Cezary Krysztopa dla "TS": Tłuste mięso
Mam na myśli głównie tak zwane wędliny, które nawet w najgłębszych snach nie leżały obok wędzarni. Sto osiemdziesiąt szaro-różowych odmian przeróżnych „szynek” i „polędwic”, które w gruncie rzeczy niespecjalnie się między sobą różnią. Czasem dla niepoznaki obwiązanych sznurkiem (obwiązuje się sznurkiem, żeby powiesić w wędzarni, ale te „wędliny” z wędzarnią, jak już ustaliliśmy, nie mają wiele wspólnego), czasem posmarowanych jakąś bejcą o zapachu dymu, innym znów razem posypanych jakimś badziewiem, które swoją udawaną „rustykalnością” ma nas zapewne przekonać o naturalnej proweniencji procesu produkcyjnego.
Warszawiacy, z całym szacunkiem i zapewne nie wszyscy, ale nie mają pojęcia jak powinno wyglądać mięso, przez co można im wcisnąć byle co za cenę dwukrotnie wyższą niż gdzie indziej. Żona uważała kiedyś, że najlepsza „wędlina” to taka, której brak struktury właściwej mięsu, jest możliwie różowym, bezkształtnym amalgamatem, najlepiej z bąbelkami. A bąbelki, proszę ja Was, to mięso ma prawo mieć albo z powodu pasożytów, albo z racji niebycia mięsem, tylko masą z ograniczoną zawartością mięsa, której produkcja spowodowała zamknięcie w niej bąbelków powietrza.
Jedną z nielicznych szans na zakup mięsa z zawartością mięsa, nie licząc kiełbas sprowadzanych z Podlasia, jest szukanie mięs, o ile ktoś lubi, tłustych. Oczywiście, że trafiają się też różnego rodzaju boczki z zawartością dziwacznych galaretek najpewniej pozaziemskiego pochodzenia, jest ich nawet całkiem sporo, ale jeśli coś nazywa się np. podgardle, to najprawdopodobniej jako produkt o niskim potencjale marketingowym znajduje się poza zasięgiem wzroku inżynierów żywności, a mięso, które zawiera, jest całkiem mięsne. Jeśli coś nazywa się golonką, a nawet nie jest surową golonką, którą można sobie samemu przygotować, to najprawdopodobniej jest rzeczywiście ugotowaną golonką, której przeważnie nikt nie chce, ponieważ nie wygląda jak „szynka” z obrazka. W dodatku panuje dość powszechne przeświadczenie, że golonka jest tłusta, co nie jest prawdą, składa się w dużym stopniu z tkanki łącznej i chudego mięsa, co – o ile ktoś wie, o czym mówię – jest genialnym, kleistym połączeniem. Nie polecam natomiast słoniny w Warszawie, nie wiem, z czego się ją tutaj robi, ale po słoninę jedźcie lepiej na Podlasie.
Pytanie tylko, po co ja to wszystko piszę, zaraz wypuszczą na rynek podgardle z białka sojowego i golonki z mięsa indyczego, mechanicznie oddzielanego od kości. Tfu! Na psa urok!
Artykuł pochodzi z najnowszego numeru "TS" (40/2017) do kupienia w wersji cyfrowej tutaj.
#REKLAMA_POZIOMA#