J.D. Vance obnażył prawdziwe oblicze europejskich liderów

Przywódcy Unii Europejskiej wpadli w panikę. Wiceprezydent Stanów Zjednoczonych krótkim przemówieniem starł w pył mozolnie budowaną przez nich ideologię nowego modelu demokracji. Pokazał, że w rzeczywistości tworzą tyranię, która tylko pozornie różni się od chińskiej czy rosyjskiej.
Wiceprezydent USA J.D. Vance J.D. Vance obnażył prawdziwe oblicze europejskich liderów
Wiceprezydent USA J.D. Vance / Wikipedia CC BY-SA 2.0 / Gage Skidmore

Jeszcze pół roku to, co wydarzyło się na Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium, było nie do pomyślenia. Młody republikanin J.D. Vance, polityk o poglądach, które w Europie zostałyby uznane za ekstremistyczne, fundamentalne, skrajnie prawicowe lub wprost faszystowskie, a więc uniemożliwiałyby mu wstęp na salony i skazywałyby na izolowanie przez unijny mainstream kordonem sanitarnym, staje śmiało i z pewnością siebie mówi, że europejska demokracja jest chora i pozbawiona wartości, bo politycy boją się swoich obywateli i starają się ich uciszyć za pomocą cenzury oraz blokowania dostępu do władzy wybranym w demokratycznych wyborach partiom, które reprezentują poglądy niewygodne dla establishmentu. 

Nie dość, że wiceprezydent Stanów Zjednoczonych przemawia bez żadnych kompleksów, to jeszcze z poczuciem moralnej wyższości – jako niedawno nawrócony katolik – przywołuje słowa Jana Pawła II („nie lękajcie się”) i z pewnością siebie zarzuca europejskim elitom nihilizm. Pokazuje, że ludzie, którzy jeszcze niedawno obalili komunizm, teraz sami tworzą nowy rodzaj totalitaryzmu. Polega on nie tylko na ograniczaniu wolności słowa, ale także ściganiu politycznych przeciwników, kontrolowaniu każdej dziedziny życia, kwestionowaniu wartości, które stworzyły Unię Europejską. 

Nie trzeba było długo czekać, aż unijne elity wpadną w stan rozedrgania i gniewu. Emmanuel Macron naprędce zwołał szczyt największych państw europejskich. Pozornie, by przygotować odpowiedzieć na rozpoczęcie przez Amerykanów negocjacji w sprawie zawarcia pokoju na Ukrainie, ale przecież powód był głębszy – odeprzeć konserwatywną rewolucję, która nadciąga zza oceanu. Pokazać, że państwa Starego Kontynentu mają jeszcze moc sprawczą i zdołają się przeciwstawić potędze Ameryki. Zarówno w sferze politycznej, jak i ekonomicznej i ideologicznej. 

Antyrosyjska hipokryzja 

Politycy z Niemiec, Francji, Holandii czy Polski prześcigają się w zapewnieniach, że nie wolno negocjować z Putinem nad głowami Ukrainy. Tyle tylko że wielogodzinne rozmowy z rosyjskim dyktatorem prowadzili wcześniej Olaf Scholz i Emmanuel Macron, a do Moskwy pojechał szef unijnej dyplomacji Josep Borrell. Nie mieli jednak ani mocy sprawczej, ani umiejętności dyplomatycznych, ani nie reprezentowali na tyle dużej siły gospodarczej oraz militarnej, by zmusić Władimira Putina do poważnych negocjacji. Narażali się na śmieszność w UE oraz poniżenia ze strony zasiadającego na Kremlu czekisty. 

Podtrzymywanie Ukrainy przy życiu i tak w większym stopniu spadało na barki amerykańskie niż europejskie, a w Niemczech miesiącami ciągnie się dyskusja o tym, czy wyprodukowana w tym kraju broń może być użyta do atakowania celów w Rosji. Berlin od początku konfliktu robi wszystko, by zanadto nie drażnić agresora. Są dwa główne powody takiej asekuranckiej polityki. Pierwszy to zachowanie możliwości szybkiej odbudowy dobrych relacji gospodarczych z Moskwą po zakończeniu wojny. Drugi ma podłoże wewnętrzne – na terenie Republiki Federalnej mieszka kilka milionów repatriantów z byłego Związku Sowieckiego, którzy sympatyzują ze „starym krajem” i ciągle są pod ogromnym wpływem kremlowskiej propagandy. Ich głosy są bardzo cenne. 

Dla znacznej części niemieckiego społeczeństwa Rosja nie jest więc wrogiem, a raczej państwem poszkodowanym, potraktowanym niesprawiedliwie przez Zachód. To właśnie Amerykę i Unię Europejską obarczają winą za sprowokowanie konfliktu, gdyż mamiły Ukrainę mrzonkami o wejściu do UE i NATO. 

Strategiczna autonomia 

Dla Francji wojna rosyjsko-ukraińska jest okazją do forsowania swojej idei „strategicznej autonomii”, czyli uniezależnienia się Europy od wpływów USA. Zanim dojdzie do rozmowy prezydenta Donalda Trumpa z Władimirem Putinem, Paryż zamierza udowodnić, że jest zdolny do przejęcia inicjatywy w sprawie zawarcia pokoju z udziałem Ukraińców. To oczywiście skrajna obłuda, gdyż projektowany przez Francuzów nowy model bezpieczeństwa w Europie ma opierać się właśnie na partnerskich relacjach z Rosją, co wzmacniałoby znaczenie Paryża i jego prestiż. Nie chodzi tu więc o respektowanie interesów Kijowa, ale przede wszystkim o stworzenie nowego porozumienia z Moskwą, które podzieliłoby Europę Środkową na strefy wpływów. Francja stałaby się wówczas jednym z kluczowych graczy. 

Fiasko konferencji paryskiej, na którą Ukraińców też zresztą nie zaproszono, świadczy jednak o tym, że na dziś nikt na poważnie nie bierze przywódczej roli Francuzów. Nawet jeśli deklarują wysłanie kilku tysięcy żołnierzy jako komponent sił rozjemczych, to przecież ryzyko wciągnięcia tego kraju w konflikt jest dużo mniejsze niż na przykład w przypadku Polski. 

Nowy układ 

Z całej tej francusko-niemieckiej konstrukcji wyziera wizja przewartościowania dotychczasowych sojuszy, gdyż w obecnym układzie oba te państwa będą skazane na dalszą, powolną marginalizację. Technologiczną, ekonomiczną i militarną, a co za tym idzie – także polityczną. 

Paradoks polega na tym, że dwóm największym krajom Unii Europejskiej do odbudowania wielkości potrzebny jest silny sojusznik, który zapewniłby dopływ tanich surowców i nowoczesnych gałęzi przemysłu. Rolę tę mogą spełniać USA albo Chiny z Rosją. Niechęć do Ameryki w Belinie i Paryżu narastała od dziesięcioleci, a monachijskie wystąpienie J.D. Vance’a tylko ją spotęgowało. Państwa te nie zamierzają schodzić ze swojej drogi budowania tęczowo-ekologicznej tyranii, gdyż w ten sposób są w stanie panować nad wyborcami i mniejszymi członkami UE. 

Rezygnacja z prowadzonej od dziesięcioleci inżynierii społecznej, której efektem jest przewartościowanie pojęć „tolerancja”, „wolność słowa”, wolność jednostki”, „praworządność”, „demokracja”, oznaczałoby wyrzeczenie się skutecznych narzędzi rządzenia i manipulowania społeczeństwami. Dzięki nim są dziś hegemonami UE. Problem w tym, że Wspólnota jako całość straciła pierwszorzędne znaczenie i zmienia się w zacofany, choć majętny jeszcze zaścianek. 

Bliżej totalitaryzmu 

Jeśli więc Unia Europejska pod wodzą Niemiec i Francji pragnie jeszcze odrywać znaczącą rolę na mapie gospodarczej, musi postawić na Chiny (i Rosję) lub USA. Doświadczenia ostatnich dziesięcioleci pokazują, że większe korzyści przynosiła gospodarce europejskiej – zwłaszcza niemieckiej – współpraca w państwami totalitarnymi. Sukces zapewniły wszak tanie surowce z Rosji i tania produkcja w chińskich fabrykach. Jednocześnie państwa UE nie musiały wydawać setek miliardów euro na własne armie, bo parasol ochronny zapewniały Stany Zjednoczone. 

Teraz, gdy USA mówią, że dość jazdy na gapę w kwestii bezpieczeństwa, cały system się wali. Armie mają być przecież budowane przeciw zagrożeniu ze strony Rosji, co ma prowadzić do konsolidacji Zachodu, a na dodatek prezydent Trump rozpoczął już wojnę handlową z Chinami.

Tymczasem to właśnie firmy z tego azjatyckiego kraju są często ostatnią nadzieją na ratowanie niemieckich koncernów. Reuter podał niedawno, że chińskie firmy motoryzacyjne są zainteresowane kupnem upadających fabryk Volkswagena w Niemczech. Władze w Berlinie nie mówią „nie”, a związki zawodowe byłyby zachwycone takim rozwiązaniem, gdyż uratowałoby to tysiące miejsc pracy. 

Zjawisko to dotyczy zresztą całej branży maszynowej oraz „zielonej”. Chińczycy już dawno wyparli lub przejęli niemieckie firmy produkujące panele fotowoltaiczne. Gdy Amerykanie mówią przywróćcie demokrację, Chiny i Rosja oferują pomoc w przywróceniu dawnego modelu gospodarczego, który przyniósł dobrobyt. 

Choć to oczywiście złudne, bo w rzeczywistości oznacza dalsze popadanie w uzależnienia od tych dwóch państw, to jednak politycy myślą raczej w perspektywie najbliższych wyborów. A tu Chiny i Rosja mogą zapewnić utrzymanie status quo, Amerykanie zaś domagają się daleko idących zmian wolnościowych, które oznaczają wielkie tąpnięcia na scenie politycznej. 

Wspólnota idei 

Oburzenie, które w europejskim establishmencie wywołały słowa J.D. Vance’a, pokazują, że mentalnie elitom Unii Europejska bliżej do państw zamordystycznych. Może unijni liderzy nie chcą tworzyć rosyjskich łagrów czy chińskich laogai, ale wsadzanie do więzień przeciwników politycznych – jak w Polsce – unieważnianie niewygodnych wyników wyborów – jak w Rumunii – czy manipulowanie przy ordynacji wyborczej, by nie dopuścić do władzy prawicy – jak we Francji – jak najbardziej mieści się w ich pojęciu państwa prawa. 

Nadrzędnym celem jest utrzymanie władzy i zachowanie wpływów w obecnym kształcie. Aby było to możliwe, za wszelką cenę europejscy liderzy muszą postawić tamę konserwatywnej rewolucji. To ona, a nie Władimir Putin czy Xi Jinping stanowi realne zagrożenie, że wolne wybory zmiotą liberalne elity ze sceny. W sojuszu w państwami totalitarnymi nie trzeba przejmować się regułami demokracji, nauczaniem Jana Pawła II czy przestrzeganiem prawa. 

Na szczęście Europa nie jest w tej kwestii monolitem i nie wszyscy premierzy państw członkowskich są tak ulegli wobec Berlina i Paryża jak Donald Tusk.


 

POLECANE
Po awanturze w Białym Domu. Były deputowany partii Zełenskiego wezwał do impeachmentu prezydenta Ukrainy gorące
Po awanturze w Białym Domu. Były deputowany partii Zełenskiego wezwał do impeachmentu prezydenta Ukrainy

- Żądam natychmiastowego zwołania nadzwyczajnej sesji parlamentu, na której parlament musi wszcząć procedurę impeachmentu wobec Zełenskiego - pisze po awanturze w Białym Domu Ołeksandr Dubinski - były deputowany partii Wołodymyra Zełenskiego Sługa Narodu, obecnie pozostający z nim w ostrym sporze.

To on zamordował Łukasza Pługa Cieplińskiego. I nie tylko tylko u nas
To on zamordował Łukasza "Pługa" Cieplińskiego. I nie tylko

1 marca 1951 roku prezes IV Zarządu Głównego Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość ppłk Łukasz Ciepliński i sześciu jego współpracowników – mjr Adam Lazarowicz, mjr Mieczysław Kawalec, kpt. Franciszek Błażej, kpt. Józef Rzepka, por. Karol Chmiel, por. Józef Batory ginęli w katowni przy ul. ul. Rakowieckiej 37 w Warszawie w kilkuminutowych odstępach. Sowieckim strzałem w tył głowy polskich bohaterów uśmiercał Aleksander Drej. Oto historia kata Mokotowa, który spoczywa na… stołecznych Powązkach Wojskowych.

Po awanturze w Białym Domu. Szokująco trafna analiza Piotra Kraśki w TVN24 gorące
Po awanturze w Białym Domu. Szokująco trafna analiza Piotra Kraśki w TVN24

Dziś podczas spotkania, w obecności mediów, doszło w Gabinecie Owalnym w Białym Domu do awantury pomiędzy prezydentem USA Donaldem Trumpem, wiceprezydentem J.D. Vance'em, a prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim. Większość liberalno-lewicowych komentatorów uderzyła odruchowo a Donalda Trumpa. A tymczasem o dość przytomna analizę sytuacji pokusił się... red. Piotr Krasko w TVN24.

Kurs złotego reaguje na fiasko spotkania Trump-Zełenski Wiadomości
Kurs złotego reaguje na fiasko spotkania Trump-Zełenski

Po piątkowym spotkaniu Donalda Trumpa i Wołodymyra Zełenskiego w Białym Domu kurs złotego wobec głównych walut się osłabił. Przed godz. 21 za dolara trzeba było zapłacić niespełna 4,04 zł, za euro blisko 4,19 zł, za szwajcarskiego franka 4,47 zł, a za brytyjskiego funta prawie 5,08 zł.

Ekspert: Wielkim błędem Zełenskiego jest to, że nie zacisnął zębów, aby osiągnąć cele gorące
Ekspert: Wielkim błędem Zełenskiego jest to, że nie zacisnął zębów, aby osiągnąć cele

– Wielkim błędem prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego było to, że nie był w stanie zacisnąć zębów, aby osiągnąć cele polityczne, z którymi przyleciał do USA – ocenił w rozmowie z PAP dr Adam Eberhardt, zastępca dyrektora Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego.

Zełenski zabrał głos po opuszczeniu Białego Domu z ostatniej chwili
Zełenski zabrał głos po opuszczeniu Białego Domu

"Dziękuję Ameryko, dziękuję za twoje wsparcie, dziękuję za tę wizytę. Dziękuję prezydentowi" USA – napisał na platformie X prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski.

Tȟašúŋke Witkó: Marsowe marzenia francuskiego kogucika tylko u nas
Tȟašúŋke Witkó: Marsowe marzenia francuskiego kogucika

George Santayana stwierdził kiedyś: „Ten, kto nie pamięta przeszłości, będzie skazany na to, że ją przeżyje powtórnie”, a ja uznałem ową myśl za najlepszą sentencję na otwarcie felietonu, bowiem żadne inne zdanie nie pasuje lepiej do tematu tekstu, którym jest wojenne stroszenie piórek przez pewnego kieszonkowego bufona z przerośniętymi ambicjami.

Tak Niemcy wymuszają na Polsce dekarbonizację gorące
Tak Niemcy wymuszają na Polsce dekarbonizację

W niemieckich mediach pojawiają się w ostatnim czasie przekazy, które należy ocenić jako wywieranie presji na polską politykę energetyczną. Skoordynowana kampania informacyjna układa się w próbę wymuszenia na Polsce przyspieszenia transformacji energetycznej oraz odchodzenia od węgla. Działania strony niemieckiej utrudniają także rozwój polskiej energetyki jądrowej. Aktywność informacyjna podmiotów z RFN w obszarze polskiej energetyki, prowadzona ze szkodą dla interesów RP, jest identyfikowane od wielu lat.

Konferencja Trumpa i Zełenskiego odwołana. Nie uszanował USA z ostatniej chwili
Konferencja Trumpa i Zełenskiego odwołana. "Nie uszanował USA"

Konferencja prasowa Donalda Trumpa i Wołodymyra Zełenskiego została odwołana – poinformowała dziennikarzy rzeczniczka Białego Domu Karoline Leavitt. USA i Ukraina nie podpiszą tym samym umowy w sprawie wydobycia metali ziem rzadkich

Spięcie w Białym Domu: Albo zawieramy umowę, albo wychodzimy gorące
Spięcie w Białym Domu: "Albo zawieramy umowę, albo wychodzimy"

– Nie mów nam, co mamy czuć. Próbujemy rozwiązać problem. Nie mów nam, co mamy czuć. Nie jesteś w pozycji, aby dyktować. To właśnie robisz – mówił Donald Trump do Wołodymyra Zełenskiego podczas spotkania w Białym Domu.

REKLAMA

J.D. Vance obnażył prawdziwe oblicze europejskich liderów

Przywódcy Unii Europejskiej wpadli w panikę. Wiceprezydent Stanów Zjednoczonych krótkim przemówieniem starł w pył mozolnie budowaną przez nich ideologię nowego modelu demokracji. Pokazał, że w rzeczywistości tworzą tyranię, która tylko pozornie różni się od chińskiej czy rosyjskiej.
Wiceprezydent USA J.D. Vance J.D. Vance obnażył prawdziwe oblicze europejskich liderów
Wiceprezydent USA J.D. Vance / Wikipedia CC BY-SA 2.0 / Gage Skidmore

Jeszcze pół roku to, co wydarzyło się na Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium, było nie do pomyślenia. Młody republikanin J.D. Vance, polityk o poglądach, które w Europie zostałyby uznane za ekstremistyczne, fundamentalne, skrajnie prawicowe lub wprost faszystowskie, a więc uniemożliwiałyby mu wstęp na salony i skazywałyby na izolowanie przez unijny mainstream kordonem sanitarnym, staje śmiało i z pewnością siebie mówi, że europejska demokracja jest chora i pozbawiona wartości, bo politycy boją się swoich obywateli i starają się ich uciszyć za pomocą cenzury oraz blokowania dostępu do władzy wybranym w demokratycznych wyborach partiom, które reprezentują poglądy niewygodne dla establishmentu. 

Nie dość, że wiceprezydent Stanów Zjednoczonych przemawia bez żadnych kompleksów, to jeszcze z poczuciem moralnej wyższości – jako niedawno nawrócony katolik – przywołuje słowa Jana Pawła II („nie lękajcie się”) i z pewnością siebie zarzuca europejskim elitom nihilizm. Pokazuje, że ludzie, którzy jeszcze niedawno obalili komunizm, teraz sami tworzą nowy rodzaj totalitaryzmu. Polega on nie tylko na ograniczaniu wolności słowa, ale także ściganiu politycznych przeciwników, kontrolowaniu każdej dziedziny życia, kwestionowaniu wartości, które stworzyły Unię Europejską. 

Nie trzeba było długo czekać, aż unijne elity wpadną w stan rozedrgania i gniewu. Emmanuel Macron naprędce zwołał szczyt największych państw europejskich. Pozornie, by przygotować odpowiedzieć na rozpoczęcie przez Amerykanów negocjacji w sprawie zawarcia pokoju na Ukrainie, ale przecież powód był głębszy – odeprzeć konserwatywną rewolucję, która nadciąga zza oceanu. Pokazać, że państwa Starego Kontynentu mają jeszcze moc sprawczą i zdołają się przeciwstawić potędze Ameryki. Zarówno w sferze politycznej, jak i ekonomicznej i ideologicznej. 

Antyrosyjska hipokryzja 

Politycy z Niemiec, Francji, Holandii czy Polski prześcigają się w zapewnieniach, że nie wolno negocjować z Putinem nad głowami Ukrainy. Tyle tylko że wielogodzinne rozmowy z rosyjskim dyktatorem prowadzili wcześniej Olaf Scholz i Emmanuel Macron, a do Moskwy pojechał szef unijnej dyplomacji Josep Borrell. Nie mieli jednak ani mocy sprawczej, ani umiejętności dyplomatycznych, ani nie reprezentowali na tyle dużej siły gospodarczej oraz militarnej, by zmusić Władimira Putina do poważnych negocjacji. Narażali się na śmieszność w UE oraz poniżenia ze strony zasiadającego na Kremlu czekisty. 

Podtrzymywanie Ukrainy przy życiu i tak w większym stopniu spadało na barki amerykańskie niż europejskie, a w Niemczech miesiącami ciągnie się dyskusja o tym, czy wyprodukowana w tym kraju broń może być użyta do atakowania celów w Rosji. Berlin od początku konfliktu robi wszystko, by zanadto nie drażnić agresora. Są dwa główne powody takiej asekuranckiej polityki. Pierwszy to zachowanie możliwości szybkiej odbudowy dobrych relacji gospodarczych z Moskwą po zakończeniu wojny. Drugi ma podłoże wewnętrzne – na terenie Republiki Federalnej mieszka kilka milionów repatriantów z byłego Związku Sowieckiego, którzy sympatyzują ze „starym krajem” i ciągle są pod ogromnym wpływem kremlowskiej propagandy. Ich głosy są bardzo cenne. 

Dla znacznej części niemieckiego społeczeństwa Rosja nie jest więc wrogiem, a raczej państwem poszkodowanym, potraktowanym niesprawiedliwie przez Zachód. To właśnie Amerykę i Unię Europejską obarczają winą za sprowokowanie konfliktu, gdyż mamiły Ukrainę mrzonkami o wejściu do UE i NATO. 

Strategiczna autonomia 

Dla Francji wojna rosyjsko-ukraińska jest okazją do forsowania swojej idei „strategicznej autonomii”, czyli uniezależnienia się Europy od wpływów USA. Zanim dojdzie do rozmowy prezydenta Donalda Trumpa z Władimirem Putinem, Paryż zamierza udowodnić, że jest zdolny do przejęcia inicjatywy w sprawie zawarcia pokoju z udziałem Ukraińców. To oczywiście skrajna obłuda, gdyż projektowany przez Francuzów nowy model bezpieczeństwa w Europie ma opierać się właśnie na partnerskich relacjach z Rosją, co wzmacniałoby znaczenie Paryża i jego prestiż. Nie chodzi tu więc o respektowanie interesów Kijowa, ale przede wszystkim o stworzenie nowego porozumienia z Moskwą, które podzieliłoby Europę Środkową na strefy wpływów. Francja stałaby się wówczas jednym z kluczowych graczy. 

Fiasko konferencji paryskiej, na którą Ukraińców też zresztą nie zaproszono, świadczy jednak o tym, że na dziś nikt na poważnie nie bierze przywódczej roli Francuzów. Nawet jeśli deklarują wysłanie kilku tysięcy żołnierzy jako komponent sił rozjemczych, to przecież ryzyko wciągnięcia tego kraju w konflikt jest dużo mniejsze niż na przykład w przypadku Polski. 

Nowy układ 

Z całej tej francusko-niemieckiej konstrukcji wyziera wizja przewartościowania dotychczasowych sojuszy, gdyż w obecnym układzie oba te państwa będą skazane na dalszą, powolną marginalizację. Technologiczną, ekonomiczną i militarną, a co za tym idzie – także polityczną. 

Paradoks polega na tym, że dwóm największym krajom Unii Europejskiej do odbudowania wielkości potrzebny jest silny sojusznik, który zapewniłby dopływ tanich surowców i nowoczesnych gałęzi przemysłu. Rolę tę mogą spełniać USA albo Chiny z Rosją. Niechęć do Ameryki w Belinie i Paryżu narastała od dziesięcioleci, a monachijskie wystąpienie J.D. Vance’a tylko ją spotęgowało. Państwa te nie zamierzają schodzić ze swojej drogi budowania tęczowo-ekologicznej tyranii, gdyż w ten sposób są w stanie panować nad wyborcami i mniejszymi członkami UE. 

Rezygnacja z prowadzonej od dziesięcioleci inżynierii społecznej, której efektem jest przewartościowanie pojęć „tolerancja”, „wolność słowa”, wolność jednostki”, „praworządność”, „demokracja”, oznaczałoby wyrzeczenie się skutecznych narzędzi rządzenia i manipulowania społeczeństwami. Dzięki nim są dziś hegemonami UE. Problem w tym, że Wspólnota jako całość straciła pierwszorzędne znaczenie i zmienia się w zacofany, choć majętny jeszcze zaścianek. 

Bliżej totalitaryzmu 

Jeśli więc Unia Europejska pod wodzą Niemiec i Francji pragnie jeszcze odrywać znaczącą rolę na mapie gospodarczej, musi postawić na Chiny (i Rosję) lub USA. Doświadczenia ostatnich dziesięcioleci pokazują, że większe korzyści przynosiła gospodarce europejskiej – zwłaszcza niemieckiej – współpraca w państwami totalitarnymi. Sukces zapewniły wszak tanie surowce z Rosji i tania produkcja w chińskich fabrykach. Jednocześnie państwa UE nie musiały wydawać setek miliardów euro na własne armie, bo parasol ochronny zapewniały Stany Zjednoczone. 

Teraz, gdy USA mówią, że dość jazdy na gapę w kwestii bezpieczeństwa, cały system się wali. Armie mają być przecież budowane przeciw zagrożeniu ze strony Rosji, co ma prowadzić do konsolidacji Zachodu, a na dodatek prezydent Trump rozpoczął już wojnę handlową z Chinami.

Tymczasem to właśnie firmy z tego azjatyckiego kraju są często ostatnią nadzieją na ratowanie niemieckich koncernów. Reuter podał niedawno, że chińskie firmy motoryzacyjne są zainteresowane kupnem upadających fabryk Volkswagena w Niemczech. Władze w Berlinie nie mówią „nie”, a związki zawodowe byłyby zachwycone takim rozwiązaniem, gdyż uratowałoby to tysiące miejsc pracy. 

Zjawisko to dotyczy zresztą całej branży maszynowej oraz „zielonej”. Chińczycy już dawno wyparli lub przejęli niemieckie firmy produkujące panele fotowoltaiczne. Gdy Amerykanie mówią przywróćcie demokrację, Chiny i Rosja oferują pomoc w przywróceniu dawnego modelu gospodarczego, który przyniósł dobrobyt. 

Choć to oczywiście złudne, bo w rzeczywistości oznacza dalsze popadanie w uzależnienia od tych dwóch państw, to jednak politycy myślą raczej w perspektywie najbliższych wyborów. A tu Chiny i Rosja mogą zapewnić utrzymanie status quo, Amerykanie zaś domagają się daleko idących zmian wolnościowych, które oznaczają wielkie tąpnięcia na scenie politycznej. 

Wspólnota idei 

Oburzenie, które w europejskim establishmencie wywołały słowa J.D. Vance’a, pokazują, że mentalnie elitom Unii Europejska bliżej do państw zamordystycznych. Może unijni liderzy nie chcą tworzyć rosyjskich łagrów czy chińskich laogai, ale wsadzanie do więzień przeciwników politycznych – jak w Polsce – unieważnianie niewygodnych wyników wyborów – jak w Rumunii – czy manipulowanie przy ordynacji wyborczej, by nie dopuścić do władzy prawicy – jak we Francji – jak najbardziej mieści się w ich pojęciu państwa prawa. 

Nadrzędnym celem jest utrzymanie władzy i zachowanie wpływów w obecnym kształcie. Aby było to możliwe, za wszelką cenę europejscy liderzy muszą postawić tamę konserwatywnej rewolucji. To ona, a nie Władimir Putin czy Xi Jinping stanowi realne zagrożenie, że wolne wybory zmiotą liberalne elity ze sceny. W sojuszu w państwami totalitarnymi nie trzeba przejmować się regułami demokracji, nauczaniem Jana Pawła II czy przestrzeganiem prawa. 

Na szczęście Europa nie jest w tej kwestii monolitem i nie wszyscy premierzy państw członkowskich są tak ulegli wobec Berlina i Paryża jak Donald Tusk.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe