Masakra w Kwangdzu. Zbrodnia zapamiętana, lecz nie ukarana

Masakra w Kwangdzu z 1980 r. to jedno z najbardziej krwawych i przemilczanych wydarzeń w historii Korei Południowej.
Cmentarz Mangwol-dong w Kwangdzu, gdzie pochowano ciała ofiar Masakra w Kwangdzu. Zbrodnia zapamiętana, lecz nie ukarana
Cmentarz Mangwol-dong w Kwangdzu, gdzie pochowano ciała ofiar / Wikipedia CC BY-SA 3.0 / Rhythm

Ściągnięci z odległych rejonów kraju żołnierze strzelający do ludności cywilnej, wcześniej przekonani przez swoich dowódców, że ruszają do walki z agentami wroga i zdrajcami. Przez lata trudna do ustalenia liczba ofiar. Brak realnej odpowiedzialności sprawców, wysoko postawionych wojskowych, którzy po trupach cywilów doprowadzili do przewrotu na szczytach władzy, jednak bez zmiany oficjalnej linii i ustroju państwa. Narodowa trauma, upamiętnienie ofiar, poczucie niesprawiedliwości i spory między kontynuatorami tradycji ofiar i sprawców. Wszystko to brzmi bardzo znajomo, jednak nie piszę o żadnym z polskich Grudni. Mija właśnie 45 lat od bardzo przypominającej polskie historie z Wybrzeża masakry w koreańskim Kwangdzu (Gwangju). 

O Kwangdzu dowiedziałem się przypadkiem, z filmu. „26 lat” to komercyjna, bardzo przebojowa i wysokobudżetowa produkcja z 2012 r. Kryminał, sensacja, „heist movie”, czyli opowieść o pracowitym przygotowaniu przez kilka osób jednej operacji. Tyle że tym razem nie chodzi o przekręt i zdobycie za jego sprawą pieniędzy, a o sprawiedliwość. Kilkoro bohaterów wywodzących się z różnych środowisk. Łączy ich umiejętność posługiwania się różnymi rodzajami broni, w grupie współdziałają policjant, ochroniarz, łuczniczka, młody szef gangu, wreszcie były wojskowy. Każdego z nich ściga koszmar z przeszłości. Dawny żołnierz nie może pogodzić się z tym, że brał udział w operacji będącej tak naprawdę zaplanowaną przez dowódców zbrodnią. Pozostali – jak się później okazuje, przez niego właśnie zebrani – stracili swoich bliskich u progu własnego życia i z traumą takiej utraty muszą przez lata się borykać. O tle wydarzeń dowiadujemy się już z pierwszych napisów, by chwilę później, w animowanej, wstrząsającej sekwencji poznać dramatyczne okoliczności, które po latach doprowadzą bohaterów do stanowiącej główną oś intrygi wspólnej konspiracji. Tyle że film nie jest przy tym wszystkim martyrologią, łącząc w charakterystycznym dla Korei stylu narodowe traumy z mądrą rozrywką na wysokim poziomie. Gdyby nie to, „26 lat” pewnie nie odniosłoby tak dużego sukcesu komercyjnego – z ponad 16 milionami dolarów zysku obraz o kilkadziesiąt tysięcy przegonił w miejscowym box office „Skyfall” z serii o Jamesie Bondzie.

 

Sztafeta dyktatorów

Zanim odpowiemy sobie, w jakie społeczne potrzeby trafił film, naszkicujmy tło historyczne. Starsi czytelnicy mogą pamiętać, że Korea Południowa przez większość okresu trwania PRL nie była zbyt mocno obecna w przekazach informacyjnych. Polska Ludowa nie utrzymywała z nią nawet stosunków dyplomatycznych, natomiast w drugiej połowie lat 80. wątek burzliwych studenckich protestów przewijał się przez radiowe i telewizyjne serwisy informacyjne. Choć jednak Południe było jednym z etatowych czarnych charakterów propagandy PRL, Kwangdzu nie było wygodnym tematem dla komunistów, za bardzo mogło kojarzyć się ze świeżymi ranami polskiej historii. Seul tymczasem od Phenianu nie był momentami o wiele lepszy, przez wiele lat przegrywał z nim nawet gospodarczo. Natomiast poziom swobód obywatelskich, z wyłączeniem możliwości prowadzenia mniejszej lub większej działalności gospodarczej, był raczej typowy dla państw autorytarnych, zachowujących jedynie szczątkowe, fasadowe elementy demokracji. Po zakończeniu wojny koreańskiej władzę w Seulu sprawował Rhee Syng-man, wspominany jako surowy dyktator, dążący do pozaprawnego przedłużenia swoich rządów i mający na sumieniu bardzo brutalne represje wobec opozycji, w tym inną narodową traumę swoich rodaków, masakrę na wyspie Czedżu. Na tej znanej głównie jako atrakcja turystyczna wyspie w momencie formowania się dwóch państw koreańskich znalazła się aktywna grupa sympatyków Północy. Siły, przysłane przez rząd w Seulu stłumiły opór komunistów, równocześnie jednak stosując odpowiedzialność zbiorową. Według danych oficjalnych w wyniku działań wojska zginęło 30 tysięcy mieszkańców wyspy, mordowanych nieraz całymi wioskami i rodzinami. Nieoficjalne szacunki podają nawet dwukrotnie większą liczbę, przy czym nawet mniej dramatyczny wariant obejmuje 1/10 całej populacji tego obszaru.

Po 12 latach rządów, w 1960 r., ustąpił w wyniku narastających protestów społecznych, lecz jego demokratyczny następca, Yun Bo-seon, już dwa lata później został odsunięty przez wojsko. Tak zaczęła się era Parka Chung-hee. Wojskowy dyktator, który potwierdził swój mandat w wyborach, kontynuował brutalną politykę Rhee, równocześnie jednak wepchnął kraj na tory sukcesu gospodarczego, który świat zna do dziś. Park nie skończył dobrze. Najpierw zamordowano jego żonę, później sam zginął z rąk odpowiedzialnego za jego bezpieczeństwo współpracownika. Po latach, na fali nostalgii części społeczeństwa, prezydentem zostanie jego córka, która jednak odeszła w niesławie przed końcem kadencji, trafi nawet na krótko do więzienia z powodu korupcji. Wróćmy jednak do końca lat 70. Po śmierci Parka jego obowiązki przejmuje niemający politycznego zaplecza Choi Kyu-hah, który szybko staje się zdominowanym przez wojsko figurantem. Rośnie znaczenie kierującego armią gen. Chun Doo-hwana, postaci, która bardzo mocno może kojarzyć się nam z generałem Wojciechem Jaruzelskim. 

 

Bunt i kara

17 maja 1980 r. w całym kraju wprowadzony zostaje stan wyjątkowy, co prowokuje liczne protesty, zwłaszcza pośród środowisk studenckich i – co istotne – również wiernych katolickich, często sympatyzujących z ruchami demokratycznymi. Jednym z większych ośrodków społecznego buntu jest mające raczej lewicową tradycję polityczną Kwangdzu. Kilka miesięcy po masakrze Choi formalnie zrzeknie się władzy i przekaże ją i tak realnie, i bezwzględnie rządzącemu krajem Chunowi. Zatrzymajmy się jednak w mieście, bohaterze tego tekstu. Rankiem 18 maja 1980 r. studenci Uniwersytetu Chonnam w Kwangdzu zorganizowali protest, domagając się m.in. uwolnienia jednego z liderów opozycji, Kim Dae-junga, zniesienia stanu wojennego i ustąpienia Chun Doo-hwana. Władze skierowały do miasta oddziały specjalne (spadochroniarzy). Tworzący je żołnierze już pierwszego dnia brutalnie pobili demonstrantów kolbami karabinów i pałkami. Brutalność wojska zradykalizowała mieszkańców: do studentów dołączyły tysiące obywateli Kwangdzu często będących przed chwilą świadkami przemocy wobec swoich dzieci i ich kolegów. Wydarzenia wymknęły się spod kontroli, gdy demonstranci zdobyli broń, opanowali komisariaty i arsenały. Przeciw władzy obróciła się powszechność służby wojskowej i wojenne doświadczenia wielu protestujących, którzy sprawnie sformowali oddziały obywatelskie, a te na kilka dni wyparły wojsko z miasta. Wojskowi odcięli miasto od świata, objęto je też blokadą informacyjną. Przez blisko tydzień Kwangdzu znajdowało się de facto poza kontrolą władz, aż do momentu, gdy wojsko zgromadziło siły i 27 maja o świcie przypuściło zmasowany szturm (z udziałem czołgów, transporterów opancerzonych, a nawet helikopterów), pacyfikując ostatecznie miasto w ciągu kilku godzin.

 

Odzyskana pamięć

Jak zawsze w takich przypadkach, nigdy nie udało się ustalić prawdziwej liczby ofiar dramatu. Pierwsze, oficjalne statystyki mówiły o 165, później – dwustu osobach. Mieszkańcy miasta natomiast skłaniali się ku liczbie dwóch tysięcy. Po latach badacze ustalili łączną liczbę ofiar na ponad 600, należy jednak pamiętać, że wiele osób zostało pochowanych w tymczasowych grobach, o których później pamięć mogła zaginąć. Przez pierwsze lata, póki nie ruszyły procesy demokratyzacji, rzeź Kwangdzu wspominana była przede wszystkim w samym mieście i otaczającym je regionie Jeolla. Reszta kraju, odcięta od wiedzy, żyła oficjalną wersją wydarzeń, mówiącą o podburzonym przez agenturę i komunistów zrewoltowanym motłochu. Wersją – dodajmy – której przeczyły nawet odtajnione przez Amerykanów raporty CIA. Pewną wyrwę w oficjalnych komunikatach stanowiły przekazy zagranicznych mediów, między innymi niemieckiego reportera Jürgena Hinzpetera, który przemycił brawurowo taśmy, na których utrwalił przebieg wydarzeń i brutalność wojska. Jednak na szerszą skalę świadomość zaczęła się zmieniać po 1988 r.

Od 1990 r. zaczęło się oficjalne upamiętnianie ofiar, które do dziś doczekały się licznych pomników, miejsc pamięci czy ważnego miejsca w kulturze. Jeszcze w latach 80. powstawały, śpiewane oczywiście w ukryciu, pieśni, dziś wykonywane podczas oficjalnych uroczystości. Powstał specjalny cmentarz i muzeum, a rocznicowe obchody od lat mają charakter państwowy. Ofiary pomnika doczekały się również w Seulu. Choć nie brak wciąż osób głoszących dawne teorie spiskowe rozgrzeszające postawę junty Chuna (znów można znaleźć tu analogię z Polską i gen. Jaruzelskim), z pamięcią nie jest najgorzej. Pomaga w tym fakt, że dramat Kwangdzu stał się w dużym stopniu wydarzeniem formacyjnym dla koreańskiej opozycji i punktem, który doprowadził po kilku latach do zawalenia się reżimu.

 

Kwangdzu na ekranie

Bardzo ważną rolę, czego dowodem jest ten tekst, w kultywowaniu pamięci odebrała kultura. Początkowo podziemna, konspiracyjna, później jednak coraz częściej również mainstreamowa, telewizyjna. Dramatyczne wydarzenia z maja 1980 r. zaznaczyły swą obecność w fabule serialu „Sandglass” z 1995 r., do dziś uważanego za przełomowe dzieło tego formatu produkcji telewizyjnych. To w tej, gromadzącej przed ekranami tłumy produkcji po raz pierwszy tak odważnie pokazano pacyfikację Kwangdzu na ekranach telewizyjnych. W kolejnych latach stała się ona ważnym motywem kilku istotnych produkcji filmowych, takich jak „Petal”, pierwszy obraz podejmujący ten temat, „Miętowy cukierek” z 1999 r., zauważona przez publiczność międzynarodową opowieść o losie policjanta, całe życie zmagającego się z ciężarem tego jednego doświadczenia, doprowadzającym go do utraty człowieczeństwa i samobójstwa; superprodukcja „18 maja”, ukazująca w niemal hollywoodzkim stylu powstanie i zdławienie buntu. W 2012 r. na ekrany wszedł kluczowy dla tego tekstu film „26 lat”, a pięć lat później równie przebojowy „A Taxi Driver”, opowiadający o gapowatym (do czasu) taksówkarzu, który pomaga Hinzpeterowi opuścić otoczone miasto z jego cennymi nagraniami. Dodajmy, że tytułowego bohatera gra znany polskim widzom z „Parasite” i „Snowpiercera” Song Kang-Ho. Wszystkie te filmy odniosły kasowy sukces, przybliżając tematykę historyczną kolejnym pokoleniom widzów. Poza tym pewne odniesienia do Kwangdzu pojawiły się nawet w k-popowych teledyskach, nie mówiąc już o licznej literaturze czy przedstawieniach teatralnych. 

 

Bezkarność aż do śmierci

Z pamięcią jest więc nieźle i tylko ze sprawiedliwością – dużo gorzej. Do lat 90., również w części demokratycznych kadencji, u władzy były osoby bezpośrednio odpowiedzialne za masakrę lub ich współpracownicy. Przez wiele lat sprawcy pozostawali bezkarni, zwłaszcza że w latach 80. sami utrzymywali władzę. Chun Doo-hwan rządził krajem jako prezydent-dyktator w latach 1980–1988, a po nim władzę przejął jego bliski współpracownik Roh Tae-woo. W 1988 r. parlament rozpoczął oficjalne śledztwo w sprawie Kwangdzu, ale do pociągnięcia kogokolwiek do odpowiedzialności nie doszło. Dopiero w 1995 r. uchwalono prawo pozwalające osądzić byłych liderów za przewrót wojskowy w 1979 r. i o rok późniejszą masakrę. W rezultacie Chun i Roh stanęli przed sądem i zostali uznani za winnych zarzucanych im czynów. Tyle że choć Chun został skazany na karę śmierci, a Roh na 22,5 roku więzienia, wyroki złagodzono w apelacji, a już w 1997 r. nowy prezydent Kim Dae-jung (sam skazany przez ich reżim na śmierć w 1980 r. i ocalony przez Amerykanów, którzy pomogli mu w ucieczce) zastosował wobec nich prezydenckie ułaskawienie „w imię pojednania narodowego”. Tym samym dwaj główni odpowiedzialni uniknęli długotrwałego więzienia. Żaden z nich nie okazał publicznie skruchy; Chun do końca zaprzeczał swojej winie, we wspomnieniach usprawiedliwiając pacyfikację Kwangdzu. Obaj generałowie zmarli w zaledwie miesięcznym odstępie czasu w 2021 r., do końca swych dni ciesząc się wolnością i zachowując spore grono zwolenników.  


 

POLECANE
86 lat temu Niemcy zaatakowały Rzeczpospolitą. Wybuchła II wojna światowa z ostatniej chwili
86 lat temu Niemcy zaatakowały Rzeczpospolitą. Wybuchła II wojna światowa

1 września 1939 r., niemieckie wojska bez wypowiedzenia wojny o świcie przekroczyły na całej długości granicę RP. Osamotniona Polska mimo bohaterskiego oporu trwającego ponad pięć tygodni nie mogła skutecznie przeciwstawić się agresji Niemiec i sowieckiej inwazji przeprowadzonej 17 września.

Karol Nawrocki: Jako prezydent Polski domagam się jednoznacznie reparacji od Niemiec z ostatniej chwili
Karol Nawrocki: Jako prezydent Polski domagam się jednoznacznie reparacji od Niemiec

Aby móc budować oparte o fundamenty prawdy i dobrych relacji partnerstwo musimy załatwić kwestię reparacji od państwa niemieckiego, których jako prezydent Polski domagam się jednoznacznie dla dobra wspólnego - mówił w poniedziałek na Westerplatte prezydent Karol Nawrocki.

Przypominamy stacji TVN, że czasy Urbana i Waltera się skończyły z ostatniej chwili
"Przypominamy stacji TVN, że czasy Urbana i Waltera się skończyły"

Stacja TVN24 bezpodstawnie uderzyła w NSZZ "Solidarność" i Telewizję Republika w związku z obchodami 45. rocznicy Porozumień Sierpniowych. "Przypominamy stacji TVN, że czasy Jerzego Urbana i jego protegowanego Mariusza Waltera skończyły się – właśnie dzięki rewolucji Solidarności" – oświadczył w swoim wpisie dyrektor programowy Telewizji Republika Michał Rachoń.

Ukrainiec, który groził Polakom podpaleniami został deportowany. Jest nagranie z ostatniej chwili
Ukrainiec, który groził Polakom podpaleniami został deportowany. Jest nagranie

W niedzielę 31 sierpnia Straż Graniczna opublikowała w mediach społecznościowych nagranie przedstawiające deportację Ukraińca, który groził Polakom podpaleniami.

Von der Leyen: Europa ma plan wysłania wojsk na Ukrainę z ostatniej chwili
Von der Leyen: Europa ma plan wysłania wojsk na Ukrainę

– Europa ma "dość precyzyjny" plan wysłania wojsk na Ukrainę – oświadczyła w rozmowie z "Financial Times" szefowa KE Ursula von der Leyen.

TVN obraził się na Solidarność. Jest oświadczenie stacji z ostatniej chwili
TVN obraził się na Solidarność. Jest oświadczenie stacji

Stacja TVN24 bezpodstawnie uderzyła w NSZZ "Solidarność" w związku z obchodami 45. rocznicy Porozumień Sierpniowych. Związek proponował stacji udostępnienie sygnału Telewizji Republika, która realizowała i bezpłatnie udostępniała wszystkim chętnym transmisję z obchodów 45-lecia Solidarności.

Niemcy przerażeni. Niebezpieczny trend wśród młodych z ostatniej chwili
Niemcy przerażeni. Niebezpieczny trend wśród młodych

W Niemczech rośnie liczba zatruć gazem rozweselającym. W 2024 roku otrzymano w tej sprawie dwa razy więcej telefonów niż w 2023 roku.

Prezydent nie przeszedł obojętnie wobec łez młodej damy na obchodach 45-lecia NSZZ Solidarność z ostatniej chwili
Prezydent nie przeszedł obojętnie wobec łez młodej damy na obchodach 45-lecia NSZZ Solidarność

Prezydent Karol Nawrocki gościł dzisiaj w historycznej Sali BHP Stoczni Gdańskiej na uroczystościach 45. rocznicy powstania NSZZ "Solidarność" i podpisania Porozumień Gdańskich.

Gdańsk: Już jutro Msza Święta w 86. rocznicę wybuchu II wojny światowej z ostatniej chwili
Gdańsk: Już jutro Msza Święta w 86. rocznicę wybuchu II wojny światowej

W najbliższy poniedziałek 1 września 2025 r. o godz. 13:30 w Gdańsku na Placu Obrońców Poczty Polskiej odbędzie się Msza Święta w 86. rocznicę wybuchu II wojny światowej.

Szokująca relacja z meczu Polska–Izrael. Za flagę Palestyny na policję? z ostatniej chwili
Szokująca relacja z meczu Polska–Izrael. Za flagę Palestyny na policję?

Ochroniarze zagrozili mi zatrzymaniem za podżeganie do nienawiści na tle rasowym i narodowościowym za namalowaną na twarzy flagę Palestyny – relacjonuje kibic, który był na sobotnim meczu Polska–Izrael w Eurobaskecie.

REKLAMA

Masakra w Kwangdzu. Zbrodnia zapamiętana, lecz nie ukarana

Masakra w Kwangdzu z 1980 r. to jedno z najbardziej krwawych i przemilczanych wydarzeń w historii Korei Południowej.
Cmentarz Mangwol-dong w Kwangdzu, gdzie pochowano ciała ofiar Masakra w Kwangdzu. Zbrodnia zapamiętana, lecz nie ukarana
Cmentarz Mangwol-dong w Kwangdzu, gdzie pochowano ciała ofiar / Wikipedia CC BY-SA 3.0 / Rhythm

Ściągnięci z odległych rejonów kraju żołnierze strzelający do ludności cywilnej, wcześniej przekonani przez swoich dowódców, że ruszają do walki z agentami wroga i zdrajcami. Przez lata trudna do ustalenia liczba ofiar. Brak realnej odpowiedzialności sprawców, wysoko postawionych wojskowych, którzy po trupach cywilów doprowadzili do przewrotu na szczytach władzy, jednak bez zmiany oficjalnej linii i ustroju państwa. Narodowa trauma, upamiętnienie ofiar, poczucie niesprawiedliwości i spory między kontynuatorami tradycji ofiar i sprawców. Wszystko to brzmi bardzo znajomo, jednak nie piszę o żadnym z polskich Grudni. Mija właśnie 45 lat od bardzo przypominającej polskie historie z Wybrzeża masakry w koreańskim Kwangdzu (Gwangju). 

O Kwangdzu dowiedziałem się przypadkiem, z filmu. „26 lat” to komercyjna, bardzo przebojowa i wysokobudżetowa produkcja z 2012 r. Kryminał, sensacja, „heist movie”, czyli opowieść o pracowitym przygotowaniu przez kilka osób jednej operacji. Tyle że tym razem nie chodzi o przekręt i zdobycie za jego sprawą pieniędzy, a o sprawiedliwość. Kilkoro bohaterów wywodzących się z różnych środowisk. Łączy ich umiejętność posługiwania się różnymi rodzajami broni, w grupie współdziałają policjant, ochroniarz, łuczniczka, młody szef gangu, wreszcie były wojskowy. Każdego z nich ściga koszmar z przeszłości. Dawny żołnierz nie może pogodzić się z tym, że brał udział w operacji będącej tak naprawdę zaplanowaną przez dowódców zbrodnią. Pozostali – jak się później okazuje, przez niego właśnie zebrani – stracili swoich bliskich u progu własnego życia i z traumą takiej utraty muszą przez lata się borykać. O tle wydarzeń dowiadujemy się już z pierwszych napisów, by chwilę później, w animowanej, wstrząsającej sekwencji poznać dramatyczne okoliczności, które po latach doprowadzą bohaterów do stanowiącej główną oś intrygi wspólnej konspiracji. Tyle że film nie jest przy tym wszystkim martyrologią, łącząc w charakterystycznym dla Korei stylu narodowe traumy z mądrą rozrywką na wysokim poziomie. Gdyby nie to, „26 lat” pewnie nie odniosłoby tak dużego sukcesu komercyjnego – z ponad 16 milionami dolarów zysku obraz o kilkadziesiąt tysięcy przegonił w miejscowym box office „Skyfall” z serii o Jamesie Bondzie.

 

Sztafeta dyktatorów

Zanim odpowiemy sobie, w jakie społeczne potrzeby trafił film, naszkicujmy tło historyczne. Starsi czytelnicy mogą pamiętać, że Korea Południowa przez większość okresu trwania PRL nie była zbyt mocno obecna w przekazach informacyjnych. Polska Ludowa nie utrzymywała z nią nawet stosunków dyplomatycznych, natomiast w drugiej połowie lat 80. wątek burzliwych studenckich protestów przewijał się przez radiowe i telewizyjne serwisy informacyjne. Choć jednak Południe było jednym z etatowych czarnych charakterów propagandy PRL, Kwangdzu nie było wygodnym tematem dla komunistów, za bardzo mogło kojarzyć się ze świeżymi ranami polskiej historii. Seul tymczasem od Phenianu nie był momentami o wiele lepszy, przez wiele lat przegrywał z nim nawet gospodarczo. Natomiast poziom swobód obywatelskich, z wyłączeniem możliwości prowadzenia mniejszej lub większej działalności gospodarczej, był raczej typowy dla państw autorytarnych, zachowujących jedynie szczątkowe, fasadowe elementy demokracji. Po zakończeniu wojny koreańskiej władzę w Seulu sprawował Rhee Syng-man, wspominany jako surowy dyktator, dążący do pozaprawnego przedłużenia swoich rządów i mający na sumieniu bardzo brutalne represje wobec opozycji, w tym inną narodową traumę swoich rodaków, masakrę na wyspie Czedżu. Na tej znanej głównie jako atrakcja turystyczna wyspie w momencie formowania się dwóch państw koreańskich znalazła się aktywna grupa sympatyków Północy. Siły, przysłane przez rząd w Seulu stłumiły opór komunistów, równocześnie jednak stosując odpowiedzialność zbiorową. Według danych oficjalnych w wyniku działań wojska zginęło 30 tysięcy mieszkańców wyspy, mordowanych nieraz całymi wioskami i rodzinami. Nieoficjalne szacunki podają nawet dwukrotnie większą liczbę, przy czym nawet mniej dramatyczny wariant obejmuje 1/10 całej populacji tego obszaru.

Po 12 latach rządów, w 1960 r., ustąpił w wyniku narastających protestów społecznych, lecz jego demokratyczny następca, Yun Bo-seon, już dwa lata później został odsunięty przez wojsko. Tak zaczęła się era Parka Chung-hee. Wojskowy dyktator, który potwierdził swój mandat w wyborach, kontynuował brutalną politykę Rhee, równocześnie jednak wepchnął kraj na tory sukcesu gospodarczego, który świat zna do dziś. Park nie skończył dobrze. Najpierw zamordowano jego żonę, później sam zginął z rąk odpowiedzialnego za jego bezpieczeństwo współpracownika. Po latach, na fali nostalgii części społeczeństwa, prezydentem zostanie jego córka, która jednak odeszła w niesławie przed końcem kadencji, trafi nawet na krótko do więzienia z powodu korupcji. Wróćmy jednak do końca lat 70. Po śmierci Parka jego obowiązki przejmuje niemający politycznego zaplecza Choi Kyu-hah, który szybko staje się zdominowanym przez wojsko figurantem. Rośnie znaczenie kierującego armią gen. Chun Doo-hwana, postaci, która bardzo mocno może kojarzyć się nam z generałem Wojciechem Jaruzelskim. 

 

Bunt i kara

17 maja 1980 r. w całym kraju wprowadzony zostaje stan wyjątkowy, co prowokuje liczne protesty, zwłaszcza pośród środowisk studenckich i – co istotne – również wiernych katolickich, często sympatyzujących z ruchami demokratycznymi. Jednym z większych ośrodków społecznego buntu jest mające raczej lewicową tradycję polityczną Kwangdzu. Kilka miesięcy po masakrze Choi formalnie zrzeknie się władzy i przekaże ją i tak realnie, i bezwzględnie rządzącemu krajem Chunowi. Zatrzymajmy się jednak w mieście, bohaterze tego tekstu. Rankiem 18 maja 1980 r. studenci Uniwersytetu Chonnam w Kwangdzu zorganizowali protest, domagając się m.in. uwolnienia jednego z liderów opozycji, Kim Dae-junga, zniesienia stanu wojennego i ustąpienia Chun Doo-hwana. Władze skierowały do miasta oddziały specjalne (spadochroniarzy). Tworzący je żołnierze już pierwszego dnia brutalnie pobili demonstrantów kolbami karabinów i pałkami. Brutalność wojska zradykalizowała mieszkańców: do studentów dołączyły tysiące obywateli Kwangdzu często będących przed chwilą świadkami przemocy wobec swoich dzieci i ich kolegów. Wydarzenia wymknęły się spod kontroli, gdy demonstranci zdobyli broń, opanowali komisariaty i arsenały. Przeciw władzy obróciła się powszechność służby wojskowej i wojenne doświadczenia wielu protestujących, którzy sprawnie sformowali oddziały obywatelskie, a te na kilka dni wyparły wojsko z miasta. Wojskowi odcięli miasto od świata, objęto je też blokadą informacyjną. Przez blisko tydzień Kwangdzu znajdowało się de facto poza kontrolą władz, aż do momentu, gdy wojsko zgromadziło siły i 27 maja o świcie przypuściło zmasowany szturm (z udziałem czołgów, transporterów opancerzonych, a nawet helikopterów), pacyfikując ostatecznie miasto w ciągu kilku godzin.

 

Odzyskana pamięć

Jak zawsze w takich przypadkach, nigdy nie udało się ustalić prawdziwej liczby ofiar dramatu. Pierwsze, oficjalne statystyki mówiły o 165, później – dwustu osobach. Mieszkańcy miasta natomiast skłaniali się ku liczbie dwóch tysięcy. Po latach badacze ustalili łączną liczbę ofiar na ponad 600, należy jednak pamiętać, że wiele osób zostało pochowanych w tymczasowych grobach, o których później pamięć mogła zaginąć. Przez pierwsze lata, póki nie ruszyły procesy demokratyzacji, rzeź Kwangdzu wspominana była przede wszystkim w samym mieście i otaczającym je regionie Jeolla. Reszta kraju, odcięta od wiedzy, żyła oficjalną wersją wydarzeń, mówiącą o podburzonym przez agenturę i komunistów zrewoltowanym motłochu. Wersją – dodajmy – której przeczyły nawet odtajnione przez Amerykanów raporty CIA. Pewną wyrwę w oficjalnych komunikatach stanowiły przekazy zagranicznych mediów, między innymi niemieckiego reportera Jürgena Hinzpetera, który przemycił brawurowo taśmy, na których utrwalił przebieg wydarzeń i brutalność wojska. Jednak na szerszą skalę świadomość zaczęła się zmieniać po 1988 r.

Od 1990 r. zaczęło się oficjalne upamiętnianie ofiar, które do dziś doczekały się licznych pomników, miejsc pamięci czy ważnego miejsca w kulturze. Jeszcze w latach 80. powstawały, śpiewane oczywiście w ukryciu, pieśni, dziś wykonywane podczas oficjalnych uroczystości. Powstał specjalny cmentarz i muzeum, a rocznicowe obchody od lat mają charakter państwowy. Ofiary pomnika doczekały się również w Seulu. Choć nie brak wciąż osób głoszących dawne teorie spiskowe rozgrzeszające postawę junty Chuna (znów można znaleźć tu analogię z Polską i gen. Jaruzelskim), z pamięcią nie jest najgorzej. Pomaga w tym fakt, że dramat Kwangdzu stał się w dużym stopniu wydarzeniem formacyjnym dla koreańskiej opozycji i punktem, który doprowadził po kilku latach do zawalenia się reżimu.

 

Kwangdzu na ekranie

Bardzo ważną rolę, czego dowodem jest ten tekst, w kultywowaniu pamięci odebrała kultura. Początkowo podziemna, konspiracyjna, później jednak coraz częściej również mainstreamowa, telewizyjna. Dramatyczne wydarzenia z maja 1980 r. zaznaczyły swą obecność w fabule serialu „Sandglass” z 1995 r., do dziś uważanego za przełomowe dzieło tego formatu produkcji telewizyjnych. To w tej, gromadzącej przed ekranami tłumy produkcji po raz pierwszy tak odważnie pokazano pacyfikację Kwangdzu na ekranach telewizyjnych. W kolejnych latach stała się ona ważnym motywem kilku istotnych produkcji filmowych, takich jak „Petal”, pierwszy obraz podejmujący ten temat, „Miętowy cukierek” z 1999 r., zauważona przez publiczność międzynarodową opowieść o losie policjanta, całe życie zmagającego się z ciężarem tego jednego doświadczenia, doprowadzającym go do utraty człowieczeństwa i samobójstwa; superprodukcja „18 maja”, ukazująca w niemal hollywoodzkim stylu powstanie i zdławienie buntu. W 2012 r. na ekrany wszedł kluczowy dla tego tekstu film „26 lat”, a pięć lat później równie przebojowy „A Taxi Driver”, opowiadający o gapowatym (do czasu) taksówkarzu, który pomaga Hinzpeterowi opuścić otoczone miasto z jego cennymi nagraniami. Dodajmy, że tytułowego bohatera gra znany polskim widzom z „Parasite” i „Snowpiercera” Song Kang-Ho. Wszystkie te filmy odniosły kasowy sukces, przybliżając tematykę historyczną kolejnym pokoleniom widzów. Poza tym pewne odniesienia do Kwangdzu pojawiły się nawet w k-popowych teledyskach, nie mówiąc już o licznej literaturze czy przedstawieniach teatralnych. 

 

Bezkarność aż do śmierci

Z pamięcią jest więc nieźle i tylko ze sprawiedliwością – dużo gorzej. Do lat 90., również w części demokratycznych kadencji, u władzy były osoby bezpośrednio odpowiedzialne za masakrę lub ich współpracownicy. Przez wiele lat sprawcy pozostawali bezkarni, zwłaszcza że w latach 80. sami utrzymywali władzę. Chun Doo-hwan rządził krajem jako prezydent-dyktator w latach 1980–1988, a po nim władzę przejął jego bliski współpracownik Roh Tae-woo. W 1988 r. parlament rozpoczął oficjalne śledztwo w sprawie Kwangdzu, ale do pociągnięcia kogokolwiek do odpowiedzialności nie doszło. Dopiero w 1995 r. uchwalono prawo pozwalające osądzić byłych liderów za przewrót wojskowy w 1979 r. i o rok późniejszą masakrę. W rezultacie Chun i Roh stanęli przed sądem i zostali uznani za winnych zarzucanych im czynów. Tyle że choć Chun został skazany na karę śmierci, a Roh na 22,5 roku więzienia, wyroki złagodzono w apelacji, a już w 1997 r. nowy prezydent Kim Dae-jung (sam skazany przez ich reżim na śmierć w 1980 r. i ocalony przez Amerykanów, którzy pomogli mu w ucieczce) zastosował wobec nich prezydenckie ułaskawienie „w imię pojednania narodowego”. Tym samym dwaj główni odpowiedzialni uniknęli długotrwałego więzienia. Żaden z nich nie okazał publicznie skruchy; Chun do końca zaprzeczał swojej winie, we wspomnieniach usprawiedliwiając pacyfikację Kwangdzu. Obaj generałowie zmarli w zaledwie miesięcznym odstępie czasu w 2021 r., do końca swych dni ciesząc się wolnością i zachowując spore grono zwolenników.  



 

Polecane
Emerytury
Stażowe