Hitler, Stalin i gruba, zielona żaba. Piotr Skwieciński o młodej radykalnej prawicy w USA
Co musisz wiedzieć:
- Autor zauważa, że na amerykańskiej prawicy rośnie młode, radykalne skrzydło „groypersów”, odrzucające dotychczasowy trumpowski mainstream i głoszące poglądy oparte na antysemityzmie, rasizmie i sympatii do autorytaryzmu.
- Postacie takie jak Nick Fuentes zdobywają wpływy, atakując „umiarkowanych” konserwatystów i celowo prowokując starsze pokolenie prawicy.
- „Lista Epsteina” stała się mitem założycielskim tej radykalnej frakcji, powodując konflikty nawet z Trumpem i ukazując, jak internetowe teorie spiskowe i ignorancja historyczna ożywiają dawne totalitarne demony.
Młodzi i skrajni
Obecny prezydent z obecnym wiceprezydentem, jeszcze dwa lata temu postrzegani jako skrajne skrzydło Republikanów, zaczynają sytuować się w centrum tej partii. Wyznawany przez nich amerykański chrześcijański syjonizm, zakładający integralność związku między USA a państwem żydowskim nie tylko z przyczyn geopolitycznych, ale i religijnych, uznający to wsparcie za wręcz element tożsamości amerykańskiej prawicy, i to element kluczowy, jeszcze niedawno wydawał się tryumfować. Był wyznacznikiem nowej epoki.
Ta epoka jednak kończy się zdumiewająco szybko. Według Roda Drehera, publicysty-insidera świata amerykańskiego konserwatyzmu, w tej chwili około 30–40 procent młodych (30-letnich lub młodszych) białych republikanów płci męskiej, zatrudnionych w biurach republikańskich polityków, sympatyzuje z ideologią, której charakterystycznymi cechami są: antysemityzm, zaprzeczanie Holocaustowi, krytyka Donalda Trumpa za jego niedostateczne zrozumienie dla racji Władimira Putina w sprawie ukraińskiej, za zbytnie cackanie się z nielegalnymi imigrantami, ale przede wszystkim – za wsparcie dla Izraela. Wiceprezydenta Vance’a zaś – za małżeństwo z Hinduską. Nie, to nie pomyłka. Kiedy amerykański altright raczkował kilkanaście lat temu, bywał oskarżany o rasizm. Ale – wtedy – głównie dlatego że skupiał przede wszystkim białych, niewyznających religii antyrasizmu, wówczas od dawna używanej w Ameryce w celu dyscyplinowania wszystkich, których libleft uznawał za zagrożenie, i reagujących na te próby represjonowania kpinami. Dzisiejszym młodszym braciom altrightowców z 2015 roku rasistowska maska przyrosła jednak do twarzy, i dla wielu z nich stała się prawdziwym obliczem.
- KRUS wydał komunikat dla rolników
- Ważny komunikat dla mieszkańców Wrocławia
- Wyłączenia prądu. Ważny komunikat dla mieszkańców Śląska
- Ogromne złoża na Bałtyku. Niemcy nie pytali Polski o zdanie
- Pilne doniesienia z granicy. Straż Graniczna opublikowała komunikat
- Polacy żegnają Niemcy. Dane nie pozostawiają złudzeń
- Jarosław Kaczyński ukarany. Jest decyzja komisji
"Groypers"
Ich ideologię nazywają Groypers. A ta nazwa wywodzi się od memicznej, grubej i zielonej żaby Pepe, którą młodzi altrightowcy przyjęli za symbol (Groyper jest wariantem tego komiksowego stwora). Choć w zasadzie nie jest to do końca ideologia. Raczej bardzo ogólnikowy wyraz gigantycznej frustracji jej nosicieli. Dla niektórych może brzmieć to niewinnie. Ale jeśli sfrustrowanych do tego stopnia jest tak wielu, i są ludźmi politycznie aktywnymi, wręcz aspirującymi do elity, to sytuacja nabiera innego wymiaru.
Groypersi chcą wykrzyczeć swój gniew. Gniew bardzo ogólny. Ale często jako papierek lakmusowy, pozwalający uznać kogoś za swego, uznają akceptację dla antysemityzmu. Rodowi Dreherowi, powtórzmy – amerykańskiemu konserwatyście, zwolennikowi Trumpa i wielbicielowi Viktora Orbána, kojarzy się to z Republiką Weimarską. Dotąd takie skojarzenia były domeną wyłącznie lewicy i liberałów.
Groypersizm, jak dotąd, nie dorobił się pełnoskalowego polityka, który stałby się jego wyrazicielem. Emocje groypersów ogniskują się wokół kilku internetowych influencerów: Dave’a Smitha, Darryla Coopera, ale przede wszystkim Nicka Fuentesa.
Przeciw BoomerCon
Fuentes jest zjawiskiem samym w sobie. Tylko 27-letni, ale na scenie emocji młodych prawicowych Amerykanów obecny już od kilku lat. I ciągle wzmacniający tę obecność. To znaczące, bo Fuentes robi i mówi rzeczy, które kiedyś – jeszcze niedawno – gwarantowałyby mówiącemu trwałą marginalizację i ostracyzm.
Charakterystyczny jest tu epizod, o którym sam gwiazdor internetu opowiada, śmiejąc się nieco z samego siebie, dawnego, wtedy 19-letniego. Oto wówczas naczytał się różnych mądrości i powiedział swoim rodzicom, że Hitler miał rację, zaś Holocaustu nie było. Rodzice – mówi dziś Fuentes – byli całe życie republikanami i zupełnie nie byli ludźmi łykającymi narrację mainstreamu. A przecież to, co powiedział ich syn, ubodło ich strasznie i odrzucili jego tezy z miejsca i bez rozważenia. Taka kiedyś była tradycyjna baza amerykańskich konserwatystów.
Dziś jest inaczej. Fuentes, który wydoroślał, nie mówi już, że Hitler miał rację i był „cool”, a Holocaustu nie było. Dziś, doroślejszy, mówi, że z tym Hitlerem to nie było tak jednoznacznie, miał wady, ale i pewne zalety, a Holocaust oczywiście był, ale z jego rozmiarami to się przesadza. Co ciekawe, w ostatnim wywiadzie, który przeprowadził z nim Tucker Carlson (niegdyś Fox TV, dziś megagwiazda prawicowego internetu, ten sam, którego rozmowa z Putinem dwa lata temu zyskała megazasięgi na X), Fuentes rozpoczął od tego, że nadchodzą urodziny Józefa Stalina, i to dla niego jest istotne, bo on, Fuentes, jest jego fanem, „ale nie chcę się na tym koncentrować”. Wyraźnie zaskoczony i spłoszony Carlson powiedział, że wróci do tej kwestii w dalszym ciągu rozmowy. Nie wrócił.
Precz z umiarkowaniem
Co konkretnie w Josifie Wissarionowiczu podoba się amerykańskiemu nacjonaliście, dla którego ruch MAGA jest zbyt umiarkowany – nie wiadomo. Trudno powiedzieć, co w ogóle o nim wie. Bez większego ryzyka można założyć jedno – liczy na to, że użycie w pozytywnym kontekście nazwiska Stalina podziała jak płachta na tzw. BoomerCon, czyli konserwatystów z generacji Baby Boomers. A irytowanie ich, jako „bramkarzy prawicy”, dotąd decydujących, kto może znaleźć się w konserwatywnym mainstreamie, jest celem samym w sobie.
Kiedy współczesny, nieprzygotowany do tego Polak zaczyna poznawać to, co intelektualnie dzieje się na radykalnej amerykańskiej prawicy, łatwo mu o reakcję szokową. Ot, choćby sprawa zamordowanego we wrześniu Charliego Kirka, osobiście zaprzyjaźnionego z J.D. Vance’em młodego prawicowego aktywisty i influencera, twórcy ruchu Turning Point USA, który w powszechnej opinii rok temu mocno przyczynił się do zwycięstwa Donalda Trumpa. A jego zabójca, związany erotycznie z transwestytą, chciał ukarać Kirka za domniemane rozsiewanie nienawiści do „osób trans”.
Na podstawie tych kilku zdań wielu uznałoby, że bezbłędnie sytuują Kirka na ideowo-politycznej mapie Ameryki – na jej skrajnie prawych obrzeżach. Ale popełniliby błąd. Bo jednocześnie już od kilku lat Kirk był nieustannie atakowany i trollowany nie tylko przez ruch woke i lewicę. Także – przez Fuentesa i groypersów. Za co? Za proizraelskość, za sprzeciw wobec antysemityzmu, za niedostateczny poziom antyukrainizmu, za to, że sprzeciwiając się agresywnej ekspansji ideologii LGBT, odnosił się zarazem do jej nosicieli ze zbytnią chrześcijańską dobrotliwością. I generalnie – za umiarkowanie.
Sputnik Rothschildów
A zjawisko groypersizmu jest tylko jednym, choć bez wątpienia kluczowym, przejawem demolowania starych podziałów w partii republikańskiej. Procesów, owocujących niedobrowolnym przemieszczaniem się dotychczasowych radykałów do – jeszcze niedawno przez nich samych pogardzanego i oskarżanego o establishmentostwo – centrum GOP. Centrum, coraz bardziej spychanego przez nową prawą flankę.
Problemem katalizującym ten proces jest też np. sprawa tzw. listy Epsteina. Tak zwanej, bo choć nieżyjący (popełnił samobójstwo), skłonny do uprawiania seksu z chętnymi dziewczynami poniżej tzw. wieku zgody miliarder pozostawił mnóstwo dokumentów, przez które przewija się masa nazwisk ludzi z amerykańskiego topu, to znający pozostawione przez niego dokumenty zgadzają się co do jednego – nie ma tam pożądanego przez wyznawców konspiracyjnych teorii spisu bogaczy i polityków, „częstowanych” przez Epsteina girlsami z jego haremu.
Jednak „lista” ta w republikańskim imaginarium awansowała do roli niemalże religijnej – Świętego Graala, Skandalu Skandali, Dowodu Dowodów, Kamienia Wszechrzeczy. Czyli ostatecznego potwierdzenia ich wizji świata, w myśl której zdegenerowana elita, przede wszystkim lewacko-demokratyczna, ale zasadniczo ponad podziałami, zajmowała się przez lata perwersjami, ukrywanymi przed zwykłymi Amerykanami, przy okazji masowo krzywdząc słabszych od siebie. Aby zachować tajemnicę, oligarchowie tworzyli przy tym – również ponad podziałami – sieć. Zwornikiem sieci był Epstein (z pochodzenia Żyd), który tworzonymi przez siebie kompromatami przekazywanymi izraelskim służbom specjalnym zapewniał całkowite posłuszeństwo amerykańskich elit wobec i Izraela, i generalnie światowego spisku żydowskiego. I może na tym nie koniec, może przekazywał je też Rosjanom, może i Chińczykom…
Sprawa „listy Epsteina” stała się tak centralnym elementem skrajnie prawicowego imaginarium, że ewentualne udowodnienie jej nieistnienia lub rozczarowującej zawartości odebrane byłoby przez republikańskich radykałów niemal tak, jak przez fanatyków religijnych – udowodnienie nieistnienia Boga. Udowodnienie zaś jej istnienia, z pożądaną zawartością – jako ostateczne wykazanie, że cała nasza droga życiowa, cała nasza walka i całe nasze postrzeganie świata – były słuszne.
Trump już po przeciwnej stronie?
Donald Trump, organizując sobie poparcie republikańskiej prawicy, wykorzystywał dla tego między innymi temat listy Epsteina, która doskonale nadawała się do bicia w demokratyczne i globalistyczne elity (gośćmi Epsteina bywali np. członkowie brytyjskiej rodziny królewskiej czy Bill Clinton). Gdy wygrał, zapał mu opadł. Trochę zapewne dlatego, że temat jest bardziej miałki, niż wydawało się najbardziej rozgrzanym (wbrew ich mniemaniom Epstein zajmował się nie tylko i nie głównie seksem, był przede wszystkim biznesmenem i filantropem, miał też inne zainteresowania, i większość jego znajomości związana była z tymi sferami aktywności). Trochę zaś dlatego, że sam w młodości miewał z Epsteinem kontakty, które teraz, w warunkach szalejącej paniki moralnej, mogłyby w niego uderzyć.
Ale dla rozgrzanej do czerwoności radykalnej części ruchu MAGA to jest niepojęte. Przecież „lista Epsteina” miała dostarczyć ostatecznego dowodu prawdziwości całej altrightowej wizji świata. Zaczyna więc działać swego rodzaju odwrócona logika: nasza wizja jest prawdziwa, skoro jest prawdziwa, to prawdziwa musi być również lista Epsteina, a skoro tak, to wszystko, co utrudnia jej ujawnienie, jest oznaką zdrady. Trump utrudnia? Aha, więc…
Podziały
Na tle sprawy „listy Epsteina” następuje więc pierwsze poważne pęknięcie między samym Trumpem i jego najbliższymi współpracownikami a ich dotychczasowym radykalnym zapleczem. Na tym tle prezydenta porzuciła np. Marjorie Taylor Greene, od czterech lat członkini Izby Reprezentantów, ale od znacznie dawniejszych czasów bożyszcze skrajnych prawicowców, blogerki i wideoblogerki. Wyznawczyni i propagatorki chyba wszystkich amerykańskich teorii spiskowych (włącznie z głoszącą, iż Hillary Clinton stała na czele gangu wysoko postawionych pedofili, gwałcących dzieci w piwnicy pewnej waszyngtońskiej pizzerii) oraz twórczyni niektórych z nich (np. tej głoszącej, iż pożary lasów w Kalifornii wywołują celowo Rothschildowie za pomocą specjalnego sztucznego satelity). Trump, właśnie w związku z „listą Epsteina”, nazwał Marjorie zdrajczynią, co skłoniło Greene do obwieszczenia, iż z tego powodu obawia się o swoje życie. Jak należy rozumieć – zagrożone przez siepaczy Trumpa usiłujących ukryć prawdę o „liście Epsteina”.
***
Wszystko to razem niektórych może śmieszyć, innych bulwersować. Rzecz jest jednak poważna.
Procesy postępujące w Ameryce pokazują, jak szybko i jak radykalnie zmienia się świat. Jak w tyle razy już opisywanej dobie internetu (i postępującego spadku poziomu nauczania szkolnego) wiedza o przeszłości przestaje wpływać na ludzkie pojmowanie teraźniejszości i myślenie o przyszłości. Hitler i Stalin już nie odstraszają. Dla młodszego pokolenia amerykańskiej prawicy, aktywnego w trumpowej sieci Truth Social, nie tylko II wojna światowa, również zimna wojna to rzeczy absolutnie poza zasięgiem refleksji. Ich intelektualne skojarzenia zaczynają się – najwcześniej – od ataku na World Trade Center i wojny w Zatoce. To pierwsza z tego, co się dzieje, nauka i refleksja.
A druga brzmi skończenie banalnie, ale przestaje się tak myśleć, kiedy o tym, co dzieje się na amerykańskiej radykalnej prawicy, poczytać czy pooglądać. Mianowicie: jak łatwo jest wyzwolić demony, które wydawały się już tak całkowicie martwe i nieaktualne. A tu – proszę. Hitler i Stalin.
Powtórzmy: Stalin i Hitler.




