Czy Unia Europejska będzie mogła zrzec się części terytorium Polski?
Jak Pan profesor ocenia pomysł stworzenia wspólnej polityki zagranicznej dla całej UE?
Prof. Jacek Reginia-Zacharski: Po pierwsze oceniam go jako nie nowy, co jest w ogóle typowe dla Unii Europejskiej, właściwie jeszcze sprzed okresu unijnego. Co prawda wspólne polityki były zapowiadane, one oczywiście w niektórych sektorach są realizowane, ale w tych takich dwóch z mojej perspektywy badawczej kluczowych, czyli polityka zagraniczna i polityka obronna. Zresztą one w pewnej formule są spięte. Tak naprawdę zapowiedzi pojawiały się od początku lat 90. - stąd jeszcze moja uwaga o okresie przedunijnym. Zresztą w traktacie z Maastricht znalazła się część dotycząca polityki obronnej. W związku z tym inicjatywy - odwołam się do pewnego młodopolskiego tytułu - "sny o szpadzie" były zapowiadane przynajmniej od kilkudziesięciu lat. I w zakresie polityki obronnej też w zasadzie nic z tego nie wyszło. Powoływanie na przykład komisarza - zresztą to też mniej więcej w tym samym czasie się działo - czyli tworzenie urzędów, to jest końcówka lat 90. W związku z tym pewne inicjatywy instytucjonalne były realizowane już od dłuższego czasu ze skutkiem, który pozwolę sobie ocenić jako mizerny.
Co na przyszłość? Zakładałbym, że zarówno w jednym, jak i w drugim wymiarze - bo tak jak mówię, one są spięte i to wynika z natury czasów - myślę, że one zostały dosyć istotnie skatalizowane po 24 lutego 2022 roku zarówno w jednym, jak i w drugim wymiarze. Tak naprawdę to się dzieje, tylko że jeżeli mielibyśmy wyciągać wnioski w oparciu o to, jak to się dzieje, to trzeba by powiedzieć, że te formuły są bardzo mocno zawężone do dwóch państw - bo przywykliśmy myśleć w kategoriach tandemu francusko-niemieckiego. Chociaż tutaj też trzeba zauważyć, że w tym tandemie te koła mają różne rozmiary.
Ewidentnie jest tak, że polityka niemiecka jednak mimo wszystko dominuje nad polityką francuską w wyznaczaniu wektorów. Niekiedy jest to realizowane w formule, bo istnieje taka formuła, jak "Big 5".
Przed Brexitem wchodziło do niej pięć państw, czyli Francja, Niemcy, Wielka Brytania, Włochy oraz Hiszpania. Po Brexicie Wielka Brytania wypadła, a weszła do tego elitarnego klubu Polska, tyle że jeżeli mielibyśmy odnieść się do pewnych realiów polityki międzynarodowej, czy też planowania wektorów w czymś, co moglibyśmy nazwać unijną polityką zagraniczną, to znowu ewidentne jest to, że od samego początku tego formatu Brytyjczycy funkcjonowali na marginesie tej formuły, natomiast teraz - po Brexicie - znowu główny ton nadają te dwa państwa tandemu, o którym mówiliśmy. W związku z czym takie formuły czegoś, co z pozoru ma być wspólną polityką zagraniczną, przynajmniej częściowo, są realizowane. Natomiast możemy się zastanawiać, czy to jest wspólna polityka, czy wspólna polityka jest tylko pewnym pozorem, czy też płaszczykiem dla realizacji zamierzeń politycznych mainstreamu, a właściwie wąskiej grupy, składającej się z dwóch, a właściwie jednego państwa.
Czy to jest tak, że stworzenie wspólnej polityki zagranicznej równałoby się uszczupleniu demokracji lub zupełnej rezygnacji z demokracji? Już w tej chwili część prerogatyw w obszarze polityki zagranicznej przekazano do UE. Wystarczy przypomnieć, że Konwencję Rady Europy ws. AI podpisywała w imieniu wszystkich państw członkowskich Vera Jourova, zatem polski obywatel nie miał absolutnie żadnego wpływu na kształtowanie i przyjęcie tego niekorzystnego, nacechowanego ideologicznie prawa.
To prawda. Ja bym w ogóle poszedł dalej, dlatego że jeszcze stosunkowo niedawno Unia Europejska w istocie nie była organizacją międzynarodową. Ta sytuacja zmieniła się po traktacie w Nicei, kiedy UE jako instytucja uzyskała tożsamość międzynarodową w postaci wyposażenia jej w zdolności podpisywania umów międzynarodowych. Moglibyśmy zastanawiać się nad tym, czym jest tożsamość międzynarodowa, czy tożsamość w świetle stosunków międzynarodowych i wydaje mi się - troszeczkę upraszczając w oparciu o brzytwę Ockhama - i tak to się sprowadzi do tego, że istotą jest zdolność podpisywania porozumień międzynarodowych, w związku z czym ta rzeczywistość istnieje. Jeżeli mielibyśmy popatrzeć na mechanizmy wyłaniania elit i projektowania głównych wektorów, to w UE od lat jest podnoszone zarówno w środowiskach akademickich, eksperckich, wszelakich innych, i dziennikarskich również, że istnieje bardzo wyraźny i dotkliwy deficyt mechanizmów demokratycznych.
W związku z tym pani obserwacja, że Polacy - ale nie tylko przecież Polacy - nie mają w istocie wielkiego wpływu, społecznych mechanizmów kontroli, ewentualnie weryfikacji w postaci aktu wyborczego, jest trafna.
Zgodzimy się, że wybory do Parlamentu Europejskiego nie dają bezpośredniego przełożenia na ten mechanizm, o którym mówimy. Ten deficyt demokracji jest bardzo zauważalny. Jest taka głęboka szczelina, a nawet przepaść pomiędzy tym, co przywykliśmy postrzegać jako demokrację i mechanizmy demokracji, a sam proces wykonawczy, generowanie decyzji i ich implementacja. W związku z czym tu pełna zgoda.
Co w sytuacji, gdyby doszło do rosyjskiej agresji na Polskę? Przecież jeżeli polityka zagraniczna byłaby całkowicie w rękach Brukseli, to miałaby ona prawo zrzec się w imieniu Polaków części terytorium Polski na rzecz Rosji. Czy ktokolwiek w ogóle się nad tym zastanawia, z osób, które promują stworzenie wspólnej polityki zagranicznej?
Myślę, że przechodzimy tak daleko w jakąś przyszłość instytucjonalną i prawną, że tak naprawdę jesteśmy poza granicami dzisiejszych wyobrażeń. Obawiam się, że nie mamy pewnych aparatów intelektualnych do rozważania takich rzeczy. Taki stan rzeczy póki co nie istnieje. Postawiłbym tezę, że jeżeli takie rozwiązania zostałyby przyjęte, oznaczałyby absolutnie i w trybie bardzo przyspieszonym koniec Unii Europejskiej jako pewnego projektu, w każdym razie na pewno na jej obrzeżach. Chociaż z drugiej strony możemy wprowadzić taki bezpiecznik do naszego rozumowania i postawić pytanie, jaki byłby efekt w zależności od metody wprowadzania. Jeżeli byłoby to wprowadzanie metodą "salami", to rzeczywiście mogłoby się okazać, że społeczeństwa czy opiniotwórcze elity po prostu tego procesu nie dostrzegają. Na jakimś etapie może się okazać, że pewne fakty zostały dokonane i stan prawny jest taki, jaki jest, ale tutaj rodzi się pytanie: "I co wtedy?".
Wyobraźmy sobie, że w oparciu o taką taktykę "salami" idziemy w tym kierunku, o którym pani wspomniała, czy scenariuszu, który pani zarysowała i kiedy okazuje się, że pojawia się ten moment "sprawdzam", to pytanie, jak społeczeństwo polskie by się zachowało. Takie decyzje w sposób naturalny zostałyby odrzucone.
Chociaż z drugiej strony, gdybyśmy mieli się zastanawiać nad tym, jak to jest realizowane na nieco innym "teatrze działań", czyli na południu - myślę tutaj o polityce imigracyjnej - to przecież państwa tego południa, z Włochami również, miały takie momenty, kiedy chciały realizować zdecydowanie twardszą politykę, opartą o paradygmat obrony granicy zewnętrznej Unii Europejskiej. Dostali elementy kompensujące w postaci zapowiedzi w postaci mechanizmów relokacji i tak naprawdę to stanowisko, o którym jeszcze stosunkowo niedawno przywykliśmy myśleć, że będzie taką cechą rządów Georgi Meloni, zostało bardzo istotnie stępione. Chociaż tak naprawdę stanowisko włoskie zawsze było bardzo mocno rozchwiane. W związku z tym rzeczywiście wyobrażam sobie realizację takiego scenariusza, ja to nazwałem "taktyką salami" i do tego "salami" dodawane są takie przyprawy, że te plasterki są połykane i to nawet ze smakiem. Jestem zatem w stanie sobie wyobrazić taki scenariusz, ale wydaje mi się, że te zagrożenia, o których rozmawiamy, czyli zagrożenia twarde tak naprawdę uderzanie w skrajnie żywotne sfery... Sprawa jest na tyle poważna, że myślę, że to "łykanie salami" na pewno nie byłoby realizowane absolutnie bezrefleksyjnie. W związku z czym wydaje mi się, że ten scenariusz i to "sprawdzam", o którym pani mówi byłoby trudne do osiągnięcia dla elit brukselskich, chociaż bez wątpienia taki trend jest wyznaczany.
Co by było z NATO w sytuacji, kiedy byłaby wspólnotowa polityka zagraniczna? Biorąc pod uwagę tendencje Niemiec do sekowania Stanów Zjednoczonych z Europy i pomysły zastąpienia NATO wspólną polityką obronną UE - co znalazło się zresztą w dokumentach zmian traktatowych - można byłoby się spodziewać prób wygaszenia uczestnictwa w Sojuszu, co jest sprzeczne z polską racją stanu. Rodzi się w tym momencie pytanie, czy to też zadziałałoby w ten sposób, czy raczej ten "kawałek salami" byłby do przełknięcia?
Myślę, że on byłby do przełknięcia. Nawet powiem, że my już mieliśmy okazję nadgryźć tego salami. Tak naprawdę to kuszenie zapachem i smaczkiem tego "salami" to też nie jest historia nowa. Jeżeli byśmy się przyjrzeli temu, w jakich warunkach była właściwie od swojego zarania realizowana wspólna polityka bezpieczeństwa i obrony - mówię tu o końcu lat 90. - to tak naprawdę zaczęło się w 1998 r. francusko-brytyjskim spotkaniem w Saint-Malo, gdzie zaplanowano taką politykę. Tutaj istotne jest to, jak wyglądała reakcja amerykańska. Kilka dni po tym spotkaniu pojawił się bardzo istotny tekst biura Madeleine Albright, gdzie zostało sformułowane zastrzeżenie, ewentualna reakcja amerykańska na takie próby. To się nazywa "3 NO" albo "3D". Amerykanie powiedzieli, co to będzie oznaczało, jeżeli to pójdzie w kierunku - jak wówczas mówiono - europejskiej tożsamości w ramach NATO. Te polityki zostały stworzone w 1999 roku. Wówczas nastąpiło przede wszystkim wyznaczenie pierwszego europejskiego celu w Helsinkach - w grudniu 1999 roku. Co prawda niewiele tutaj się działo, bo jeżeli byśmy chcieli się przyjrzeć pierwszej dekadzie obecnego stulecia, to te zapisy z końca lat 90., jeżeli chodzi o wdrożenie, nie przynosiły niczego nowego, w związku z czym sprawa została w pewien sposób przeoczona. Ona odżyła pod koniec poprzedniej dekady. Pojawiła się mocna propozycja francuska autonomii strategicznej i ona wcale nie została pogrzebana. Co więcej, strona polska wyrażała nawet zainteresowanie tą autonomią strategiczną. W wydaniu francuskim rzecz dotyczyła przede wszystkim kwestii bezpieczeństwa i efekt miał być taki, że ta autonomia w ramach Sojuszu Północnoatlantyckiego miałaby się odznaczać europeizacją bezpieczeństwa, ale w ramach NATO, na zasadach pewnej autonomii. Tylko tu znowu dochodzimy do tego, jak daleko ta autonomia ma być posunięta. Chwilę później maski opadły, dlatego że koncepcja autonomii strategicznej została w pewnym sensie konceptualnym przejęta przez Niemców, tylko że Niemcy już nie używali określenia "autonomia", a zaczęto mówić o "suwerenności strategicznej" i to w rozumieniu grand strategy.
Czyli tak naprawdę Europa miała być w tym koncepcie niemieckim suwerenna w zakresie wielkiej strategii, w tym również w zakresie bezpieczeństwa. Oczywiście wybuchła wojna, ta pełnoskalowa faza wojny na Ukrainie i pomysły o autonomii przestały być lansowane. Ale znowu, jakbyśmy przyjrzeli się temu, co mówił Scholz w 2022 roku, to mamy zapowiedź, że Niemcy powinny wziąć pełną odpowiedzialność za bezpieczeństwo europejskie.
W istocie oznacza to koncept - bo on nie jest jeszcze realizowany - próby tworzenia pewnych narzędzi, głównie finansowych, europejskiego rynku zbrojeniowego itd. Wszystko to prowadzi do rysowania, narazie ołówkiem, na powierzchni naczynia linii pęknięć. Żyjemy w rzeczywistości być może kojarzącej się nawet z samospełniającą przepowiednią, bo opowieści o tym, że Europa będzie budować system mechanizmów i narzędzi mających ją uodpornić na administrację Trumpa, o której nie wiadomo było, w którym kierunku ona pójdzie, działają jako samospełniająca się przepowiednia. Postawiłbym taką tezę, że po ogłoszeniu wyniku wyborów w Stanach Zjednoczonych temperatura tej retoryki troszeczkę spadła, ale pewne rzeczy już zostały dokonane, w związku z czym możemy się zastanawiać nad jakością, głębokością i realnością tej współpracy transatlantyckiej.
Putin wetknął tej chemisferze zachodniej takie określenie, jak "kolektywny Zachód". Jemu było to potrzebne, natomiast teraz wykazuje na każdym możliwym etapie, że ten "kolektywny Zachód" wcale nie jest kolektywny, nie jest jednorodny. A o czym mówimy? Przede wszystkim mówimy o współpracy transatlantyckiej. Jestem naprawdę pełen obaw, jak to będzie realizowane.
Wracając do tej racji stanu Rzeczypospolitej Polskiej, oczywiście jeżeli byśmy chcieli spojrzeć na potencjały obronne, zarówno instytucjonalne, ale przede wszystkim faktyczne Europy, to nie jest ona w stanie obronić się przed wojną pełnoskalową.
To nie jest moja opinia. Tu specjaliści od obronności zarówno cywile, ale przede wszystkim wojskowi nie pozostawiają złudzeń. W związku z tym NATO bez Stanów Zjednoczonych, czy jakaś formuła europejskiego systemu obronnego bez USA będzie tym, czym był na przykład eurokorpus w 1992 roku, czyli czymś, co pięknie wygląda na papierze, ale w momencie próby okaże się, że jest to formuła bezzębna.
[Autorka Anna Wiejak jest redaktor naczelną AWPE.pl]
[Artykuł ukazał się w listopadowym numerze Schuman Optics Magazine]