[Tylko u nas] „Nasze będzie zwycięstwo”. Rozmowa z córką Antoniego Lenkiewicza, kawalera Orderu Orła Białego
– Pani Ojciec, Antoni Lenkiewicz, jako kilkunastoletni chłopak był współtwórcą i członkiem konspiracyjnego Związku Skautów Polski Walczącej, harcerstwa kontynuującego przedwojenne tradycje, opozycyjnego wobec komunistycznego czerwonego harcerstwa. Za tę działalność trafił do stalinowskiego więzienia, gdzie został poddany okrutnym torturom. Co sprawiło, że w tak młodym wieku zdecydował się zaryzykować dla Ojczyzny wszystkim, całym swoim życiem?
– Ojciec wspominał, jak jeszcze przed wojną z wielkim przejęciem uczestniczył w spotkaniu z sędziwymi weteranami powstania styczniowego. To były te pierwsze momenty kształtowania jego świadomości. Urodził się w bardzo patriotycznej rodzinie. O Polsce, jej przyszłości, o zagrożeniach, o tym, jak należy jej bronić, rozmawiano w domu na co dzień, a Ojciec mimo młodego wieku uważnie tych dyskusji słuchał. Po wojnie wstąpił do harcerstwa. Początkowo było ono zorganizowane na wzór przedwojenny. Likwidacja harcerstwa tradycyjnego w 1951 r. i zastąpienie go czerwonym dały młodzieży potężny impuls do tego, aby zakładać własne organizacje. Tak narodził się Związek Skautów Polski Walczącej. Celem tej organizacji nie był żaden zbrojny przewrót, ale stworzenie wspólnoty, w której młodzi ludzie mogli czuć się wolni mimo narastającego wokół stalinowskiego terroru i wulgarnej, kłamliwej indoktrynacji. Młodzież uciekała przed ideologiczną opresją na łono natury. Spotykała się, by razem czytać polską przedwojenną literaturę, dyskutować o historii Polski, ale też zwyczajnie pobawić się i powygłupiać, przeżyć młodzieńczą przygodę. To właśnie między innymi zabawa stała się przedmiotem oskarżenia w procesie Ojca. Chłopcy przebierali się czasem za kowbojów czy Indian, co przez komunistyczne władze zostało uznane za przejaw niepożądanych sympatii imperialnych. Zdjęcia z tych zabaw zostały wykorzystane w procesie jako jeden z dowodów oskarżenia. Najbardziej spektakularnym „przestępczym” czynem harcerzy było zastąpienie w szkolnej auli propagandowego napisu na cześć Stalina – „Chorążego Światowego Obozu Pokoju” hasłem o treści zgoła innej: „Żądamy ukarania zbrodniarzy katyńskich – stalinowskich siepaczy”. Inną ich akcją była kradzież szkolnej maszyny do pisania, która miała służyć do pisania patriotycznych ulotek.
– Za co Pani Ojciec został formalnie aresztowany?
– Za próbę „obalenia siłą i przemocą ustroju Polski Ludowej”. To był bardzo poważny zarzut. Kodeks przewidywał surowe kary, łącznie z karą śmierci. Wraz z Ojcem, po którego przyszli 16 października 1952 r., na 9 dni przed „osiemnastką”, aresztowano czterech chłopaków. Mego Ojca określano mianem „zastępcy herszta bandy”.
– Ojciec przeszedł okrutne, stalinowskie śledztwo. Nie załamał się. Co sprawiło, że się nie poddał?
– Fundamentem była tutaj rodzinna formacja patriotyczna i duchowa, ale też wiara w Bożą Opatrzność. Jedną z takich opatrznościowych postaci był dr Józef Psarski (1868–1953) z Ostrołęki, związany ze Stronnictwem Narodowym, który ukończył medycynę w Kijowie w czasach zaborów. Lekarz ten prawdopodobnie uratował mego Ojca przed zachorowaniem w więzieniu na gruźlicę, która dziesiątkowała osadzonych, o czym w przejmujący sposób pisał wybitny pisarz Janusz Krasiński (1928–2012), także były więzień stalinowski, który zresztą na tę chorobę zapadł. Mego Ojca w pewnym momencie umieszczono w celi w Barczewie z ludźmi z otwartą gruźlicą. W takich warunkach nie było szansy, aby się nie zarazić. A jednak Tata się nie zaraził! Otóż, dr Psarski, który przed wojną leczył rodzinę Ojca, zaszczepił go eksperymentalnie, niedługo po urodzeniu. Wówczas, jak wiadomo, nie szczepiono jeszcze masowo przeciwko tej chorobie. Inną opatrznościową okolicznością były rozmowy Ojca z działaczem przedwojennego PSL-u o nazwisku Hajkowicz. On to, sam więziony przez władze stalinowskie w latach 1945–1947 przestrzegał Ojca przed uwikłaniem się w pisanie życiorysów, do czego ubecy zmuszali podczas przesłuchań, wkręcając tym samym człowieka w koło diabelskie. Wystarczyło wymienić jakieś nazwisko, miejsce, jakiś szczegół, by następnego dnia być indagowanym o dalsze uzupełnienia, nowe nazwiska i wyjaśniania. Ojciec zapamiętał te rady i wziął je sobie głęboko do serca. Poza tym przyjął też zasadę, że zanim otworzy usta, aby cokolwiek powiedzieć, najpierw odmówi w duchu ileś zdrowasiek. Za taką postawę zapłacił strasznymi represjami. Choć nie była ona opłacalna, bo żadnej ulgi w śledztwie nie przyniosła, Ojciec miał satysfakcję, że nie uległ. Wierzył, że takie postępowanie miało sens.
– Ojciec bał się śmierci?
– Oczywiście, jak każdy człowiek. Wiedział, że może nie wyjść żywy ze stalinowskiego więzienia. I był na to gotowy. Do dziś jest przekonany, że to Boża Opatrzność pozwoliła mu przetrwać, mimo iż co najmniej kilka razy był bliski śmierci. Był romantykiem, wierzył w sens ofiary i powtarzał za Piłsudskim, że nie da się odzyskać niepodległości za darmo, za „dwa grosze i dwie krople krwi”. W domu często recytował poezję Mickiewicza, Słowackiego. Na przykład cytat o „kamieniach przez Boga rzucanych na szaniec”. Był gotów być takim kamieniem. Nigdy jednak nie użalał się nad sobą, nie chciał opowiadać o swoich więziennych przeżyciach. Musiałam go do tego namawiać.
– Jakie tortury przeszedł Pani Ojciec w więzieniu?
– Między innymi przymusowe bieganie po schodach, zrzucanie ze schodów, bicie – do tego stopnia, że niemal stracił oko, mokry karcer, zamykanie w tzw. szafie – ciemnym pomieszczeniu metr na metr, w którym nie dało się usiąść i mdlało się z wyczerpania. Pewnego dnia, kiedy półprzytomny siedział w tej „szafie”, jakiś ubek podał mu taboret. Widać, że czasem nawet oprawca potrafi okazać odrobinę człowieczeństwa. Ojca z żywą raną w oku zamknięto w pojedynczej celi z wybitą szybą. Na zewnątrz panował mróz. Aby się rozgrzać, chodził po celi jak oszalały i deklamował wiersze, które znał na pamięć – między innymi poezję Puszkina. Klawisze uznali, że zwariował i donieśli o tym naczelnikowi, który nazywał się Szarakow. To, że Ojciec recytuje poezję po rosyjsku, zrobiło na nim wrażenie i w końcu wydał zgodę, by posłać do Ojca pielęgniarkę – też więźniarkę i też poranioną, miała bowiem całą twarz w bandażach. Kobieta opatrzyła oko i przyniosła Tacie garnuszek tranu. Ojciec pił go codziennie po łyżce albo maczając w nim kawałek chleba. Był przekonany, że w wyziębieniu i wygłodzeniu tran ratuje mu życie. To wszystko działo się w Olsztynie. W lipcu 1953 r. został skazany na 12 lat. Przeszedł następnie przez ciężkie więzienia m.in. w Barczewie, we Wronkach, w Rawiczu, w Strzelcach Opolskich. Na końcu trafił do obozu pracy dla więźniów młodocianych w Jaworznie, założonego przez komunistów na terenie filii dawnego nazistowskiego obozu Auschwitz-Birkenau.
– Czy więzienie Go zmieniło?
– Wychodząc z niego w 1956 r. nie był człowiekiem złamanym. Często mi mówił, że aby się nie dać złamać, nie wolno było uwierzyć, że oni zwyciężą. Jak mantrę powtarzał, że Związek Sowiecki upadnie. Maturę zdał jeszcze w więzieniu w Jaworznie. Dostał się na studia prawnicze we Wrocławiu, po czym okazało się, że jako były więzień nie ma prawa się kształcić. Wtedy stał się cud: dzięki interwencji życzliwego lwowskiego profesora został ponownie wpisany na listę studentów. Zaangażował się w harcerstwo akademickie. Z grupą przyjaciół, także swoim bratem Tadeuszem, założył organizację Eweks (skrót od: „eksperyment w eksperymencie”), która stawiała sobie za cel pracę z młodocianymi recydywistami. Chodziło o to, by ich resocjalizować poprzez harcerstwo, edukację, szkolenia zawodowe. Metoda wychowawcza była na tyle nośna, że rozpisywano się o niej w prasie, a nawet ideą zainteresowało się UNESCO. Komuniści jednak nie pozwolili na kontynuację tej działalności. Esbecja podjęła działania operacyjne, których ślady odnalazłam na początku XXI w. w IPN. Ojca oskarżono o przestępstwa gospodarcze i wtrącono do więzienia na ponad dwa lata. W marcu’68 uczestniczył oczywiście w manifestacjach antykomunistycznych. W sierpniu, kiedy miałam pół roku, dostał polecenie służbowe napisania listu do żołnierzy Wojska Polskiego wspierającego interwencję wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji. Dyrektor naciskał też na moją Mamę, strasząc, że zabraknie im pieniędzy na mleko dla dziecka. Mama nawet nie powtórzyła Ojcu tych pogróżek. Wiedziała, że Ojciec odmówi, i wspierała go w oporze. Ojciec został oczywiście zwolniony z pracy.
– Kiedy narodziła się Solidarność, Pani Ojciec znowu się angażuje?
– Tak! Dosłownie rzuca się w Solidarność. Organizuje regionalne struktury związkowe na Dolnym Śląsku. Odwiedza zakłady pracy, spotyka się z robotnikami, jeździ na interwencje, gasi strajki prowokowane przez władzę, która szukała pretekstu, by Solidarność atakować. Ojciec odegrał ważną rolę w walce o rejestrację NSZZ „S” kolejarzy, którzy w proteście przeciwko cynicznym decyzjom władz w październiku 1980 r. podjęli głodówkę w Lokomotywowni Wrocław w imieniu krajowych struktur związkowych. Ojciec był rzecznikiem głodujących podczas rozmów z przedstawicielami rządu. Protest zakończył się zwycięstwem kolejarzy: 31 października doszło do podpisania porozumienia. Pamiętam wielką wtedy w domu radość. Ale po niej przyszły następne kryzysy wywoływane przez komunistyczny reżim. Ojciec ciągle powtarzał: „Oni nam skoczą do gardła”.
– I tak się staje, 13 grudnia Wojciech Jaruzelski wprowadza stan wojenny, a Pani Ojciec zostaje ponownie aresztowany. Ze swoją wiedzą i doświadczeniem zapewne był skarbem dla młodszych działaczy Solidarności.
– Tak, mógł udzielać podobnych rad do tych, których w latach stalinowskich udzielał mu wspomniany wcześniej Hajkowicz. W zakładzie karnym przy Kleczkowskiej we Wrocławiu, w grudniu 1981 r. tłumaczył uwięzionym wraz z nim działaczom Solidarności, często dużo od niego młodszym i mniej doświadczonym, że należy konsekwentnie odmawiać rozmów z esbekami i niczego nie podpisywać. Podtrzymywał ich na duchu, inicjował wspólne śpiewanie pieśni. Młodsi internowani nazywali go „Wodzem”. W listach z więzienia niewiele pisał o sprawach doczesnych. Za to wiele jest w nich słów nadziei i wiary w sens walki za Ojczyznę. Nieustannie podkreślał, że to ci, którzy manifestują swoją siłę militarną, są słabi i w ostatecznym rozrachunku przegrają. Wyszedł po roku i dziesięciu dniach, wraz ze swym przyjacielem, dziennikarzem, śp. Markiem Tumidajewiczem, który z Piotrem Bielawskim (także już nieżyjącym) był twórcą filmu pt. „Kolejarze”, o wspomnianej głodówce. Po wyjściu z więzienia Ojciec jeździł po całym kraju, wygłaszał w kościołach prelekcje historyczne. I ciągle powtarzał: „Nasze będzie zwycięstwo!”. Po jednym z takich wykładów, 11 listopada 1985 r., został porwany przez SB i skazany za… chuligaństwo i stawianie oporu władzy. Przesiedział wówczas w więzieniu dziewięć miesięcy bez wyroku.
- 3 maja 2022 roku z rąk prezydenta Andrzeja Dudy otrzymał Order Orła Białego.
- To była bardzo wzruszająca uroczystość. Kiedy patrzyłam na Ojca siedzącego na pięknie zdobionym krześle w sali Zamku Królewskiego, nagle wyobraziłam Go sobie osiemnastoletniego, siedzącego na krześle w pokoju przesłuchań w ubeckiej katowni. Uświadomiłam sobie całą tę drogę, którą przeszedł. I przyznaję, że nie mogłam powstrzymać łez.
Wywiad ukazał się na łamach "Tygodnika Solidarność".