"Właściwy moment" Chrisa Niedenthala – między fotografią a osobistymi refleksjami​

Nowy album Chrisa Niedenthala to wizualna uczta i zarazem lektura pełna rozczarowań – pełna znakomitych zdjęć, lecz spisana z przesadnym ego i banałem.
Chris Niedenthal podczas XXX Targów Książki Historycznej w Arkadach Kubickiego w Warszawie
Chris Niedenthal podczas XXX Targów Książki Historycznej w Arkadach Kubickiego w Warszawie / Wikipedia CC BY-SA 3.0 / Adrian Grycuk

Zdumiewająca książka – nie tylko przez swą cenną zawartość, ale i przez dwoistość odbioru. Tak ciekawa! I tak straszliwie irytująca! Oczywiście, nazwisko autora jest znakomitą marką: „Chris Niedenthal” – i wszystko jasne.

Pewnie wystarczyłoby tamto jedno, jedyne zdjęcie – transporter Skot na tle ośnieżonego kina Moskwa z banerem reklamującym „Czas Apokalipsy” Coppola – które stało się ikoną stanu wojennego, powielane na niezliczonej ilości wystaw, plakatów, na okładkach książek i w albumach, podziwiane, ba, przedrzeźniane. A przecież w swoim dorobku ma Niedenthal podobnych złotych strzałów co najmniej jeszcze kilka: kadry z papieskich pielgrzymek i Jarocin, Wadowice na wiadomość o zamachu na Jana Pawła, i zdeptany grób Nicolae Ceaușescu, zakonnicy-strażacy z Wadowic, strajk w Stoczni i odbudowywany Zamek Królewski: pamięć wzrokowa dwóch ostatnich dekad PRL i upadku systemu sowieckiego. Sporo tych „ikonicznych” zdjęć trafiło zresztą do tego albumu. 

 

Legenda Chrisa Niedenthala

I legendę ma Niedenthal nie do podważenia: syn Polaków, którzy trafili do Wielkiej Brytanii w zawierusze wojny światowej (ojciec, Jan Niedenthal, był przed wojną prokuratorem w Wilnie), „polonus”, który trafił do Polski gomułkowskiej jako nastolatek, swoisty łącznik między dwoma światami (chciałoby się coś napisać o tych Polakach „z zewnątrz”: o Niedenthalu, o Annie Erdman, wnuczce Wańkowicza, która trafiła do Warszawy w latach 70., jak oni z „Zachodu”, a zarazem tutejsi radzili sobie z dwoistością spojrzenia, z podwójną tożsamością?). Osiadł tu, ożenił się, zrobił fantastyczną karierę w amerykańskim stylu, od na poły amatora zasypującego zachodnie redakcje swoimi fotogramami po, już w latach 70., korespondenta „Newsweeka”. 

I zdjęcia – świetne, na pozór niedbałe, strzelone „z biodra” i trafiające – ha, trafny tytuł! – we właściwy moment: czyjegoś potknięcia się, trzaśnięcia okna, pochylenia przechodnia, kociego skoku – albo odwrotnie, nieoczekiwanej ciszy, zastygnięcia świata na czas błyśnięcia okiem, machnięcia skrzydłem, odwrócenia się zomowca, który strzeże wylotu Rakowieckiej w Puławską. Można powiedzieć – samograj dla wydawcy, tylko obrabiać negatywy i wydawać albumy. I wydano ich co najmniej kilka, najbardziej znane to „Rekwizyty PRL” oraz „13/12. Polska stanu wojennego”. Więc co mi się nie podoba tym razem?

Niestety, świetne wydawnictwo, jakim są Marginesy, postanowiło, jak pisze we wstępie Adam Pluszka, umilić życie udręczonemu covidowym lockdownem fotografowi: „Poprosiliśmy Chrisa, żeby przez kolejne sto dni przysyłał nam po jednym wybranym przez siebie zdjęciu. […] I żeby do każdego z nich dołączał opis: co na nim jest, kiedy powstało i co Chris pamięta z czasów, kiedy je zrobił”. A artysta, niestety, przyjął tę propozycję z ochotą. 

To już nie chodzi o to, że wykorzystał te krótkie teksty (dwa, czasem cztery akapity) do wciskania (jak sobie zapewne wyobrażał) publicystycznych szpileczek i do dzielenia się swoimi poglądami na rzeczy polityczne. Ani, że te poglądy są tak doskonale przewidywalne i wygłaszane z tak ogromną pewnością siebie: Marsz Niepodległości – zły (bo „co może być pozytywnego, kiedy widzi się, jak tylu ludzi, bądź co bądź o poglądach bliskich faszyzmowi, może sobie swobodnie i całkowicie bezkarnie przejść przez stolicę Polski. A kysz!”), Strajk Kobiet – dobry („Po tym, jak partia rządząca zaostrzyła prawo aborcyjne […], wściekłość sięgnęła zenitu”). KOD – dobry. Religia w najlepszym razie jakaś dziwna, bizarna: te wszystkie zakonnice, kilimki, sutanny – po co to? Ale sprzedaje się ta egzotyka. Leszek Balcerowicz – dobry. Vaclav Klaus – zły. I tak dalej, aż do naprawdę detalicznych kwestii. Marek Hłasko zastanawiał się w nieśmiertelnych „Pięknych dwudziestoletnich”, czy to tajniacy w życiu naśladują tajniaków filmowych, czy odwrotnie: ja nieraz zachodzę w głowę, czy bien pensants pokroju Chrisa Niedenthala sformatowani są pod wpływem publicystyki dawnej „Gazety Wyborczej” – czy to „Wyborcza” sprzed dwóch dekad profilowała się pod takich zajefajnych, światłych, wyluzowanych popintelektualistów z Zachodu. Nie potrafię znaleźć odpowiedzi. 

 

Docenienie wspomnień

Ale przewidywalność i osobliwość sympatii politycznych i kulturowych fotografa wydaje się w lekturze o wiele mniejszą przeszkodą niż jego ego. Te opowieści, które mogłyby stanowić fantastyczne uzupełnienia kadrów, opowieść o okolicznościach, ludziach, bodaj i pogodzie, stały się opowieścią o doznaniach i przemyśleniach autora. „Miałem dosyć”. „Drgnął mi palec”. „No dobrze, będę trochę złośliwy”. Byłem. Fotografowałem. Spałem. Ziewałem. Ja, ja, ja. Kto wie, może udało się przypadkiem dotrzeć do źródeł wielkiej traumy wybitnych fotoreporterów – może cały czas czekają, żeby to ONI znaleźli się w kadrze, zostali dostrzeżeni? 

Ale i męki ego można by znieść, kto ich nie zna. Naprawdę nieznośne są pierwsze: objaśnianie rzeczy podstawowych. Że jak pielgrzymka – to do Częstochowy, a w Jarocinie grano rock. Po wtóre – tak wyraźne, tak ostentacyjne podkreślanie dystansu wobec wielkich spraw, dziejących się na zdjęciach, jakby Niedenthal obawiał się, że ktoś wypomni mu niewczesne zaangażowanie. Deklaracja „nie byłem tam ze względów religijnych” pada przy mniej więcej co trzeciej relacji z papieskiej wizyty, klasztoru pijarów czy prawosławnych mniszek rumuńskich. Doprawdy, i raz byłoby niepotrzebne, wiemy, czym zajmuje się fotoreporter. No i wreszcie po trzecie – absolutnie nieśmieszne pointy. 

Bywają książki, które czyta się przez palce, bywają takie, w których dobry jest tylko pierwszy rozdział czy akt, niejedne wspomnienia cenię przede wszystkim za przypisy, którymi opatrzył je wydawca. Najnowszy album Chrisa Niedenthala polecam z czystym sumieniem pod warunkiem, że oglądać się będzie jedynie prawe kolumny rozkładówek, na których zreprodukowane zostały zdjęcia. Tylko recto! 

 

Chomikowe koło 

Fenomen ruchu przodowników pracy doczekał się swoich badaczy. Do dziś też trwają wśród nich spory, do którego momentu ten sowiecki koncept (przeszczepiony do krajów podporządkowanych Moskwie w okolicach roku 1948) był dosyć desperackim, ale autentycznym pomysłem na poprawę wyników gospodarczych, kiedy zaś stał się wyłącznie narzędziem propagandy, śrubowania nierealnych norm, a w konsekwencji – presji na półniewolne „masy robotnicze”. Kojarzeni są również, zwykle wspominani w krzywym zwierciadle, prawdziwi polscy przodownicy – Bernard Bugdoł i Wincenty Pstrowski – chociaż najbardziej znany jest ten fikcyjny, zrodzony w wyobraźni Aleksandra Ścibora-Rylskiego i Andrzeja Wajdy: Mateusz Birkut, murarz z Nowej Huty. To w jego epopei można rozpoznać świat, w którym rośli przodownicy: ich autentyczny zapał, nadzieję, żar – i otaczające ich oszustwo. 

Andrzej Janikowski opowiedział o ruchu przewodnickim w lekkim, reporterskim stylu, przywołując nie tylko Pstrowskiego i Bugdoła, ale rekordzistów wielu branż, zwracając uwagę na to, jakim wyzwaniem była organizacja ruchu współzawodnictwa w takich branżach jak rolnictwo czy wojskowość, nie mówiąc już o artes liberales: ile równań czy sonetów trzeba napisać, żeby zostać rekordzistą? 

Najciekawsza – i wydaje się, niedokończona – jest opowieść o schyłku ruchu przodownickiego. Wielki impet wygasł po Październiku, próby mobilizacji podejmowano jednak aż do Sierpnia i autor znalazł kilka ciekawych scen tego długiego zmierzchu. Jeśli jednak sięgnąć po reportaże, przedstawiające życie współczesnych stażystów w korporacjach, szpitalach czy kancelariach, można zadać sobie pytanie: czy poszukiwanie rekordzistów naprawdę się skończyło? 


 

POLECANE
Burzliwe posiedzenie komisji sprawiedliwości. Mikrofony ujawniły wulgaryzmy Wiadomości
Burzliwe posiedzenie komisji sprawiedliwości. Mikrofony ujawniły wulgaryzmy

Środowe posiedzenie sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka zakończyło się szybciej, niż się rozpoczęło. Obrady, które miały dotyczyć części ustawy budżetowej na 2026 rok, przerwano po kilku minutach. Mikrofony w sali pozostały jednak włączone nieco dłużej, co doprowadziło do nieoczekiwanego incydentu.

Każdy ze 100 konkretów Tuska brzmi dziś jak kpina tylko u nas
Każdy ze "100 konkretów" Tuska brzmi dziś jak kpina

Kiedy Donald Tusk ogłaszał w Tarnowie swoje słynne „100 konkretów na 100 dni”, brzmiało to jak kontrakt społeczny – umowa między władzą a obywatelami. Każdy punkt tej listy miał być obietnicą z terminem ważności. Nie sloganem, nie hasłem, lecz zobowiązaniem.

Awaryjne lądowanie samolotu. Na pokładzie sekretarz obrony USA Wiadomości
Awaryjne lądowanie samolotu. Na pokładzie sekretarz obrony USA

Podczas powrotu do Stanów Zjednoczonych, samolot Boeing C‑32, którym podróżował Pete Hegseth, musiał awaryjnie lądować w Wielkiej Brytanii. Maszyna wystartowała z lotniska w Brukseli po spotkaniu ministrów obrony państw NATO. Kiedy samolot znajdował się nad Atlantykiem, w pobliżu Irlandii, pilot nadał sygnał 7700 - kod oznaczający sytuację awaryjną z powodu problemów technicznych. W związku z tym trasę lotu zmieniono i zdecydowano się na lądowanie w brytyjskiej bazie sił powietrznych.

Komunikat dla mieszkańców woj. łódzkiego Wiadomości
Komunikat dla mieszkańców woj. łódzkiego

Dobiega końca rozbudowa drogi wojewódzkiej w Żychlinie w woj. łódzkim. W ramach inwestycji za ponad 31 mln zł oprócz jezdni z nową nawierzchnią powstały też chodniki, droga rowerowa, zatoki autobusowe, oświetlenie uliczne, a także dwa nowe ronda.

Szef MON: Potwierdziliśmy sojusznicze zobowiązania między USA a Polską z ostatniej chwili
Szef MON: Potwierdziliśmy sojusznicze zobowiązania między USA a Polską

Potwierdziliśmy sojusznicze zobowiązania między Stanami Zjednoczonymi a Polską – powiedział w środę po rozmowie z szefem Pentagonu Pete'em Hegsethem wicepremier i minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz. Według szefa MON potwierdzona jest stabilna obecność żołnierzy amerykańskich w Polsce.

Woda źródlana wycofana ze sprzedaży. Znana sieć ostrzega klientów Wiadomości
Woda źródlana wycofana ze sprzedaży. Znana sieć ostrzega klientów

Sieć Auchan ogłosiła pilne wycofanie jednej z wód źródlanych dostępnych w sprzedaży. Powodem decyzji są nieprawidłowości wykryte w badaniach mikrobiologicznych. Klienci, którzy posiadają wskazaną partię produktu, proszeni są o niespożywanie jej.

Ambasador Palestyny w Polsce o sytuacji w Strefie Gazy: To jeszcze nie jest pokój tylko u nas
Ambasador Palestyny w Polsce o sytuacji w Strefie Gazy: To jeszcze nie jest pokój

Ambasador Palestyny w Polsce Mahmoud Khalifa w rozmowie z Tysol.pl podkreśla, że mimo zawieszenia broni w Strefie Gazy nie można jeszcze mówić o pokoju. – To nawet nie jest pierwszy punkt planu pokojowego dla nas i dla regionu - mówi w rozmowie z Pawłem Pietkunem Mahmoud Khalifa, ambasador Palestyny w Polsce.

Świat muzyki w żałobie. Nie żyje czterokrotny laureat Grammy z ostatniej chwili
Świat muzyki w żałobie. Nie żyje czterokrotny laureat Grammy

Nie żyje Michael Eugene Archer, znany światu jako D’Angelo. Czterokrotny laureat nagrody Grammy odszedł po długiej walce z rakiem trzustki. Miał 51 lat. Informację o śmierci artysty potwierdziła jego rodzina, publikując poruszające oświadczenie.

„Pani naprawdę przeszkadza”. Incydent na wiecu Tuska z ostatniej chwili
„Pani naprawdę przeszkadza”. Incydent na wiecu Tuska

Podczas środowego spotkania premiera Donalda Tuska z mieszkańcami Piotrkowa Trybunalskiego doszło do niecodziennej sytuacji. Już na początku wystąpienia lidera Platformy Obywatelskiej jego przemówienie zostało przerwane przez aktywistkę trzymającą baner z napisem: „Jeden rząd już obaliłyśmy”. Dominika Lasota nie kryła swojego niezadowolenia wobec rządów koalicji.

Śmiertelny wypadek w Tatrach. Dwóch turystów spadło ze szlaku z ostatniej chwili
Śmiertelny wypadek w Tatrach. Dwóch turystów spadło ze szlaku

Jeden turysta poniósł śmierć, a drugi został poważnie ranny w wypadku, do którego doszło w środę w rejonie przełęczy Zawrat w Tatrach. W górach panują zimowe warunki. TOPR apeluje, by osoby niemające doświadczenia w zimowej turystyce nie wybierały się w wyższe partie gór.

REKLAMA

"Właściwy moment" Chrisa Niedenthala – między fotografią a osobistymi refleksjami​

Nowy album Chrisa Niedenthala to wizualna uczta i zarazem lektura pełna rozczarowań – pełna znakomitych zdjęć, lecz spisana z przesadnym ego i banałem.
Chris Niedenthal podczas XXX Targów Książki Historycznej w Arkadach Kubickiego w Warszawie
Chris Niedenthal podczas XXX Targów Książki Historycznej w Arkadach Kubickiego w Warszawie / Wikipedia CC BY-SA 3.0 / Adrian Grycuk

Zdumiewająca książka – nie tylko przez swą cenną zawartość, ale i przez dwoistość odbioru. Tak ciekawa! I tak straszliwie irytująca! Oczywiście, nazwisko autora jest znakomitą marką: „Chris Niedenthal” – i wszystko jasne.

Pewnie wystarczyłoby tamto jedno, jedyne zdjęcie – transporter Skot na tle ośnieżonego kina Moskwa z banerem reklamującym „Czas Apokalipsy” Coppola – które stało się ikoną stanu wojennego, powielane na niezliczonej ilości wystaw, plakatów, na okładkach książek i w albumach, podziwiane, ba, przedrzeźniane. A przecież w swoim dorobku ma Niedenthal podobnych złotych strzałów co najmniej jeszcze kilka: kadry z papieskich pielgrzymek i Jarocin, Wadowice na wiadomość o zamachu na Jana Pawła, i zdeptany grób Nicolae Ceaușescu, zakonnicy-strażacy z Wadowic, strajk w Stoczni i odbudowywany Zamek Królewski: pamięć wzrokowa dwóch ostatnich dekad PRL i upadku systemu sowieckiego. Sporo tych „ikonicznych” zdjęć trafiło zresztą do tego albumu. 

 

Legenda Chrisa Niedenthala

I legendę ma Niedenthal nie do podważenia: syn Polaków, którzy trafili do Wielkiej Brytanii w zawierusze wojny światowej (ojciec, Jan Niedenthal, był przed wojną prokuratorem w Wilnie), „polonus”, który trafił do Polski gomułkowskiej jako nastolatek, swoisty łącznik między dwoma światami (chciałoby się coś napisać o tych Polakach „z zewnątrz”: o Niedenthalu, o Annie Erdman, wnuczce Wańkowicza, która trafiła do Warszawy w latach 70., jak oni z „Zachodu”, a zarazem tutejsi radzili sobie z dwoistością spojrzenia, z podwójną tożsamością?). Osiadł tu, ożenił się, zrobił fantastyczną karierę w amerykańskim stylu, od na poły amatora zasypującego zachodnie redakcje swoimi fotogramami po, już w latach 70., korespondenta „Newsweeka”. 

I zdjęcia – świetne, na pozór niedbałe, strzelone „z biodra” i trafiające – ha, trafny tytuł! – we właściwy moment: czyjegoś potknięcia się, trzaśnięcia okna, pochylenia przechodnia, kociego skoku – albo odwrotnie, nieoczekiwanej ciszy, zastygnięcia świata na czas błyśnięcia okiem, machnięcia skrzydłem, odwrócenia się zomowca, który strzeże wylotu Rakowieckiej w Puławską. Można powiedzieć – samograj dla wydawcy, tylko obrabiać negatywy i wydawać albumy. I wydano ich co najmniej kilka, najbardziej znane to „Rekwizyty PRL” oraz „13/12. Polska stanu wojennego”. Więc co mi się nie podoba tym razem?

Niestety, świetne wydawnictwo, jakim są Marginesy, postanowiło, jak pisze we wstępie Adam Pluszka, umilić życie udręczonemu covidowym lockdownem fotografowi: „Poprosiliśmy Chrisa, żeby przez kolejne sto dni przysyłał nam po jednym wybranym przez siebie zdjęciu. […] I żeby do każdego z nich dołączał opis: co na nim jest, kiedy powstało i co Chris pamięta z czasów, kiedy je zrobił”. A artysta, niestety, przyjął tę propozycję z ochotą. 

To już nie chodzi o to, że wykorzystał te krótkie teksty (dwa, czasem cztery akapity) do wciskania (jak sobie zapewne wyobrażał) publicystycznych szpileczek i do dzielenia się swoimi poglądami na rzeczy polityczne. Ani, że te poglądy są tak doskonale przewidywalne i wygłaszane z tak ogromną pewnością siebie: Marsz Niepodległości – zły (bo „co może być pozytywnego, kiedy widzi się, jak tylu ludzi, bądź co bądź o poglądach bliskich faszyzmowi, może sobie swobodnie i całkowicie bezkarnie przejść przez stolicę Polski. A kysz!”), Strajk Kobiet – dobry („Po tym, jak partia rządząca zaostrzyła prawo aborcyjne […], wściekłość sięgnęła zenitu”). KOD – dobry. Religia w najlepszym razie jakaś dziwna, bizarna: te wszystkie zakonnice, kilimki, sutanny – po co to? Ale sprzedaje się ta egzotyka. Leszek Balcerowicz – dobry. Vaclav Klaus – zły. I tak dalej, aż do naprawdę detalicznych kwestii. Marek Hłasko zastanawiał się w nieśmiertelnych „Pięknych dwudziestoletnich”, czy to tajniacy w życiu naśladują tajniaków filmowych, czy odwrotnie: ja nieraz zachodzę w głowę, czy bien pensants pokroju Chrisa Niedenthala sformatowani są pod wpływem publicystyki dawnej „Gazety Wyborczej” – czy to „Wyborcza” sprzed dwóch dekad profilowała się pod takich zajefajnych, światłych, wyluzowanych popintelektualistów z Zachodu. Nie potrafię znaleźć odpowiedzi. 

 

Docenienie wspomnień

Ale przewidywalność i osobliwość sympatii politycznych i kulturowych fotografa wydaje się w lekturze o wiele mniejszą przeszkodą niż jego ego. Te opowieści, które mogłyby stanowić fantastyczne uzupełnienia kadrów, opowieść o okolicznościach, ludziach, bodaj i pogodzie, stały się opowieścią o doznaniach i przemyśleniach autora. „Miałem dosyć”. „Drgnął mi palec”. „No dobrze, będę trochę złośliwy”. Byłem. Fotografowałem. Spałem. Ziewałem. Ja, ja, ja. Kto wie, może udało się przypadkiem dotrzeć do źródeł wielkiej traumy wybitnych fotoreporterów – może cały czas czekają, żeby to ONI znaleźli się w kadrze, zostali dostrzeżeni? 

Ale i męki ego można by znieść, kto ich nie zna. Naprawdę nieznośne są pierwsze: objaśnianie rzeczy podstawowych. Że jak pielgrzymka – to do Częstochowy, a w Jarocinie grano rock. Po wtóre – tak wyraźne, tak ostentacyjne podkreślanie dystansu wobec wielkich spraw, dziejących się na zdjęciach, jakby Niedenthal obawiał się, że ktoś wypomni mu niewczesne zaangażowanie. Deklaracja „nie byłem tam ze względów religijnych” pada przy mniej więcej co trzeciej relacji z papieskiej wizyty, klasztoru pijarów czy prawosławnych mniszek rumuńskich. Doprawdy, i raz byłoby niepotrzebne, wiemy, czym zajmuje się fotoreporter. No i wreszcie po trzecie – absolutnie nieśmieszne pointy. 

Bywają książki, które czyta się przez palce, bywają takie, w których dobry jest tylko pierwszy rozdział czy akt, niejedne wspomnienia cenię przede wszystkim za przypisy, którymi opatrzył je wydawca. Najnowszy album Chrisa Niedenthala polecam z czystym sumieniem pod warunkiem, że oglądać się będzie jedynie prawe kolumny rozkładówek, na których zreprodukowane zostały zdjęcia. Tylko recto! 

 

Chomikowe koło 

Fenomen ruchu przodowników pracy doczekał się swoich badaczy. Do dziś też trwają wśród nich spory, do którego momentu ten sowiecki koncept (przeszczepiony do krajów podporządkowanych Moskwie w okolicach roku 1948) był dosyć desperackim, ale autentycznym pomysłem na poprawę wyników gospodarczych, kiedy zaś stał się wyłącznie narzędziem propagandy, śrubowania nierealnych norm, a w konsekwencji – presji na półniewolne „masy robotnicze”. Kojarzeni są również, zwykle wspominani w krzywym zwierciadle, prawdziwi polscy przodownicy – Bernard Bugdoł i Wincenty Pstrowski – chociaż najbardziej znany jest ten fikcyjny, zrodzony w wyobraźni Aleksandra Ścibora-Rylskiego i Andrzeja Wajdy: Mateusz Birkut, murarz z Nowej Huty. To w jego epopei można rozpoznać świat, w którym rośli przodownicy: ich autentyczny zapał, nadzieję, żar – i otaczające ich oszustwo. 

Andrzej Janikowski opowiedział o ruchu przewodnickim w lekkim, reporterskim stylu, przywołując nie tylko Pstrowskiego i Bugdoła, ale rekordzistów wielu branż, zwracając uwagę na to, jakim wyzwaniem była organizacja ruchu współzawodnictwa w takich branżach jak rolnictwo czy wojskowość, nie mówiąc już o artes liberales: ile równań czy sonetów trzeba napisać, żeby zostać rekordzistą? 

Najciekawsza – i wydaje się, niedokończona – jest opowieść o schyłku ruchu przodownickiego. Wielki impet wygasł po Październiku, próby mobilizacji podejmowano jednak aż do Sierpnia i autor znalazł kilka ciekawych scen tego długiego zmierzchu. Jeśli jednak sięgnąć po reportaże, przedstawiające życie współczesnych stażystów w korporacjach, szpitalach czy kancelariach, można zadać sobie pytanie: czy poszukiwanie rekordzistów naprawdę się skończyło? 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe