[Tylko u nas] Paluch: Nigdy nie pójdę w politykę
– Nigdy nie miałem aspiracji, żeby być w mainstreamie. Mainstream mnie irytuje i śmieszy. Robię swoje.
– Czy musisz coś jeszcze spłacać?
– Tak jak zawarłem w utworze „Spłata” na moim najnowszym albumie „Czerwony dywan”, bloki dały mi kredyt zaufania, który systematycznie spłacam. Odbiorcy muszą mieć pewność, że ich nigdy nie zawiodę.
– Jednak twoje utwory można było usłyszeć w radiu…
– Ale mogłeś je usłyszeć tylko w nocy (śmiech). Bo muszą puszczać polskie, żeby spełnić warunki ustawowe. A wiadomo, że rodzima twórczość może istnieć wyłącznie w nocy, ponieważ w dzień leci zagraniczna, popowa papka.
– Można postawić znak równości między twoją karierą a polskim american dream połączonym z byciem self-made manem?
– Tak. Małe kroki doprowadziły mnie do punktu, w którym obecnie się znajduję. Zawsze dawałem sobie radę, czasem lepiej, czasem gorzej. Droga na szczyt była spacerem po gruzach, jak zarapowałem w utworze „OKO”. Dużo pomógł mi sport, który wypracował we mnie pracowitość i systematyczność.
– Poza tym potrafisz pomagać młodym artystom w potrzebie…
– Potrafię i nie patrzę na to, czy na tym zarobię, czy nie. Liczy się jakość danego artysty. Każdemu też radzę, żeby przechodził na swoje.
– I tu wyprzedziłeś moje pytanie. Młodzi artyści powinni zakładać własne firmy płytowe czy starać się o kontrakt w dużej międzynarodowej wytwórni fonograficznej?
– To zależy od gatunku muzycznego, jaki wykonują. Jeżeli mówimy o rapie, to powinni iść na swoje.
– A duże wytwórnie? Zaczynają uśmiechać się do rapowych artystów…
– Do mnie też dzwoniły, ale odmówiłem (śmiech).
– Jaka jest obecnie twoja grupa odbiorców?
– Bardzo duża. Od dzieciaków w podstawówce. Słuchają mnie rówieśnicy mojego syna, który jest w trzeciej klasie podstawówki. Słuchają mnie również osoby po trzydziestce, starsi ode mnie oraz rodziny z dziećmi, które przychodzą na moje koncerty. To mnie cieszy, bo moja twórczość nie należy do najlżejszych.
– Czego ci brakuje w polskim przemyśle muzycznym?
– Większej otwartości dużych wytwórni płytowych na prawdziwy rap. Jak spojrzysz na Niemcy, Francję czy Anglię, to tam raperzy, którzy nagrywają bardzo mocne numery, są doceniani przez duże media. Angielski raper Skepta jest drugą najbardziej wpływową postacią w przemyśle muzycznym po Adele. To gość, który jest pięć razy bardziej wulgarny lirycznie niż ja (śmiech). Ludzie kupują go za to, jaki jest. Doceniają go słuchacze i branża. W Polsce na liście OLiS przez cały rok dominuje rap. Radia tego nie widzą. Majorsy tego nie widzą.
– Czy rap w Polsce jest współczesnym popem?
– Jeżeli chodzi o popularność, to tak. Jeśli chodzi o formę, nadal nie. I dobrze, bo dążę do tego, żeby rap nie był bezużyteczną papką zalewającą mózgi słuchaczy.
– A wyobrażasz sobie sytuację, gdy nagrywasz utwór z polską wokalistką pop?
– Znalazłoby się kilka nazwisk, ale nie wiem, czy są popowe. Szukałbym w alternatywie.
– Reklamodawcy ustawiają się w kolejce do ciebie?
– Zdarzają się propozycję, żeby być twarzą danego produktu, ale odmawiam. Jeżeli mam coś reklamować, to muszę dany produkt lubić i z niego korzystać. Przez 2 lata miałem kontrakt odzieżowy z jedną z marek. To była ciekawa współpraca, bo lubię ich ciuchy. Wszystko było dogadane na moich warunkach.
– Nikt nie proponował ci startu w wyborach samorządowych jako głos młodego pokolenia poznaniaków?
– Nie (śmiech). Nigdy nie pójdę w politykę. Nie lubię polityków ze wszystkich opcji. Nie ufam im. Trzeba mieć dziwną konstrukcję psychiczną, żeby iść w politykę i walczyć o stołki. Dodałbym do tego jeszcze mainstreamowe media, które są chłamem.