Koń, który kręci Tuskiem... i pędzi z nim w przepaść

I oto mamy paradoks: Platforma, która miała być ostoją rozsądku i europejskości, zaczyna przypominać kabaret. A wszystko przez jednego konia bojowego, który zapragnął kręcić wozem. I – co gorsze dla samej partii władzy – na samym tym pragnieniu nie zamierza poprzestać.
 Koń, który kręci Tuskiem... i pędzi z nim w przepaść
/ fot. Sejm RP, CC BY 2.0 / Wikimedia Commons

Co musisz wiedzieć:

  • Autor tekstu twierdzi, że Platforma nie tylko dziś traci poparcie – zaczyna się ocierać o śmieszność.
  • Szaleństwo Giertycha i całej kawalerii Silnych Razem może Platformę wciągnąć w polityczną przepaść.
  • Jeśli Giertych i jego silniczki będą dalej rozkręcać antypisową burzę w tempie, w jakim robią to dziś, to nie tylko nie odzyskają niczego – spalą własny dom

Przejęcie rządu dusz

Koń, jaki jest, niby każdy widzi – ale gdy chodzi o Romana Giertycha, najwyraźniej nie widzą go ci, których właśnie z impetem strąca z siodła. Bo Giertych, ten sam, który kiedyś zakładał Młodzież Wszechpolską i jako lider Ligi Polskich Rodzin śnił o IV Rzeczypospolitej z katolicką buławą w dłoni, dziś z rozmachem realizuje swój ambitny polityczny plan.

Tym razem nie chodzi już tylko o obronę przed złym Zbigniewem Ziobrą czy Jarosławem Kaczyńskim ani o występy w telewizji z ironicznym uśmieszkiem i Konstytucją pod pachą. Dziś Roman Giertych, wjeżdżając na polityczny parkiet jako domorosły strateg Koalicji Obywatelskiej, uchodzący co raz częściej w partii rządzącej za człowieka „numer dwa” tuż po samym „kierowniku” Donaldzie Tusku, chce więcej.

Po 1 czerwca widzi to w Platformie w zasadzie już każdy, zdając sobie dobitnie sprawę, że Romanowi chodzi tak naprawdę o przejęcie rządu dusz, być może w pewnej przyszłości, w której nie będzie Donalda Tuska, także samej partii. Mówiąc inaczej: zamiast dyskretnego wpływu zza kulis Giertych chce bezceremonialnie przejąć lejce.

Nie od dziś wiadomo, że polityk ten nigdy nie przychodzi po coś małego. Nie po to walczył w 2023 roku o mandat z list KO, by teraz grzać sejmową ławę w odległym rzędzie. To więcej niż pewne. Choć wielu widziało wtedy w tym tylko taktyczne zagranie Tuska: „Skuteczny adwokat, donośny głos, niech się przyda w kampanii”.

Ideologiczna kawaleria

Ale Giertych z tego wsparcia zrobił trampolinę. Wskoczył do Sejmu i zajął się organizowaniem emocji tej części elektoratu, która nie tyle głosuje za czymś, co przeciw czemuś – przeciw PiS, przeciw symetrystom, przeciw temu całemu dziwacznemu światu, w którym trzeba kogoś nie znosić, żeby czuć sens polityki. Wie, że Silni Razem to nie jakaś tam farma trolli z Twittera. To ideologiczna kawaleria, która żyje jednym uczuciem – czystym, nieprzerobionym antypisem. Dla nich PiS to już nie tylko polityczny przeciwnik – to zło wcielone. A Giertych to ich samozwańczy generał.

Dziś Giertych chce ten gniew przekuć w coś trwałego – w instytucję. W ruch. W polityczną machinę, która będzie miała swoje nazwiska, swoje usłużne, będące na jeden telefon media, swoich ekspertów, swoje emocje i – przede wszystkim – swoje żądania. A że emocje to nie byle jakie, to i walka będzie odpowiednio gwałtowna. Już to zresztą widzimy.

W ostatnich tygodniach Giertych wrzucił na polityczny stół coś, czego nawet najważniejsi politycy Platformy się nie spodziewali. A już na pewno nie w takiej skali. Porażka w wyborach prezydenckich kandydata PO Rafała Trzaskowskiego, która dla większości obozu rządzącego była jak walnięcie czołem o beton, dla Giertycha i jego oddziałów stała się… szansą.

Oszustwo, nie przegrana

Gdy KO popadła w chwilową depresję po przegranej Trzaskowskiego, a pozostali jej kandydaci odpadli z hukiem już w pierwszej turze, zostając daleko z tyłu za Sławomirem Mentzenem czy Grzegorzem Braunem, Silni Razem, na czele ze swoim generałem, jakby dostali nowe życie. Przegrana? Nie ma mowy. To musiało być oszustwo!

Ot, rzucona myśl. Ale wystarczyło. Silni Razem, ta hejterska kawaleria, podchwyciła temat jak konie wodę po biegu. Wystarczyło tylko rzucić hasło, a kawaleria już pędziła, wrzeszcząc o fałszerstwie, zdradzie, spisku. Znów można było walić prosto w PiS – teraz nie za „złodziejstwo”, ale za „kradzież wyborów”. Przecież nie chodzi o dowody – chodzi o emocję. O rozgrzanie silniczków. O anty-PiS w wersji turbo. Bo skoro przegraliśmy, to musieli oszukać. No bo jak inaczej?

Zresztą sam Roman Giertych nie owijał w bawełnę. Wprost mówił o „Braciach Kamratach”, którzy mieli ukraść dla Jarosława Kaczyńskiego wybory. Publicznie podważał wynik demokratycznego głosowania, wrzucając tezy o fałszerstwach, insynuował zamach na legalność państwa. To już nie jest niedopowiedziane „może coś tu nie gra” – to wrzucenie otwarcie granatu do studni zaufania społecznego. Bo jeśli w wyborach „ukradziono” zwycięstwo, to przecież cały system staje się nielegalny.

Cóż z tego, że skala oskarżeń ocierała się momentami o filmowy Gang Olsena. Jakim cudem opozycja sfałszowała wybory, siedząc w ławach opozycji? Na marginesie, to byłby pierwszy taki przypadek w historii świata. Ale kto by się przejmował tą logiką! Emocje grają, klikają się posty, pompuje się gniew, a „swoi” redaktorzy nagrywają na ten temat kolejne programy i nośne podcasty. Propaganda sfałszowanych wyborów się rozkręca.

Problem w tym, że ta emocja – choć nośna – politycznie zaczęła być toksyczna. Sondaż dla „Rzeczpospolitej” mówi wprost: blisko 60 proc. Polaków chce ponownego przeliczenia głosów. Nie dlatego, że są twarde i niezbite dowody na wyborcze fałszerstwa, które istotnie mogłyby zmienić wynik wyborów prezydenckich. Bo ich nie ma, co przyznał już sam Donald Tusk, a także pozostali koalicjanci. Ale dlatego że mimo tej wiedzy i tych faktów Giertych i jego ekipa sączą dalej niepewność jak jad – codziennie, systematycznie, skutecznie. W kraju, który właśnie miał odzyskać zaufanie do instytucji, znowu kiełkuje podejrzliwość. I to już nie „wina PiS”. To zasługa pana Romana.

Na tym politycznym sabacie Koalicja Obywatelska jednak nie zyskuje, a ostatni sondaż preferencji partyjnych jest dla Giertycha jak kubeł zimnej wody. Koalicja Obywatelska traci 7 punktów procentowych. Sondaż nie kłamie! To nie błąd statystyczny – to koszt, jaki płaci się za wystawienie Giertycha na afisz. Bo jeżeli twarzą partii staje się były lider LPR, to partia zaczyna mieć notowania zbliżone do… LPR. A to, umówmy się, nie był nigdy poziom, który dawał spokojny sen sztabowcom. Bowiem w wyborach nie wygrywa się na wiecznym wzmożeniu. Wygrywa się zaufaniem, stabilnością, wiarygodnością. Tymczasem PO, wystawiając Giertycha na pierwszy front, zamiast wyglądać jak partia władzy, zaczyna przypominać kabaret.

Jednak na tym nie koniec problemów. Platforma nie tylko dziś traci poparcie – zaczyna się ocierać o śmieszność. A to najgorsze, co może przydarzyć się partii władzy. Bo wyborcy wybaczą wiele – arogancję, nieudolność, nawet hipokryzję – ale śmieszności nie wybaczają nigdy.

Tymczasem Giertych, podważając tak otwarcie i wprost legalność wyborów, mówi głosem, który jeszcze niedawno był domeną politycznego folkloru i happeningu spod znaku choćby Janusza Korwin-Mikkego. I oto mamy paradoks: Platforma, która miała być ostoją rozsądku i europejskości, zaczyna przypominać kabaret. A wszystko przez jednego konia bojowego, który zapragnął kręcić wozem. I – co gorsze dla samej partii władzy – na samym tym pragnieniu nie zamierza poprzestać.

W PO wielu doskonale wie, że władza może popełnić wiele błędów, ale utrata powagi to błąd śmiertelny. Bo wyborcy nie głosują na tych, z których się śmieją. Nawet jeśli kiedyś byli ich ulubieńcami. A z Giertycha śmieje się już pół kraju – i nie z jego żartów, tylko z niego samego. Wściekłość zmieszana z groteską to przepis na katastrofę. I właśnie w tej katastrofie pędzi dziś wóz Koalicji, ciągnięty przez konia, który nie zna drogi, ale zna kierunek: do przodu, w emocje, na złamanie karku.

I tu pojawia się pytanie: co z takim koniem zrobić? Co ma zrobić Donald Tusk – lider partii i premier? Schować go do stajni, zaciągnąć w cień, udawać, że to tylko niesforny backbencher? A może, mimo wszystko, dalej pozwalać mu brykać, bo „dobrze się klika”? To dylemat, przed którym staje dziś Tusk – człowiek znany z dyscypliny, ale i z talentu do czekania na odpowiedni moment.

Giertych, jeśli zostanie na scenie, nie przestanie sączyć niepewności. Może nie podważy już oficjalnie wyniku wyborów – ten etap, nawet w emocjonalnym świecie Silnych Razem, raczej się zamknął – ale może robić coś znacznie bardziej niebezpiecznego: będzie destabilizował rzeczywistość, podtrzymując atmosferę wyborczego oszustwa.

W tym sensie Giertych może być dziś tym, czym niegdyś – według Piotra Zaremby – był cały „przemysł pogardy”. Nie frontalnym atakiem, ale kroplówką nieufności wobec nowego prezydenta Karola Nawrockiego. Już nie chodzi o sądy czy wybory, tylko o uczucia: „Czy on aby na pewno jest legalny?”, „Czy można mu ufać?”, „Czy on przypadkiem nie wygrał przy pomocy... czegoś nieczystego?”. A wszystko po to, by móc go bezkarnie deprecjonować i ośmieszać, jak niegdyś robił to skutecznie Janusz Palikot z prezydentem Lechem Kaczyńskim.

Kula u nogi?

Taki koń, choć może się Platformie wydawać użyteczny w krótkim biegu, w dłuższej perspektywie stanie się zapewne kulą u nogi. Bo ciągle buja wozem i zwyczajnie szkodzi partii. Szaleństwo Giertycha i całej kawalerii Silnych Razem może Platformę wciągnąć w polityczną przepaść. Dziś to oni są najbardziej hałaśliwą frakcją. Dziś nadają ton – radykalny, histeryczny, oderwany od rzeczywistości. Ale jutro ten ton stanie się kulą u nogi całej partii. Bo o ile opozycja może sobie pozwolić na krzyk i teatr, to władza musi być poważna. Gdy przestaje – traci. Wiarygodność, zaufanie, a w końcu władzę.

Dziś tuż po wyborach prezydenckich Koalicja Obywatelska ryzykuje, że przegra więcej niż opozycja. Bo odpowiedzialność ciąży zawsze na tych, którzy rządzą. Jeśli Giertych i jego silniczki będą dalej rozkręcać antypisową burzę w tempie, w jakim robią to dziś, to nie tylko nie odzyskają niczego – spalą własny dom. A wtedy historia zapamięta ich nie jako tych, którzy obalili PiS, ale jako tych, którzy przez swój fanatyzm oddali mu władzę na nowo.

Więc pytanie jest już nie „czy”, tylko „kiedy” – kiedy Donald Tusk powie „dość”? Czy lider Platformy pozwoli Giertychowi dalej rozsadzać zaufanie publiczne od środka? Czy będzie go tolerował jako jadowitego frontmana? Czy może wreszcie zrozumie, że ten koń, choć głośny, ciągnie wóz prosto w przepaść?

A może Tusk – jak kiedyś wobec Palikota – zdecyduje się go odciąć, zneutralizować, wysłać w polityczny niebyt. Tusk stoi więc dziś przed decyzją: czy zostawić Giertycha jako frontmana radykalnej frakcji i ryzykować, że Platforma straci więcej, niż kiedykolwiek zyskała? Czy jednak grzecznie odprowadzić do wyjścia i powiedzieć: „Dzięki, Roman. Dalej pójdziemy sami”? Bo zbliżamy się do zakrętu, za którym nie będzie już drogi powrotnej.


 

POLECANE
Tusk: Nie przewiduję stanowiska wicepremiera dla Polski 2050 z ostatniej chwili
Tusk: Nie przewiduję stanowiska wicepremiera dla Polski 2050

Premier Donald Tusk w ramach rekonstrukcji rządu nie przewiduje stanowiska wicepremiera dla Polski 2050. Jak dodał, do rekonstrukcji rządu dojdzie między 22 a 25 lipca, ale na pewno nie 22 lipca.

Muzeum Polskie w Rapperswilu zamieniono w restaurację z ostatniej chwili
Muzeum Polskie w Rapperswilu zamieniono w restaurację

Muzeum Polskie w Rapperswilu od 2022 roku nie ma siedziby. W hotelu Schwanen, gdzie miało przenieść się muzeum, zamieniono na restaurację. Bezcenne zbiory czekają w magazynach.

Grafzero: Prawdziwa historia Jeffreya Watersa i jego ojców Jul Łyskawa - recenzja z ostatniej chwili
Grafzero: "Prawdziwa historia Jeffreya Watersa i jego ojców" Jul Łyskawa - recenzja

Paszport Polityki, nominacja do Nike, Nagroda Literacka miasta stołecznego Warszawy - prawdziwy deszcz nagród dla Jula Łyskawy za jego niezwykły debiut powieściowy - "Prawdziwa historia Jeffreya Watersa i jego ojców". Czy było warto? O tym Grafzero vlog literacki.

Iga Świątek awansowała do finału Wimbledonu z ostatniej chwili
Iga Świątek awansowała do finału Wimbledonu

Rozstawiona z numerem ósmym Iga Świątek wygrała ze Szwajcarką Belindą Bencic 6:2, 6:0 w półfinale Wimbledonu. Polska tenisistka po raz pierwszy awansowała do finału tej imprezy. Jej rywalką w walce o szósty tytuł wielkoszlemowy będzie Amerykanka Amanda Anisimova.

Republika czy TVN24? Są wyniki oglądalności z ostatniej chwili
Republika czy TVN24? Są wyniki oglądalności

Telewizja Republika notuje rekordowe 7,18 proc. udziału w rynku w czerwcu 2025 roku, wyprzedzając TVN24 i Telewizję wPolsce24 – informuje portal Wirtualne Media.

ABW odebrała dostęp do informacji niejawnych Szatkowskiemu. Jest odpowiedź z ostatniej chwili
ABW odebrała dostęp do informacji niejawnych Szatkowskiemu. Jest odpowiedź

Były ambasador przy NATO Tomasz Szatkowski po rocznej kontroli ABW stracił certyfikaty bezpieczeństwa. Szatkowski zapowiada odwołania do sądu.

Komunikat dla mieszkańców Podkarpacia z ostatniej chwili
Komunikat dla mieszkańców Podkarpacia

Podrzeszowskie lotnisko w Jasionce w tym roku obsłużyło ponad 574 tys. podróżnych, czyli o ponad 17 proc. więcej w porównaniu z analogicznym okresem roku ubiegłego.

Kryzys na Krecie. Napływ setek migrantów z Afryki Wiadomości
Kryzys na Krecie. Napływ setek migrantów z Afryki

Setki migrantów, którzy dotarli na Kretę szlakiem przemytniczym z Libii, przewieziono na stały ląd. Centra recepcyjne na greckiej wyspie są przepełnione; od weekendu na brzegu lądowało codziennie około 500 migrantów z Somalii, Sudanu, Egiptu i Maroka - poinformowała w czwartek agencja AP.

Przewodnicząca PE Roberta Metsola odrzuciła wniosek o upamiętnienie ofiar Rzezi Wołyńskiej z ostatniej chwili
Przewodnicząca PE Roberta Metsola odrzuciła wniosek o upamiętnienie ofiar Rzezi Wołyńskiej

Przewodnicząca Parlamentu Europejskiego Roberta Metsola odrzuciła wniosek europoseł Anny Bryłki o uczczenie minutą ciszy ofiar ludobójstwa wołyńskiego.

Gratka dla miłośników astronomii. Kiedy warto spojrzeć w niebo? Wiadomości
Gratka dla miłośników astronomii. Kiedy warto spojrzeć w niebo?

Lato to idealny czas na nocne obserwacje nieba - nie tylko ze względu na ciepłe noce, ale przede wszystkim z powodu aktywności jednego z najpiękniejszych rojów meteorów - Perseidów. Choć dni są długie, a noce krótkie, warto poświęcić trochę snu, by zobaczyć to wyjątkowe zjawisko.

REKLAMA

Koń, który kręci Tuskiem... i pędzi z nim w przepaść

I oto mamy paradoks: Platforma, która miała być ostoją rozsądku i europejskości, zaczyna przypominać kabaret. A wszystko przez jednego konia bojowego, który zapragnął kręcić wozem. I – co gorsze dla samej partii władzy – na samym tym pragnieniu nie zamierza poprzestać.
 Koń, który kręci Tuskiem... i pędzi z nim w przepaść
/ fot. Sejm RP, CC BY 2.0 / Wikimedia Commons

Co musisz wiedzieć:

  • Autor tekstu twierdzi, że Platforma nie tylko dziś traci poparcie – zaczyna się ocierać o śmieszność.
  • Szaleństwo Giertycha i całej kawalerii Silnych Razem może Platformę wciągnąć w polityczną przepaść.
  • Jeśli Giertych i jego silniczki będą dalej rozkręcać antypisową burzę w tempie, w jakim robią to dziś, to nie tylko nie odzyskają niczego – spalą własny dom

Przejęcie rządu dusz

Koń, jaki jest, niby każdy widzi – ale gdy chodzi o Romana Giertycha, najwyraźniej nie widzą go ci, których właśnie z impetem strąca z siodła. Bo Giertych, ten sam, który kiedyś zakładał Młodzież Wszechpolską i jako lider Ligi Polskich Rodzin śnił o IV Rzeczypospolitej z katolicką buławą w dłoni, dziś z rozmachem realizuje swój ambitny polityczny plan.

Tym razem nie chodzi już tylko o obronę przed złym Zbigniewem Ziobrą czy Jarosławem Kaczyńskim ani o występy w telewizji z ironicznym uśmieszkiem i Konstytucją pod pachą. Dziś Roman Giertych, wjeżdżając na polityczny parkiet jako domorosły strateg Koalicji Obywatelskiej, uchodzący co raz częściej w partii rządzącej za człowieka „numer dwa” tuż po samym „kierowniku” Donaldzie Tusku, chce więcej.

Po 1 czerwca widzi to w Platformie w zasadzie już każdy, zdając sobie dobitnie sprawę, że Romanowi chodzi tak naprawdę o przejęcie rządu dusz, być może w pewnej przyszłości, w której nie będzie Donalda Tuska, także samej partii. Mówiąc inaczej: zamiast dyskretnego wpływu zza kulis Giertych chce bezceremonialnie przejąć lejce.

Nie od dziś wiadomo, że polityk ten nigdy nie przychodzi po coś małego. Nie po to walczył w 2023 roku o mandat z list KO, by teraz grzać sejmową ławę w odległym rzędzie. To więcej niż pewne. Choć wielu widziało wtedy w tym tylko taktyczne zagranie Tuska: „Skuteczny adwokat, donośny głos, niech się przyda w kampanii”.

Ideologiczna kawaleria

Ale Giertych z tego wsparcia zrobił trampolinę. Wskoczył do Sejmu i zajął się organizowaniem emocji tej części elektoratu, która nie tyle głosuje za czymś, co przeciw czemuś – przeciw PiS, przeciw symetrystom, przeciw temu całemu dziwacznemu światu, w którym trzeba kogoś nie znosić, żeby czuć sens polityki. Wie, że Silni Razem to nie jakaś tam farma trolli z Twittera. To ideologiczna kawaleria, która żyje jednym uczuciem – czystym, nieprzerobionym antypisem. Dla nich PiS to już nie tylko polityczny przeciwnik – to zło wcielone. A Giertych to ich samozwańczy generał.

Dziś Giertych chce ten gniew przekuć w coś trwałego – w instytucję. W ruch. W polityczną machinę, która będzie miała swoje nazwiska, swoje usłużne, będące na jeden telefon media, swoich ekspertów, swoje emocje i – przede wszystkim – swoje żądania. A że emocje to nie byle jakie, to i walka będzie odpowiednio gwałtowna. Już to zresztą widzimy.

W ostatnich tygodniach Giertych wrzucił na polityczny stół coś, czego nawet najważniejsi politycy Platformy się nie spodziewali. A już na pewno nie w takiej skali. Porażka w wyborach prezydenckich kandydata PO Rafała Trzaskowskiego, która dla większości obozu rządzącego była jak walnięcie czołem o beton, dla Giertycha i jego oddziałów stała się… szansą.

Oszustwo, nie przegrana

Gdy KO popadła w chwilową depresję po przegranej Trzaskowskiego, a pozostali jej kandydaci odpadli z hukiem już w pierwszej turze, zostając daleko z tyłu za Sławomirem Mentzenem czy Grzegorzem Braunem, Silni Razem, na czele ze swoim generałem, jakby dostali nowe życie. Przegrana? Nie ma mowy. To musiało być oszustwo!

Ot, rzucona myśl. Ale wystarczyło. Silni Razem, ta hejterska kawaleria, podchwyciła temat jak konie wodę po biegu. Wystarczyło tylko rzucić hasło, a kawaleria już pędziła, wrzeszcząc o fałszerstwie, zdradzie, spisku. Znów można było walić prosto w PiS – teraz nie za „złodziejstwo”, ale za „kradzież wyborów”. Przecież nie chodzi o dowody – chodzi o emocję. O rozgrzanie silniczków. O anty-PiS w wersji turbo. Bo skoro przegraliśmy, to musieli oszukać. No bo jak inaczej?

Zresztą sam Roman Giertych nie owijał w bawełnę. Wprost mówił o „Braciach Kamratach”, którzy mieli ukraść dla Jarosława Kaczyńskiego wybory. Publicznie podważał wynik demokratycznego głosowania, wrzucając tezy o fałszerstwach, insynuował zamach na legalność państwa. To już nie jest niedopowiedziane „może coś tu nie gra” – to wrzucenie otwarcie granatu do studni zaufania społecznego. Bo jeśli w wyborach „ukradziono” zwycięstwo, to przecież cały system staje się nielegalny.

Cóż z tego, że skala oskarżeń ocierała się momentami o filmowy Gang Olsena. Jakim cudem opozycja sfałszowała wybory, siedząc w ławach opozycji? Na marginesie, to byłby pierwszy taki przypadek w historii świata. Ale kto by się przejmował tą logiką! Emocje grają, klikają się posty, pompuje się gniew, a „swoi” redaktorzy nagrywają na ten temat kolejne programy i nośne podcasty. Propaganda sfałszowanych wyborów się rozkręca.

Problem w tym, że ta emocja – choć nośna – politycznie zaczęła być toksyczna. Sondaż dla „Rzeczpospolitej” mówi wprost: blisko 60 proc. Polaków chce ponownego przeliczenia głosów. Nie dlatego, że są twarde i niezbite dowody na wyborcze fałszerstwa, które istotnie mogłyby zmienić wynik wyborów prezydenckich. Bo ich nie ma, co przyznał już sam Donald Tusk, a także pozostali koalicjanci. Ale dlatego że mimo tej wiedzy i tych faktów Giertych i jego ekipa sączą dalej niepewność jak jad – codziennie, systematycznie, skutecznie. W kraju, który właśnie miał odzyskać zaufanie do instytucji, znowu kiełkuje podejrzliwość. I to już nie „wina PiS”. To zasługa pana Romana.

Na tym politycznym sabacie Koalicja Obywatelska jednak nie zyskuje, a ostatni sondaż preferencji partyjnych jest dla Giertycha jak kubeł zimnej wody. Koalicja Obywatelska traci 7 punktów procentowych. Sondaż nie kłamie! To nie błąd statystyczny – to koszt, jaki płaci się za wystawienie Giertycha na afisz. Bo jeżeli twarzą partii staje się były lider LPR, to partia zaczyna mieć notowania zbliżone do… LPR. A to, umówmy się, nie był nigdy poziom, który dawał spokojny sen sztabowcom. Bowiem w wyborach nie wygrywa się na wiecznym wzmożeniu. Wygrywa się zaufaniem, stabilnością, wiarygodnością. Tymczasem PO, wystawiając Giertycha na pierwszy front, zamiast wyglądać jak partia władzy, zaczyna przypominać kabaret.

Jednak na tym nie koniec problemów. Platforma nie tylko dziś traci poparcie – zaczyna się ocierać o śmieszność. A to najgorsze, co może przydarzyć się partii władzy. Bo wyborcy wybaczą wiele – arogancję, nieudolność, nawet hipokryzję – ale śmieszności nie wybaczają nigdy.

Tymczasem Giertych, podważając tak otwarcie i wprost legalność wyborów, mówi głosem, który jeszcze niedawno był domeną politycznego folkloru i happeningu spod znaku choćby Janusza Korwin-Mikkego. I oto mamy paradoks: Platforma, która miała być ostoją rozsądku i europejskości, zaczyna przypominać kabaret. A wszystko przez jednego konia bojowego, który zapragnął kręcić wozem. I – co gorsze dla samej partii władzy – na samym tym pragnieniu nie zamierza poprzestać.

W PO wielu doskonale wie, że władza może popełnić wiele błędów, ale utrata powagi to błąd śmiertelny. Bo wyborcy nie głosują na tych, z których się śmieją. Nawet jeśli kiedyś byli ich ulubieńcami. A z Giertycha śmieje się już pół kraju – i nie z jego żartów, tylko z niego samego. Wściekłość zmieszana z groteską to przepis na katastrofę. I właśnie w tej katastrofie pędzi dziś wóz Koalicji, ciągnięty przez konia, który nie zna drogi, ale zna kierunek: do przodu, w emocje, na złamanie karku.

I tu pojawia się pytanie: co z takim koniem zrobić? Co ma zrobić Donald Tusk – lider partii i premier? Schować go do stajni, zaciągnąć w cień, udawać, że to tylko niesforny backbencher? A może, mimo wszystko, dalej pozwalać mu brykać, bo „dobrze się klika”? To dylemat, przed którym staje dziś Tusk – człowiek znany z dyscypliny, ale i z talentu do czekania na odpowiedni moment.

Giertych, jeśli zostanie na scenie, nie przestanie sączyć niepewności. Może nie podważy już oficjalnie wyniku wyborów – ten etap, nawet w emocjonalnym świecie Silnych Razem, raczej się zamknął – ale może robić coś znacznie bardziej niebezpiecznego: będzie destabilizował rzeczywistość, podtrzymując atmosferę wyborczego oszustwa.

W tym sensie Giertych może być dziś tym, czym niegdyś – według Piotra Zaremby – był cały „przemysł pogardy”. Nie frontalnym atakiem, ale kroplówką nieufności wobec nowego prezydenta Karola Nawrockiego. Już nie chodzi o sądy czy wybory, tylko o uczucia: „Czy on aby na pewno jest legalny?”, „Czy można mu ufać?”, „Czy on przypadkiem nie wygrał przy pomocy... czegoś nieczystego?”. A wszystko po to, by móc go bezkarnie deprecjonować i ośmieszać, jak niegdyś robił to skutecznie Janusz Palikot z prezydentem Lechem Kaczyńskim.

Kula u nogi?

Taki koń, choć może się Platformie wydawać użyteczny w krótkim biegu, w dłuższej perspektywie stanie się zapewne kulą u nogi. Bo ciągle buja wozem i zwyczajnie szkodzi partii. Szaleństwo Giertycha i całej kawalerii Silnych Razem może Platformę wciągnąć w polityczną przepaść. Dziś to oni są najbardziej hałaśliwą frakcją. Dziś nadają ton – radykalny, histeryczny, oderwany od rzeczywistości. Ale jutro ten ton stanie się kulą u nogi całej partii. Bo o ile opozycja może sobie pozwolić na krzyk i teatr, to władza musi być poważna. Gdy przestaje – traci. Wiarygodność, zaufanie, a w końcu władzę.

Dziś tuż po wyborach prezydenckich Koalicja Obywatelska ryzykuje, że przegra więcej niż opozycja. Bo odpowiedzialność ciąży zawsze na tych, którzy rządzą. Jeśli Giertych i jego silniczki będą dalej rozkręcać antypisową burzę w tempie, w jakim robią to dziś, to nie tylko nie odzyskają niczego – spalą własny dom. A wtedy historia zapamięta ich nie jako tych, którzy obalili PiS, ale jako tych, którzy przez swój fanatyzm oddali mu władzę na nowo.

Więc pytanie jest już nie „czy”, tylko „kiedy” – kiedy Donald Tusk powie „dość”? Czy lider Platformy pozwoli Giertychowi dalej rozsadzać zaufanie publiczne od środka? Czy będzie go tolerował jako jadowitego frontmana? Czy może wreszcie zrozumie, że ten koń, choć głośny, ciągnie wóz prosto w przepaść?

A może Tusk – jak kiedyś wobec Palikota – zdecyduje się go odciąć, zneutralizować, wysłać w polityczny niebyt. Tusk stoi więc dziś przed decyzją: czy zostawić Giertycha jako frontmana radykalnej frakcji i ryzykować, że Platforma straci więcej, niż kiedykolwiek zyskała? Czy jednak grzecznie odprowadzić do wyjścia i powiedzieć: „Dzięki, Roman. Dalej pójdziemy sami”? Bo zbliżamy się do zakrętu, za którym nie będzie już drogi powrotnej.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe