Józef Piłsudski: Byłem sam, zupełnie samotny…
– Panie Marszałku, 106 lat temu odzyskaliśmy niepodległość. Jak Pan to, u licha, zrobił?
– Trzeba stwierdzić, że Polska ówczesna, to znaczy ci Polacy, którzy w owym czasie żyli, wojny nie chcieli i wojny nie wywoływali.
Dobrze teraz, od czasu do czasu, nagle zadeklamować, że Polacy, zgodnie z wolą Mickiewicza, modlili się o wojnę światową, ale to przecież był tylko Mickiewicz, który, jak wiadomo, do pokolenia 1914 roku wcale nie należał! Pokolenie ówczesne, zgodnie ze wszystkimi świadectwami, do żadnego ryzykanctwa skłonne nie było i gdyby politycy, rzucający się w wir wojny świata, zechcieli posłuchać sądów i opinii ówczesnych Polaków, trwożliwie rozmawiających w kawiarniach i domach, to na pewno nie byłoby wojny. Polska więc, stwierdzam to raz jeszcze, wojny nie chciała i wojny nie wywoływała.
Polska miała być jedynie teatrem wojny
– Dziś jednak wszyscy mówią to samo, co Pan Marszałek.
– Polska miała być jedynie teatrem wojny. Z tego zaś faktu wynikły różne następstwa, do których, między innymi, należy i początek Legionów. Widzieliśmy więc, jak w pierwszej chwili, gdy tylko wojna wybuchła, monarchowie wszystkich trzech państw zaborczych zapałali nagle wielką sympatią do naszego narodu, proklamując ją w specjalnych odezwach. Niewiele różniły się one zasadniczo pomiędzy sobą.
– Wspomniał Pan o początku Legionów.
– Wówczas powstał początek tego, co nazywamy obecnie czynem legionowym. Było to dla jednego z zaborców coś w rodzaju sposobu rozdawania beneficjów specjalnych, dla mnie zaś i tych, którzy za mną poszli, była to próba rozstrzygnięcia problemu męczącego w owe czasy wielu Polaków, podczas gdy ogromnej większości naszego narodu był najzupełniej obcy. Narody i państwa biorące udział w wojnie jako swoją reprezentację czynną wysłały na plac boju wodzów i żołnierzy. Wszyscy Polacy, pogodziwszy się z losem, wyrzekli się jej. Dali żołnierza pod obce, zaborcze znaki i godła i zwiększyli w ten sposób siłę reprezentacji obcych, zaborczych wodzów. My zaś, legioniści, rozstrzygnęliśmy tę sprawę inaczej. Daliśmy próbę reprezentowania na polu bitwy Polski, więc narodu bez państwa i rządu – tak jak to czynili inni, to znaczy przez własnych wodzów i własnych żołnierzy.
– Wówczas i dziś są tacy, którzy podważają ów czyn legionowy.
– Próba ta została zlekceważona przez wszystkich, skazana przez wszystkich z góry na nieudanie, przez wszystkich uznana za niemożliwą do wykonania. Jest zupełnie obojętne dla mnie i dla moich wywodów, jak kto o tym sądził wtedy czy sądzi teraz, jakie kto o mnie czy o moich kolegach wydawał wtedy lub wydaje teraz opinie. Jest obojętne, czy ktoś za jakimś żulikiem powtarzał, iż prowadziła nas chęć rabunku i bandytyzmu, czy uważa nas wraz z innymi za płatnych agentów Wilhelma czy Franciszka Józefa, czy przypisywał nam wówczas lub przypisuje teraz szaleństwo i bezrozum, czy na moją siwiejącą głowę rzucał czy rzucać będzie przekleństwa za gubienie szlachetnej młodzieży, czy wreszcie w owe czasy sentymentalne ronił łzy nad ofiarami szlachetnych i zielonych głów młodych – jest to zawsze wszystko jedno dla historycznego faktu, że ja i legioniści postąpiliśmy w te czasy, gdy potop wojny zalewać zaczął naszą ziemię, inaczej niż wszyscy Polacy. Niepodobna było sfałszować tego faktu, gdyż każdy z przyszłych historyków znaleźć musi dla tej chwili całe mnóstwo dokumentów historycznych w postaci rozkazów, raportów, opisów działań i czynności, zarówno moich, jak i moich kolegów z Legionów.
Wyraziciele buntu
– Nieraz słyszy się o Was, legionistach, taką oto opinię: „niepoprawni romantycy”.
– Nie wiem doprawdy, czy ten przymiotnik nie był istotnie najczęstszym, najbardziej używanym określeniem w stosunku do naszej pracy w społeczeństwie polskim. Powiadam, że wydaje mi się to niesłychanie śmieszne. Słowo to przecież oznacza właściwie pewien okres w dziejach literatury całego świata; okres ten wszędzie, a więc i u nas, wydał ludzi, którymi się chlubi każdy naród. Każde dziecko zna nazwisko Adama Mickiewicza. Mnóstwo miast ma jego pomniki, każde bodaj miasteczko ulicę ochrzczoną jego wielkim imieniem. Lecz u nas, po upadku powstania 1863 roku, słowo „romantyczny” nabrało jakiegoś dziwacznego charakteru, zaczęło oznaczać po prostu „głupi”. Jakiż to zabawny sposób krytyki świadczącej chyba tylko o głębokiej nieudolności myślenia!
– Czy mógłby Pan Marszałek w kilku słowach scharakteryzować swoich kolegów z Legionów?
– Legioniści byli w tych czasach wyrazicielami buntu, i to wyrazicielami jawnymi, walczącymi publicznie o szacunek dla tego, co polskie nosi imię. Nie chcę mówić o mojej walce, która – rozgrywana na terenie wyższych sztabów i wyższych dowództw – nie mogła być ani jawną, ani publiczną i wpływu bezpośredniego na ludzi wskutek tego wywierać nie mogła. Na oczach natomiast wszystkich szli legioniści naprzód, przepychając się nieledwie łokciami, szli każdego dnia – wbrew ogólnemu codziennemu upokarzaniu się – na awantury, na małe, ale liczne utarczki z obcą zaborczą ręką w obronie swojej godności, jako żołnierzy polskich. Ileż takich drobnych scen staje mi w pamięci, gdy o tym mówię! Ileż śmiesznych, komicznych epizodów tej walki przeżyć musiał nieledwie każdy legionista w tych czasach, gdy nosił mundur, świadczący o tym, że jest Polakiem i pod polskimi godłami i znakami chce służyć!
– Przyszła pamiętna jesień roku 1918. Z końcem października powstał tak zwany rząd Józefa Świeżyńskiego, który mianował Pana ministrem.
– Ku wielkiemu mojemu zdziwieniu, gdyż nic o tym nie wiedziałem i dowiedziałem się o tym, siedząc w Magdeburgu, z dziennika „Woche” wręczonego mi po kryjomu przez podoficera mającego rozkaz mnie pilnować. Przeczytanie tej wiadomości, że już jestem ministrem polskim, wywołało śmiech ogromny zarówno u mnie, jak i u generała Kazimierza Sosnkowskiego. Nie wiedziałem również o tym, że Świeżyński żądał mego zwolnienia.
Kiedy Rzeczpospolita ponownie zaistniała?
– Co nastąpiło i przyjechał Pan do Warszawy.
– Powróciłem z Magdeburga 10 listopada 1918 roku. Pamiętam dobrze tę chwilę, kiedy – o niczym nie mając żadnych informacji – wyjechałem pociągiem specjalnym, złożonym z jednego wagonu i lokomotywy, z Berlina do Warszawy. Byłem przerażony tym, co zastałem, i chciałem – wyznam – najbardziej tchórzliwie uciec z Warszawy. Zastałem tam bowiem to, co w myślach nazwałem od dawna konkubinatem z zaborcą; konkubinatem, w którym zaborca jest zawsze silniejszy od Polski. Dlatego, zastawszy stan chaosu, półrewolucji, pół – nie wiem czego, chciałem nazajutrz wyjechać z Warszawy. Wykazałem więc tę samą niechęć do rządzenia, tę samą niechęć do wyraźnego postawienia sprawy, jaką mieli wszyscy inni robiący w owym czasie próby rządzenia. Byłem w tym pierwszym okresie prześcignięty przez „rząd lubelski”, o którym, gdym przyjechał, nie miałem zielonego pojęcia.
– Był Pan pełen obaw?
– Przybyłem z miejsca, gdzie przez rok cały nie miałem w ręce ani jednego polskiego drukowanego słowa, gdzie przez rok cały nie widziałem ani jednego Polaka, gdzie przez rok cały nie współżyłem w ogóle z Polską. Czułem na sobie ten ciężar izolacji, odcięcia od całego życia, czułem tę nieznajomość ludzi, zmieniających się w tej godzinie dziejowej szybciej niż poprzednio, czułem jakieś waśnie, o których nic nie wiedziałem, czułem jakieś spory, z którymi nigdy nie miałem do czynienia. Byłem sam, zupełnie samotny.
– Według Pana Marszałka, kiedy Rzeczpospolita ponownie zaistniała? Czy chodzi o konkretny dokument?
– Jest to mój dekret ustalający naczelne władze państwa i dekret nakazujący wybory sejmowe. Pochodzą one z końca listopada. Zarządzenie zawarte w dekrecie podpisanym przeze mnie dnia 22 listopada 1918 roku, a kontrasygnowanym odręcznie przez ówczesnego prezydenta ministrów Jędrzeja Moraczewskiego, ustaliło fakt istnienia Naczelnika Państwa, fakt istnienia rządu z musem odpowiedzialności czyjejś przed czymś, wreszcie nazwę: Rzeczpospolita Polska. Wszystkie tym dekretem ustanowione instytucje istniały przez dłuższy czas. Istniał Naczelnik Państwa, istniał prezydent ministrów, kontrasygnujący jego zarządzenia, pomimo że Naczelnik Państwa z tego stanu nie bardzo się cieszył, i tak dalej. Drugi fakt to wydanie dekretu o ordynacji wyborczej i o wyborach do Sejmu, dekretu podpisanego 28 listopada. Istotnie na skutek tego aktu historycznie Sejm został na podstawie zarządzonej wówczas ordynacji wybrany, zebrał się i trwał te nieszczęsne cztery lata mojego naczelnikowania. Okres pomiędzy 22 listopada a 28 listopada 1918 roku jest więc okresem ostatecznego sformowania się naszego państwa.
– 28 listopada wydaje się datą nieprzypadkową.
– 28 listopada jest bardzo bliski 29 listopada, tym bardziej że dekret ten był podpisany w nocy. Łączy się to ściśle z datą 29 listopada, z dniem rocznicy Powstania Listopadowego. Wtedy ustanawiałem również miejsce rezydencji Naczelnika Państwa. 29 listopada przeniosłem się do Belwederu i dotychczas ten gmach jest rezydencją państwa.
– W roku 1920 odrzuciliśmy bolszewików, ocaliliśmy Polskę. Wielka w tym zasługa Pana Marszałka. Chciałem zapytać, jakby Pan scharakteryzował niewolę, w którą wpadłaby nasza ojczyzna, gdyby bolszewicy zajęli nasz kraj?
– Niewola moskiewska tym się różni od wszelkiej innej, że oprócz krzywdy i ucisku naród ujarzmiony znosić musi stale upokorzenia. Rząd carski za przykładem wszystkich despotów Wschodu lubuje się w zewnętrznych przejawach uległości i pokory, w obrażaniu godności ludzkiej niewolnika. Nie dosyć mu uderzyć nahajką, chce on jeszcze, by uderzony pocałował narzędzie tortury; mało mu powalić przeciwnika, trzeba jeszcze wymierzyć zwyciężonemu policzek.
– Kiedyś Pan Marszałek napisał, że „w walce i krwi rodziła się demokracja, w krwi i burzy”.
– I gdy my, zmęczeni siedmioletnią wojną, mówimy, żeśmy przeszli tak dużo, to pomyślcie o tym wstrząśnieniu i o tym kryzysie, który nasi ojcowie przeżyli. Gdy w roku 1789 dziecko się rodziło, to gdy kryzys mijał, dziecko, dorosłym będąc, umierało za cesarza. Pokolenie całe nie znało innego życia, jak ciągła burza, niezliczone wojny toczyło, by to, co się nazywa demokracją, na świat powstało.
– Dziś mamy Polskę niepodległą…
– Ja w tej Polsce osiwiałem, a niegdyś rówieśnicy i koledzy zazdrościli mi płowej czupryny, niemającej siwego włosa.
Dni największego triumfu
– Gdyby Pan Marszałek miał wymienić jeden moment, który na zawsze zagościł w Pana pamięci ze względu na swoją wyjątkowość, to co by to było?
– Z przeżyć moich sięgam do dni największego mojego triumfu, gdy hejnał zwycięstwa bił mi w piersi, gdy dzień wielki swój święciłem, gdym do Wilna swego, jako zwycięzca, wkraczał, gdym konno po ulicach Wilna jechał, gdy przede mną szwadron podkowami po bruku tętnił i gdy wtedy w takt podków śnił mi się – dźwięk łańcucha. I gdzieś pod powieką u zwycięzcy łza tęsknoty się zbierała za snami pięknymi niewoli, które Mickiewicza nam dały, za cierpieniami i bólami, za zapachem kwiatów, które kajdany ubierają. Podczas naszej długiej stuletniej przeszłości, gdyśmy wolności nie mieli, wytworzyliśmy, biegnąc tęsknotami z pokolenia na pokolenie, swoje życie niewoli i swoje życie kajdan. Ileż cudów piękna dało to życie, ileż tęsknot, bólów i cierpień, ileż szczytów pozwoliło osiągnąć! Idą teraz godziny za godzinami, zwycięstwo za nami, przed nami szerokie życie. Burz dla nerwów nie ma, piękno jakby stygnie i człowiek czeka na nowego człowieka, aby piękno odrodzenia gdzieś wyszło, piękno chwili wiosny – wiosny nowego polskiego życia.
– Piękne powiedziane…
– Gdy myślę o tym, zbliżając się co krok do grobu, to zawsze mi się zdaje, że odrodzenie, piękno i pieśń odrodzenia nie z naszych niewolniczych piersi się wyrwie, że piersi dziecinne i głosiki dziecięce tę pieśń, gdy dorosną, wyśpiewają, że one zobaczą Polskę odrodzoną, pełną śmiechu i szczęścia, gdy my, niestety, spotkaliśmy Polskę z kwasem śledzienników i burczeniem ludzi o chorych żołądkach.
– Wspomniał Pan Marszałek Wilno, to wyjątkowe miasto, nieprawdaż?
– Gdy w latach 1918–1919 Wilno znalazło się w rękach bolszewików, dzieliło mnie od niego 300 kilometrów oraz siły niemieckie i bolszewickie. Miasto mego dzieciństwa, kocham je i tęskniłem doń latami całymi, los Wilna to był we mnie ten węzeł psychiczny i mus, który ciągnął koniecznością. Na wielkim ekranie duszy dalekie Wilno malowało się różową plamą, na północ od wielkiej czerwonej plamy – walczącego Lwowa, gdzie mus nakazywał posłać posiłki. Było duszy, jako owej kobiecie w „Weselu” Wyspiańskiego: „Mus mnie woła, raz dokoła, raz dokoła!”. Ją wołał mus lat młodych, miłości i wspomnień, i Wilno dla mnie było dziedzictwem długich lat tęsknot i przywiązań.
*„Rozmowa” z Marszałkiem Józefem Piłsudskim powstała na podstawie fragmentów wybranych z kilkutomowej pracy „Józef Piłsudski. Pisma – mowy – rozkazy”, Instytut Badania Najnowszej Historii Polski, Warszawa 1930.
CZYTAJ TAKŻE:
- Czy Wigilia powinna być dniem wolnym od pracy? Polacy nie mają wątpliwości [Sondaż]
- Tutaj mogą trafić pociski ATACMS: setki rosyjskich obiektów wojskowych
- Burza w Pałacu Buckingham: Zamaskowani intruzi włamali się do królewskiej posiadłości
- Kłodzko: Ani jedno odszkodowanie na odbudowę zniszczonych mieszkań i domów nie zostało wypłacone