po cichu w Niemczech -  z rozmachem. A Węgrzech

Od wizyty Victora Orbana w Moskwie, natychmiast odciął się szef Rady Europejskiej Charles Michel, a po nim szef unijnej dyplomacji, wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej do spraw polityki zagranicznej i bezpieczeństwa Josep Borrell (i Belg i Hiszpan kończą  swoje misje w UE).
Oczywiście można oskarżać węgierskiego premiera o swoistą grę z Rosją, choć z drugiej strony, pomijając kwestie werbalne i dyplomatycznej retoryki, Niemcy robią to samo tylko, że szkody wynikające z tego tytułu są dla Europy wielokroć większe, ponieważ mają osiem razy więcej mieszkańców niż Węgry i są państwem „numer 1” w Unii. Stąd zresztą powiedzenie funkcjonujące w kuluarach w Brukseli, że Budapeszt robi głośno to, co Berlin robi po cichu. Jednak w tej, nawet i uzasadnionej krytyce władz Węgier nie ma za grosz refleksji szerszej, bo dotyczącej… podziału kompetencji między instytucje unijne. Zwróciłem na to ostatnio uwagę, bodaj jako pierwszy na moim profilu „X”, tyle że po angielsku. Teraz rozszerzę to w języku polskim. Ci, którzy krytykują Orbana i biorą stronę byłego premiera Belgii, a obecnie szefa Rady Europejskiej oraz byłego szefa Parlamentu Europejskiego i ministra gospodarki w rządzie Hiszpanii, a obecnie szefa „European External Action Service” – Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych czyli unijnej dyplomacji, czynią to, bo są przeciw Rosji i nie chcą, aby Moskwa grała unijnym „miękkim podbrzuszem” czyli Węgrami. Rzecz w tym, że wizyta premiera Orbana w Kijowie i Moskwie, nawet jeśli została skrytykowana (przede wszystkim ta druga), wynika z faktu, że Traktat Lizboński w sposób skrajnie niefrasobliwy, wręcz bałaganiarski  nie precyzuje kompetencji szefa Komisji Europejskiej, szefa Rady Europejskiej oraz szefa rządu (lub głowy państwa) kraju, który akurat sprawuje półroczną prezydencję w UE. Stąd Victor Orban może sobie hasać, gdzie chce i jak chce i nic mu nie zrobią, bo autorzy Traktatu Lizbońskiego nie zadbali o to, aby ściśle przypisać kompetencje polityki zarówno wewnętrznej UE, jak i zewnętrznej poszczególnym unijnym organom.

Zabawy w piaskownicy czyli kto jest ważniejszy w UE

Pamiętam, jak niespodziewanie ocknął się ówczesny przewodniczący Parlamentu Europejskiego, niemiecki socjalista Martin Schulz, który, gdy zobaczył, jak w praktyce funkcjonuje - a raczej nie funkcjonuje – Traktat Lizboński to wręcz publicznie zaczął grozić jego korektami, które miałyby usprawnić funkcjonowanie unijnych organów. Były to jednak wypowiedzi polityczne, bez żadnych formalno-prawnych następstw. Schulz, zagorzały euroentuzjasta poczuł się nagle, ku własnemu zdumieniu, niczym doktor Frankenstein, który zobaczył, że przyczynił się do stworzenia potwora. Tyle że było już za późno. Jeszcze podczas jego pierwszej kadencji na stanowisku przewodniczącego europarlamentu, a więc między styczniem 2012 a lipcem 2014, dochodziło w Strasburgu, podczas posiedzeń PE, do żenującego kabaretu pod tytułem: „Ja jestem ważniejszy!”. Oto bowiem ówczesny przewodniczący Komisji Europejskiej, były premier Portugalii, Jose Manuel Durao Barroso, który piastował to stanowisko po raz drugi z rzędu, za wszelką cenę chciał pokazać sobie i światu, że jest ważniejszy niż szef Rady Europejskiej, były premier Belgii Herman Van Rompuy, który skądinąd był pierwszym w historii przewodniczącym tego organu UE powołanego właśnie Traktatem Lizbońskim, ostatecznie ratyfikowanym przez wszystkie kraje UE w grudniu 2009 roku. Zresztą z wzajemnością: Belg ze wszystkich sił chciał pokazać Portugalczykowi, że to on jest ważniejszy i że to on powinien przemawiać w imieniu całej Unii. Dochodziło do zawstydzających zewnętrznych obserwatorów sytuacji, w której jak na posiedzenie Parlamentu Europejskiego przyjeżdżał przewodniczący Komisji Europejskiej, to demonstracyjnie nie zjawiał się szef Rady Europejskiek. I odwrotnie: jak przemawiał przewodniczący RE, to fotel szefa Komisji świecił pustką. Te sceny wryły się nie tylko w moją, eurorealisty, pamięć, ale są ze sporym zażenowaniem przypominane są przez największych euroeuntuzjastów i zwolenników wprowadzenia Traktatu Lizbońskiego.

Michel kontra von der Leyen i  "bezkonfiktowy Tusk"

W pierwszej połówce kadencji władz Unii 2014-2019, przypadającej na okres lipiec 2014 - styczeń 2017, szef europarlamentu, wspomniany tu już Martin Schulz szereg razy, w rozmowach ze mną chwalił Tuska, że przynajmniej ze strony nowego szefa Rady Europejskiej  (Tusk kadencje rozpoczął 1 grudnia 2014 roku)nie ma żadnego wyścigu kompetencyjnego z przewodniczącym Komisji Europejskiej Jean -Claude Junckerem, inaczej niż to było w przypadku poprzedniego portugalsko- belgijskiego duetu rządzącego Unią. To akurat było zrozumiałe. Ekspremiera z Warszawy nie interesowała specjalnie w UE realna władza i trzeba przyznać,iż racjonalnie założył, że w ewentualnym wyścigu o kompetencje z byłym premierem Wielkiego Księstwa Luksemburga J. C. Junckerem stoi z góry na przegranej pozycji. W związku z tym był idealnym, z punktu widzenia Junckera, Schultza i unijnych elit, szefem Rady Europejskiej, bo z nikim się nie spierał, wszystkim ustępował pola i przyjmował w związku z tym pochwały, że „jest bezkonfliktowy”. Bynajmniej jednak zasadnicze różnice międzyinstytucjonalne w tamtym czasie nie zniknęły, tylko styl uprawiania polityki przez przewodniczącego Rady był taki, że nie stawiał oporu, gdy szef Komisji wchodził w obszar,  który wcześniej był zazdrośnie strzeżony przez Hermana Van Rompuy’a. Skądinąd strzeżonym „prawem kaduka”, bo przecież jego kompetencje też nie były jednoznacznie sprecyzowane w Traktacie Lizbońskim.

W obecnej kadencji 2019-2024 z kolei również dochodziło do spektakularnych różnic, a nawet żenującego wyścigu, który szef unijnej instytucji, ogłosi jako pierwszy rzecz wcześniej wspólnie ustaloną (sic!). Było to widoczne zwłaszcza między wspomnianym już tu Charlesem Michelem jako szefem Rady Europejskiej a Ursulą von der Leyen- przewodniczącą Komisji Europejskiej. Jaskrawo było to widać w kontekście ogłaszania daty nowego rozszerzenia Unii Europejskiej, gdzie Michel stanął na głowie, aby zrobić to jako pierwszy i ogłosił datę 2030 roku, od której potem… publicznie (!) odcinała się niemiecka szefowa KE. Podobnie było w przypadku stanowiska UE odnośnie Azerbejdżanu i Armenii oraz relacji z państwami Azji Centralnej.

Największy problem to fakt, że na pewno potrzebne  kompetencyjne uściślenia Traktatu Lizbonskiego odnośnie relacji między instytucjami UE grożą otwarciem „puszki Pandory” i wprowadzeniem takich zmian, które byłyby bardzo niekorzystne dla państw członkowskich UE, a korzystne z punktu widzenia nowego scentralizowanego europaństwa. Lepiej zatem ,o paradoksie, złego I nieprecyzyjnego Traktatu nie zmieniać!

 

*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (08.07.2024)



 

Polecane
Emerytury
Stażowe