Nie z tego świata: witraże, które zachwycają

Nie z tego świata wydają się nie tylko święci Jerzy i Stanisław Kostka, ale i skromna, tylko żółta i oliwkowa, gałązka, i kogut ze szklistozielonym ogonem.
Henryk Uziembło, „Wiosna”, witraż Krakowskiego Zakładu Witrażów S.G. Żeleński, gmach Towarzystwa dla Kredytu Hipotecznego w Krakowie ok. 1908 r.
Henryk Uziembło, „Wiosna”, witraż Krakowskiego Zakładu Witrażów S.G. Żeleński, gmach Towarzystwa dla Kredytu Hipotecznego w Krakowie ok. 1908 r. / Wikipedia CC BY-SA 4.0 / Zygmunt Put

Przypuszczam, że w kategorii „techniki malarskie” właśnie witrażom poświęcono najwięcej wierszy: w każdym razie na pewno można o nich pisać bardziej wzniośle niż o gwaszu czy sgraffito. Ta „wartość dodana”, jaką jest zmienna gra promieni prześwietlających szklane tafle, przez stulecia robiła na wiernych większe wrażenie niż wszystkie razem wzięte efekty 3D na współczesnych. Zachód pozazdrościł Bizancjum gry blasków na mozaikach w Rawennie – i można powiedzieć, że udało mu się Wschód przelicytować, jeśli chodzi o świetlistość oferty. 

Z drugiej jednak strony – cedzi sceptyk – czy to rzeczywiście do końca malarstwo? Jeśli ktoś miał okazję oglądać projekty witraży malowane na kartonach, wie, że często przypominają one (przynajmniej z daleka) koszmarek polecany współcześnie zestresowanym paniom domu, czyli tzw. malowanie po numerach (dawniej w przedszkolu nazywało się to po prostu kolorowanką). Tyle że odcieni trochę więcej: na szkicu „Wiosny” Henryka Uziembły (na pierwszym planie wierzba, na drugim – pola, malowane zbożem rozmaitem, na trzecim Wawel: czy może być coś bardziej polskiego?) naliczyłem ich sto osiemdziesiąt siedem. 

Żarty na bok: powstają oczywiście witraże banalne lub koszmarne, tafelki ordynarnego czerwonego i niebieskiego szkła cięte hurtem i wstawiane w drzwi wejściowe, żeby było „ładniej” – ale jeśli uda się dobry projekt malarski przetopić w iryzujące, miejscami spatynowane szkło, powstają dzieła wielkiej urody. 

 

Wybitny dorobek Krakowskiego Zakładu Witrażów

Wystawa w Muzeum Archidiecezji pokazuje dorobek (czy raczej to, co z niego ocalało) jednej z najwybitniejszych pracowni i wytwórni witraży na ziemiach polskich: powstałego u progu XX wieku Krakowskiego Zakładu Witrażów, w 1904 r. przejętego i rozwiniętego przez architekta i przedsiębiorcę (można!) Stanisława Gabriela Żeleńskiego, a po jego śmierci – przez żonę, Izabelę z Madeyskich, która dożyła jego przymusowego upaństwowienia w 1952 r. Utalentowany to ród, bratem Stanisława był Tadeusz Boy-Żeleński (może dobrze, że on akurat nie projektował witraży). 

To nawiązanie do dorobku konkretnej pracowni (która notabene wznowiła działalność pod dawną nazwą w 1999 r.) pozwoliło stworzyć wystawę wielowątkową. To opowieść o polskiej przedsiębiorczości, o projektowaniu, o emancypacji („urocza Izia” ocaliła i rozwinęła dzieło męża), o projektowaniu i o konserwacji: kilka ukruszonych, niekompletnych kompozycji pokazuje, jak szklane dzieło zniszczyć może nie tylko kamień lub pocisk, lecz i hałas, woda, rdza. Ale przede wszystkim jednak jest to pokazanie fenomenu witrażu: rezygnacji z „realizmu”, uproszczenia wizerunku do kilku płaszczyzn, kilkunastu kolorów, niemal jak na plakacie czy na popartowych płótnach Roya Lichtensteina – a zarazem uczynienia go, bardziej niż we wszystkich znanych nam technikach graficznych, niematerialnym. Właśnie to jest chyba w tych taflach najbardziej niezwykłe: nie z tego świata wydają się nie tylko święci Jerzy i Stanisław Kostka, ale i skromna, tylko żółta i oliwkowa, gałązka, i kogut ze szklistozielonym ogonem Franciszka Miączyńskiego, i wpisany w ośmiokąt piechur Legionów w mlecznozielonym płaszczu, a nawet umieszczone w bulaju cyrkiel i kielnia. Masoneria w Muzeum Archidiecezji? Nie, to po prostu pochwała harmonii stworzenia: witraże nadają się do tego znakomicie. 

 

Pimko i inni 

Było ich u progu niepodległości około pięćdziesięciu tysięcy, w 1939 r. – blisko osiemdziesiąt. Uczyli polskiego, arytmetyki, robót ręcznych, greki, astronomii, teologii (ale i Talmudu), geografii i przyrody: po polsku, ukraińsku, w jidysz i jeszcze w pół tuzinie języków narodów II Rzeczypospolitej. Były wśród nich Siłaczki ruszające na poleską wieś i szesnastoletnie absolwentki kursów nauczycielskich, uniwersyteccy profesorowie ze Lwowa wykładający przez kilka godzin w gimnazjum dla kaprysu lub zaokrąglenia budżetu, zdemobilizowani wojskowi i wybijający się z chłopskiego stanu, jak Aleksander Kulisiewicz, dyrektor gimnazjum w Pszczynie, zapamiętany przez księcia Stanisława Radziwiłła, któremu jako nastolatkowi wymierzył policzek za okazaną na lekcji łaciny pańską pychę. Wracali z okopów 1920 r. i ruszali na front 1 września 1939 r. (inna rzecz, że zajęcia tego dnia i tak zostały odwołane). Ale też grali w jesienne wieczory w preferansa z księdzem proboszczem, popijali z kolegami po fachu w karczmie, a czasem uwodzili im żony. Nauczyciele w II RP: jedna z najliczniejszych i – mimo wszystkich różnic – najbardziej jednorodnych grup zawodowych tamtej Polski. 

Dodajmy, że była to grupa zawodowa, która musiała się (podobnie jak urzędnicy czy wojskowi) określić i zdefiniować na nowo. Piekarze i aptekarze cieszyli się oczywiście z niepodległości, ale pracowali jak dawniej. Nauczyciele, pomijając już wszystkie wyzwania związane z analfabetyzmem, brakami, scalaniem kilku systemów oświatowych, reformami (z tą najbardziej znaną, „jędrzejowiczowską” na czele) – mieli wychować pierwsze pokolenie II Rzeczypospolitej. 

Czego dokonali – wiemy trochę z historii wojny, trochę z historii rodzinnych. Stanisław Radziwiłł przez całe życie wdzięczny był profesorowi Kulisiewiczowi za lekcję pokory, a Zbigniew Herbert wspominał swojego „pana od przyrody”. Jak to robili – o tym opowiada praca Piotra Gołdyna, kolejny tom serii o „Życiu codziennym”. Sama książka, czytana przez historyka, wydaje się może trochę postna, jakby autorowi, który dokonał ogromnego wysiłku uporządkowania materiału, wyróżnienia kwestii kształcenia zawodowego i typów szkół, zarobków, chorób, skandali i karier politycznych, zabrakło odrobiny zapału do nadania materiałowi potoczystości: poszczególne rozdziały wyglądają czasem jak scalone notatki, zebrane z archiwów i pamiętników. Ale może właśnie taka postność oddaje charakter wysiłku zawodowego, któremu nie potrafimy się do końca wywdzięczyć, wręczając na koniec roku czekolady i kwiaty: profesji, która stopami tkwi w kurzu ze zmielonej kredy, zarazem pokazując litery, nuty i atom. 
 


 

POLECANE
Uszkodzone tory kolejowe na Opolszczyźnie. Jest komunikat z ostatniej chwili
Uszkodzone tory kolejowe na Opolszczyźnie. Jest komunikat

Policja poinformowała w piątek po południu, że funkcjonariusze Straży Ochrony Kolei stwierdzili brak fragmentu szyny kolejowej na linii kolejowej relacji Sławięcice - Rudziniec. Badane są przyczyny zdarzenia.

Tego najbardziej obawiają się Polacy w 2026 roku. Jest sondaż z ostatniej chwili
Tego najbardziej obawiają się Polacy w 2026 roku. Jest sondaż

W 2026 roku Polacy najbardziej obawiają się problemów z dostępem do służby zdrowia oraz pogorszenia zdrowia własnego lub bliskich - wynika z badania pracowni United Surveys na zlecenie Wirtualnej Polski.

Prezydent Karol Nawrocki rozmawiał z Donaldem Trumpem. Jest komunikat z ostatniej chwili
Prezydent Karol Nawrocki rozmawiał z Donaldem Trumpem. Jest komunikat

Odbyła się kolejna rozmowa telefoniczna prezydenta Karola Nawrockiego z prezydentem USA Donaldem Trumpem - poinformowała w piątek po godz. 15 Kancelaria Prezydenta Karola Nawrockiego.

Karambol na S8. Trasa do Warszawy zablokowana z ostatniej chwili
Karambol na S8. Trasa do Warszawy zablokowana

Dziewięć samochodów osobowych uczestniczyło w karambolu, do którego doszło na drodze ekspresowej S8 pod Rawą Mazowiecką w woj. łódzkim. Pięć osób zostało poszkodowanych. Trasa w stronę Warszawy jest nieprzejezdna.

Komunikat dla mieszkańców woj. kujawsko-pomorskiego z ostatniej chwili
Komunikat dla mieszkańców woj. kujawsko-pomorskiego

Gołoledź występuje na trasie A1 od 190. do 196. kilometra w kierunku Łodzi. Auta wpadają w poślizg i wypadają z drogi - podała w piątek kujawsko-pomorska straż pożarna. Dotychczas nie odnotowano osób rannych.

Ojciec paktu senackiego prawicy. Jakubiak wskazał nazwisko z ostatniej chwili
"Ojciec paktu senackiego prawicy". Jakubiak wskazał nazwisko

Marek Jakubiak wskazuje, że Karol Nawrocki mógłby zostać pośrednikiem w budowie paktu senackiego i jednej listy prawicy.

Pekin ogłosił sankcje na 20 firm zbrojeniowych z USA za sprzedaż broni Tajwanowi z ostatniej chwili
Pekin ogłosił sankcje na 20 firm zbrojeniowych z USA za sprzedaż broni Tajwanowi

Ministerstwo spraw zagranicznych Chin poinformowało w piątek o nałożeniu sankcji na 10 obywateli USA i 20 amerykańskich firm zbrojeniowych za sprzedaż broni Tajwanowi. Kwestia Tajwanu stanowi czerwoną linię w relacjach między Chinami i USA - dodał resort, cytowany przez agencję Reutera.

Marznące opady deszczu powodujące gołoledź w 13 województwach. Komunikat IMGW z ostatniej chwili
Marznące opady deszczu powodujące gołoledź w 13 województwach. Komunikat IMGW

Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej wydał w piątek ostrzeżenia I stopnia przed marznącymi opadami deszczu powodującymi gołoledź dla 13 województw.

Rosyjscy dowódcy wydają rozkazy pod wpływem alkoholu z ostatniej chwili
Rosyjscy dowódcy wydają rozkazy pod wpływem alkoholu

Jak poinformował portal polsatnews.pl, szeregowi rosyjscy żołnierze narzekają na dowódców, którzy wydają rozkazy pod wpływem alkoholu. Z informacji ujawnionych przez ukraiński ruch oporu Atesz wynika, że nietrzeźwi oficerowie doprowadzają podległą im jednostkę do ogromnych strat na froncie.

Policja: Dotychczas odnaleziono siedem balonów, które wleciały nad Polskę z Białorusi z ostatniej chwili
Policja: Dotychczas odnaleziono siedem balonów, które wleciały nad Polskę z Białorusi

Policja podała, że do tej pory odnalezionych zostało siedem najprawdopodobniej tzw. balonów przemytniczych, które w Wigilię wleciały nad Polskę z kierunku Białorusi. Cztery na terenie województwa podlaskiego i trzy na terenie województwa lubelskiego.

REKLAMA

Nie z tego świata: witraże, które zachwycają

Nie z tego świata wydają się nie tylko święci Jerzy i Stanisław Kostka, ale i skromna, tylko żółta i oliwkowa, gałązka, i kogut ze szklistozielonym ogonem.
Henryk Uziembło, „Wiosna”, witraż Krakowskiego Zakładu Witrażów S.G. Żeleński, gmach Towarzystwa dla Kredytu Hipotecznego w Krakowie ok. 1908 r.
Henryk Uziembło, „Wiosna”, witraż Krakowskiego Zakładu Witrażów S.G. Żeleński, gmach Towarzystwa dla Kredytu Hipotecznego w Krakowie ok. 1908 r. / Wikipedia CC BY-SA 4.0 / Zygmunt Put

Przypuszczam, że w kategorii „techniki malarskie” właśnie witrażom poświęcono najwięcej wierszy: w każdym razie na pewno można o nich pisać bardziej wzniośle niż o gwaszu czy sgraffito. Ta „wartość dodana”, jaką jest zmienna gra promieni prześwietlających szklane tafle, przez stulecia robiła na wiernych większe wrażenie niż wszystkie razem wzięte efekty 3D na współczesnych. Zachód pozazdrościł Bizancjum gry blasków na mozaikach w Rawennie – i można powiedzieć, że udało mu się Wschód przelicytować, jeśli chodzi o świetlistość oferty. 

Z drugiej jednak strony – cedzi sceptyk – czy to rzeczywiście do końca malarstwo? Jeśli ktoś miał okazję oglądać projekty witraży malowane na kartonach, wie, że często przypominają one (przynajmniej z daleka) koszmarek polecany współcześnie zestresowanym paniom domu, czyli tzw. malowanie po numerach (dawniej w przedszkolu nazywało się to po prostu kolorowanką). Tyle że odcieni trochę więcej: na szkicu „Wiosny” Henryka Uziembły (na pierwszym planie wierzba, na drugim – pola, malowane zbożem rozmaitem, na trzecim Wawel: czy może być coś bardziej polskiego?) naliczyłem ich sto osiemdziesiąt siedem. 

Żarty na bok: powstają oczywiście witraże banalne lub koszmarne, tafelki ordynarnego czerwonego i niebieskiego szkła cięte hurtem i wstawiane w drzwi wejściowe, żeby było „ładniej” – ale jeśli uda się dobry projekt malarski przetopić w iryzujące, miejscami spatynowane szkło, powstają dzieła wielkiej urody. 

 

Wybitny dorobek Krakowskiego Zakładu Witrażów

Wystawa w Muzeum Archidiecezji pokazuje dorobek (czy raczej to, co z niego ocalało) jednej z najwybitniejszych pracowni i wytwórni witraży na ziemiach polskich: powstałego u progu XX wieku Krakowskiego Zakładu Witrażów, w 1904 r. przejętego i rozwiniętego przez architekta i przedsiębiorcę (można!) Stanisława Gabriela Żeleńskiego, a po jego śmierci – przez żonę, Izabelę z Madeyskich, która dożyła jego przymusowego upaństwowienia w 1952 r. Utalentowany to ród, bratem Stanisława był Tadeusz Boy-Żeleński (może dobrze, że on akurat nie projektował witraży). 

To nawiązanie do dorobku konkretnej pracowni (która notabene wznowiła działalność pod dawną nazwą w 1999 r.) pozwoliło stworzyć wystawę wielowątkową. To opowieść o polskiej przedsiębiorczości, o projektowaniu, o emancypacji („urocza Izia” ocaliła i rozwinęła dzieło męża), o projektowaniu i o konserwacji: kilka ukruszonych, niekompletnych kompozycji pokazuje, jak szklane dzieło zniszczyć może nie tylko kamień lub pocisk, lecz i hałas, woda, rdza. Ale przede wszystkim jednak jest to pokazanie fenomenu witrażu: rezygnacji z „realizmu”, uproszczenia wizerunku do kilku płaszczyzn, kilkunastu kolorów, niemal jak na plakacie czy na popartowych płótnach Roya Lichtensteina – a zarazem uczynienia go, bardziej niż we wszystkich znanych nam technikach graficznych, niematerialnym. Właśnie to jest chyba w tych taflach najbardziej niezwykłe: nie z tego świata wydają się nie tylko święci Jerzy i Stanisław Kostka, ale i skromna, tylko żółta i oliwkowa, gałązka, i kogut ze szklistozielonym ogonem Franciszka Miączyńskiego, i wpisany w ośmiokąt piechur Legionów w mlecznozielonym płaszczu, a nawet umieszczone w bulaju cyrkiel i kielnia. Masoneria w Muzeum Archidiecezji? Nie, to po prostu pochwała harmonii stworzenia: witraże nadają się do tego znakomicie. 

 

Pimko i inni 

Było ich u progu niepodległości około pięćdziesięciu tysięcy, w 1939 r. – blisko osiemdziesiąt. Uczyli polskiego, arytmetyki, robót ręcznych, greki, astronomii, teologii (ale i Talmudu), geografii i przyrody: po polsku, ukraińsku, w jidysz i jeszcze w pół tuzinie języków narodów II Rzeczypospolitej. Były wśród nich Siłaczki ruszające na poleską wieś i szesnastoletnie absolwentki kursów nauczycielskich, uniwersyteccy profesorowie ze Lwowa wykładający przez kilka godzin w gimnazjum dla kaprysu lub zaokrąglenia budżetu, zdemobilizowani wojskowi i wybijający się z chłopskiego stanu, jak Aleksander Kulisiewicz, dyrektor gimnazjum w Pszczynie, zapamiętany przez księcia Stanisława Radziwiłła, któremu jako nastolatkowi wymierzył policzek za okazaną na lekcji łaciny pańską pychę. Wracali z okopów 1920 r. i ruszali na front 1 września 1939 r. (inna rzecz, że zajęcia tego dnia i tak zostały odwołane). Ale też grali w jesienne wieczory w preferansa z księdzem proboszczem, popijali z kolegami po fachu w karczmie, a czasem uwodzili im żony. Nauczyciele w II RP: jedna z najliczniejszych i – mimo wszystkich różnic – najbardziej jednorodnych grup zawodowych tamtej Polski. 

Dodajmy, że była to grupa zawodowa, która musiała się (podobnie jak urzędnicy czy wojskowi) określić i zdefiniować na nowo. Piekarze i aptekarze cieszyli się oczywiście z niepodległości, ale pracowali jak dawniej. Nauczyciele, pomijając już wszystkie wyzwania związane z analfabetyzmem, brakami, scalaniem kilku systemów oświatowych, reformami (z tą najbardziej znaną, „jędrzejowiczowską” na czele) – mieli wychować pierwsze pokolenie II Rzeczypospolitej. 

Czego dokonali – wiemy trochę z historii wojny, trochę z historii rodzinnych. Stanisław Radziwiłł przez całe życie wdzięczny był profesorowi Kulisiewiczowi za lekcję pokory, a Zbigniew Herbert wspominał swojego „pana od przyrody”. Jak to robili – o tym opowiada praca Piotra Gołdyna, kolejny tom serii o „Życiu codziennym”. Sama książka, czytana przez historyka, wydaje się może trochę postna, jakby autorowi, który dokonał ogromnego wysiłku uporządkowania materiału, wyróżnienia kwestii kształcenia zawodowego i typów szkół, zarobków, chorób, skandali i karier politycznych, zabrakło odrobiny zapału do nadania materiałowi potoczystości: poszczególne rozdziały wyglądają czasem jak scalone notatki, zebrane z archiwów i pamiętników. Ale może właśnie taka postność oddaje charakter wysiłku zawodowego, któremu nie potrafimy się do końca wywdzięczyć, wręczając na koniec roku czekolady i kwiaty: profesji, która stopami tkwi w kurzu ze zmielonej kredy, zarazem pokazując litery, nuty i atom. 
 



 

Polecane