Prof. Zdzisław Krasnodębski: Kontrowersyjny hołd pruski

Mniej więcej 250 lat później to Prusy wzięły udział w rozbiorze Polski. Krytycy, jak Michał Bobrzyński czy Paweł Jasienica, uważali, że to była jedna z przełomowych decyzji, która doprowadziła do upadku Rzeczypospolitej. Według Bobrzyńskiego oznaczała ona utratę podmiotowości: „dla chwilowej korzyści i miłego spokoju podpisano hańbiący traktat, który był niejako przyznaniem, że już Polska żadnej wielkiej sprawy podjąć i przeprowadzić nie zdoła”. Paweł Jasienica pisał wprost o klęsce 1525 roku.
Na rzecz krytyków przemawia fakt, że już współcześni uznawali traktat krakowski za błąd. Jego obrońcy zwracają natomiast uwagę na szerszy kontekst polityczny. Jak pisał założyciel Instytutu Zachodniego Zygmunt Wojciechowski: „król i cały senat w sekularyzacji Zakonu widzieli zastrzyk dla rozwijającego się procesu reformacji w Niemczech. Pogłębiali rozbicie wewnętrzne w Niemczech i uzyskiwali sympatię protestantów niemieckich”. Pretensje można mieć natomiast do Zygmunta Augusta z powodu jego decyzji z 1563 r. o dopuszczeniu Hohenzollernów brandenburskich do dziedziczenia w Prusach Książęcych. Także Władysław Konopczyński uważał, że korzystne było pozbawienie Albrechta poparcia cesarskiego i papieskiego i że przyszłość pozostawała otwarta: „Dla Polski ważne było, że nowy książę pruski stracił oparcie w Rzymie i Rzeszy, a nawet musiał nadal szukać opieki Zygmunta przed gniewem cesarskim. Od dalszej zręcznej polityki oraz od siły cywilizacyjnej obu stron zależało, czy Prusy przylgną na stałe do Polski, czy też połączone z Brandenburgią odcinać ją będą od Bałtyku”. Ten sam aspekt podkreśla Andrzej Nowak, dodając, że był to ważny krok w wychodzeniu z pułapki geopolitycznej, jaką było zaangażowanie Polski na południu, oraz że traktat krakowski zapewnił stabilną granicę Królestwa Polskiego od strony północnej i zachodniej aż do czasu pierwszego rozbioru. Warto odnotować, że Heinrich von Treitschke, najważniejszy historyk II Cesarstwa, nieprzejednany wróg Polaków i Żydów, w swoim bardzo „opiniotwórczym” eseju o państwie Krzyżaków uważał hołd pruski za skutek zdrady cesarza Maximiliana, który w traktacie wiedeńskim z roku 1515 poświęcił „niemiecką kolonię” ze względów dynastycznych.
- Decyzja sądu ws. koncesji dla Telewizji Republika i wPolsce24. Jest reakcja KRRiT
- Nagły zwrot ws. sprzedaży TVN przez Warner Bros. Discovery. Tego nikt się nie spodziewał
- "Kula w łeb dla Kaczyńskiego". Policja odmówiła interwencji pod Pomnikiem Smoleńskim
- Komunikat dla mieszkańców Szczecina
- Komunikat dla mieszkańców Krakowa
- Dziennikarze Telewizji Republika niewpuszczeni do TVP w likwidacji. Awantura na Woronicza
- Debata Trzaskowski kontra Nawrocki. Telewizja Polsat zabrała głos
- Właściciel TVN Warner Bros. Discovery wraca do gry
- Komunikat dla mieszkańców Gdańska
Politycy nie mają zdolności do przewidywania przyszłości
Także dzisiejsi politycy nie mają zdolności przewidywania przyszłości 250 lat naprzód. Historycy, znając otwartą kiedyś przyszłość, która dla nich od dawna jest zamkniętą przeszłością, mają nad politykami takimi jak Zygmunt Stary absolutną przewagę; popadają jednak w fatalizm lub w besserwisserstwo. Często posługują się przy tym współczesnymi, anachronicznymi kategoriami. Ówczesna polityka była dynastyczna, a niekoniecznie państwowa, choć ostatecznie wpisała się w historię państw. Ekspansji dokonywano nie tylko przez podboje, ale też przez małżeństwa. Jagiellonowie przegrywali wówczas rodzinną rywalizację z Habsburgami – stracili Czechy i Węgry, ale zyskali Prusy i Mazowsze. Rywalizujące, lecz nieustannie aranżujące nowe mariaże, rodziny tworzyły paneuropejską sieć. Zygmunt I Stary był synem córki cesarza, jego żona Bona – siostrzenicą cesarzowej. Albrecht to jego siostrzeniec i wnuk Władysława Jagiełły, zwycięzcy spod Grunwaldu. Jedna z córek Zygmunta I wyszła za innego przedstawiciela rodziny Hohenzollernów, z linii brandenburskiej. Wojny były więc walką w rodzinie.
Nie zapominajmy także, że był to czas zamętu religijnego, buntu przeciw Kościołowi. Nie lenno było nowością, gdyż Krzyżacy byli już wcześniej lennikami Królestwa Polskiego. Pierwszym wielkim mistrzem, który złożył hołd lenny, był Heinrich Reffle von Richtenberg. Złożył go królowi Kazimierzowi IV Jagiellończykowi w 1467 roku, potwierdzając nowe relacje między Zakonem a Polską. Wówczas także przyjęto zapis, że połowę zakonu będą stanowić Polacy – można było go więc spolonizować. Nowością był fakt, że część terytorium Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie – Civitas Ordinis Theutonici – stała się pierwszym luterańskim księstwem. Po hołdzie Albrechta pozostał jeszcze Zakon Inflancki. Zastosowano to samo rozwiązanie – w roku 1561 ostatni mistrz, Gotthard Kettler, zsekularyzował zakon, przekształcając jego ziemie w świeckie Księstwo Inflanckie, które stało się lennem Rzeczypospolitej Obojga Narodów.
- Karol Nawrocki o katastrofie smoleńskiej: Słowa niewypowiedziane nigdy nie mogą być zapomniane
- IMGW wydał komunikat. Oto co nas czeka w najbliższym czasie
- Redaktor naczelny "TS": Polacy zamiast oglądać się na Niemcy, powinni myśleć o budowaniu silnej Polski
- 500 lat po hołdzie pruskim straciliśmy czujność w relacjach z Niemcami
Niemiecka samoocena
A jak niemieccy historycy oceniają hołd pruski? Jak to wydarzenie zapisało się w niemieckiej historii? Zakon krzyżacki, założony w Jerozolimie przez mieszczan z Bremy, był zakonem katolickim, takim jak templariusze i joannici, więc stosunek do niego w budowanych na protestantyzmie Niemczech wilhelmińskich był ambiwalentny. Leopold von Ranke twierdził, że historyczną misją Prus było to, czego chciała dokonać Szwecja od Gustawa Adolfa do Karola XII – stworzenie mocarstwa „kontynentalnego protestantyzmu”. Dopiero w czasach romantyzmu, gdy nastała moda na średniowiecze, Krzyżaków „rehabilitowano”. Ustanowiony w czasach zmagań z napoleońską Francją Krzyż Żelazny nawiązywał wprost do symboliki krzyżackiej.
Do dziś niemieccy historycy niechętnie przypominają podległość Prus. Hołd Albrechta jest tylko epizodem, a dzieje Prus wyprowadza się z historii Brandenburgii. Opowiada się je jako historię niebywałego wzlotu peryferii do rangi mocarstwa w XIX wieku oraz całkowitego upadku w wieku XX. Natomiast my ciągle mamy w głowach ów obraz historii, który ukształtowali niemieccy nacjonalistyczni historycy XIX stulecia – Niemcy jako trwała, niezmierzona, odwieczna potęga, Prusy jako ich ucieleśnienie, Polska jako wiecznie zagrożona i skazana na zabory.
Tymczasem Prusy Książęce i Brandenburgia długo były małymi, biednymi, peryferyjnymi kraikami. Christopher Clarke zauważa w swojej książce „Iron Kingdom: The Rise and Downfall of Prussia, 1600–1947”, że o Brandenburgii nie dałoby się powiedzieć nawet tego, co Klemens von Metternich mówił o Włoszech – że są one tylko „pojęciem geograficznym”. Sebastian Haffner w słynnym eseju „Prusy bez legendy” twierdził, że to, iż Prusy kiedyś dokonają zjednoczenia Niemiec, było przez długi czas równie prawdopodobne, jak to, że Luter zostanie papieżem. Tytuł „króla w Prusach”, który przyjął prawem kaduka elektor brandenburski w 1701 roku, był przedmiotem drwin w całej Europie i żadną miarą nie mógł się równać powagą z wielkowiekowym tytułem króla Polski, który dodał tyle splendoru Wettinom. Podobnie było z przydomkiem „wielki” nadanym elektorowi Fryderykowi Wilhelmowi, ojcu Fryderyka I (mówiącego zresztą po polsku, co nadawało mu europejski sznyt). Haffner pisze, że „Wielki Elektor brzmiało jak «wielki karzeł»”. Nawet militarnie Prusy były długo bardzo słabe. W latach 1641–1642 wojsko brandenburskie liczyło 3 tysiące żołnierzy, w czasie szwedzkiego potopu ok. 25 tys. Gdy zaś Jan Sobieski wybierał się z odsieczą pod Wiedeń, Sejm uchwalił utworzenie 48-tysięcznej armii. Dopiero za czasów Fryderyka Wilhelma I armia pruska liczyła 100 tysięcy żołnierzy, a Fryderyk II uczynił je mocarstwem dzięki zdobyciu Śląska i ziem polskich.
Prusy były państwem słabym, tworem sztucznym, ciągle narażonym na likwidację, choć uzbrojonym po zęby. Balansowały na skraju przepaści – w wojnie siedmioletniej uratowała je śmierć carycy Elżbiety, parę lat po III rozbiorze Polski, w roku 1806, rzekomo tak potężna armia pruska została całkowicie rozgromiona przez Napoleona.
W odnoszącej się do czasów zmagań z Napoleonem powieści „Schach z Wuthenow” Theodora Fontane’a, najważniejszego obok Gustava Freytaga pisarza Niemiec wilhelmińskich, jeden z bohaterów mówi: „Nasza pruska gospodarka godna jest politowania i Mirabeau słusznie przyrównywał wynoszone pod niebiosa państwo Fryderyka Wielkiego do owocu gnijącego, zanim jeszcze dojrzeje”. W innym miejscu dodaje: „Jakże się naprawdę przedstawiają nasze siły? Żyjemy z dnia na dzień – a dlaczego? Gdyż państwo Fryderyka Wielkiego nie jest krajem z armią, lecz armią z krajem. Nasz kraj jest tylko miejscem postoju i magazynem furażu. W sobie samym nie posiada poważniejszych resursów. Jeśli zwyciężymy, to jakoś to będzie, ale wojnę wolno prowadzić tylko takim krajom, które mogą przetrwać i klęskę. Nas na to nie stać. Jeśli armia zostanie rozbita, będzie po wszystkim. Jak szybko może armia zostać rozbitą, tego nas nauczyło Austerlitz. Jedno tchnienie może nas uśmiercić”. Nie przypadkiem Oswald Spengler w eseju „Duch pruski i socjalizm” pisał: „Wszyscy inni podczas wielkich kryzysów walczą o zwycięstwo lub przegraną: my zawsze walczyliśmy o zwycięstwo lub zagładę”. I rzeczywiście Królestwo Prus istniało tylko nieco ponad dwieście lat – od 1701 do 1919 roku.
Słabość wynikała stąd, że Prusacy nigdy nie stali się narodem. Jak pisał Haffner: „nie istniała narodowość pruska, nie było prowincji pretendującej do miana kolebki Prus, jednolitego dialektu czy dominującego folkloru”. Leopold von Ranke przyznawał w swojej „Historii Prus”, że „Marchia Brandenburska i Pruskie Państwo Zakonne nie powstały autochtonicznie z dawna osiadłych plemion etnicznych”, lecz z terenów zdobytych, ale było to dla niego świadectwo siły: „zawdzięczają one swoje powstanie dominacji narodu niemieckiego i idei zachodniego chrześcijaństwa w XII i XIII wieku”. Poczucie bycia nie do końca u siebie było silne u pruskich junkrów. Wyraźnie zaznacza się ono w powieściach wspomnianego już Fontane’a. Heinrich von Treitschke pisał wprost, że Prusy były niemiecką kolonią na wschodzie. Nie ukrywał, że państwo krzyżackie było zbudowane na przemocy: „Cały rygor naszego narodowego ducha rozwija się tutaj, gdzie zdobywca konfrontuje poganina z potrójną dumą chrześcijanina, rycerza i Niemca”. Uznawał Niemców za „zdobywców, nauczycieli, nadzorców”. „Panowanie Słowian nad Niemcami” uważał za stan niezgodny z naturą i oburzał się, że mieszczanie i szlachta pruska odwoływały się do protekcji Rzeczypospolitej i ceniły sobie jej wolności. Pruski, a potem prusko-niemiecki, nacjonalizm zbudowany był na resentymencie, na poczuciu niższości wobec Rzeczypospolitej i szlachty polskiej. Potem zaś na lęku przed odrodzeniem się Polski, które musiało oznaczać koniec Prus.
Odwrócone losy
A kiedy losy się odwróciły? Kiedy małe, długo lekceważone Prusy zatryumfowały ostatecznie nad wielką Rzeczpospolitą? Dopiero od roku 1772. Do tego czasu nic nie było rozstrzygnięte. Rzeczpospolita upadła nie w wyniku nieuchronnego powolnego chylenia się ku upadkowi, lecz szybko, w ciągu dwóch, trzech pokoleń. Bez potopu szwedzkiego, bez Mątw, bez targowicy, bez zmiany układu geopolitycznego w Europie, a przede wszystkim bez koniecznej dozy szczęścia, które tak sprzyjało Prusom. Jan III Sobieski mógł je przyłączyć do Polski; Saksonia z Polską mogły zdominować cały region. Rzeczpospolita mogła nie tylko przetrwać, ale pozostać mocarstwem. Polska była olbrzymem, który ocknął się za późno. Niestety była również w całych swoich dziejach zbyt mało ekspansywna w kierunku zachodnim. Mimo to Treitschke ostrzegał, że kiedyś Polscy chcieli zhołdować ziemie niemieckie aż do Harzu. I gdyby nasi przodkowie faktycznie parę razy wyprawili się aż do Harzu, może lepiej by nam się dzisiaj układy stosunki z Niemcami, a nasza polityka wobec UE nie byłaby tak zakompleksiona.
Ale jaki jest ostateczny wynik rywalizacji polsko-pruskiej? W 1945 roku szczęście Prusy opuściło. Niech ci, którzy lubią lament nad polską historią, zastanowią się, gdzie są one teraz. 25 lutego 1947 r. w Berlinie generałowie Lucius D. Clay, Sir Brian Robinson i Marie Pierre Kœnig oraz marszałek Wasilij Sokołowski, działając w imieniu Sojuszniczej Rady Kontroli, podpisali ustawę nr 46, która brzmiała: „Państwo pruskie, które od wczesnych dni było nosicielem militaryzmu i reakcji w Niemczech, de facto przestało istnieć. Kierując się interesami zachowania pokoju i bezpieczeństwa narodów oraz pragnieniem zapewnienia dalszej odbudowy życia politycznego Niemiec na podstawie demokratycznej, Rada Kontroli uchwala, co następuje: Artykuł 1. Państwo pruskie z jego rządem centralnym i wszystkimi jego organami zostaje zniesione”. W 1945 roku Prusy zniknęły z mapy Europy pokonane i skompromitowane. II wojna wymieszała ludność niemiecką, zniosła prawie zupełnie pozostałości różnic między dawnymi państwami niemieckimi, spoiła naród niemiecki. Republika bońska była zdominowana przez regiony zachodnie i południowe; zapanowała w niej równowaga między protestantami a katolikami. Ziemie pruskie zostały w większości inkorporowane do Polski. Pozostałość Prus weszła w skład NRD kontrolowanej przez Związek Sowiecki.
Kto więc jest przegranym, a kto wygranym? Wydawałoby się, że odpowiedź jest tylko jedna. Dawne ziemie pruskie stanowią obecnie prawie jedną trzecią powierzchni Polski. Natomiast Brandenburgia jest znowu peryferyjną częścią zjednoczonych Niemiec, z rozgoryczoną ludnością mającą poczucie deprywacji i kolonizowania przez Niemców Zachodnich. Tylko Berlin zyskał na zjednoczeniu, stając się stolicą kraju. Szkopuł jednak w tym, że Niemcy, kiedyś zjednoczone przez Prusy, są znowu dominującym państwem w Europie. Jak kiedyś w Świętym Cesarstwie Rzymskim rządzą w Unii Europejskiej, quasi-państwowej strukturze ponadnarodowej, której władza coraz bardziej ogranicza przestrzeń wolności Polski i Polaków i która lubi w swej ideologii powoływać się na pruskiego filozofia – Immanuela Kanta. Przyłączenie Brandenburgii, Saksonii, Meklemburgii otworzyło Niemcy znowu na wschód i pobudziło ich libido dominandi. I dzisiaj to Polska, z jej obecnym premierem, wydaje się być de facto niemieckim lennem. Ale to również nie jest wina Zygmunta Starego.