Prof. Ryszard Piotrowski, prawnik konstytucjonalista: Minister Bartłomiej Sienkiewicz złamał i prawo i konstytucję
– Czy minister Bartłomiej Sienkiewicz złamał konstytucję podczas przejmowania mediów publicznych?
– Tak, złamał i prawo, i konstytucję, która stanowi, że organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa.
"Działania ministra wobec mediów publicznych nie znajdują potwierdzenia w obowiązującym prawie"
– W jakich obszarach doszło do złamania prawa?
– Minister Bartłomiej Sienkiewicz przede wszystkim naruszył uchwałę Sejmu, na którą się powołuje. Mówię tutaj o uchwale w sprawie przywrócenia ładu prawnego oraz bezstronności i rzetelności mediów publicznych oraz Polskiej Agencji Prasowej. Nie jest ona wprawdzie wiążąca dla ministra i nie jest źródłem prawa powszechnie obowiązującego, ale jest wiążąca dla samego Sejmu oraz dla podmiotów podległych Sejmowi. Minister w swoim komunikacie dotyczącym działań podjętych wówczas, kiedy rozpoczynał operację przejęcia mediów publicznych, stwierdził, że wykonuje on postanowienia przedmiotowej uchwały sejmowej. Tymczasem w tej uchwale Sejmu jest powiedziane wyraźnie, że w okresie, w którym się znajdujemy, a który nazwano tutaj okresem przejściowym, kiedy jeszcze cele określone w uchwale nie zostały osiągnięte, to znaczy nie przywrócono pożądanego ładu, Sejm wzywa Skarb Państwa reprezentowany przez organ właścicielski spółek realizujących misję publiczną Radiofonii i Telewizji oraz Polskiej Agencji Prasowej do podjęcia niezwłocznie działań naprawczych w zgodzie ze standardami państwa prawnego w okresie przejściowym – to jest do czasu uchwalenia i wdrożenia stosownych rozwiązań legislacyjnych. Sejm się tutaj zobowiązuje do niezwłocznego przystąpienia do prac legislacyjnych. Oznacza to, że minister miał działać w zgodzie ze standardami państwa prawa. A standardy państwa prawa to jest przestrzeganie konstytucji i ustaw. Tymczasem minister stworzył sobie sam pozakonstytucyjną podstawę kompetencyjną po to, żeby odwoływać zarządy i rady nadzorcze spółek medialnych, no i wreszcie po to, żeby zlikwidować Polskie Radio, Telewizję Polską i Polską Agencję Prasową. Te i poprzednie działania ministra wobec mediów publicznych nie znajdują potwierdzenia w obowiązującym prawie, a nawet we wspomnianej wyżej uchwale Sejmu. Są to działania oderwane od stanu prawnego.
– A czym na gruncie prawa jest sama uchwała Sejmu?
– Uchwała jest aktem prawa wewnętrznego, to znaczy nie wiąże ona obywateli. Jest prawem adresowanym do samego Sejmu i do podmiotów sejmowych. Sejm podejmuje różne uchwały, które nikogo do niczego nie zobowiązują, ale na przykład wyrażają pewien pogląd Sejmu. I tutaj wyrażono pogląd Sejmu mówiący: „Ministrze, zrób coś, ale przestrzegaj prawa”. Są uchwały, które wyrażają stanowisko Sejmu w jakichś doniosłych sprawach międzynarodowych, określają stanowisko Sejmu w sprawach wydarzeń historycznych, formułują stanowisko Sejmu w odniesieniu do poszczególnych postaci – np. Władysława Reymonta, Henryka Sienkiewicza czy Adama Mickiewicza. Są to uchwały, które wskazują na znaczenie wydarzeń bądź osób. Różne instytucje publiczne, także nie podlegające Sejmowi, mogą podejmować określone działania w oparciu o sejmowe uchwały – choćby zorganizować okolicznościową wystawę czy koncert. Na przykład z powodu ogłoszenia przez Sejm Roku Mickiewiczowskiego Instytut Polski w Rzymie organizuje wystawę poświęconą pamięci wieszcza. Nie jest to jednak obowiązek, może jej nie organizować. W Polsce obowiązuje system podziału władzy wprowadzony w konstytucji z 1997 roku, a nawet wcześniej – w związku z nowelą konstytucyjną z 29 grudnia 1989 roku stanowiącą o tym, iż Rzeczpospolita jest demokratycznym państwem prawnym urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej. W systemie podziału władz władza wykonawcza nie podlega władzy ustawodawczej. To w poprzednim ustroju było tak, że rząd podlegał Sejmowi. Teraz rząd Sejmowi nie podlega. Rząd podlega prawu. Sens podziału władzy polega właśnie na tym, że nie ma jednego centrum w państwie, z którego wypływają wszystkie dyspozycje – oczywiście z punktu widzenia konstytucyjnego, bo politycznie rzecz biorąc, takie centrum istnieje. Rząd wykonuje ustawy i przestrzega prawa. W tym sensie też podlega Sejmowi, ponieważ Sejm może urzeczywistnić w stosunku do rządu odpowiedzialność polityczną, to znaczy może nawet rząd obalić. Sejm może również uczestniczyć w procesie pociągnięcia członków rządu do odpowiedzialności konstytucyjnej, ale inaczej niż poprzez ustawy nie może rządu do niczego zobowiązywać. Potwierdza to zresztą uchwała w sprawie mediów publicznych. Nie mówi ona: „Ministrze, naruszaj prawo, ponieważ jesteśmy w okresie przejściowym i teraz prawa nie ma, a liczy się tylko twój rozkaz”. Mówi: „Ministrze, jesteśmy w okresie przejściowym. Przeprowadzimy naród z jednego brzegu na drugi – ze stanu łamania prawa do stanu przestrzegania prawa, ale w tej drodze ty miej na względzie obowiązujące standardy prawne i nie rób niczego, co by się prawu sprzeciwiało”. Oczywiście minister nie musi słuchać Sejmu, nie musi słuchać tej uchwały, ale robi to na własny rachunek, no i oczywiście także na rachunek rządu, którego jest członkiem. I który to wszystko akceptuje i jakby potwierdza, że minister ma rację.
"W gruncie rzeczy nie chodzi tu o pluralizm"
– Czy zastosowanie przez ministra Sienkiewicza wobec mediów publicznych prawa dotyczącego spółek handlowych było uprawnione?
– Moim zdaniem nie można zlikwidować Polskiego Radia, Telewizji Polskiej i Polskiej Agencji Prasowej, stosując reguły dotyczące uprawnień właściciela przewidziane w Kodeksie spółek handlowych. Ustawa o Radiofonii i Telewizji i ustawa o Polskiej Agencji Prasowej nie przewidują takiej sytuacji, jak likwidacja. Jeśli chodzi o odwoływanie zarządów i rad nadzorczych w tych spółkach, to w tym zakresie stosuje się ustawę o Radzie Mediów Narodowych. Z tym, że trzeba pamiętać, że Trybunał Konstytucyjny 7 lat temu uznał, że ustawa o Radzie Mediów Narodowych jest niezgodna z konstytucją w zakresie, w jakim pomija Krajową Radę Radiofonii i Telewizji w procesie powoływania i odwoływania władz mediów. Tego wyroku jednak nie wykonano i to nie oznacza, że jakikolwiek podmiot w państwie jest uprawniony do tego, żeby zastępował Krajową Radę Radiofonii i Telewizji. Najpierw trzeba dokonać odpowiednich zmian w ustawie, to znaczy powiedzieć, że włącza się Krajową Radę Radiofonii i Telewizji jako organ tak lub inaczej współdecyzyjny, jeśli chodzi o powoływanie i odwoływanie zarządów i rad mediów. Zasadniczo rzecz biorąc, stosowanie Kodeksu spółek handlowych wobec Polskiego Radia, Telewizji Polskiej i Polskiej Agencji Prasowej może mieć odniesienie jedynie pomocnicze, wynikające z faktu, że tym publicznym instytucjom nadano kształt spółek, który wydawał się ustawodawcy optymalny, żeby zachować dystans wobec władzy wykonawczej. Chodziło tu o to, żeby media nie stały się „ministerstwem propagandy”. Jest to bardzo ważne, ponieważ chodzi tu o wolność słowa i o wolność krytyki rządu. Trybunał Konstytucyjny już w grudniu 1995 roku stwierdził, że wprawdzie nadano publicznej radiofonii i telewizji formę spółek, ale nie może to prowadzić do zacierania ich specyfiki, która wynika z pośredniego związku radiofonii i telewizji z realizacją wolności słowa i zapewnienia prawa do informacji. Trybunał Konstytucyjny stwierdził wówczas, że nie można traktować spółek publicznej radiofonii i telewizji w identyczny sposób, jak innych spółek prawa handlowego. Owszem, została przyjęta pewna forma prawna dla spółek medialnych, ale to nie znaczy, że podlegają one rządowi. Jeśli tak będzie, oznacza to, że telewizja i radio staną się narzędziem propagandy rządowej i ograniczona zostanie tym samym niezbędna w państwie demokratycznym zdolność do rzetelnego działania, a więc także do krytykowania władz. To zresztą zauważył Sąd Najwyższy w uzasadnieniu uchwały (z 3 sierpnia 2020 r.) stwierdzającej ważność wyborów prezydenckich, kiedy wskazał, że kampania wyborcza „powinna być relacjonowana we wszystkich mediach, zwłaszcza publicznych, w sposób rzetelny. Sygnalizowane w przestrzeni publicznej i w protestach wyborczych naruszenia tych standardów nie przybrały jednak postaci, w której ograniczona zostałaby możliwość wolnego wyboru”. A więc wprawdzie media publiczne angażowały się nadmiernie po stronie jednego z kandydatów, ale nie stanowi to podstawy do stwierdzenia nieważności wyboru, ponieważ były jeszcze inne media, i w związku z tym został zachowany pluralistyczny charakter kampanii wyborczej, który jest niezbędny do tego, żeby uznać, że zasada równości wyboru była respektowana. Zdaniem Sądu Najwyższego: „Nierówny dostęp kandydatów do środków masowego przekazu nie wpływa na ważność wyborów, dopóki zapewniony jest (prawnie i faktycznie) pluralizm mediów”. To znaczy, że Sąd Najwyższy zauważył tę jednostronność i skoro chcemy – a przynajmniej tak deklaruje uchwała – ten pluralizm przywrócić…
– To nie może to polegać na wprowadzeniu medialnego monopolu.
– Jeżeli uznajemy, że radiofonia i telewizja służyły jednej partii i to było złe, a teraz jak będą służyły tej partii, która wygrała wybory, to jest dobrze, to znaczy, że w gruncie rzeczy nie chodzi tu o pluralizm, ale o to, żeby wyeliminować treści niewygodne dla obecnego rządu. W każdym państwie informacji niemiłych dla rządu jest mnóstwo. W jednych państwach jest po prostu cenzura, a w innych próbuje się dziennikarzy oswoić lub przestraszyć różnymi sposobami. W skrajnych przypadkach dochodzi do takich sytuacji, jak w przypadku Dżamala Chaszodżdżiego, dziennikarza nieprzychylnego władzom Arabii Saudyjskiej. którego po prostu zamordowano. W każdym państwie dążenie do ukrywania przez rząd niewygodnych informacji jest różnie realizowane. W naszym kraju zagadnienie prawa do informacji, także niemiłych dla aktualnej władzy, reguluje konstytucja i zgodnie z nią należy działać. Nie można ludzi wyrzucać z pracy i wprowadzać likwidacji spółek po to, żeby przeprowadzić czystkę kadrową. Nie można pozostawiać słuchaczy i widzów bez dostępu do telewizji, wyłączając sygnał i likwidując to, co wcześniej oglądali i do czego byli przyzwyczajeni. Nagle zabrania im się oglądać to, co chcą oglądać, i wygląda to tak, jakby byli oni po prostu poddanymi tej władzy, która nagle mówi: „Ne będziesz tego oglądał, bo ja na to nie pozwalam”. Społeczeństwo nie jest przedmiotem arbitralnych decyzji władzy.
Oczywiście można mieć rozmaite pretensje dotyczące obiektywizmu – o ile coś takiego w ogóle jest możliwe – mediów publicznych. Te pretensje wyrażał Sąd Najwyższy i te krytyczne uwagi są bardzo istotne. Zresztą wielu ludzi formułowało takie opinie, wśród nich wielu zwolenników partii, która wygrała wybory. Jednak argument, że oto mamy legitymację ze strony wyborców, żeby rozpędzić tę telewizję, którą oni każą nam rozpędzić, bo na nas głosowali, jest argumentem błędnym, dlatego że trudno przyjąć, żeby wyborcy opowiadali się za łamaniem konstytucji. Przecież wybory parlamentarne przebiegały w znacznej mierze pod hasłem przywrócenia przestrzegania konstytucji.
– Tymczasem nowy minister kultury zaczyna swoje rządy od jej łamania.
– Jeżeli konstytucja była wcześniej naruszana, to przywracanie porządku konstytucyjnego nie może się odbywać inaczej, jak w zgodzie z konstytucją, to znaczy za pomocą ustaw. W procesie ustawodawczym istotną rolę spełnia prezydent, więc trzeba osiągnąć z nim kompromis. Po to udział prezydenta w procesie ustawodawczym jest w Konstytucji ustanowiony, żeby istniało takie zabezpieczenie. W naszym systemie mamy prezydenta pochodzącego z wyborów powszechnych i dysponującego legitymacją demokratyczną. Jeśli Sąd Najwyższy stwierdził ważność wyborów, to nie można na podstawie subiektywnego przekonania politycznego traktować prezydenta tak, jakby nie miał on legitymacji. Trzeba z prezydentem rozmawiać. Przecież jeśli chodzi o środki masowego przekazu, prezydent wielokrotnie deklarował swój krytyczny stosunek do niektórych praktyk stosowanych w mediach publicznych. I to sprawia, że jego stanowisko w sprawie zmian niekoniecznie musi być całkowicie negatywne. Trzeba uchwalić ustawy i rozmawiać z prezydentem co do sposobu postępowania. Mam nadzieję, że prezydent nigdy nie zaakceptowałby czystki w mediach publicznych i w Polskiej Agencji Prasowej, ale że jest zwolennikiem rozwiązań, które pozwoliłyby wprowadzić zmiany bez naruszania praw pracowniczych i godności ludzi – zarówno pracowników mediów, jak i ich odbiorców.
Tekst pochodzi z 2 (1824) numeru „Tygodnika Solidarność”.