[Tylko u nas] Rozmowa z obsadą aktorską filmu "Pan T."
– Miałeś taki epizod w życiu, że nie miałeś na chleb tak jak postać, którą grasz?
– Zdecydowanie tak.
– Jak wchodziłeś w zawód?
– Po szkole filmowej. To był niefajny czas. Przełom lat 80 i 90. XX wieku. Nie było wiadomo, co będzie dalej. I dokąd to wszystko będzie zmierzało. Była wielka bieda. Pomieszkiwałem u mojej przyjaciółki, która robiła film w Europie. Mogłem u niej mieszkać w czasie jej nieobecności. Podkradałem jej Nesquik i sypałem to na kromkę chleba i polewałem wodą.
– Bycie aktorem jest prawdziwą szkołą życia?
– Nie wiem, czy aktorem, górnikiem, inżynierem, a może metalurgiem. Chodzi o to, żeby spełniać swoje marzenia. Kręta jest droga ku temu, ale nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.
– Rola Pana T. jest spełnieniem twoich marzeń?
– O to trzeba zapytać reżysera. Dla mnie to była inna odsłona. Starałem się zapomnieć o tym, co było do tej pory. Odsunąć moje poprzednie role i pójść w nieznane.
– Film „Pan T.” jest nowym rozdziałem w twojej karierze?
– Trudno powiedzieć. Miałem luksus, że spróbowałem takiego wyzwania.
– Dużo musiałeś schudnąć do tej roli?
– Rozmawialiśmy z reżyserem o tym, że jest to film o nędzy czysto biologicznej. Stwierdziłem, że trzeba się do tego zbliżyć. Trochę się zbliżyłem za bardzo. Jak straciłem 12 kilogramów, to przestałem się ważyć.
– W swojej działalności artystycznej miałeś dylematy moralne typu być czy mieć?
– Muszę poczuć miętę do materiału, który leży przede mną. Czasami jest to zwodnicze. Wierzę w jakiś projekt, a potem okazuje się być fiaskiem. Sam moment podjęcia decyzji jest kluczowy. Jeżeli wierzę, że jest coś interesującego, to w to wskakuje. To, że czasami się nie udaje, to jest piękne. Gdyby był jakiś kod na osiągnięcie sukcesu w filmie, to Amerykanie by to wymyślili.
– Zawsze mi się kojarzyłeś z kinem akcji i z komediami. Brakuje w Polsce kina gatunkowego?
– Kino gatunkowe to trudna sprawa. Takie kino powstaje najlepiej w USA. Jest Luc Besson, który zrobił w Europie wszystko nad wyraz i zrobił to w sposób przepiękny. Jednak Ameryka zassała.
– Paweł Wilczak = mniej znaczy więcej?
– Zawsze uważam, że mniej znaczy więcej. Czasami jest ciebie dosyć dużo, innym razem ciebie nie ma. Taka amplituda działań jest zdrowa.
– Nadchodzący rok będzie należał do ciebie?
– Trzymam cię za słowo. Nigdy nie wiadomo.
Rozmawiał: Bartosz Boruciak
#NOWA_STRONA#
– Wzorowałem się na Philipie Seymourze Hoffmanie. Oglądałem z nim wszystkie filmy. On zaczynał w Polsce. Miał u nas swój debiut filmowy. Adek Drabiński zobaczył go w USA. Wszedł do knajpy zagadał do Phillipa. Zaproponował mu rolę. Hoffman przyjechał do Polski i zagrał woźnicę w filmie „Szuler”. To było w 1991 roku. Tę historię opowiedział mi sam Drabiński. Potem zobacz, do czego doszedł Hoffman. Małe role, potem wielkie role. Niestety powrót do nałogu, który zakończył się tragicznie. Trzeba pamiętać, że aktorzy mają miękkie podbrzusza, to są wrażliwcy. Wydaje mi się, że miał bardzo dużą wrażliwość. Inspiruje się różnymi aktorami, n. Louis De Funes. Uwielbiałem go. Zawsze bawiły mnie role.
– Od jakiegoś czasu grasz bardzo trudne role. Nie grasz amantów. Ciężko się wychodzi z takich ról?
– Są koledzy, który zgrają amantów i mówią mi, że chcieliby zagrać tak jak ja. Odbijam piłeczkę i mówię, że chciałbym zagrać amanta. Role drugoplanowe są często inaczej skonstruowane niż pierwszoplanowe. Drugi plan tworzy króla. Mam nadzieję, że wkrótce pojawia się na moim koncie role pierwszoplanowe. Dla mnie trzeba rolę napisać i tak jest.
– Nagroda na Festiwalu w Gdyni ma jakieś korzyści wymierne?
– Ta nagroda jest ważna. Jakbyś dostał Pullitzera To co?
– Byłbym zadowolony.
– No właśnie.
– Zjadłeś ten film?
– Nie uważam tak. Główna rola Pawła Wilczaka doskonale współgra z moja rolą. Jeden jest rozum. Drugi jest serce. Oni wnoszą coś do swojego życia. Oni czegoś oczekują. Złapaliśmy dobrą chemię z Pawłem. Te role są traktowane jak główne. Jeden dopełnia drugiego.
– Twoja droga artystyczna to jest krok po kroku?
– (Sebastian śpiewa piosenkę „Step by step”) Innego wyjścia nie ma. Zrobiłem bardzo epizodów. Trochę się powycierałem. Ten zawód traktuje jak sport. Trzeba grać. Trzeba wychodzić przed kamerę i się sprawdzać w różnych okolicznościach. Niczego dotąd nie żałowałem, tego co zrobiłem. Wszystko traktowałem na równi. Reklama, fabuła, teledysk. Występowałem w wielu teledyskach hiphopowych. Robiliśmy tego mnóstwo z Grupą 13. Obecnie zwracam uwagę na scenariusz, żeby nie brać pięciu srok za ogon. Nie można tak robić.
Rozmawiał: Bartosz Boruciak
#NOWA_STRONA#
– Brałaś kiedykolwiek korepetycje?
– Tak. Z matematyki.
– Udało się bez problemu zdać maturę?
– Z problemami, ale zdałam (śmiech).
– Korepetycje pochłaniałby ciebie tak jak w filmie postać graną przez ciebie?
– Wyglądały inaczej niż w filmie, dlatego nie byłam taka genialna z matematyki(śmiech).
– Słyszałem, że chodziłaś na kursy tańca, żeby lepiej przygotować się do roli?
– Tak. Chodziłam z Pawłem Wilczakiem na kursy tańca boogie-woogie. Scena została pocięta i widzowie nie zauważą geniuszu naszego tańca. To była czysta przyjemność.
– Była chemia na planie między wami?
– Jakaś była. Gdyby nie było, to film inaczej by wyglądał (śmiech).
– Co wiedziałaś zanim weszłaś na plan filmu „Pan T” o latach 50. XX wieku?
– Trochę wiedziałam. Cenie sobie zawód, który wykonuję. Dzięki temu mogę dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy.
– W filmie jest bardzo dużo jazzu? Słuchasz?
– Jestem młoda, ale stara duszą. Słucham namiętnie jazzu. Mój dziadek był jazzmanem i wprowadził mnie w świat jazzu.
– Na jakim instrumencie grał twój dziadek?
– Na perkusji w zespole Melomani. W naszym filmie występuję Michał Urbaniak, kolega ze studiów mojego dziadka.
– Może chciałabyś pójść w ślady dziadka?
– Nie wiem, co się może wydarzyć w przyszłości. Na razie skupiam się na aktorstwie.
Rozmawiał: Bartosz Boruciak
#NOWA_STRONA#
– Jak to jest zagrać Bolesława Bieruta?
– Po sekretarzu Krzepickim łatwo jest zagrać sekretarza Bieruta (śmiech).
– Jest pan zadowolony z tego, że obsadzają pana w takich rolach?
– Nie mam na to wpływu, jak widzą mnie reżyserzy. Może obsadzają mnie po warunkach wewnętrznych. Może widzą we mnie te cechy, które charakteryzują moje role.
– Jerzy Bończak = sekretarz generalny polskiego aktorstwa?
– (śmiech) Może tak daleko nie idźmy. Jestem przyzwyczajony do tego, ze gram czarne charaktery.
– Jak to?
– Kiedy zagrałem w „Uchu Prezesa” Piotrowicza, to pomyślałem sobie dlaczego mam nie zagrać Bieruta(śmiech)
– Ciężko się wychodzi z takiej roli?
– Za bardzo w nią nie wchodziłem. Bierut w tym filmie jest pokazany w konwencji science fiction. Nie pali narkotyków, które pali w filmie.
– Bierut w filmie popala trawkę. A pan jest za legalizacją marihuany?
– Dlaczego nie? Tym bardziej, że ma działania lecznicze. Nie klasyfikujmy marihuany wyłącznie jako używki.
– Ten film może skierowany do młodego widza?
– Może być dobrą zachętę do zainteresowania się historią. Chociaż historie w filmie są wymyślone.
– Kim był Bierut dla pana?
– Nie miałem do niego stosunku.
Rozmawiał: Bartosz Boruciak
#NOWA_STRONA#
– Gram pana, który nie lubi ludzi i nie wierzy w ludzi. On nie chce, żeby się ludziom udawało i nie lubi ludzi, którzy mają talent.
– Ciężko się wychodzi z takiej roli?
– Robię, co mam zrobić i wracam do domu.
– Jakaś scena z tobą ma potencjał, żeby zostać viralem w interencie, tak jak urywek z filmu „ Jak pozbyć się cellulitu”?
– Nie myślałem o tym.
– Jakie plany na 2020 rok?
– Będę brał udział w produkcjach Borysa Lankosza i Łukasza Kośmickiego. Cieszę się bardzo na te filmowe przygody.
– „Juliusz”, film w którym zagrałeś główną rolę wprowadził nową jakość w polskiej komedii?
– To była bardzo mądra komedia. Ten film mógł dać refleksję widzowi, co ma zrobić ze swoim życiem. Warto takie filmy robić i cieszę się, że wziąłem w nim udział.
Rozmawiał: Bartosz Boruciak
#NOWA_STRONA#
– W pewnym sensie tak. Jest tam poczucie humoru przystępne dla każdego. Jest to film czarno-biały w stylistyce lat 50. XX wieku. Produkcja ma walory edukacyjne. I jest pomysł, żeby zasiać marihuaną Mazowsze (śmiech) I proponuje to Bierut(śmiech).
– Z czym ci się kojarzą lata 50. XX wieku?
– Ze wspaniałym kinem i literaturą tamtych czasów.
– Co polecasz?
– Inspirowałam się książką „Życie towarzyskie i uczuciowe” Leopolda Tyrmanda. Tam są historie uniwersalne. O tym jak artysta powinien zachować twarz nie wchodząc w układy. Ten problem jest wieczny.
– Miałaś propozycje, które były korzystne finansowo, ale niekoniecznie sprzyjające wizerunkowo?
– Zdarzały się takie propozycje. Do tej pory ryzykowałam, mając z tyłu głowy, że może nie być następnej propozycji. Wszystkie role, które zagrałam, chciałam zagrać. Jednak miałam ciężkie czasy finansowo i je przetrwałam.
Rozmawiał: Bartosz Boruciak
#NOWA_STRONA#