Bezpieczeństwo zamiast wolnego handlu? Krzysztof Mroczkowski: To paradygmat merkantylistyczny

Co musisz wiedzieć:
- Według starego paradygmatu ekonomiczny dobrobyt podmiotów prywatnych na wolnym rynku był najważniejszym wyznacznikiem sukcesu polityki danego państwa. Według nowego – dobrobyt wspólnoty jest rzeczą dużo ważniejszą, ale zdecydowanie najważniejszą kwestią jest bezpieczeństwo – twierdzi Krzysztof Mroczkowski
- Europa powinna, rzecz jasna, budować własną siłę militarną oraz ekonomiczną, ale robienie tego dziś z pozycji antagonistycznych względem USA uznałbym za szaleństwo – dodaje ekonomista
- Publicysta uważa, że musimy przejść od ery „just-in-time” do ery „just-in-case”. Przestawić tok myślenia na „co by było gdyby” i być przygotowani na różne okoliczności
– Zbliża się pół roku, od kiedy Donald Trump rozpoczął swoją drugą kadencję. Niezależnie od tego, jak oceniamy prezydenta USA i jego politykę, pojawia się coraz więcej głosów mówiących o tym, że głęboka zmiana paradygmatów amerykańskiej polityki będzie miała dalekosiężne konsekwencje dla całego świata. Podzielasz te opinie?
– Zdecydowanie. Zmiana, którą symbolizuje Donald Trump, to znaczący przełom zarówno w polityce, jak i w gospodarce. Zaawansowana forma kapitalizmu, którą mieliśmy od 1990 roku, karmiła nas pewną iluzją, że można rozpatrywać świat kapitału w oderwaniu od świata szeroko rozumianej polityki. W świecie funkcjonującym według tego paradygmatu to, że duże firmy w ramach optymalizacji kosztów przenosiły miejsca pracy na peryferia globalizacji, nie było żadnym niepokojącym zjawiskiem. Ot, zwykłe przesunięcie w ramach ekonomicznej kalkulacji. Pewne czynniki produkcyjne były w jednym miejscu, a teraz przesuwamy je w inne. Idąc dalej, można postawić pytanie: czy trzeba produkować cokolwiek we własnym kraju, skoro mając pieniądze, można wszystko całkiem tanio pozyskać z innych części świata. Tak w dużej mierze funkcjonowały Stany Zjednoczone, których deficyt handlowy z roku na rok się zwiększał. Coraz mniej produkowały, ale mając dolara, który jest światową walutą, w miarę tanio mogły kupować towary z całego świata. Można by tu więc zapytać: ale w czym problem?
– Ale problem się jednak pojawił.
– Pierwszym ostrzeżeniem była pandemia COVID-19, która pokazała całą fasadowość tego modelu. Później pojawiły się kolejne sygnały. Amerykańscy stratedzy zauważyli, że powstają zręby alternatywnego systemu rozliczeń w obszarze handlu surowcami z rosnącą rolą juana, złota czy różnych lokalnych walut. Alternatywne systemy rozliczeniowe nie są upowszechnione, ale już istnieją. W tym sensie nie zastąpią dziś dolara, ale już powoli się do tego przygotowują. Do tego dochodzi, w realiach łańcuchów dostaw amerykańskiego sektora obronnego zależnych od Chin, coraz lepiej widoczne widmo konfliktu zbrojnego w Azji Południowo-Wschodniej, o którym często się mówi jako o pierwszym, tak realnym, militarnym zagrożeniu dla Stanów Zjednoczonych. Można więc powiedzieć, że po raz pierwszy od bardzo dawna śmierć zajrzała Amerykanom w oczy. Przebudzenie, które nastąpiło w USA, jest więc oparte na dwóch mocnych filarach – bezpieczeństwa narodowego i ekonomicznego. Oczywiście nie zauważyły tego środowiska finansowe, dlatego to nie one są motorem zmian paradygmatu. Zauważyli to stratedzy zatroskani o rolę USA w przyszłym świecie i to oni pełnią dziś tę funkcję. To jest polityczny kontekst, bez znajomości którego nie zrozumie się dzisiejszej amerykańskiej strategii gospodarczej.
– To stąd wychodzi dzisiejsza polityka Trumpa?
– Trump i otoczenie wokół niego wiedzą, że mają zamykające się okno możliwości na działanie. To ostatni moment, kiedy mogą poprzez globalny system finansowy używać różnych lewarów do wymuszenia rozmaitego rodzaju ustępstw na otoczeniu zewnętrznym. Warto zaznaczyć, że to nie jest drobna korekta systemu, ale jego gruntowna przebudowa. Nowa administracja amerykańska dała jasny sygnał, że świat musi się zmienić, i to USA muszą być siłą, która rozpocznie tę zmianę.
"Trump ewidentnie zmienił warunki gry na swoją korzyść"
– Rozpoczęły z pewnością dość brutalnie.
– Nowa administracja Trumpa była już trochę nauczona doświadczeniem swojej pierwszej kadencji, czyli latami 2017–2021, w której partnerzy często oszukiwali i grali na czas. Stąd zapewne uznano, że należy postawić na metodę kija i kija. Tak gruntownej zmiany, jaką planuje ekipa Trumpa, nie da się przeprowadzić delikatnie. Do tego potrzebna jest bardzo duża nieprzewidywalność i przyzwyczajenie partnerów i rywali, że nie da się już dłużej grać na czas. Aby to osiągnąć, trzeba zacząć od szokujących ruchów, które ustawią poprzeczkę oczekiwań w odpowiednim miejscu. Rozmawiamy po około trzech miesiącach od momentu, kiedy Trump ogłosił nowe taryfy celne. W mediach pojawiły się różne analizy, jak to rzekomo Chińczycy „ograli Trumpa”, „nauczyli sobie z nim radzić” itd. Tymczasem jeśli spojrzymy na fakty, to widać, że Trump ewidentnie już teraz zmienił warunki gry na swoją korzyść. Olbrzymi wolumen dóbr, które trafiają do USA, jest obłożony około 50-procentowymi cłami. Na początku roku to było 20%. Znacząco mniejszy wolumen towarów amerykańskich, które trafiają do Chin, jest obłożony 30-procentowymi cłami, a było to również 20%. Czyli z sytuacji wyrównania ceł wchodzimy w nową sytuację, kiedy dobra amerykańskie są znacząco preferowane. Szczególnie przy polityce osłabienia dolara, do czego (wbrew oficjalnym wypowiedziom) dąży administracja.
– Chiny zawsze mogą zmienić naklejkę celną na swoich towarach i wysyłać je do USA z innych terytoriów.
– Dlatego mamy cła nałożone na cały świat. Nawet na bezludną wyspę pingwinów (wyspy Heard i McDonalda), która była używana, żeby obchodzić cła i wysyłać do Stanów chińskie towary. Ten sposób działania pokazuje rozmach obecnej amerykańskiej polityki. Jest on konieczny – biorąc pod uwagę siłę przeciwnika. USA mają w tym momencie światową walutę oraz finansowe rynki świata. Chiny z kolei są fabryką świata.
– Czy wobec tego Chiny nie są skazane na zwycięstwo w tej konfrontacji? Przemysł i wytwórczość to świat realny, to jest to, co jest naprawdę potrzebne do funkcjonowania.
– Jestem przekonany, że Trump wygra to starcie. Jak tylko ogłosił kwietniowe zmiany, to po szybkim rachunku sił nabrałem przekonania, że on to wygra. Ze względu na to, że posiada dwa argumenty, które są w tym momencie silniejsze niż inne, czyli z jednej strony niezastępowalny rynek zbytu, a z drugiej niemożliwą w tym momencie do zastąpienia walutę, stanowiącą finansową architekturę całego świata. W 9 na 10 przypadków powiedziałbym, że wygra ten, kto ma „fabrykę świata”, nie ten, kto drukuje pieniądze. Ale to jest ten jeden przypadek, kiedy ktoś postanawia zagrać tak agresywnie, można powiedzieć va banque, grożąc odcięciem najatrakcyjniejszego rynku zbytu i jednocześnie poprzez wywieranie bezprecedensowego nacisku na nieprzygotowany do tego świat, odcinając drogi omijania ceł, że Ameryka jest w stanie wymusić korzystne dla siebie ustępstwa i że ostatecznie to Trump wyjdzie zwycięsko z tej rozgrywki. Dziś przygniatająca większość ekspertów zakłada, iż lider Chin już wygrał, a Trumpa czeka przegrana. Nie zdziwię się jednak, jeśli to kariera Xi Jinpinga ulegnie wykolejeniu. Jestem przekonany, że Trump wygra i że jego obóz będzie długo rządził w USA. W przypadku zwycięstwa nad Chinami – czyli trwałej istotnej zmiany warunków wymiany – będzie to ekipa stanowiąca obóz założycielski kolejnej Ameryki. Tak jak z czasem zorientowano się, że „drugą Amerykę” założył Abraham Lincoln, a trzecią Franklin Delano Roosevelt, tak uważam, że czwartą założy obóz Trumpa, jakkolwiek niewiarygodnie to dziś brzmi, biorąc pod uwagę cały pozbawiony powagi styl prezydenta showmana.
"Paradygmat merkantylistyczny"
– Mówiliśmy już o tym, jak działania Trumpa zmieniają paradygmat amerykańskiej polityki. Spróbujmy jednak dokładnie naszkicować, czym się różni nowy paradygmat od poprzedniego.
– Według starego paradygmatu ekonomiczny dobrobyt podmiotów prywatnych na wolnym rynku był najważniejszym wyznacznikiem sukcesu polityki danego państwa. Według nowego – dobrobyt wspólnoty jest rzeczą dużo ważniejszą, ale zdecydowanie najważniejszą kwestią jest bezpieczeństwo. W tym kontekście prymat polityki wraca, można powiedzieć, „za kierownicę”, zarówno w kwestiach społecznych, jak i gospodarczych. Ten nowy paradygmat według mnie należałoby opisać jako paradygmat merkantylistyczny, ponieważ de facto nawiązuje do merkantylistycznych początków Stanów Zjednoczonych. Stawia on na pierwszym miejscu nie wolny handel i zyski podmiotów prywatnych, lecz dobro i bezpieczeństwo wspólnoty. W mojej ocenie ten nowy model będzie promieniował na resztę świata, w tym na Europę i Polskę. W tym sensie to, do czego w tym momencie zmierzamy, to nie będzie już kapitalizm, globalizacja i liberalizm ekonomiczny, ale właśnie świat merkantylizmu.
– Co to oznacza w kontekście Polski i Unii Europejskiej?
– Najpierw omówmy kwestię UE. Przede wszystkim według mnie Europa musi się szybko dogadać ze Stanami Zjednoczonymi. Donald Trump jako merkantylista patrzy na wszystko razem. I na bezpieczeństwo, i na gospodarkę. Część Europejczyków chciałaby oddzielić te dwie rzeczy. Nadal korzystać z tego, że Stany Zjednoczone są dostarczycielem systemu finansowego, i tam z nimi konkurować na starych zasadach, a jednocześnie niech dalej zapewniają bezpieczeństwo, bo to przecież inna kwestia i odrębna dyskusja. Dla Donalda Trumpa to nie jest odrębna dyskusja. Dyskusja o gospodarce i dyskusja o bezpieczeństwie to jest jedna i ta sama dyskusja. Przestrzegałbym przed myśleniem o tym, że można się boksować z USA w jednym obszarze, a w innym pozostać z nimi w przyjaźni i chęci do współpracy i że ten system pozostanie taki, jaki był. Europa powinna, rzecz jasna, budować własną siłę militarną oraz ekonomiczną, ale robienie tego dziś z pozycji antagonistycznych względem USA uznałbym za szaleństwo.
"Musimy przejść od ery „just-in-time” do ery „just-in-case”"
– Przejdźmy do Polski.
– Mamy w Polsce dodatkowy problem. Z powodu naszego położenia geograficznego jesteśmy bardziej niż kraje Europy Zachodniej narażeni na niebezpieczeństwo agresji rosyjskiej. Nasza obecna sytuacja przypomina trochę czasy Stanleya Baldwina, premiera brytyjskiego w połowie lat 30. On wiedział, że nadchodzi wojna i że należy się do niej przygotować, a jednocześnie warunki zewnętrzne, stabilność waluty, budżet, konieczność odpowiedzi na potrzeby wyborców spowodowały, że nie mógł w sposób wystarczający przygotować kraju do wojny. Zrobił tyle, ile mógł, ale to było za mało. My jesteśmy trochę w takiej sytuacji. Jesteśmy w czasie przedwojennym, więc potrzebujemy merkantylizmu na czasy przedwojenne, czyli robionego z wielkim rozmachem. Z wielkimi wydatkami w wielu domenach: w gospodarce, w sektorze podwójnego zastosowania, w przemyśle nowych technologii, a także, oczywiście, przemyśle obronnym. Musimy przejść od ery „just-in-time” do ery „just-in-case”. Przestawić tok myślenia na „co by było gdyby” i być przygotowani na różne okoliczności. Tak gruntowna przebudowa gospodarki, rzecz jasna, kosztuje. Tymczasem po swojej stronie mamy ograniczenia, jeśli chodzi o poziom długu, wpisane w konstytucji na absurdalnym poziomie. Mamy ograniczenia, jeśli chodzi o możliwość pożyczania, ze względu na dużą pozycję rynków finansowych i taki, a nie inny rating kraju. Krótko mówiąc, nie jesteśmy w stanie wziąć na siebie takiego wysiłku, jaki powinniśmy. Stary świat ciągle przemawia do nas w języku mijającej epoki, mówiąc: „taki jest rating”, „taki jest koszt długu” itd.
– Co wobec tego powinniśmy robić?
– To, co musimy zrobić w tym momencie, to przyspieszyć i przejść na drugą stronę lustra do świata, w którym to państwa decydują, co jest ważne, a nie rynki finansowe. I w którym to państwa są ostatecznym gwarantem finansowania potrzeb ludności. Zanim jednak stary świat się skończy, a nowy w pełni już zarysuje na naszych oczach, musimy wykorzystywać wszystkie te mechanizmy, które mamy. Naszym priorytetem na ten moment powinno być maksymalne dostosowanie architektury Unii Europejskiej do potrzeb Polski czasów przedwojennych, w konkretnych sprawach takich jak klasyfikacja wydatków w ramach instrumentu obronnego SAFE czy warunki pomocy publicznej dla projektu energetyki atomowej, a to dopiero początek listy. Musimy użyć wiarygodności finansowej zachodu Europy do swoich partykularnych potrzeb. Do tego potrzebna nam jest Unia i musi nam to dostarczyć. Jednocześnie budujmy obok tego odważne projekty w partnerstwach z państwami regionu i z krajami północnymi, nawet jeśli projekty te mogą być uznane za będące na granicy tego, co jest dozwolone w Unii Europejskiej, albo nawet te granice przekraczać. Musimy być parę lat do przodu, bo dla nas czas płynie inaczej.